Katarzyna JARKIEWICZ: Demografia Europy. Wszystko, co powinniśmy wiedzieć, aby zatrzymać degradację kontynentu

Demografia Europy.
Wszystko, co powinniśmy wiedzieć, aby zatrzymać degradację kontynentu

Photo of Katarzyna JARKIEWICZ

Katarzyna JARKIEWICZ

Historyk, antropolog, badacz mentalności religijnej, przygotowuje publikację o stanowisku Kościoła katolickiego odnośnie polityki populacyjnej państwa polskiego w latach 1918–1989.

Szkodliwe zjawiska populacyjne mogą nas cofnąć do poziomu rozwoju sprzed dwustu lat. Przezwyciężenie niekorzystnych trendów będzie wymagało zasadniczych zmian modelu zarządzania Europą – pisze Katarzyna JARKIEWICZ

.Chętnie sięgamy do teorii wielkiej katastrofy, gdy opisujemy proces upadku rzymskiego imperium u progu starożytności. Podpieramy się sądami o kryzysie instytucji politycznych, rozkładzie gospodarki czy społecznej atrofii, za którą rzekomo odpowiadają beztrosko wnikający w granice cesarstwa barbarzyńcy. Dopiero niedawno częściej cytujemy poglądy o wpływie czynników populacyjnych na przeobrażenia mapy Europy. Silnie podkreślamy znaczenie kompresji immunologicznej, na którą składa się szereg procesów w obszarze zdrowia i ekologii. Za najistotniejsze uznajemy pandemie chorób zakaźnych, które dziesiątkowały miasta Italii w III i IV wieku. Zdaniem historyka Williama H. McNeilla patogeny silnie osłabiły system immunologiczny Rzymian, dodatkowo narażony na ekspozycję szkodliwego dla układu naczyniowego ołowiu. Słabą płodność pogłębiała zła jakość żywności, wynikająca z degradacji środowiska naturalnego oraz niesprzyjająca rozrodczości kultura seksualna. Według badacza późnej starożytności Petera Browna odbywająca się pod wpływem chrześcijaństwa zmiana imperatywów cnoty i występku utrwalała demograficzne przesunięcia obserwowane już we wczesnym okresie cesarstwa. Jałowa erotyka Rzymian nie odpowiadała nowym przybyszom, którzy wraz z wyzwoleńcami zaczęli tworzyć nowe grupy reprodukcyjne chętnie osiedlające się na oddalonych od wpływów centrum peryferiach imperium. W obrębie tych obszarów, które zdaniem polskiego mediewisty Jerzego Strzelczyka najszybciej dokonały zmian populacyjnych, zaczął się kształtować nowy obraz Europy.

Nie bez racji należy szukać we wczesnym średniowieczu analogii do przeobrażeń, które obserwujemy obecnie.

Populacja Europejczyków podlega gwałtownym przeobrażeniom, a te w dłuższej perspektywie wpłyną na życie polityczne, gospodarcze i społeczne Starego Kontynentu. Już w 2010 roku amerykański socjolog Jack A. Goldstone wieszczył, że czekają nas w najbliższych latach tąpnięcia i rewizje prognoz z tego tytułu, że niezbyt jasno uchwyciliśmy zmiany w demografii Europy. Szkodliwe zjawiska populacyjne mają nas cofnąć do poziomu rozwoju sprzed dwustu lat. Zdaniem badacza przezwyciężenie niekorzystnych trendów będzie wymagało zasadniczych zmian modelu zarządzania Europą, co z oczywistych względów może prowadzić do wzrostu społecznych i politycznych napięć.

