Jan ŚLIWA: Turboglobalizacja

Turboglobalizacja

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Jesteśmy dziedzicami Rzymian, jednak to nasi przodkowie przyczynili się do jego upadku. Jak będzie z nami? Czy obecna cywilizacja Zachodu przetrwa? W jakiej formie? Może tylko jako zbiór e-booków z dziełami Joyce’a i Prousta dla fanów antyku oraz atrakcyjne środowisko dla gier komputerowych. Z opisami po chińsku i arabsku – pisze Jan ŚLIWA

Julian Tuwim niegdyś pisał: „Industrializacja? Racja. Pożytek z niej. Indus – rozumiem. Trializacja – Już mniej”. A globalizacja? Pożytek z niej czy strata? I jaka, dla kogo?. Inspiracją do tego tekstu jest nowa książka indo-amerykańsko-singapurskiego eksperta od geopolityki Paraga Khanny MOVE: The Forces Uprooting Us. Jest w obecnych czasach zaskakująca. Granice są co chwilę zamykane, państwa się izolują od innych, każdy patrzy na swoje. Ważne się staje, gdzie są serwery, skąd są zasilane, czy da się przeciąć prowadzone do nich podmorskie kable. A tu nagle książka o turboglobalizacji.

Globalizacja jest pojęciem obszernym. Ma rozmaite aspekty, takie jak: komunikacja, wymiana idei, migracje, tożsamość, imperia, korporacje, inwigilacja, rząd światowy i inne. Wiele jest też punktów widzenia; są one odzwierciedlone w załączonej bibliografii. I tak inaczej globalizację widzą: elity techniczne, migranci zarobkowi, antyrasiści, suwereniści, lokalni mieszkańcy, korporacje, przestępcy, terroryści, zwolennicy/przeciwnicy rządu globalnego. Wiele tych opinii jest naładowanych mocno emocjami. Należy je spokojnie odfiltrować, bo czasem w propagandowym pamflecie też można znaleźć coś wartego przemyślenia.

Od zawsze życie ludzi miało aspekty lokalne i globalne. Przed wprowadzeniem kolei wybranie się z Tarnowa do Krakowa i z powrotem wymagało tygodnia – i kto miał tyle wolnego czasu? Zwłaszcza że najprawdopodobniej pracował na pańskim polu. Jednak wymiana istniała od dawna. W starożytności Dilmun (Bahrajn) handlował zarówno z Babilonią, jak i cywilizacją Indusu. Krzemień pasiasty spod Opatowa docierał na odległość setek kilometrów. Do Europy docierał chiński jedwab, a z Afryki kość słoniowa. Również migracje są czymś powszechnym w dziejach ludzkości, poczynając od wyjścia gatunku homo sapiens i rozprzestrzenienia się na cały świat. Wymierały przy tym pokrewne gatunki, jak neandertalczyk, a po nadejściu Indoeuropejczyków z poprzedniej ludności pozostali jedynie Baskowie. Fal wędrówek ludów było wiele: Germanie, Hunowie, Arabowie, Turcy. Z upadkiem jednych cywilizacji rodziły się następne, czasem jednak powodując kilkusetletnie zapóźnienie.

Cesarstwo Rzymskie stworzyło wokół Mare Nostrum powszechną platformę komunikacji ludzi, wymiany towarów i idei. Skorzystało z tego chrześcijaństwo, którego misjonarz, św. Paweł, był obywatelem rzymskim, a diaspora żydowska dawała mu bazę operacyjną. Długo jednak intensywna integracja dotyczyła tylko Europy i okolic. Budowa statków mogących pokonać ocean rozszerzyła jej zasięg na cały świat. Statkami podróżowali ludzie, przemieszczały się towary, zarazy i idee. I tak z Hiszpanów, Azteków i Majów powstali Meksykanie, a czynnikiem integrującym stała się religia bliskowschodnia, ta sama, która stała się ważnym elementem tożsamości Polaków, niemających z Palestyną wiele wspólnego. Globalizacja ta, zwłaszcza po rewolucji przemysłowej, była narzędziem dominacji europejskiej – od handlu do kolonializmu. I tak londyński dżentelmen mógł w swoim fotelu delektować się herbatą z Chin, cukrem z Karaibów i tytoniem z Virginii. Mógł też śledzić losy dzikich ludów i te losy kształtować. W końcu to my mamy karabin maszynowy Maxim, a oni nie mają, jak pisał Hilaire Belloc. Piękne czasy, zależy tylko dla kogo.

