
Entropia znanego porządku świata
Jak pogodzić coraz wyraźniej rozpadający się porządek z coraz bardziej planetarną rzeczywistością? – pisze Parag KHANNA
.Weterani Modelu United Nations i lewicowi akademicy mogą z sentymentem wspominać akronim WOMP, utworzony od nazwy World Order Models Project (Projekt Modeli Porządku Światowego). Podobnie jak konferencje Pugwash – zainicjowane w latach 50. przez filozofa Bertranda Russella i fizyka Józefa Rotblata (a sygnowane przez Alberta Einsteina) w celu wyeliminowania broni jądrowej – WOMP był wielkim ruchem akademickim lat 70. i 80., którego członkowie pochodzili z wszystkich stron świata.
Ta pluralistyczna grupa pod przewodnictwem Richarda Falka z Uniwersytetu Princeton i Saula Mendlovitza z Uniwersytetu Rutgersa opublikowała obszerny zbiór żarliwych traktatów przekonujących do „realnych utopii”, opartych na zasadach prawa międzynarodowego i skoncentrowanych na instytucjach wielostronnych. Zwolennicy WOMP wyobrażali sobie, że ich plan utworzenia sprawiedliwego porządku światowego zostanie wdrożony w latach 90. XX wieku. Jak doskonale wiemy, nic takiego się jednak nie wydarzyło. Co więcej, naszą codzienność zdominowały nacjonalizm, rywalizacja i fragmentacja.
Wniosek z tego jest oczywisty: im wspanialsza wizja, tym bardziej odległa od rzeczywistości. Teorie, które opierają się na niewłaściwej interpretacji teraźniejszości, nie są w stanie trafnie przewidzieć przyszłości. Dotyczy to zarówno koncepcji, które orędują za amerykańską hegemonią, jak i tych głoszących „powrót rywalizacji wielkich mocarstw”. I choć zachodni naukowcy głównego nurtu zaczynają – z opóźnieniem – dostrzegać pojawienie się wielobiegunowego świata, nie powinniśmy dopuścić, aby ich skromne ramy, takie jak neorealizm, kształtowały nasze myślenie.
Te odgórne teorie nie są w stanie uchwycić ani zmieniającej się globalnej i regionalnej dynamiki wśród głównych i drugorzędnych mocarstw, ani głębszych zmian systemowych, które pozwalają różnym graczom kwestionować władzę i nadawać globalnemu społeczeństwu nieodwracalnie zdecentralizowany charakter.
Dzisiejszy świat najlepiej opisuje wysoka entropia, charakteryzująca się szybkim, a nawet chaotycznym rozpraszaniem energii w globalnym systemie. W fizyce entropia jest ucieleśniona w drugim prawie termodynamiki (zwięźle podsumowanym w filmie Woody’ego Allena słowami: „Prędzej czy później wszystko zamienia się w gówno”). Entropia oznacza nieporządek i brak spójności.
Słynna teza Roberta Kaplana sprzed trzech dekad o nadchodzącej anarchii silnie wpisuje się w megatrend entropii. Rzeczywiście, Kaplan w niezapomniany sposób uchwycił postępujący rozkład, szczególnie na globalnym Południu, oraz nieudane próby utrzymania porządku w tym regionie przez postzimnowojenny Zachód.
COVID, zerwanie łańcuchów dostaw, inflacja, korupcja i zmienność klimatu sprzysięgły się, by podtrzymać tezę Kaplana: rozległe obszary Ameryki Łacińskiej, Afryki i Bliskiego Wschodu nie posiadają ani funkcjonalnej władzy krajowej, ani spójności regionalnej. Modny obecnie termin „polikryzys” w pełni odnosi się do tej rozległej postkolonialnej sfery.
Entropia nie jest jednak anarchią. Jest to właściwość systemowa, która manifestuje się, gdy coraz więcej państw i innych podmiotów przejmuje militarne, finansowe czy technologiczne narzędzia władzy i sprawuje władzę w ramach systemu. Wciąż nie ma zgody co do tego, jak nazwać erę postzimnowojenną, ale jej charakterystyczną cechą jest bez wątpienia radykalna entropia na każdym poziomie i w każdej dziedzinie globalnego życia. Jak pogodzić coraz wyraźniej rozpadający się porządek z coraz bardziej planetarną rzeczywistością?