Za podstawowy problem uznaje się tzw. starcze zniedołężnienie, czyli stan dominacji w społeczeństwie osób w wieku późnoprodukcyjnym i poprodukcyjnym. Obecnie średni odsetek ludzi powyżej sześćdziesiątego roku życia wynosi 18 proc. w Unii Europejskiej i ma wzrosnąć trzykrotnie w najbliższym ćwierćwieczu. Najwięcej emerytów będzie we Włoszech, Hiszpanii i Francji, gdzie już dziś z tytułu starzenia się ludności wydajność pracy maleje, a obciążenia państwa w obszarze opieki zdrowotnej i socjalnego uposażenia wzrastają. Za doraźne jednak działania należy uznać podniesienie wieku emerytalnego i podatków oraz likwidację przywilejów dla osób zamożnych. Nie zmieni to faktu, iż osoby po osiemdziesiątce nie będą pracowały, a będą wymagały kosztownej opieki, z kolei pracujący siedemdziesięciolatkowie będą często wymieniać staw biodrowy czy leczyć nadciśnienie. W starzejących się krajach Europy proporcjonalnie mniej będzie pracowników i nastawionych na konsumpcję młodych, którzy tworzą PKB, a to stawia pod znakiem zapytania możliwość wsparcia z podatków opieki zdrowotnej i socjalnej dla emerytów, nawet przy wysokim wzroście gospodarczym. Za istotne uznaje się przekonanie osób starszych do migracji na tereny rozwijające się, gdzie występuje nadwyżka osób młodych, zdolnych do opieki nad nimi. Już dziś rzesze niemieckich czy austriackich emerytów osiedlają się w Rumunii i na Węgrzech, gdzie koszty życia są niższe, a kulturowa bliskość z tubylcami zapewnia utrzymanie psychicznego komfortu.

Najistotniejsze dla przezwyciężenia procesu starzenia się Europy jest jednak przekonanie młodych, aby mieli więcej dzieci. Wbrew zamierzeniom same propozycje w zakresie wydłużenia urlopów macierzyńskich czy wychowawczych, zapewnienia opieki żłobkowej i przedszkolnej czy długofalowych świadczeń typu polskiego 500+ nie stanowią istotnej zachęty ku rozrodczości. Liczą się wysokie dochody przy niskich obciążeniach podatkowych, posiadanie mieszkania i stabilnej sytuacji osobistej. Nieodzownym czynnikiem jest mentalność prorodzicielska, czyli skłonność do podjęcia zobowiązań z tytułu urodzenia i wychowania dziecka. Późna dojrzałość w tym obszarze wydłuża średni wiek kobiety rodzącej pierwsze dziecko. Najmłodszymi matkami w Unii Europejskiej są dwudziestosześcioletnie Bułgarki i Rumunki, a po trzydziestce na macierzyństwo decydują się Włoszki, Hiszpanki i Greczynki.

Niestety, pomimo iż rokrocznie rodzi się w Europie 5 mln dzieci, to współczynnik dzietności jest poniżej poziomu zastępowalności pokoleń.

Najwięcej dzieci przychodzi na świat w Irlandii, Francji, Szwecji i Wielkiej Brytanii, najmniej we Włoszech, na Cyprze, w Portugalii i Grecji. Niska dzietność i migracje wpływają na wielkość populacji poszczególnych państw. Wymierają kraje bałtyckie: Litwa i Łotwa oraz położone w Europie Środkowej i na Bałkanach: Bułgaria, Rumunia, Chorwacja i Węgry. Mimo problemów z dzietnością przybywa ludności w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Włoszech i Hiszpanii.

Przeobrażeniom ulega profil demograficzny Europejczyków, co jest pochodną procesów liberalizacji i indywidualizacji życia. Nad małżeństwem, obejmującym również pary homoseksualne, zaczynają przeważać nieformalne związki, dominujące zwłaszcza w krajach skandynawskich, Francji, Wielkiej Brytanii i wschodnich Niemczech. Najwięcej osób staje na ślubnym kobiercu w Grecji, gdzie z powodu niskiego współczynnika rozwodów jest dość stabilnie.

Dezintegracja dotyka jednak większości europejskich krajów; tam co pół minuty orzeka się rozwód. Największy, siedemdziesięcioprocentowy wskaźnik rozpadu związków notują Belgia, potem Hiszpania dzięki wprowadzonej w 2005 roku procedurze tzw. rozwodu ekspresowego, Portugalia, Czechy i Węgry. Najwięcej rozwodników mieszka jednak w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Francji, co też wpływa na liczbę dzieci pozostających w rodzinach zrekonstruowanych. Patchworkowe wielorodziny dominują w Skandynawii i Estonii.