Wraz z tanim transportem morskim, tanimi biletami lotniczymi, powszechnym i mobilnym internetem wzajemne oddziaływania stają się bardziej intensywne i bardziej globalne. Jednym z palących problemów staje się migracja. Parag Khanna w swej książce przedstawia idealną wizję globalnego świata. Jest ona pisana z pozycji globalnych elit, mówiących światowym językiem, posiadających globalnie uznawane dyplomy, jak MBA (Master of Business Administration). Ich kwalifikacje są powszechnie użyteczne, choć głównie wtedy, gdy dotyczą techniki i zarządzania. Badacz dialektów kaszubskich nie ma takich możliwości pracy gdziekolwiek na świecie, choć specjalista krytycznej teorii rasowej, gender science czy tropienia antysemityzmu już pewnie tak. Narodowość i paszport są dla nich obciążeniem, lepszy byłby globalny identyfikator, zestaw dyplomów i certyfikat stanu zdrowia. Oczywiście w formie elektronicznej. Rozsądnie myślące kraje byłyby dla nich otwarte, starałyby się przyciągnąć najlepsze talenty. Max Frisch napisał o włoskich muratori, napływających po wojnie do Szwajcarii: „Potrzebowaliśmy siły roboczej, a przybyli ludzie”.

Khanna widzi w ludziach głównie talenty. Mogą sobie wybrać optymalne miejsce do życia, gdzie skutecznie walczy się ze zmianami klimatu, służba zdrowia „jest oparta na nauce”, są dobre szkoły. Na końcu książki przechodzimy w krainę fantazji. Khanna przedstawia wizję globalnych migracji, nowego zasiedlenia świata, przy czym mniej elitarni osobnicy traktowani są głównie jako liczby: na Południu jest ich za dużo, na Północy za mało. Gdy wszyscy dotrą do optymalnych destynacji, globalne Południe zmieni się chyba w pustynię, gdzie wegetować będą niedobitki niedostosowanych. Za to atrakcyjne staną się żyzna Syberia i wielkie metropolie zachodniej Antarktydy. Co ciekawe, tereny dawnych państw, nazywanych demokracjami, pozostaną po tych wędrówkach ludów nadal demokracjami, mimo wymiany demosu. Zapewne pozostaną też dalej zamożne.

Elity zamieszkają w inteligentnych miastach, pełnych sensorów, sterowanych przez algorytmy komputerowe, wiedzące lepiej, co tym ludziom potrzeba do życia. Społeczeństwa te będą się w pełni rozwijać, korzystając w razie potrzeby z rozrodczości wspomaganej inżynierią genetyczną. Autor spekuluje na temat aktualnego stanu zamrożonych jajeczek i plemników. Dominuje tam duński i brytyjski materiał genetyczny, co pozwoli na produkcję (pół)europejsko wyglądającego potomstwa. Gdy strzepniemy nowoczesną otoczkę, przypomina to „higienę rasową” i hodowlę postawnych Aryjczyków. Również powracający motyw optymalnego klimatu i higieny budzi nieprzyjemne skojarzenia. Co robić z ludźmi, którzy zakłócają ten obraz, nie szczepią się, a może nawet roznoszą tyfus? Widzimy więc, jak z postmodernistycznym uśmiechem przerzucany jest most od Darwina i Galtona, poprzez Alfreda Rosenberga, po Planned Parenthood i futurystyczny transhumanizm.

