Jan ŚLIWA: Lud i elity. Ludzie stąd i ludzie znikąd

Lud i elity.
Ludzie stąd i ludzie znikąd

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Obserwujemy w społeczeństwie ostre, pogłębiające się podziały. Linii podziału jest wiele, ciągle pojawiają się nowe: kibice Realu i Barcelony, szczepionkowcy i antyszczepionkowcy, prawdziwe feministki i transpłciowcy. Tu chciałbym poruszyć chyba najważniejszą, skrótowo mówiąc: między ludźmi stąd i ludźmi znikąd, czyli ludem i elitami – pisze Jan ŚLIWA

Lud związany jest z miejscem, ceni sobie stabilność, lubi się u siebie czuć jak w domu. Elity są globalne, są dynamiczne. Elity uważają się za otwarte, zwalczają nacjonalizm i rasizm. Ich otwartość ma swoje granice – odczuwają niechęć do ludu, z którego się wywodzą. Wydaje się im prostacki i prymitywny, gorszy od innych. Gdy nosi monstrancje w procesjach i flagi narodowe w marszach, jest zaściankowy i nacjonalistyczny. Ciemnogród i faszyzm. Atrakcyjniejszy jest andyjski szaman, a nawet muzułmanin odmawiający piątkowe modły. Parada wojskowa w Warszawie to jakiś żałosny prymityw. Za to obce święta narodowe nie budzą złych skojarzeń, trójkolorowe smugi myśliwców nad Łukiem Triumfalnym są zachwycające. Dobrze wykształceni, posiadają umiejętności, pozwalające na pracę w dowolnym miejscu na świecie. Mobilność dotyczy zwłaszcza elit biznesowych i finansowych. Emocjonalnie czują się też bardziej związani z podobnymi sobie w Nowym Jorku i Paryżu niż z robotnikiem na krajowej prowincji.

W medialnym mainstreamie role są jednoznacznie rozdzielone. Bohaterem pozytywnym jest postępowa elita, niosąca przed masami kaganek oświaty, jeżeli te zechcą z tego skorzystać. Rolą ludu jest słuchać mądrzejszych i na nich głosować, by zachowana była zewnętrzna forma demokracji, a i by wygrywali ci co trzeba.

Jeżeli jednak lud się znarowi, należy przywołać go do porządku. Może do tego dojść, jeżeli lud znajdzie sobie alternatywnych przywódców. Ponieważ media pozostają w rękach elit, przywódcy tacy stygmatyzowani są jako populiści, z całym zestawem negatywnych atrybutów. Sugeruje się, że dla populusu nic się nie da zrobić, a jeżeli ktoś się ekonomicznie nie wyrabia, to jest sam sobie winien. Kto obiecuje, że różnice majątkowe mogłyby maleć, a nie rosnąć, musi być oszustem i demagogiem. Problemy zgłaszane przez lud (jak obawa przed migrantami z obcych kultur) są pozorne i demaskują jego ksenofobię, homofobię i co tylko.

W ostatnim czasie pojawiają się jednak socjologowie, którzy uważają, że obawy ludu są uzasadnione, a etykietka populizmu jest demagogicznym chwytem. Eatwell i Goodwin przedstawiają populistyczną rewoltę przeciw wynaturzeniom liberalnej demokracji. Michael Lind mówi nawet o nowej walce klas. Christophe Guilluy pokazuje, jak tradycyjna klasa średnia jest zgniatana między „tymi na górze” i wspieranym mniejszościami, wypychana na prowincję bez infrastruktury i perspektyw. Dobrze, że książki takie powstają. Jedną z metod walki elit z populizmem jest shaming, zawstydzanie.