Każdy decyduje o sobie
.W globalnej polityce entropia jest określana terminem dewolucji, czyli przekazywania lub zrzekania się władzy na rzecz coraz bardziej lokalnych struktur administracji. Dekoncentracja władzy, której jesteśmy dziś świadkami, to efekt procesu postępującego od końca II wojny światowej, kiedy to Stany Zjednoczone wytwarzały ok. połowy światowego PKB, były jedyną sprawdzoną potęgą nuklearną i zajmowały strategiczne obszary geograficzne zarówno w Europie, jak i Azji.
Chiny są największą gospodarką świata pod względem parytetu siły nabywczej (PPP), który uwzględnia ceny towarów w lokalnej walucie, a nie w dolarach amerykańskich. Tymczasem udział UE w światowej gospodarce pod względem PPP jest mniej więcej równy udziałowi Stanów Zjednoczonych; ponadto istnieje prawie 20 gospodarek o PKB wynoszącym bilion dolarów lub więcej oraz dziewięć oficjalnych mocarstw posiadających broń nuklearną, a wpływy USA są aktywnie kwestionowane na Bliskim Wschodzie, w Azji Środkowej, na Dalekim Wschodzie, a nawet w Ameryce Południowej.
To nie przypadek, że ta szybka dyfuzja władzy systemowej zbiega się w czasie ze spektakularną ekspansją globalizacji, która połączyła zachodni kapitał z azjatycką siłą roboczą oraz arabskie dostawy ropy z azjatyckim popytem, ostatecznie wyrównując globalne ekonomiczne pole gry.
Wschodzące potęgi, takie jak Chiny i Indie, wykorzystały globalizację nie po to, by wspierać zachodni porządek, ale by umocnić swoją pozycję we wzajemnie połączonym globalnym systemie. Globalizacja była więc nie tyle narzędziem amerykanizacji, ile fundamentalnym awatarem entropii, dystrybuującym możliwości i łączącym coraz większą liczbę podmiotów.
Amerykański „moment jednobiegunowości” dobiega końca. Podczas gdy Stany Zjednoczone pozostają supermocarstwem, hegemoniczny system, który rzekomo podtrzymują, ulega rozkładowi. Fakt, że Ameryka jest wciągana w konflikty i zobowiązania w zakresie bezpieczeństwa na całym świecie, niewiele mówi o jej skuteczności i prawości, co obnażyły wojny w Iraku, Afganistanie, Ukrainie i Strefie Gazy. Upowszechnianie się broni konwencjonalnej, nuklearnej i cybernetycznej sprawiło, że każdy ma dostęp do niszczycielskiego uzbrojenia.
Jednak wzajemnie gwarantowane zniszczenie nie zapobiega eskalacji poniżej progu unicestwienia. Tę eskalację dostrzec można w konfliktach regionalnych, jak w Ukrainie, konfrontacjach na Morzu Południowochińskim, zakłócaniu przez rebeliantów Huti żeglugi na Morzu Czerwonym oraz cyberatakach Iranu i Korei Północnej, mających na celu sparaliżowanie infrastruktury krytycznej i zhakowanie cennych danych publicznych lub prywatnych. Analitycy w biurach uwielbiają zestawiać liczbę żołnierzy i PKB bez większego odniesienia do opisanego kontekstu.
Fantazyjna retoryka nie wytrzymuje jednak konfrontacji z empirycznym bilansem. Stany Zjednoczone, które nie mają ani nieskończonej zdolności do drukowania pieniędzy, ani niezwyciężonej armii, poległy w teście prawdziwej hegemonii. Fakt, że Ameryka straciła swoją wyjątkowość w oczach świata, jest o wiele bardziej znaczący niż to, czy nadal uważa się za wyjątkową – lub czy kiedykolwiek taką była.
Jak tłumaczyli historycy, zaczynając od Arnolda Toynbee’ego, a na Paulu Kennedym kończąc, nigdy nie było wyjątku od schematu wzrostu i względnego regresu, niezależnie od imperialnych światopoglądów zakorzenionych we własnej wiecznej centralności. Pod względem funkcjonalnym mocarstwa są jednak identyczne: imperia portugalskie, hiszpańskie, holenderskie i późniejsze powstały dzięki praktykom kupieckim, takim jak substytucja importu i polityka przemysłowa. Swoje nadwyżki przeznaczyły na ekspansję militarną dokonywaną poprzez stosunki kolonialne lub imperialne i na nowo opracowały zasady (o ile te w ogóle istniały). Swoją wizję okrzyknęły synonimem zbiorowego bezpieczeństwa, cały czas działając bezkarnie i nie zważając ani na wyrządzane przy tym szkody, ani na istotne kwestie zewnętrzne.