Migracja mas uboższych powodowana jest dążeniem do życia w lepszym świecie. To biznes – po trudnościach ze szlakiem przerzutowym przez Polskę na forach przemytniczych pojawiają się inne oferty, z konkretnymi cenami i wskazówkami, co zabrać w podróż. Rozumiem tę potrzebę. Sam żyłem długo w komunistycznej Europie Wschodniej ze śmiesznymi dochodami, ale wtedy nikogo to nie bolało. Dlatego argumenty, że każdy ma prawo mieszkać, gdzie chce, zupełnie mnie nie przekonują. Taka migracja bez żadnego planu, co ci migranci mieliby robić potem, jest przyznaniem się do porażki idei i ambicji Trzeciego Świata. Rok 1960 był Rokiem Afryki – stworzono wiele nowych niepodległych państw, a słowo „nacjonalizm” nie było wstydliwe. Miały to być „kraje rozwijające się”, tyle że ten rozwój słabo się spełnił. Jeżeli dla tak wielu szczytem ambicji jest wegetowanie na niemieckim socjalu, to coś nie zadziałało. Poza tym Abidżan sprowadzony do Paryża nie daje wielkiego, kolorowego Paryża, lecz przekształca Paryż w Abidżan. Również nadzieje, że muzułmanie pokochają ideologię LGBT, to czyste mrzonki. Jeżeli Afrykanie mieliby naprawdę skorzystać z kontaktu z Zachodem, to nie przez wspólne jednorazowe skonsumowanie dorobku Zachodu, lecz przez przejęcie od niego mechanizmów, które uczyniły go wielkim. To jednak jest o wiele trudniejsze. Niall Ferguson twierdzi, że imperium brytyjskie odegrało taką rolę, ale autorzy indyjscy, jak ostatnio Sathnam Sanghera, mówią, że Anglicy niemiłosiernie łupili kolonie. Czy wynikają z tego szczególne obowiązki? Jakie? Jak długo? Nadmierny paternalizm też tworzy więcej problemów, niż rozwiązuje.

Specyficzna jest tu sytuacja Polski. Polacy wyglądają na „białych supremacjonistów”, jednak sami przez ostatnie stulecia byli ofiarami kolonializmu i ludobójstwa, zamierzonego, lecz niedoprowadzonego do końca. W Afryce Ghana uzyskała niepodległość w roku 1957, ponad 30 lat przed Polską, po zaledwie kilku dekadach brytyjskiej dominacji. Do tego przedtem jako królestwo Aszanti sama intensywnie zajmowała się dostarczaniem niewolników. Kto więc przed kim powinien klękać na stadionie?

Gorzko i ironicznie odniósł się do tego Sławomir Mrożek w swoim Donosie do Szanownej Organizacji Narodów Zjednoczonych (Donosy, 1983), pisząc, że „Polacy to też Murzyni, tylko biali i należy im się niepodległość”, a w razie potrzeby mogą się wysmarować pastą do butów. Oczywiście handel białych niewolnikami odbywał się na największą skalę, głównie z powodu nowych możliwości technicznych, ale skierowany wyłącznie w tę stronę reflektor odwraca uwagę od powszechności zjawiska. Masowy był handel arabski, nie tylko w Afryce, bo silni blondyni i piękne blondynki byli uprowadzani nawet z wybrzeży Irlandii oraz kupowani za pośrednictwem handlarzy żydowskich z Polski. Obecnie działacze humanitarni widzą świat poprzez specyficzny filtr. Przybysze są niewinni i święci, ich ewentualne przestępstwa to wymysł ksenofobów. Biali mają jedynie obowiązki, a obrona swojego czy nawet strach przed beztrosko dowożonymi masami (jak na Lesbos) to faszyzm. Do ludzi („homo” w humanitaryzmie) nie zaliczają się Polacy. Ich troski nikogo nie obchodzą. Za to przemytnicy – wyzyskujący, okradający, torturujący i gwałcący migrantów po drodze – nie są dość biali, by ich o coś oskarżać. Takie zniekształcanie rzeczywistości nigdy się dobrze nie kończy.

Brak granic i niekontrolowane strumienie ludzkie to raj dla zorganizowanej przestępczości, handlu narkotykami i terroryzmu. Dyskutowanie takich tematów daje etykietkę skrajnej prawicy i eliminację z przestrzeni publicznej, fakty pozostają jednak faktami. Do tego problemem jest lojalność imigrantów. Zwłaszcza zwarte skupiska mogą stawać się obszarami wyłączonymi spod zasięgu prawa i dawać przystań dżihadystom. Problemy społeczne – bezrobocie, wzajemne odrzucenie kulturalne, wojownicza propaganda – mogą powodować radykalizację młodzieży. Nawet grupy dobrze zasymilowane, jak diaspora turecka w Niemczech, mogą być bardziej otwarte na polecenia z pierwszej ojczyzny.

