Konserwatyści walczą o idee, liberałowie o władzę
W miarę jak współczesny liberalizm coraz gorliwiej przyjmował globalistyczną wrażliwość wrogą zachodniemu dziedzictwu, konserwatywni obrońcy kulturowego dziedzictwa znaleźli się w ogniu ataków jako rasiści, bigoci, ksenofobi i tym podobni – pisze Robert W. MERRY
.W latach 1968–2004 republikanie wygrali siedem wyborów prezydenckich w Ameryce, a demokraci tylko trzy. Jednak w tym czasie liberalizm, ideologia demokratyczna, zdobył dominację nad niemal wszystkimi głównymi instytucjami społeczeństwa amerykańskiego, w tym nad biurokracją rządową, szkolnictwem, związkami zawodowymi pracowników publicznych, wielkimi mediami, wielką rozrywką, wielkimi finansami i wielką technologią. Dlaczego?
Konserwatywny aktywista i publicysta Samuel Francis (1947–2005) przedstawił odpowiedź na to pytanie. Jego zdaniem konserwatyści walczyli o idee, podczas gdy liberałowie o władzę. Co więcej, liberałowie w błyskotliwy sposób zdobyli władzę oligarchiczną, która często jest niewrażliwa na wyniki wyborów.
Francis, zwolennik pionierskiej tezy Jamesa Burnhama o powstaniu nowej „klasy menedżerskiej”, która zyskuje władzę nad coraz większymi i coraz bardziej bezosobowymi instytucjami społecznymi, dostrzegł, że wiele ideologicznych debat toczących się po II wojnie światowej – dotyczących strategii zimnej wojny, praw obywatelskich, globalizmu, kwestii kulturowych, Richarda Nixona i innych – było w gruncie rzeczy walkami o podział władzy między konkurującymi ze sobą elitami.
Zdaniem Francisa elity liberalne o poglądach globalistycznych i antynarodowych coraz częściej dążyły do zdobycia władzy i sprawowały ją w celu podważenia fundamentów dziedzictwa Ameryki. „Konieczne jest” – pisał – „aby elity [liberalne] rzuciły wyzwanie, zdyskredytowały i zniszczyły moralną, intelektualną i instytucjonalną strukturę tradycyjnego społeczeństwa”.
Francis jest jednym z pięciu antyliberalnych intelektualistów ubiegłego wieku, których Matthew Rose przedstawia w swojej małej, mądrej książce stawiającej prowokujące pytanie: „Co następuje po liberalizmie?”. Dla Rose’a, dyrektora Centrum Barry’ego w Morningside Institute, pytanie to nie jest czysto akademickie. „Żyjemy w momencie postliberalnym” – pisze, dodając, że liberalizm „traci panowanie nad umysłami Zachodu”.
Jak pisze Rose, do wykorzystania tej wielkiej szansy przygotowani są młodzi intelektualiści prawicy – „nacjonaliści, populiści, identytaryści, futuryści i religijni tradycjonaliści (…) starający się zdefiniować konserwatyzm w sposób wcześniej niewyobrażalny”. Odrzucając starą konserwatywną troskę o wolność jednostki, ograniczony rząd, nieomylność rynku i wolny handel, ci wschodzący myśliciele skupiają się na „kulturowych, duchowych, a nawet rasowych podstawach ludzkiej tożsamości”, jak opisuje to Rose.
Przytacza wypowiedzi zwłaszcza takich konserwatystów nowego pokolenia, jak Curtis Yarvin, Peter Thiel, Angelo Codevilla, Adrian Vermeule i Steve Sailer. Zgadzają się oni „prawie w niczym”, pisze Rose, z wyjątkiem tego, że trwa rewolucja w myśleniu konserwatywnym i „wkrótce możliwe będą nowe formy życia politycznego”. Rose sugeruje, że pięciu antyliberalnych myślicieli przedstawionych w jego książce daje wgląd w to, gdzie dzisiejsi świeżo upieczeni konserwatywni intelektualiści mogą szukać filozoficznych wskazówek.
Ta piątka to Niemiec Oswald Spengler (1880–1936), nazwany przez Rose’a „prorokiem”, wyraziciel cyklicznego spojrzenia na historię i analityk cywilizacyjnych cykli życia; włoski faszysta Julius Evola (1898–1974), „fantasta”, który uważał, że uznanie naturalnej ludzkiej nierówności jest niezbędne dla każdego porządku politycznego; Amerykanin Francis Parker Yockey (1917–1960), „antysemita”, zwolennik brutalnej dominacji Zachodu na świecie; Francuz Alain de Benoist (ur. 1943), „poganin”, antychrześcijanin i antyliberał; oraz Francis, „nacjonalista”, który dążył do przeprowadzenia „środkowoamerykańskiej rewolucji”, mającej na celu obalenie amerykańskiej elity liberalnej.