Wpaja się przekonanie, że nikt na poziomie tak nie myśli. Każdy ma zostać z takimi poglądami sam, zawstydzony, a jeszcze bardziej powinien się wstydzić szukania innych mu podobnych. Inne od mainstreamu opinie, przedstawione przez poważnych badaczy i publicystów odgrywają ważną rolę w formowaniu alternatywnych prądów umysłowych. Mogę być w mniejszości, ale nie jestem sam. Czy na pewno w mniejszości? W komunizmie każdy miał podobnie myślących znajomych, ale w kiosku widział tylko „Trybunę Ludu”. Dopiero w milionowym tłumie na papieskich mszach w roku 1979 dostrzegliśmy, że oprócz nas nie ma prawie nikogo.

Jak najlepiej zorganizować społeczeństwo? Werbalnie wszyscy opowiadają się za demokracją, ale słowo to może znaczyć wszystko i nic. Widzimy, że można przeciwstawiać demos populusowi, jak gdyby greka była wyższa od łaciny. Można z programem „ulica i zagranica” uważać się za demokratyczną opozycję. Można w brukselskich kuluarach, lawirując między instytucjami o niejasnym zakresie kompetencji, rywalizującymi o poszerzenie swoich wpływów, pozorować walkę o demokrację i praworządność na kontynencie – lekceważąc przy tym kraje członkowskie i ich prowincjonalne parlamenty.

Co jest potrzebne do demokracji? Na początek potrzebne są terytorium i naród. Terytorium ma swoje granice, przynależność do narodu formalnie zdefiniowana jest obywatelstwem. Trzeba wiedzieć, kto zarządza i czym zarządza. A jeżeli ktoś do obywateli należy, to niestety kto inny nie. Od tego się nie umiera. Nie ma powodu, żeby sąsiad robił pikniki na moim trawniku ani ja na jego. U siebie robię to, co chcę, w sensownych granicach. W normalnych warunkach to ja pracuję na mój dom, rozwijam go, by w jak najlepszym stanie przekazać go dzieciom. Sam też korzystam z pracy moich przodków i podtrzymuję ich tradycję. Chcę, by mój dom był zacny, lepszy od innych, chcę być z niego dumny. Ale nie podkładam bomb pod dom sąsiada. Jeżeli widzę potrzebę, mogę pomóc prawdziwie potrzebującym, ale nie chcę mieć u siebie koczowiska i sam spać w stodole.

Podobnie naród urządza swoje sprawy. Ale kto dokładnie i jak? Grecy rozróżniali laos, demos i ochlos. Laos (ew. ethnos, gdy podkreślamy pokrewieństwo) to lud zamieszkujący państwo. Demos to świadomi obywatele, mający prawo głosu i zasługujący na nie. Przeciwieństwem jest ochlos, motłoch, podatny na najniższe pobudki. Obecna demokracja daje prawa wszystkim obywatelom, jedynym ograniczeniem jest wiek. Dobrze by było od obywateli czegoś wymagać, choćby elementarnej znajomości prawa i historii albo umiejętności wymienienia krajów sąsiadujących z naszym. Kto by to miał jednak robić?

Z jednej strony powierzanie losów kraju funkcjonalnym analfabetom, potrafiącym się podpisać trzema (lub ośmioma) gwiazdkami, ma mały sens, z drugiej strony selekcja uprawnionych wyborców może prowadzić do formalnej oligarchii. Ostoją greckiej demokracji (może w wersji idealizowanej) byli mesoi – średni, samodzielnie gospodarujący, na ogół na roli. Przez to byli niezależni od bogaczy i od tłumu, a konkretna praca i konieczność dbania o swoje sprawy dawała im poczucie rzeczywistości. Takie też wyobrażenie o zdrowym społeczeństwie mieli amerykańscy ojcowie założyciele.