Z tego punktu widzenia struktura władzy nie jest już piramidą, ale pajęczyną z wieloma pająkami tworzącymi sieci o różnej sile. Dziś żyjemy w prawdziwie wielobiegunowym, wielocywilizacyjnym i wieloregionalnym systemie, w którym żadna władza nie może dominować nad inną, a wszyscy mogą swobodnie łączyć się z innymi zgodnie z własnymi interesami.
Ta strukturalna entropia ucieleśnia się w tym, co nazywam rynkiem geopolitycznym – rozproszonym, niezwykle złożonym krajobrazem, którego nie da się ująć w prostych ramach „nowej zimnej wojny” na linii USA-Chiny. Wiele krajów na świecie to narody postkolonialne, z natury podejrzliwe wobec działań, które mogłyby uczynić z nich posłuszne pionki Stanów Zjednoczonych czy Chin.
Właśnie dlatego dla dużej części świata pojęcie sojuszu jest puste. Sojusze przypominają raczej wielostronne układy, w których państwa niezdecydowane, regionalne kotwice i prawie każdy inny kraj aktywnie grają na wszystkie strony, dążąc do zawarcia najlepszego dla siebie układu. Nie chodzi tu o szacunek dla hierarchii, ale o aktywny pozycjonalizm: każdy kraj, duży czy mały, stawia się w centrum własnych kalkulacji.
Na przykład zachodnie wysiłki zmierzające do odizolowania Rosji zostały zignorowane w jedynym regionie, który stał się prawdziwym centrum globalnego porządku: Azji. Obok wyraźnie wspierających Rosję Chin stoją też Indie, które aktywnie dążą do utworzenia korytarza energetycznego północ-południe do Rosji przez Iran. Nawet Japonia lobbowała za zwolnieniem z limitu cen ropy, płacąc rynkowe stawki za import rosyjskiej energii, a tym samym skutecznie wspomagając machinę wojenną Putina. Tradycyjne podejście analityczne tak bardzo przywykło do postrzegania Rosji jako wschodnioeuropejskiej potęgi, przypadkowo tylko leżącej w Eurazji, że przeoczyło fakt, iż geopolityczna orientacja Rosji zaczyna odzwierciedlać (być może na stałe) jej położenie geograficzne. Odtąd Rosja jest Azją Północną.
Inne mocarstwa, które niegdyś wiernie trzymały się obozu zachodniego, teraz śmiało uczestniczą w wielostronnej grze, zarówno z pozycji siły, jak i słabości. Arabia Saudyjska korzysta z gwałtownego wzrostu cen ropy naftowej, aby rozwinąć skrzydła na całym świecie i zawrzeć nowe umowy energetyczne i zbrojeniowe z Rosją, Chinami i Indiami. Gospodarka Turcji znajduje się w poważnych tarapatach, ale nawet jeśli zrazi do siebie Europę, wciąż może polegać na strategicznych inwestycjach ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i członkostwie w Azjatyckim Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) oraz pozyskać fundusze z Rosji i Chin na budowę kolejnych elektrowni jądrowych. Kraj ten planuje w niedługim czasie dołączyć do Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SCO), co z pewnością przyprawi o zawrót głowy polityków z Brukseli. Na ostatnim szczycie BRICS w RPA sześć kolejnych krajów dołączyło do sieci państw ustanawiających równoległe mechanizmy zarządzania handlem i walutami.
Jest to rzeczywistość systemów regionalnych, nakładających się na siebie stref wpływów i rosnących w siłę mocarstw, które chcą mówić „tak” lub „nie” w zależności od tego, co im akurat odpowiada. Badanie wewnętrznej dynamiki geopolitycznego rynku może przynieść o wiele więcej istotnych obserwacji niż podążanie za wyświechtanym motywem „powrotu rywalizacji wielkich mocarstw”, który zakłada zgrabny podział świata na czerwonych i niebieskich. A jednak szybko zmieniająca się struktura globalnego porządku to tylko połowa historii entropii ogarniającej nasz świat.