Podczas gdy zagrożenie odczuwają ludzie Zachodu, nie mniejsze problemy mają kraje Trzeciego Świata. Po formalnym końcu kolonializmu zależności nie ustały. Słabsze, a na swoje nieszczęście bogate w surowce kraje często padają łupem silniejszych państw, wielkich firm i rabusiów. W Afryce działają prywatne armie, które jak niegdyś sir Francis Drake, kaper królowej Elżbiety, łupią i prowadzą dwuznaczne interesy na rachunek własny i możnych protektorów. Ostatnio widoczni są rosyjscy wagnerowcy, którzy maczali palce w zamachach stanu w Mali i Burkina Faso. Kiedyś ten teren był domeną francuskiej Legii Cudzoziemskiej, która dzisiaj jest w odwrocie. Obecni są tam też dżihadyści i rozmaici watażkowie, a lokalnej ludności nikt nie pyta o zdanie.

Globalizacja to też ekonomia. Gdy wszystko dobrze idzie, globalizacja pozwala nam na swobodne podróże i kontakty. Możemy kupować produkty z całego świata, jak peruwiańskie szparagi w Szwajcarii w początku lutego. Proces produkcyjny niektórych jest tak zoptymalizowany, że każdy jego etap (od surowca do towaru w sklepie) wykonywany jest na innym kontynencie. Efektem są tanie towary w bogatych krajach, za cenę deindustrializacji i bezrobocia. W czasie pandemii zobaczyliśmy, że przerwanie łańcuchów dostaw może poważnie zakłócić produkcję. Jednak skrócenie tych łańcuchów poprzez sprowadzenie produkcji do kraju może być niemożliwe ze względu na brak rąk do pracy w przemyśle. Dla socjologów i politologów szybka adaptacja do produkcji elektroniki jest trudna i bolesna. Zakładaliśmy też, że wystarczy, że ktoś na świecie posiada surowce (metale ziem rzadkich), technologię i umiejętności. Obecnie okazało się ważne, kto konkretnie jest. W światowej produkcji najbardziej zaawansowanych chipów krytyczne znaczenie ma tajwańska firma TSMC. Taiwan, jak wiadomo, spokojnym regionem nie jest. Oprócz nieszczęśliwych zdarzeń, tajfunów i tsunami przyczyną przerwania dostaw może być świadoma akcja. Strategiczne produkty mogą być wykorzystywane jako broń. Jednak przy obecnej sieci wzajemnych powiązań mógłby wystąpić efekt „złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Zależy to jednak od tego, kto brutalniej gra i jest gotowy do wymuszenia przewagi i złamania oporu.

Wszyscy widzimy rolę dostaw energii i zależność – z własnej winy – od rosyjskiego gazu. Ukazała się tu naiwność potęg zachodnich, pretendujących do roli lokalnych hegemonów, ustawiających stosunki w Europie i definiujących jej przyszłość. Szczególnie szokujące było zdziwienie Niemiec, że wieloletnia praca kanclerza Schrödera dla Gazpromu (gdy jeszcze był na urzędzie?) może być strategicznym obciążeniem. Takich strategicznych towarów jest więcej, jak na przykład woda, o czym mniej myślimy w deszczowej Europie.

Elementem globalizacji jest cyfryzacja wszystkiego. Ma ona swoje wady i zalety. Wszystko staje się łatwiejsze. Coraz trudniej wyobrazić nam sobie, jakie operacje administracyjne, handlowe i bankowe wymagały niegdyś stania w kolejkach w urzędzie. Z drugiej strony (mimo zapewnień) tracimy anonimowość. Stosunkowo nowym pomysłem jest wydawany przez banki centralne pieniądz cyfrowy. Jeżeli połączy się go z całkowitym wycofaniem gotówki, nie będzie możliwe ani wręczenie łapówki w kopercie, ani zapłacenie dziecku sąsiada za wyprowadzanie psa. Oczywiście nie będzie się też dało swobodnie kupić alkoholu, papierosów, mięsa ani książki Orwella. I nie trzeba tu wrzeszczącego agitatora z wąsikiem.