Po wojnie, w epoce boomu gospodarczego (na zachód od Łaby), spodziewano się dojścia do społeczeństwa obfitości, gdzie dominować będzie klasa średnia, żyjąca godnie dzięki swojej wysoko kwalifikowanej pracy. Różnice będą, ale pieniądze będą spływały z góry na dół, tak że wszyscy będą żyli dostatnio, a różnice się będą wyrównywać. Tak się jednak nie stało. Marzenie to opierało się na sytuacji w powojennej Ameryce i podpompowanej planem Marshalla Europie Zachodniej. Jednak po rozmaitych kryzysach ogólna sytuacja gospodarcza Zachodu przestała być tak różowa. I różnice zamiast się zmniejszać, zaczęły się zwiększać. Długo uważałem, że jest to tylko tradycyjna ideologiczna krytyka kapitalizmu, że przecież ci na dole i tak żyją przyzwoicie. Jednak przy protestach żółtych kamizelek w bogatej Francji okazało się, że jest tam spora grupa ludzi tak przyciśnięta do muru, że podwyżka cen benzyny rozbija im budżet. Od góry zdawała się ona niewielką daniną dla tak potrzebnej nam wszystkim ekologii, ale od dołu wyglądało to inaczej.

Joel Kotkin opisuje ewolucję zachodnich społeczeństw jako neofeudalizm, powrót do starych treści w nowej formie. Struktura jest hierarchiczna, z malejącą ciągle mobilnością społeczną. Petryfikacja układu sił ogranicza wolną konkurencję, a więc i innowacyjność. Kotkin widzi w obecnym świecie odtworzone dawne klasy (lub kasty): oligarchię, klerków, wolnych gospodarzy i chłopstwo pańszczyźniane. Oligarchowie to szczyt piramidy; w roku 2018 czterystu najbogatszych Amerykanów posiadało więcej niż ich 185 milionów współobywateli. Są to fortuny dziedziczne i jak kiedyś Medyceusze posiadali w rodzinie kardynałów i papieży, tak teraz tworzą się dynastie senatorów, gubernatorów i prezydentów. Ta niewielka grupa się zna, jej członkowie studiowali na tych samych kilku uczelniach, podobnie zresztą jak ich odpowiednicy z innych krajów. Ale od polityki chyba więcej mocy dają pieniądze. Mało znane, a potężne fundusze inwestycyjne (BlackRock, Vanguard i inne) zarządzają majątkiem porównywalnym z majątkiem państw. Do tego dochodzą media i firmy technologiczne, gromadzące dane i sterujące przepływem informacji, podające społeczeństwu to, co uznają za stosowne. Przykład Donalda Trumpa pokazał, że mogą bezkarnie odłączyć urzędującego prezydenta od kontaktu ze społeczeństwem.

Odpowiednikiem średniowiecznych klerków jest kognitywna elita. Wyróżniłbym tu inżynierów rzeczy i inżynierów dusz. Jako inżynier, syn inżynierów, mam do pierwszych pełny szacunek. Obserwując codzienne wojenki, prawie zapominamy, że ktoś potrafi zbudować elektrownię, z rur skręcić gazociąg, skonstruować bojowego drona czy napisać program łamania (albo wzmacniania) zabezpieczeń smartfona. Widzimy, że odrębną sprawą jest sensowność i moralność produktu, ale umiejętności należy docenić. Niebezpieczną pokusą jest jednak wspomaganie władzy w zarządzaniu społeczeństwem.

Na pewno dobrze, gdy decyzje polityczne są oparte na wiedzy naukowej, niemniej rządy fachowców nie powinny zastępować organów wybieralnych. Spojrzenie naukowców jest często wąskie – optymalizują pojedyncze parametry (stężenie CO2, liczbę chorych na jedną wybraną chorobę), a niektórzy absolutyzują swoją wiedzę, uważając innych za półgłówków i wrogów. Do tego niekontrolowana władza nad społeczeństwem jest silnym afrodyzjakiem. Historia III Rzeszy pokazuje nam, do czego są zdolni obdarzeni nadmierną władzą koryfeusze nauki.