Witamy w globalnym średniowieczu
.W niemal każdej sferze lub przedsięwzięciu świat przeszedł od domniemanego monopolu do aktywnego rynku, na którym każdy, kto ma taką zdolność, może zaoferować swoje produkty i usługi odpowiadające na potrzeby innych. Krajowa Rada Wywiadu Stanów Zjednoczonych po raz pierwszy nakreśliła scenariusz „świata łańcucha dostaw” na początku 2010 roku. Raport „Alternatywne światy” przedstawiał krajobraz warstwowej suwerenności, w którym specjalne strefy ekonomiczne zarządzane przez korporacje i finansowane z rajów podatkowych wykorzystują słabe państwa w celu pozyskania ich złóż surowców i taniej siły roboczej.
Jest to dalekie od sztywnego westfalskiego porządku suwerennych państw, który ze względu na stulecia kolonializmu i tak zawsze był bardziej fikcją niż rzeczywistością. Wyłaniający się porządek świata można opisać jako globalną wersję średniowiecza sprzed traktatu westfalskiego. Ówczesna Europa była wielowarstwowym środowiskiem konkurujących ze sobą władz, od Świętego Cesarstwa Rzymskiego i jego państw papieskich po autonomiczne miasta-państwa, jak Wenecja i północnoeuropejska Hanza.
Europa stanowiła wówczas scenę poboczną. W tamtym okresie chińskie i indyjskie dynastie pięły się w górę, arabskie kalifaty pulsowały energią, a Jedwabny Szlak łączył to, co historycy nazywają „afroeuroazjatyckim” systemem skupionym wokół Oceanu Indyjskiego. Dziś geografia afroeuroazjatycka ponownie stanowi centralną masę globalnego systemu, a dynamika między jego uczestnikami – chińskimi przedsiębiorstwami państwowymi, indyjskimi kupcami, arabskimi holdingami z Zatoki Perskiej, singapurskimi handlarzami, afrykańskimi piratami, państwowymi funduszami majątkowymi i firmami private equity ze Wschodu i Zachodu oraz marynarkami wojennymi z USA, Europy i azjatyckich mocarstw – pozwala przyjrzeć się oddolnie zjawisku kwestionowania i konstruowania władzy.
Wystarczy spojrzeć na sytuację bezpieczeństwa na Morzu Czerwonym, gdzie irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej dostarczył jemeńskim rebeliantom Huti dane z transponderów zachodnich tankowców handlowych, umożliwiając bojownikom selektywne ataki. Aby dotrzeć do Oceanu Indyjskiego, tankowce muszą teraz korzystać z dłuższych i bardziej kosztownych szlaków żeglugowych wokół Afryki. Ten regres od świata westfalskiego do neośredniowiecznego nie jest nagłym zwrotem, ale tym, co Kaplan w swojej nowej książce The Loom of Time nazywa „przedłużającą się transformacją” od sztywności do płynności.
W statycznych mapach narodów i granic dostrzec można płynność, która jest podstawową rzeczywistością nowego średniowiecza, a wiele terytoriów geograficznych jest o wiele bardziej nierównych i spornych, niż się wydaje. Rosja, z wojskiem w rozsypce, spadającymi wskaźnikami demograficznymi, niszczejącą infrastrukturą i masowym odpływem talentów, może stać się pofragmentowaną mozaiką lokalnych władz dystansujących się od coraz bardziej chwiejącej się Moskwy lub nawet przeciwstawiających się jej. Obecnie Chiny wspierają Kreml, ale sytuacja ta może się szybko zmienić, gdy ukończona zostanie budowa nowych gazociągów z Syberii, a Chiny będą mogły przekazać swoje wsparcie lokalnym gubernatorom gotowym sprzedać ojczyznę i zaoferować poplecznikom większy dostęp do bogatych zasobów Azji Północnej.
Geografia jest przeprogramowywana na naszych oczach – świat przekształca się w połączony w sieć archipelag funkcjonalnych węzłów o różnym stopniu kontroli nad bliskimi i dalekimi obszarami. Wizja ta znacznie bardziej przypomina przedwestfalskie wzorce europejskiej Hanzy niż dzisiejsze potiomkinowskie suwerenne zgromadzenia typu ONZ.