Niech ostrzeżeniem będzie Kanada, kraj „liberalny”. Podczas obecnych protestów kierowców ciężarówek (których można lubić lub nie) rząd wprowadził stan wyjątkowy, pozwalający na blokowanie konta bez wyroku sądu i dowolne inne fantazyjne sankcje. Do tego podczas epidemii COVID-19 wprowadzono paszporty szczepionkowe, które w zasadzie powinny zostać usunięte po wygaśnięciu choroby. Ale infrastruktura została zbudowana. Z informatycznego punktu widzenia mamy tu bazę danych dotyczących osób, algorytm oceniający te osoby według pewnych kryteriów i zbiór sankcji. Nie ma problemu, by gromadzić zupełnie inne dane, niekoniecznie medyczne, opracować inne algorytmy i zdefiniować nowe sankcje, stosowane cyfrowo. Ponieważ całe życie mapowane będzie cyfrowo, przełoży się to na konkrety – kupno biletu, wstęp do obszaru i budynku, zakup określonych (najlepiej ekologicznych) produktów. Podobnie jak ograniczono w Niemczech czas ważności już wydanych paszportów szczepionkowych, można zablokować konto lub zredukować jego stan. Słowo „posiadanie” straci wtedy swoje znaczenie. To przypomina model chiński, ale spójrzmy, jak zmieniło życie społeczne i jak wzrosły kompetencje władzy od wybuchu epidemii. Jak ktoś napisał w Sieci: „Jaka jest różnica między szaloną teorią spiskową a rzeczywistością? Dwa lata”.

Inwigilacja jest problemem, lecz może problemem większym od samego zbierania informacji jest skłonność do wykorzystywania ich do kontroli i represji. Czekiści rozstrzeliwali byle kogo, nie opierali się na big data, lecz ich system nie był przez to łagodniejszy. Naprawdę opresyjne jest państwo, które chce regulować nawet najmniejsze detale życia obywateli, oczywiście dla ich dobra. I jest przekonane, że zawsze zna poprawną odpowiedź.

A teraz czas na pytanie: Czy ktoś za tym stoi? Teorie spiskowe dostarczają klasycznych kandydatów. Problem z teoriami spiskowymi jest taki, że jeżeli spisek rzeczywiście istnieje, to spiskowcy robią wszystko, by taka hipoteza wyglądała niepoważnie. Co nie obala hipotezy, bo jak powiadają: „Jeżeli ktoś jest paranoikiem, to nie znaczy, że za nim nie chodzą”. Faktem jest, że wielcy tego świata, czy to w polityce, czy w gospodarce, kończyli podobne uczelnie, często te same. Ich sieć połączeń ma niewiele ważnych węzłów – osób i miejsc. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że można na zdjęciu zobaczyć A z B i B z C, mimo że publicznie A i C się zwalczają. Nawet jeżeli konkurują, należą do tego samego górnego procenta, plebs traktują utylitarnie. Ksiądz pana wini, pan księdza, a nam prostym zewsząd nędza. Spisek może być złudzeniem, wystarczy podobny sposób myślenia. Niektórzy gromadzą maksymalną władzę i majątek, inni czują misję ratowania świata (po zgromadzeniu majątku).

Raz po raz słychać o pomyśle rządu światowego, postrzeganego czy to jako nadzieja, czy to jako zagrożenie. W Europie po I wojnie światowej pojawiła się idea Paneuropy. Jej twórcą był Richard von Coudenhove-Kalergi, swą programową książkę opublikował w roku 1923. Wychował się w kosmopolitycznej rodzinie, prababką jego była Maria Kalergis, ukochana Norwida. Paneuropa połączyć miała potęgę państw zachodu Europy (wraz z koloniami), od Portugalii po Polskę. Kalergi miał kontakty z najważniejszymi politykami europejskimi, jak Churchill i de Gaulle, w jego kręgu pojawiają się tacy finansiści, jak Louis de Rothschild i Max Warburg. W tle mamy lożę masońską Humanitas. Czy to dobrze, czy to źle, czy to po prostu fakt? Docieramy tu do tematu źródeł Unii Europejskiej, ale to inna historia.

Trzeba jednak podkreślić, że taka Paneuropa może działać, jeżeli rzeczywiście będzie oparta na wzajemnym szacunku, choć wymaganie, by wszyscy ludzie byli braćmi, jest zbyt ambitne. Nie może być zdominowana przez jedno państwo o potężnej gospodarce, a równocześnie o zaburzonym stosunku do swojej przeszłości i tożsamości. Podobne problemy występują w globalnych organizacjach międzynarodowych, jak ONZ. Na marginesie: czy podczas obecnych kryzysów ktoś zauważył jej istnienie?