Inna sprawa jest z inżynierami dusz. Niegdyś inteligencja humanistyczna była duchową awangardą narodu, oświecała go i oświetlała mu drogę, troszcząc się o niego i go szanując. Obecnie uniwersytety zajmują się bardziej ideologią niż poszukiwaniem prawdy, zwłaszcza że prawda okazuje się wymysłem białego mężczyzny i jego narzędziem ucisku wobec mniejszości. Uniwersalne systemy punktacji działalności naukowej wymuszają konformizm i tłumią własną myśl. Nakłada się na to kultura wykluczania, odwołująca się do powszechnych, czyli obcych wzorów. Wszyscy powinni się wstydzić za pracę Murzynów na plantacjach czy palenie Żydów w średniowiecznym Strasburgu. Zadaniem nowoczesnych klerków jest urabianie społeczeństw według standardowego wzorca. Naukowcy, pracownicy administracji i dziennikarze są w dużej mierze odizolowani od trosk życia codziennego. Dlatego też w czasie pandemii COVID-19 chętnie wspierali obostrzenia, bo to nie ich restauracje były zamykane. W Szwajcarii media jako filar demokracji otrzymały solidną dotację. Złe języki twierdzą, że w ten sposób rząd kupił sobie ich przychylność.

Kontynuując nasze feudalne analogie, w roli wolnych gospodarzy widzimy małych i średnich przedsiębiorców, posiadaczy domów. Dbając o swoje, dbają o kraj. Niezależni materialnie, są niezależni politycznie, a jako tacy utrudniają wprowadzanie centralizmu na wzór chiński i powszechnej kontroli. Przychodzą na nich ciężkie czasy. Jeszcze zobaczymy, jak się na nich odbije postpandemiczny Wielki Reset. Silne są tendencje, by człowiek niczego trwale nie posiadał, był jedynie użytkownikiem rzeczy oraz własnego życia, z uprawnieniami nadawanymi i odbieranymi według uznania władzy.

Chłopstwem pańszczyźnianym jest prekariat – ludzie, którzy do niczego nie dojdą, ani do wykształcenia, ani do dobrobytu. Stan ten jest dziedziczny. Dawna godna, posiadająca własną kulturę klasa robotnicza zanika. I na pewno nic nie chce mieć z nią wspólnego nowa „lewica”. Ponieważ ze względu na kontrolę obiegu informacji organizowanie się jest utrudnione, wracamy do epoki spontanicznych buntów chłopskich. Może takie też jest głębsze podłoże protestów antyszczepionkowych. Zresztą co można naprawdę zmienić w systemie zamkniętym?

Przywiązanie do kraju i narodu skorelowane jest z pozycją społeczną, ale nie całkowicie. Silne więzy daje posiadanie, typowe dla klasy średniej – dom, ziemia, firma. Ale związek może też być emocjonalny. Istniał kiedyś, a może istnieje nadal etos inteligencki, poczucie odpowiedzialności za społeczeństwo. I zasady moralne: pewne rzeczy się robi (oddawanie kartek żywnościowych dla rodzin internowanych), a pewnych nie (wstąpienie do partii dla talonów na samochód). Również robotnicy i chłopi pokazali swój patriotyzm, niegdyś w wojnie bolszewickiej, a potem w Solidarności. Podbudową dla takich postaw jest duma z historii, świadomość, że nie złamano nas przez trzysta lat. Może to kogoś śmieszy, ale to zasługa Mickiewicza, Sienkiewicza i Żeromskiego. Te przykłady to specyfika polska, ale w wielu krajach da się znaleźć podobne prądy, choćby podskórne. We Francji widzimy dynamikę „rekonkwisty” Érica Zemmoura.