Często zapomina się o multilateralizmie – nie dlatego, że nie jest on szlachetny, ale ponieważ trudno jest znaleźć kogokolwiek, kto by się nim przejmował. Szczytny cel rozszerzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ został porzucony na rzecz bardziej bezpośrednich strategicznych sojuszy między podobnie myślącymi państwami. Porozumienia w sprawie kontroli zbrojeń zostały storpedowane przez duże i małe mocarstwa, a negocjacje handlowe w ramach Światowej Organizacji Handlu zostały zastąpione przez bloki regionalne i przemysłową politykę „żebrzącego sąsiada”. Lista podobnych zjawisk jest bardzo długa.
Nawet jeśli uznaje się multilateralizm za coś istotnego, mowa jest zwykle o minilateralizmie „koalicji chętnych” – organizacji takich jak NATO lub różnego rodzaju porozumień, na przykład w kwestii współpracy w zakresie zaawansowanych technologii, promowania zielonych gałęzi przemysłu, zarządzania przepływami migracyjnymi, ustalania walut i tym podobnych.
Inny neośredniowieczny scenariusz przedstawiony w raporcie „Alternatywne światy”skupiał się na rosnącej sprawczości autonomicznych grup niepaństwowych. Należą do nich kolektywy cyfrowe, na przykład Anonymous czy WikiLeaks, międzynarodowe grupy terrorystyczne, takie jak Al-Kaida, ruchy ekoterrorystyczne, jak Declare Emergency, i oczywiście prywatne firmy wojskowe, takie jak Grupa Wagnera. Tutaj również widzimy oczywiste podobieństwa do dzisiejszego świata superwładnych jednostek i fanatyków, Kościołów i kultów, z których wszyscy przyznają sobie autorytet ponadnarodowy.
W dawnych czasach rodzina Medyceuszy sponsorowała wspaniałe dzieła artystyczne – dziś Bill Gates dyktuje politykę zdrowotną organom wielostronnym i biednym narodom, po czym udaje się na spotykanie z prezydentem Chin. Elon Musk jest właścicielem platformy mediów społecznościowych, która pozwala na rozpowszechnianie teorii spiskowych wśród setek milionów użytkowników, firmy dostarczającej rakiety kosmiczne, od której zależy NASA, rozległego łańcucha dostaw pojazdów elektrycznych oraz satelitarnej sieci internetowej o kluczowym znaczeniu dla ukraińskiej obrony przed Rosją.
Żyjemy w czasach zdumiewających nierówności, zupełnie jak w epoce feudalnej. Najbogatszy 1 proc. światowej populacji posiada 43 proc. globalnego bogactwa – a szacuje się, że ponad połowa z tej grupy lokuje swój majątek w jurysdykcjach zwolnionych z podatków (lub przenosi go między nimi), zazwyczaj w małych państwach, które nie są rejestrowane na światowej mapie równowagi sił. Osoby te najlepiej postrzegać nie jako przedstawicieli jakiegokolwiek narodu, ale jako „ludzi kwantowych” – przynależących wszędzie i nigdzie – działających w interesie własnych rodzin i firm. W rzeczywistości każdy znaczący organ ma dziś własną „politykę zagraniczną”. Każdy z tych quasi-autonomicznych podmiotów może dzielić się zasobami za pośrednictwem zdecentralizowanych narzędzi, takich jak protokoły blockchain, co jeszcze bardziej podkopuje suwerenną władzę. Minilateralizm nie dotyczy tylko państw. Każda kraina geograficzna na świecie charakteryzuje się zatem złożonym środowiskiem nakładających się na siebie i kwestionowanych autorytetów wśród kombinacji krajów, miast, wspólnot, firm i społeczności. Odpowiedź na pytanie „kto tu rządzi?” nie jest jednoznaczna. W przeciwieństwie do epoki, w której rząd był jedynym suwerenem, władza w dzisiejszych politykach jest coraz bardziej unikalną kombinacją zależącą od lokalizacji.
Od obligacji skarbowych do tokenów?
.Podobna decentralizacja ma miejsce w domenie finansowej. Strefa euro zmierza w kierunku unii rynków kapitałowych w celu pogłębienia własnej płynności. Państwa należące do regionalnych bloków handlowych, takich jak azjatyckie Regionalne Kompleksowe Partnerstwo Gospodarcze (RCEP), harmonizują politykę stóp procentowych w celu zminimalizowania wahań kursów walutowych. Kraje BRICS również dążą do zacieśnienia przedziałów kursowych i handlu denominowanego we własnych walutach.