Dwanaście krajów zachodniej Europy uznaje małżeństwa tej samej płci, choć część państw (Szwajcaria, Włochy, Słowenia i Chorwacja) ogranicza prawa adopcyjne par homoseksualnych do przysposobienia dzieci partnerów w związku. Najbardziej liberalne przepisy posiada Wielka Brytania, gdzie w 2017 roku 18 proc. małżeństw osób tej samej płci, 15 proc. jednopłciowych związków partnerskich i 4 proc. homoseksualnych związków kohabitacyjnych wychowywało dzieci. W Szwecji rodzicami jest 40 proc. lesbijek i 6 proc. gejów. Obok surogacji i inseminacji głównym źródłem pozanaturalnej rozrodczości dla tych związków jest zapłodnienie in vitro. Zdobywa ono uznanie również u par bezpłodnych i zagrożonych chorobami genetycznymi, głównie trisomią 21, mukowiscydozą i hemofilią. W Europie rokrocznie przychodzi na świat dzięki sztucznemu zapłodnieniu około 350 tys. dzieci, z czego co siódme w Wielkiej Brytanii.

Na popularność in vitro wpływa sologamia, czyli tworzenie związku z samym sobą.

Najwięcej singielek realizujących swoje macierzyństwo w pojedynkę mieszka w Wielkiej Brytanii, Szwecji i we Włoszech. Zagrożeniem dla stabilizacji związków z dziećmi in vitro jest brak sformalizowanej tożsamości rodzicielskiej, co w skrajnych przypadkach prowadzi do procesów o rozporządzanie zapłodnionymi komórkami jajowymi.

Destrukcyjnie na populację europejską wpływa aborcja. Rokrocznie przerywa się w Unii Europejskiej blisko 1,2 mln ciąż. Jedna aborcja na siedem dotyczy dziewcząt przed ukończeniem 20. roku życia. Najwięcej przypadków nastoletnich poronień notuje się w Wielkiej Brytanii, gdzie z tego tytułu, na razie bez rezultatu, prowadzi się od dziesięciu lat profilaktykę antykoncepcyjną i kampanię edukacyjną w szkołach. Równie wysoki wskaźnik aborcji notuje się we Francji, w Rumunii i we Włoszech. Od czasu wprowadzenia w Hiszpanii w 2010 roku aborcji na życzenie o ponad 115 proc. podniosła się liczba wykonywanych zabiegów przerwania ciąży. Tylko na Malcie, w Irlandii i Polsce stosuje się rygorystyczne przepisy chroniące płód przed uśmierceniem. Mimo powszechnej w Europie dostępności do antykoncepcji liczba usuwanych ciąż nie maleje, m.in. z powodu coraz lepszej diagnostyki prenatalnej. Umożliwia ona eliminację płodów obciążonych wadami genetycznymi, głównie zespołem Downa. 98 proc. ciąż z podejrzeniem rozwojowych zaburzeń jest przerywanych w Danii i Islandii, co zdaniem specjalistów wyeliminuje trisomię 21 z tych krajów do 2050 roku. Podobny proces czeka mukowiscydozę we Francji i Niemczech, gdzie na nosicieli genu wywiera się presję selekcyjną do przerwania ciąży.

Kontrowersje etyczne wzbudza wprowadzona w kilku europejskich krajach eutanazja. Jako pierwsza dopuściła możliwość eliminacji nieuleczalnie chorych za ich zgodą bądź rodziny Albania w 1999 roku. Trzy lata później postąpiły podobnie Belgia i Holandia, a w 2008 roku także Luksemburg. Rocznie w Holandii zaprzestaje uporczywej terapii ok. 20 tysięcy terminalnie chorych, z czego ponad 5 tys. zgodnie z procedurą eutanazyjną. Około 400 z nich nie jest w stanie wyrazić swojej woli i decyzję w 83 proc. podejmuje za nich rodzina. Belgia w 2014 roku zezwoliła na eutanazję nieletnich bez ograniczeń wiekowych, co podniosło do 2 tysięcy oficjalną liczbę przypadków eliminacji nieuleczalnie chorych.

Pomoc w samobójstwie oferują w Szwajcarii organizacje dysponujące śmiertelnymi dawkami leku nasercowego, które wstrzykują sobie proszący o odebranie życia.

Od 2010 roku jest legalne w Niemczech wspomagane samobójstwo, a we Francji od 2016 roku sedacja pacjentów w stadium terminalnym, przyśpieszająca ich śmierć. Z roku na rok rośnie przyzwolenie na zalegalizowanie eutanazji w Hiszpanii, Czechach i na Litwie, choć debatę w tej sprawie ograniczają ujawniane przypadki nadużyć: eliminacji chorych psychicznie i niedołężnych starców, których rodzina pragnie się pozbyć.