Rose stara się podkreślić, że sam odrzuca znaczną część myślenia, które opisuje w swojej książce, choć wyraźnie podziela ogólne antyliberalne nastroje swoich rozmówców i z zadowoleniem przyjmuje ideę liberalnego upadku. Jeśli chodzi o obecną amerykańską „radykalną prawicę” poszukującą nowej, postliberalnej odmiany polityki, zauważa z pozorną aprobatą, że jej zwolennicy uważają się za „ostatnich wrogów nihilizmu po tej stronie liberalnej granicy”. Dodaje: „Ich ideały nie są moje i prawdopodobnie nie są też twoje, ale ich pisma mówią nam, że są zaangażowani w samotną walkę o ocalenie mądrości i cywilizacji przed tymi, którzy chcieliby je zniszczyć”.
Rose wkracza jednak na niebezpieczny grunt, jeśli chodzi o rasę. W miarę jak współczesny liberalizm coraz gorliwiej przyjmował globalistyczną wrażliwość wrogą zachodniemu dziedzictwu, konserwatywni obrońcy kulturowego dziedzictwa znaleźli się w ogniu ataków jako rasiści, bigoci, ksenofobi i tym podobni. Wiele z tych zarzutów jest niesprawiedliwych, a nawet nieprawdopodobnych i można je odrzucić jako zwykłe manewry siłowe ze strony dominującej elity, pragnącej utrzymać swój wysoki status. Jednak ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje współczesny obrońca kultury zachodniej, jest utożsamianie go na przykład z takimi postaciami jak Francis Yockey, którego antysemityzm Rose opisuje jako „szczególnie zaciekły i nowatorski”.
Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić, dlaczego Rose w ogóle włączyłby Yockeya do swojego kręgu antyliberałów przeszłości, biorąc pod uwagę jego jaskrawy rasizm i wezwanie do całkowitej hegemonii Zachodu na świecie, projektu równie fantazyjnego, co autodestrukcyjnego. „Jasność i zapał dla sprawy są niezaprzeczalne” – pisze Rose – „nawet wtedy, gdy sprawa jest odrażająca”. Odzwierciedla to pewien brak rygoru moralnego, ponieważ odrażająca sprawa rzadko kiedy zostaje odkupiona przez gorliwość jej zwolenników.
Bardziej intrygujący jest przypadek Samuela Francisa, którego wnikliwe analizy prądów władzy w zdominowanej przez liberałów Ameryce wykazały się błyskotliwością, ale który stracił swoją pozycję na arenie publicznej, gdy zwrócił się w stronę „rasowego nacjonalizmu”. Zanim to jednak nastąpiło, rzucił rękawicę liberalnej oligarchii, gdy oświadczył: „Kiedy wzywam do obalenia dominującej władzy, nie opowiadam się za procesami nielegalnymi czy niedemokratycznymi, ale wojna o kulturę jest mimo wszystko konfliktem radykalnym, a nawet rewolucyjnym, ponieważ wiąże się z niemal całkowitą redystrybucją władzy w społeczeństwie amerykańskim”.
Rose opisuje Spenglera jako „proroka”, przez co oddaje hołd jego idiosynkratycznemu geniuszowi w przewidywaniu szerokiego spektrum wydarzeń na świecie oraz ich wpływu na narody i społeczeństwa, opartemu na studiach nad historycznymi wzorcami i cyklami. Spengler, pisząc mniej więcej w czasie I wojny światowej i w latach międzywojennych, postrzegał cywilizacje jako żywe organizmy, które rodzą się, rozwijają, kwitną, a następnie upadają i umierają. Zachód, jak sądził, przeszedł przez wyznaczone mu stulecia zdrowia kulturowego i twórczego fermentu i wszedł w ostatnią fazę, którą charakteryzowała większa koncentracja władzy instytucjonalnej, awanturnictwo zagraniczne, wielkie bezosobowe miasta, wzrost obsesyjnej kultury pieniądza oraz odwrócenie się od dziedzictwa kulturowego.
Jednak w dalszej przyszłości widział ostateczny kryzys Zachodu w powstaniu ludów niezachodnich, wzmocnionych zachodnią technologią i nauką, wspomaganych przez przytłaczającą przewagę liczebną i motywowanych częściowo poczuciem moralnej prawomocności, zrodzonym przez wieki zachodniej eksploatacji. Jednak, jak zauważa Rose, Spengler nie był humanitarystą, a już na pewno nie liberałem i obawiał się o „kruchą duszę” własnej cywilizacji, gdy „zubożałe rasy z zewnętrznego kręgu” zbiegną się na zachodnie ziemie. Jego lektura historii sugerowała, że Zachód doświadczy śmiertelnego kryzysu tożsamości, odrzuci własne dziedzictwo ze strachu i dezorientacji, podczas gdy ludy peryferyjne połączą się w potężną siłę rasowej pewności siebie.