Dolar amerykański nadal stanowi największą część globalnych rezerw, ale państwa gromadzą oszczędności w dolarach nie po to, by gwarantować niskie koszty pożyczek w USA, ale by inwestować we własne bezpieczeństwo gospodarcze – w tym pozbywanie się amerykańskich obligacji skarbowych w celu gromadzenia złota. Biliony dolarów zgromadzonych oszczędności zostały skierowane do zachodnich korporacyjnych skrzyń wojennych oraz azjatyckich i arabskich państwowych funduszy majątkowych, których kapitał przepływa i recyrkuluje we wszystkich kierunkach.
Większość światowego handlu jest nadal denominowana w dolarach, ale nowe umowy zmniejszają siłę blokującą Waszyngtonu. Chiny są największym partnerem handlowym większości krajów na świecie i stopniowo przetwarzają wymianę handlową na walutę RMB, co oznacza, że będą zwiększać swój udział RMB w rezerwach w celu finansowania importu. Rosja nie tylko gromadzi rezerwy RMB, ale także zaczęła pożyczać RMB własnym bankom. Możemy spodziewać się wręcz wprowadzenia petrojuana – a nawet petroeuro i petrorupii. Pamiętajmy jednak, że państwa nie chcą uniezależnić się od dolara tylko po to, by podporządkować się innemu, kierującemu się własnym interesem supermocarstwu.
Rzeczywiście, im bardziej Stany Zjednoczone używają dolara jako broni w formie sankcji, tym więcej krajów skłania się ku innym opcjom, takim jak cyfrowe waluty banków centralnych (CBDC), które umożliwiają natychmiastowe i bezpieczne transakcje z ominięciem amerykańskiego systemu finansowego. Jak stwierdził republikański senator Marco Rubio: „Za pięć lat nie będziemy musieli rozmawiać o sankcjach, ponieważ będzie tak wiele krajów dokonujących transakcji w walutach innych niż dolar, że nie będziemy w stanie takich sankcji nałożyć”.
Dyfuzja władzy w dziedzinie technologii przyspiesza te zjawiska – państwa wspierają inne państwa, czy to poprzez wystrzeliwanie satelitów, instalowanie sieci 5G, sprzedawanie im technologii nadzoru, szkolenie ich naukowców, czy też angażowanie się w inne formy transferu technologii. Dziś, dzięki Starlink, Wi-Fi jest prawie wszędzie.
A tam, gdzie jest Wi-Fi, mogą być De-Fi (zdecentralizowane finanse), rynek wymiany P2P i kryptowaluty. Wkroczyliśmy w świat popytu i podaży, w którym dowolne dwa węzły globalnej sieci mogą dokonywać transakcji z trzecim w wybrany przez siebie sposób.
To, co zaczęło się jako nieuregulowany i niejasny zakątek branży finansów, stało się jej głównym nurtem, ponieważ główni zarządzający aktywami, tacy jak BlackRock, wspierają klasę aktywów kryptograficznych własnymi funduszami ETF, w tym bitcoinem i innymi kryptowalutami. Demokratyzacja zdecentralizowanych finansów może ostatecznie zastąpić tradycyjne finanse, a nie odwrotnie.
Dewolucja jest nieuchronna
.Dolar, internet i współczesny prymat języka angielskiego są symbolami amerykańskiej siły, ale także domyślnymi narzędziami, które obecnie wymykają się spod kontroli. Na światowych platformach mediów społecznościowych, takich jak Facebook i X (dawniej Twitter), Amerykanie są najgłośniejsi, ale nie powstrzymało to chińskich i rosyjskich grup powiązanych z państwem przed bombardowaniem Amerykanów ogłupiającą propagandą na TikToku. Choć różne strony mianują się właścicielami globalnego rynku, tak naprawdę nikt go obecnie nie kontroluje.
Stany Zjednoczone ewidentnie nie są odporne na społeczną i polityczną entropię. Teoretycznie decentralizacja polityczna jest zabezpieczeniem przed dysfunkcjami federalnymi. Wielkość PKB kilku amerykańskich stanów jest na poziomie zapewniającym członkostwo w globalnej grupie G20; każdy z nich mógłby być samorządny politycznie i służyć jako laboratorium innowacji politycznych, jednocześnie czyniąc USA czymś więcej niż sumą części pod względem gospodarczym i demograficznym. W praktyce jednak system federalny wręcz zachęca do widocznej dziś bałkanizacji: przestarzały proces wyborczy przekonał każdą ze stron, że druga jest bezprawna; druga poprawka została tak wypaczona, że usprawiedliwia istnienie milicji w republikańskich stanach, a wybory w 2024 roku mogą zależeć od bicia serca (lub wyroku sądowego).