Na kondycję populacji europejskiej ma wpływ skala uzależnień, która determinuje zachowania reprodukcyjne. Najistotniejsze w tym obszarze jest zerwanie z dostępnością narkotyków, głównie marihuany, którą zażywa codziennie blisko 3 mln Europejczyków. Około 20 proc. mieszkańców Starego Kontynentu przynajmniej raz w życiu paliło „trawkę”. Najwięcej (ponad 18 proc.) uzależnionych od indyjskich konopi mieszka w Islandii, która notuje najwyższy w Europie wskaźnik zgonów z powodu przedawkowań. Amfetamina i jej pochodne cieszą się popularnością w Szwecji, Finlandii, Danii, Estonii i Czechach. Kokainę i heroinę zażywa się głównie w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, we Włoszech, w Niemczech i Słowenii. Problemem stają się coraz łatwiej dostępne substancje o wysokiej toksyczności, które zastępują tradycyjne narkotyki i silnie uzależniają.

Powszechna obecność trunków odpowiada również za utrzymywanie się najwyższej w świecie skali alkoholizmu. Na Starym Kontynencie średnio wypija się dziennie dwa drinki lub trzy kieliszki wina, co skutkuje tym, że 14 proc. zgonów jest spowodowanych bezpośrednio spożyciem alkoholu. Do nieprzytomności upijają się Irlandczycy, Portugalczycy i Brytyjczycy, ale najwięcej alkoholu na głowę mieszkańca wypijają Litwini i Polacy.

Alkohol powoduje nie tylko marskość wątroby, ale także upośledza układ odpornościowy i zmniejsza męską potencję.

System immunologiczny Europejczyków jest poważnie osłabiony i zdaniem brytyjskich badaczy Daniela Davisa i Natalie Riddell może nie przetrzymać następnej pandemii grypy o podobnym podłożu do tej z 2009 roku. Nie ma co liczyć na poprawę rozrodczości, gdy 49 proc. mężczyzn w Europie poniżej 35. roku ma zmniejszoną ruchliwość plemników. Za słabą jakość nasienia odpowiada głównie wysokie stężenie pestycydów w żywności oraz styl życia: codzienna jazda samochodem i praca przy komputerze. Uzawodowienie kobiet przekłada się też na powiększającą się liczbę bezdzietnych Europejek. Obecnie przed menopauzą nie ma dzieci 14 proc. mieszkanek Starego Kontynentu. Spośród pań, które przyszły na świat po 1968 roku, najwięcej Niemek nie doczekało się potomstwa. Ponad 20 proc. bezdzietnych kobiet jest też w Szwajcarii i Włoszech. Na drugim biegunie znajdują się w Unii Europejskiej Czeszki i Bułgarki, spośród których jedynie 8 proc. nie ma dzieci.

Problemem staje się migracja z obszarów odmiennych kulturowo. Odpowiada ona m.in. za wzrastający odsetek obrzezanych kobiet w Europie. Najwięcej, bo ponad 170 tysięcy, mieszka w Wielkiej Brytanii. Okaleczonych w ten sposób jest również ponad 50 tysięcy kobiet we Francji i Niemczech. W niektórych francuskich szpitalach stanowią one już 15 proc. rodzących. We Włoszech liczba dzieci przychodzących na świat w rodzinach cudzoziemców podwoiła się na przestrzeni dekady. Obecnie 8 proc. migrantów odpowiada za 15 proc. porodów na Półwyspie Apenińskim. Statystycznie nie mówimy o ogromnej populacji: średnia liczba muzułmanów w Europie to niewiele ponad 6 proc. ludności. Ze względów historycznych najwięcej wyznawców Proroka zamieszkuje Bałkany, w tym przede wszystkim Bośnię i Hercegowinę, Albanię oraz Bułgarię. W Europie Zachodniej osiedliło się 13 mln zewnętrznych islamistów, głównie z Turcji, Iraku i Maroka. Stanowią oni 7,5 proc. ludności Francji oraz około 6 proc. ludności Belgii, Holandii i Niemiec.

Młoda populacja, jeśli tylko nie ulegnie wpływom miejscowych wzorców prokreacyjnych, jest w stanie w ciągu czterech pokoleń zmienić 98 proc. składu etnicznego zachodniej Europy.