Nasze poszukiwania władców tego świata ograniczają się jednak do naszej, zachodniej jego części. A część ta wyraźnie słabnie. Słabnie też amerykański parasol, pod którym Europejczycy chcieliby robić interesy z wszystkimi. A jeżeli Niemcy czy Francja mówią o europejskiej autonomii strategicznej, to chodzi o wykorzystanie pozostałych państw jako lewara dla własnej, egoistycznej polityki. Niezbyt atrakcyjna propozycja. Dlatego zachodnia globalizacja zmienia się w globalizację wielobiegunową. Oprócz Rosji, Chin i Indii włączają się Pakistan, Turcja i inni gracze. Czas na Polskę? Problemem Zachodu jest jego uniwersalistyczna misja, sprowadzająca się obecnie nie do niesienia płomienia wolności i rozumu, lecz do samobiczowania za prawdziwe i urojone przewiny. Z zewnątrz nie widać, co w ideach Zachodu miałoby być porywające. Z drugiej strony konkurenci nie mają najmniejszych problemów z dumą i ambicją. Niektórzy chcą się też na Zachodzie odegrać za stulecia poniżenia.

Przy całym demonizowaniu aspektów negatywnych, nie zapomnijmy o pozytywnych skutkach globalizacji. Ludzka psychika każe nam uważać pożytki za coś oczywistego, a koncentrować się na problemach i obawach. Oczywistą korzyścią jest komunikacja.

Zdarzyło mi się, że spacerując w szwajcarskim lesie, rozmawiałem przez video z synem w Tokio. Niby zwykły las, a w przestrzeni hulają pakiety danych przeznaczone specjalnie dla mnie. A obok ktoś inny może na smartfonie studiować Krytykę czystego rozumu, a jeszcze ktoś inny słuchać referatu Slavoja Žižka. Gdy szukam literatury do pracy naukowej, zza biurka mogę znaleźć dziesiątki aktualnych referencji. Myślimy, że to „po prostu jest”, a kryje się w tym olbrzymi wysiłek ludzi na całym świecie, od projektantów protokołu TCP/IP po publicystów zamieszczających najnowsze video na YouTube. Bez tego byłbym jak mnich, który musiał się przejść z Canterbury na Monte Cassino, by zobaczyć jedyny na kontynencie egzemplarz Platona.

.Ale jak to wszystko się skończy? Kto narzuci swoją hegemonię, na jakich warunkach? A może świat podzieli się na bańki, żyjące według swoich zasad, i tylko czasem nowy Marco Polo opowie nam, co tam słychać w państwie Cathay. A my? Jesteśmy dziedzicami Rzymian, jednak to nasi przodkowie przyczynili się do jego upadku. Dziś koło szwajcarskiej Bazylei możemy zjechać z autostrady na „Augusta Raurica” i podziwiać amfiteatr, kolumny i rzeźby. Jak będzie z nami? Czy obecna cywilizacja Zachodu przetrwa? W jakiej formie? Może tylko jako zbiór e-booków z dziełami Joyce’a i Prousta dla fanów antyku oraz atrakcyjne środowisko dla gier komputerowych. Z opisami po chińsku i arabsku.

Jan Śliwa

Parag Khanna, „MOVE: The Forces Uprooting Us”, 2021
Harsha Walia, „Border & Rule: Global Migration, Capitalism, and the Rise of Racist Nationalism”, 2021
Rüdiger Safranski, „Wieviel Globalisierung verträgt der Mensch?”, 2003
Nadav Eyal, „Revolt: The Worldwide Uprising Against Globalization”, 2021
Klaus Schwab, Thierry Malleret, „COVID-19: The Great Reset”, 2020
Sarah Fine, Lea Ypi, „Migration in Political Theory: The Ethics of Movement and Membership”, 2016
Johannes Krause, Thomas Trappe, „A Short History of Humanity: How Migration Made Us Who We Are”, 2021
Richard N. Coudenhove-Kalergi, „Paneuropa”, 1926
Eswar R. Prasad, „The Future of Money: How the Digital Revolution Is Transforming Currencies and Finance”, 2021
Alexandre Del Valle, Jacques Soppelsa, „La mondialisation dangereuse”, 2021
Daniel W. Drezner, Henry Farrell, Abraham L. Newman, „The Uses and Abuses of Weaponized Interdependence”, 2021
Niall Ferguson, „Empire: How Britain Made the Modern World”, 2003
Sathnam Sanghera, „Empireland: How Imperialism Has Shaped Modern Britain”, 2021

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 lutego 2022