W rzeczy samej, spośród tysięcy ran, które nosi dziś USA, większość to samookaleczenia. Przemoc z użyciem broni palnej eskaluje, hordy nieudokumentowanych migrantów napływają i są wykorzystywane przez czerwone stany przeciwko niebieskim, a nadużywanie narkotyków i przedawkowanie fentanylu osiągają rekordowe poziomy. W międzyczasie korporacyjna Ameryka żeruje na inflacji, podczas gdy małe firmy muszą radzić sobie z rosnącymi stopami procentowymi i nadmierną regulacją. Nie ma wątpliwości, że przywrócenie jedności narodowej na wzór Wielkiego Społeczeństwa Johnsona nie jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem dla przyszłości Ameryki.
Odporność wielkich mocarstw przejawia się w ich zdolności do przeciwstawiania się tendencjom do rozpadu. W 2000 roku powszechnie twierdzono, że chiński reżim nie będzie w stanie okiełznać tybetańskiego i ujgurskiego separatyzmu, a nawet politycznego frakcjonizmu zarówno w ramach Biura Politycznego, jak i ze strony awanturników w rodzaju Bo Xilai, zhańbionego byłego szefa partii Chongqing.
Jednak Pekin skrupulatnie stłumił wszystkie autonomiczne lenna, w tym firmy technologiczne i ich założycieli miliarderów, którzy albo zniknęli, albo uciekli do Singapuru i Sydney. Co prawda nie uczyniło to Chin bardziej innowacyjnymi, ale niewątpliwie zwiększyło ich stabilność, która nie słabnie nawet w obliczu spowolnienia wzrostu gospodarczego i rosnącego bezrobocia.
Indie były słusznie postrzegane jako duże, ale słabe, a przy tym zakładano, że nie uda im się zarządzać jednocześnie podziałami politycznymi i sekciarskimi. Jednak pomimo nieliberalnego menedżeryzmu premiera Modiego i wybuchów konfliktów społecznych niewielu dziś kwestionuje jego sukces w przyspieszeniu modernizacji kraju czy mandat zdobyty w wyborach w 2024 roku.
Pomimo złego stanu gospodarki UE również wykazuje oznaki ożywienia w okresie kryzysu. Inwazja Rosji na Ukrainę spowodowała znaczący zwrot w kierunku większych inwestycji w energię odnawialną, podczas gdy agresywne amerykańskie przepisy dotyczące redukcji inflacji zainspirowały UE do realizacji własnego Europejskiego Zielonego Ładu.
W najbardziej dzielącej kwestii, jaką jest imigracja, pojawiają się nieśmiałe oznaki wspólnej europejskiej strategii wobec osób ubiegających się o azyl. Tymczasem Wielka Brytania cierpi na taką polityczną zgniliznę, że niewykluczone, iż dojdzie do uniezależnienia się Szkocji i zjednoczenia Irlandii, w efekcie czego powstanie coś, co można by nazwać „zdecentralizowanym królestwem”. Jakakolwiek będzie wspólna przyszłość Europy, nie należy odrzucać scenariusza neośredniowiecznego.
Od suwerenności do sprawczości
.To, co liczy się znacznie bardziej niż suwerenność, to zdolność mierzona spójnością, sprawczością i odpornością. Wiele krajów miało w ostatnich latach strasznego pecha, a wywołane przez COVID zakłócenia łańcucha dostaw i wzrost inflacji pogrążyły miliony ludzi (często ponownie) w głębokim ubóstwie i braku bezpieczeństwa żywnościowego. Rządy wielu krajów są jeszcze bardziej zadłużone niż przed pandemią, co czyni je ofiarami chińskiej pułapki zadłużenia. Jeszcze więcej państw, na przykład Somalia, Jemen czy Afganistan, pozostaje politycznymi czarnymi dziurami o niewielkim znaczeniu.