Spengler patrzył na świat zimnym okiem determinizmu, nie jest więc jasne, w jaki sposób jego rozważania mogłyby pomóc dzisiejszym intelektualistom w walce z siłami globalizmu i antynacjonalizmu, które zdają się popychać Amerykę w kierunku koszmaru Spenglera. Jeśli jego przewidywania były trafne, a obecne przesłanki na to wskazują, to prawdopodobnie niewiele da się z tym zrobić.
W międzyczasie warto zastanowić się nad niektórymi elementami myślenia reprezentowanymi przez inne zagadnienia poruszane przez Rose’a. Evola na przykład ubolewał nad pustką współczesnego życia i wychwalał wierność tradycji. Jak Rose opisuje koncepcję Evoli: „Tradycja chroni człowieka przed zniszczeniem, jakie niosą ze sobą śmiertelność, zmiana i przypadkowość”. Albo, jak ujął to sam Evola, jest to „siła, która pochłania czas i historię”. Podobnie Evola potępiał rozwój materializmu, postrzegając go jako siłę, która „zabija każdą możliwość, odrzuca każdy zamiar i paraliżuje każdą próbę” osiągnięcia wzniosłej formy życia.
Rose przedstawia Alaina de Benoist jako zwolennika „identytaryzmu”, który ma na celu ochronę odrębnych kultur przed ich wypieraniem przez imigrację, zniekształcaniem przez kolonializm lub wprowadzaniem wrogich ideologii. W ten sposób odrzucił dwie najbardziej cenione zasady nowoczesnego liberalizmu – różnorodność i asymilację. Preferował natomiast to, co nazywał „spójnością kulturową i wyraźnym poczuciem wspólnego dziedzictwa”.
De Benoist przewidywał rosnące napięcia na Zachodzie między kosmopolitycznymi wartościami elit a bardziej przyziemnymi przekonaniami zwykłych ludzi. Uważał również, że liberalizm i demokracja są ze sobą zasadniczo sprzeczne, ponieważ kult jednostki w liberalizmie nieuchronnie niszczy poczucie przynależności i obowiązku grupowego, które wytworzyło bardziej uświęcone poczucie obywatelstwa, a tym samym bardziej solidarne społeczeństwo.
Rose dokonał fascynującej intelektualnej eksploracji wąskiego wycinka myśli politycznej. Jednak wiele z jego założeń i sugestii wydaje się przedmiotem kontrowersji lub przynajmniej dyskusji: że liberalizm chyli się ku upadkowi; że jeśli tak się stanie, to podtrzymująca go oligarchia upadnie wraz z nim (w przeciwieństwie do, być może, coraz bardziej autorytarnego podejścia w celu zachowania swojej pozycji), oraz że nowe siły prawicy będą w stanie wykorzystać upadek liberalizmu, jeśli do niego dojdzie.
Oprócz walki o władzę oligarchiczną między lewicą a prawicą, o której pisze Francis, mamy tu do czynienia z głębokim konfliktem między tymi, którzy chcą zniszczyć dziedzictwo kulturowe Zachodu, a tymi, którzy chcą je zachować. W swojej ostatniej książce Who Are We? The Challenges to America’s National Identity („Kim jesteśmy? Wyzwania dla tożsamości narodowej Ameryki”) Samuel P. Huntington z Harvardu stwierdził, że amerykańska tożsamość początkowo opierała się na czterech elementach: rasie, pochodzeniu etnicznym, kulturze i wyznaniu (system konstytucyjny kraju). Jednak na przestrzeni dziejów, jak pisał, rasa i pochodzenie etniczne przestały być elementami tożsamości.
W ten sposób walka sprowadziła się do tych, którzy definiowali Amerykę po prostu przez jej polityczne credo, postrzegane jako uniwersalne dla całej ludzkości, oraz tych, którzy uważali, że utrata kultury oznacza utratę Ameryki, jaką świat znał od dwóch i pół wieku.
.Największym wyzwaniem, przed którym stoi Nowa Prawica, jest konieczność zachowania kulturowego prawa do dziedziczenia jako następstwa credo i w kontekście społeczeństwa wieloetnicznego. Matthew Rose pokazał, jak trudne, a nawet zdradliwe będzie to zadanie.
Robert Merry