Gdy dbam o siebie, swoje potomstwo i otoczenie – dbam naprawdę, nie udaję na pokaz. Chcę zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, byt i wykształcenie. Wiem, że moja emerytura (a potem moich dzieci) nie weźmie się z powietrza. Od stu tysięcy lat mamy przetestowany model rodziny: ojciec, matka, dzieci. Koncentrowanie się na własnej, fantazyjnej samorealizacji seksualnej to niebezpieczne eksperymenty. Jeżeli nie urodzimy i nie wychowamy następnego pokolenia, możemy zwijać interes. I nastąpi tak demonizowana „wielka wymiana ludności”, po prostu jako konsekwencja praw fizyki: lokalne podciśnienie powoduje napływ substancji z zewnątrz.

Wszystko to, co ja widzę jako pozytywne i niezbędne dla przetrwania społeczeństwa, dla innych będzie czerwoną płachtą na byka – nacjonalizmem i faszyzmem. A walka z nimi łączy się z demontażem innych tradycyjnych więzów, jak rodzina i religia. Według modnych trendów uważane są one za opresyjne i wykluczające. Ponieważ jednak natura nie znosi próżni, miejsce solidarności narodowej zajmuje solidarność grupowa: feministyczna, gejowska, transseksualna. Jest ona nie mniej agresywna i wykluczająca.

Widzieliśmy w Polsce chrysto- i heterofobicznych demonstrantów wykrzykujących wulgaryzmy pod adresem takich jak ja. Również w krajach „dojrzałej demokracji” z ludzi na poziomie w emocjach odpryskuje lakier, pojawia się rynsztokowe słownictwo. Mnożące się podziały (transseksualiści contra feministki, wszystkie mniejszości przeciw białym mężczyznom) pozwalają manipulować społeczeństwem, zwłaszcza z pomocą mediów społecznościowych, nakręcających spiralę nienawiści.

Częstym tematem jest seks. Czemu? Seks to doskonały temat do odwracania uwagi, silnie działa na emocje, pochłania czas i energię. Rewolucja ta jest wyraźnie sterowana z góry. Wielkie korporacje i ambasady supermocarstw przez miesiąc zmieniają kolorystykę na barwy alternatywnego seksu. Miesięcy jest tylko dwanaście, a grup godnych wsparcia wiele, jak choćby szachiści. Ale ważniejszy jest seks. Tak hołubione środowiska LGBT+ wciąż uchodzą za prześladowaną mniejszość, mimo że to one potrafią profesorom i wysokim urzędnikom zakończyć karierę. Wspieranie LGBT+, deklaratywna ochrona klimatu i walka z rasizmem to listki figowe, odpowiednik średniowiecznego kupowania odpustów. Do tego własna świętoszkowatość przydaje się też do poniżenia innych, napiętnowania mało aktywnych. Starszym przypomną się potępienia imperializmu amerykańskiego na zebraniach aktywu partyjnego.

.A w międzyczasie, zwłaszcza w czasach kryzysu, dochody najbogatszych wzlatują do nieba, a korporacje stają się potężniejsze od państw i prędzej to one wyłączą prezydenta z obiegu, niż staną się przedmiotem akcji antytrustowej. Czy ktoś za tym wszystkim stoi? Tu wchodzimy w obszar teorii spiskowych. Większość z nich jest fałszywa, ale być może niektóre są prawdziwe. Nie wiadomo tylko które. Zostawmy jednak to pytanie na razie otwarte.

Jan Śliwa

BIBLIOGRAFIA:
David Goodhart, The Road to Somewhere, 2017
Michael Lind, The New Class War: Saving Democracy from Managerial Elite, 2020
Roger Eatwell, Matthew Goodwin, National Populism: The Revolt Against Liberal Democracy, 2018
Christophe Guilluy, No Society. La fin de la classe moyenne occidentale, 2018
Joel Kotkin, Neo Feudalism: A Warning to the Global Middle Class, 2020
Victor Davis Hanson, The Dying Citizen: How Progressive Elites, Tribalism, and Globalization Are Destroying the Idea of America, 2021

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 stycznia 2022
Fot. Francois Laurens / Hans Lucas