Państwa nie mają już monopolu na narzędzia przemocy fizycznej, ale to, czy armia danego kraju zaspokaja najpilniejsze potrzeby społeczne, jest ważną miarą zdolności do rządzenia. Podczas gdy Japonia wpisuje się w tradycyjny wzorzec budowania zdolności odstraszania chińskiej agresji na Morzu Wschodniochińskim, siły zbrojne Brazylii i Kanady są co najmniej równie silnie zaangażowane w walkę z pożarami lasów, co w działania poza granicami swoich krajów. Z kolei zachodnioeuropejskie marynarki wojenne i straże przybrzeżne są zajęte na przemian strzelaniem do migrantów z Afryki i krajów arabskich przepływających przez Morze Śródziemne i ich ratowaniem.
Około 45 000 francuskich policjantów było potrzebnych do stłumienia zamieszek na tle rasowym zeszłego lata. Również premier Szwecji wezwał armię do stawienia czoła brutalnym gangom imigrantów. W międzyczasie wielu republikanów początkowo ubiegających się o prezydenturę USA uważało, że amerykańskie wojska powinny zostać rozmieszczone wzdłuż południowej granicy z Meksykiem. Siły zbrojne Ameryki Łacińskiej walczą z handlarzami narkotyków, a te w Afryce rywalizują o terytoria z ponadnarodowymi milicjami.
Myślenie planetarne obejmuje zjawiska graniczne i złożone efekty motyla, które nas łączą, ale musi także zmagać się z rozproszonymi wzorcami ziemskiej sprawczości, które będą kształtować naszą reakcję na warunki planetarne. Nigdzie nie jest to bardziej widoczne niż w wysiłkach na rzecz przystosowania się do zmian klimatycznych, które zresztą również przyczynią się do stworzenia przyszłych zwycięzców i przegranych.
Niektóre obszary geograficzne ucierpią z powodu tak intensywnej suszy, że mogą zostać całkowicie opuszczone, podczas gdy inne, jak Kanada i Kazachstan, zyskają miliony wdzięcznych migrantów klimatycznych, a dzięki nowemu kapitałowi ludzkiemu będą mogły stać się nowymi centrami władzy. Świat nie będzie już biurokratycznie podzielony na kategorie inwestycyjne ustalone przez agencje ratingowe, tj. na rynki rozwinięte lub wschodzące, ale na strefy odporne i nieodporne na wpływy klimatu.
Gdyby zinstytucjonalizowane porządki, takie jak wielostronny system z końca XX wieku, były ustanawiane dopiero po poważnych wojnach, to czy entropijny dryf do regionalnych stref wpływów byłby lepszy niż III wojna światowa pomiędzy pojedynkującymi się hegemonami? W takim scenariuszu konflikty mogłyby wybuchać od Ukrainy po Tajwan, choć byłyby zapewne ograniczone do poszczególnych regionów i raczej nie stawałyby się zapalnikami konfliktu globalnego. Regiony, które dążą do większej samowystarczalności, takie jak dzisiejsza Ameryka Północna i Europa, mogłyby zmniejszyć intensywność emisji dwutlenku węgla w swoich gospodarkach i handlu, ale mogłoby to osłabić ich współzależność i wpływ na inne regiony. Taka jest obosieczna natura entropijnego świata. Ponieważ żadna z głównych potęg nie jest w stanie zdominować globalnego systemu ani zapanować nad podmiotami ponadnarodowymi zlokalizowanymi za granicą lub w chmurze, przyszłość jawi się mniej jako kolektyw suwerennych narodów, a bardziej jako rozproszony krajobraz regionalnych fortec, miast-państw i archipelagu wysp stabilności połączonych sieciami mobilnego kapitału, technologii i talentów. Twierdzenie, że istnieje jakiś fundamentalny zachodni porządek leżący u podstaw globalnego systemu, jest równoznaczne z nieskończonym regresem.
.Globalna entropia nie oznacza wyłącznie fragmentacji. Wręcz przeciwnie, system wykazuje cechy samoorganizacji, a nawet agregacji w nowe wzorce i formacje. Autostrady, koleje, sieci elektryczne i linie lotnicze łączą miasta w sposób, który tworzy neohanzeatyckie sieci i sojusze, a internet przekracza granice, łącząc samorządne społeczności. Powszechny zasięg i penetracja łączności umożliwiają wszelkiego rodzaju władzom tworzenie więzi skuteczniej, niż robi to wiele państw, stanowiących dziś bardziej linie na mapach niż rzeczywistość obywateli. Świat się integruje – nawet gdy się rozpada.
Tekst ukazał się w Noema Magazine i nr 65 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].