Migracje stają się wyzwaniem nie tylko z powodów logistycznych. Napływ w krótkim czasie rzesz ludzi uciekających przed wojną, biedą i brakiem perspektyw stawia narody Europy przed koniecznością poszukiwania rozwiązań systemowych szerszych niż izolowane od reszty społeczeństwa obozy dla uchodźców. Blisko 2 mln ludzi przybyłych pieszo lub na łodziach w latach 2014 – 2016 potrzebuje realnych programów integracji na poziomie edukacji, przygotowania zawodowego oraz pracy. Asymilacja nie jest sprawą łatwą, gdy 65 proc. ankietowanych przez fundację Bertelsmanna Hiszpanów, 55 proc. Francuzów i 51 proc. Niemców uważa, że nowo przybyli nie pasują do nich kulturowo i stanowią zagrożenie dla stabilizacji Europy.

Trudno o wskazanie czynników populacyjnych, które byłyby w stanie kształtować nowe oblicze Europy. Z pewnością istnieje napięcie między społeczeństwem zachodniej Europy, które na przestrzeni ostatnich 50 lat zliberalizowało swój styl życia i odrzuciło ograniczenia mieszczańskiej kultury w aspekcie prokreacji, a ludnością krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej, gdzie kultywuje się wiele tradycji konserwatywnych. Stoją za tym również opóźnienia spowodowane transformacją ustrojową na terenach dawnego bloku wschodniego oraz osłabiający dezintegracyjne trendy wpływ autorytetu Kościoła prawosławnego i katolickiego. W tym względzie niezwykle istotne jest stanowisko papieża Franciszka wobec nowych przybyszów. Lansowane przekonanie, że uchodźcy winni być przyjęci i stać się częścią etnicznej tkanki Europy, stanowi wprost odwołanie do poglądów żyjącego w V wieku papieża Leona I Wielkiego. Biskup Rzymu może nie mieć wyjścia, jak jego poprzednik, zwłaszcza gdy przyszłość patriarchatu Konstantynopola stoi pod znakiem zapytania. Pozostający w sporze z Turcją Bartłomiej I, ekumeniczny przywódca chrześcijan wschodniego obrządku, nie ma następcy, co czyni Rzym jedyną duchową instancją do rozstrzygania sporów dotyczących przyszłości Kościołów na obszarach obecnej dominacji islamu.

Panuje przekonanie graniczące z nadzieją, że osiedlający się w Europie muzułmanie, o ile zachowają swoją religijną tożsamość, będą wraz z chrześcijanami motorem zmian w stronę zwalczania w europejskich krajach społecznej dezintegracji. Jak zauważył francuski pisarz Michel Houellebecq w wywiadzie dla „Der Spiegel” – w sytuacji budowania przyszłości Europy należy popierać katolicyzm, zwłaszcza tam, gdzie kultura laicka zapuściła najgłębsze korzenie, gdyż stanowi jedyną realną alternatywę dla islamu: wspiera dzietność, zwalcza społeczne patologie, broni życia i rodziny. Zwrot w stronę konserwatyzmu ma również stabilizować istniejące napięcia między zachodnią a wschodnią Europą. Jeśli nowy Europejczyk powstanie z pnia chrześcijańsko-islamskiego, to będzie bardziej akceptowalny dla tych spośród mieszkańców Starego Kontynentu, którzy pozostali wierni tradycji. Poddany zaś trendom dezintegracyjnej kultury liberalnej może podsycać religijne antagonizmy, wzniecać fundamentalistyczne konflikty i tworzyć niebezpieczne getta etniczne. Również zdaniem socjologa Jacka A. Goldstone’a, mówiąc o przyszłości europejskiego społeczeństwa, należy bardziej zwrócić się w stronę krajów uznawanych za peryferyjne.

.To w Europie Środkowo-Wschodniej mogą pojawić się nowe rozwiązania w zakresie integracji, wspierające choćby budowę odpowiedniej dla przybyszów infrastruktury socjalnej, mieszkaniowej i medycznej. Będą bardziej akceptowalne, jeśli będą odwoływać się do wspólnej płaszczyzny wiary lub etyki, nie zaś wtedy, gdy zaczną realizować odgórnie ustalony przez gremia decyzyjne w Unii Europejskiej model. Tym samym dobrze byłoby dać szanse nowym ideom, szukać rozwiązań inspirujących i podtrzymujących jedność Europy dla potrzeb budowy nowego społeczeństwa w ramach istniejących już państw.

Katarzyna Jarkiewicz

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 stycznia 2018
Fot. Shuttestock