Brent WATERS: Sprawiedliwy kapitalizm. Chrześcijańska etyka globalizacji gospodarczej

Sprawiedliwy kapitalizm.
Chrześcijańska etyka globalizacji gospodarczej

Photo of Brent WATERS

Brent WATERS

Profesor chrześcijańskiej etyki społecznej im. Jerre'a i Mary Joy oraz dyrektor Centrum Etyki i Wartości im. Jerre'a L. i Mary Joy Stead w Garrett-Evangelical Theological Seminary w Evanston w stanie Illinois

Chrześcijanie zwykle źle reagują na globalizację. Ale ja będę jej bronić. Globalna wymiana rynkowa oferuje najlepszy sposób na rozwój i najbardziej realistyczny i obiecujący sposób wyjścia z ubóstwa – pisze prof. Brent WATERS

.U wielu chrześcijan „globalizacja” wywołuje nadzwyczaj negatywne reakcje. Często obwinia się ją o takie krzywdy, jak bezrobocie, wyzysk pracowników, nielegalna imigracja, niestabilność polityczna, ubóstwo, nierówność dochodów, globalne ocieplenie i wiele innych rzeczy. Dla krytyków globalizacja stała się wygodnym straszakiem i kozłem ofiarnym, którego można określić jako główne światowe źródło cierpienia i materialnych niedostatków.

Istnieją dwie najważniejsze przyczyny tej pogardy. Pierwsza – często zakłada się, że wymiana gospodarcza jako taka jest tandetną sprawą, a dobrobyt i bogactwo są osiągane zwykle w nieuczciwy sposób. Chrześcijańska tradycja moralna najwyraźniej wspiera te założenia. Większość chrześcijańskich nauk moralnych poświęconych bogactwu i dobrom materialnym traktowała je zazwyczaj głęboko podejrzliwie, a czasem wręcz jednoznacznie potępiająco. Przyczyny tych podejrzeń i potępienia najczęściej były słuszne.

Mniej więcej przez pierwsze osiemnaście stuleci chrześcijaństwa gospodarka opierała się głównie na posiadaniu ziemi, rolnictwie oraz wydobyciu surowców i metali szlachetnych. Gospodarka taka miała zasadniczo sumę zerową: jeden stawał się bogaty kosztem drugiego. Gromadzenie dóbr lub konsumpcja ponad miarę były równoznaczne ze zubożeniem lub krzywdzeniem potrzebujących.

Współczesne gospodarki są z kolei oparte na produktywności i wymianie. Bogactwo czy zamożność powstają na drodze produkcji oraz wymiany towarów i usług. Współczesne gospodarki są konkurencyjne, ale najczęściej, a nawet zwykle nie osiąga się dobrobytu poprzez zubożenie drugiego. I na odwrót – nie zawsze jest się biednym dlatego, że ktoś inny jest bogaty.

W gospodarce opartej na wymianie producenci raczej pożądają zamożnych niż zubożałych konsumentów. W konsekwencji próby uproszczonego odniesienia wielu tradycyjnych chrześcijańskich nauk moralnych do współczesnych problemów ekonomicznych często są bez znaczenia, jeśli nie wprost błędne. Główną przyczyną ubóstwa nie jest już chciwość, którą można łatwo zniwelować poprzez redystrybucję bogactwa, a która pociąga za sobą złożoną konstelację czynników uniemożliwiających jednostkom produktywne uczestnictwo w konkurencyjnych rynkach.

Druga zaś przyczyna pogardy chrześcijan dla globalizacji wynika z niedostatecznej kontekstualizacji, aktualizacji i rewizji tradycyjnego nauczania moralnego o bogactwach i dobrach materialnych w świetle tego, jak funkcjonują współczesne gospodarki rynkowe. Z pewnością istnieje wiele cennych tradycji, które należy zachować, lecz te klejnoty myśli trzeba oczyścić z patyny i śniedzi, jeśli mają stanowić dla nas stosowny drogowskaz w obecnym świecie. W dużej mierze to kontekstualizowanie, aktualizowanie i rewidowanie nie zostało w znaczącym stopniu podjęte przez współczesną literaturę poświęconą chrześcijańskim naukom moralnym i etycznym. Problem dodatkowo potęguje bagaż ideologiczny (często nieuświadomiony), który niezmiennie wywołuje reakcję alergiczną na wszystko, co choć trochę trąci kapitalizmem, który jak się zwykło mówić, zrodził potwora globalizacji.

Jest jednak inaczej. Bronię globalizacji, a czyniąc to, odnoszę się do obu wymienionych powyżej przyczyn pogardy. Główne powody, dla których to robię, są jednak bardziej ekspansywne i teologiczne, ponieważ bronię tego rzekomego winowajcy jako chrześcijański teolog moralny. Ale czego właściwie bronię i dlaczego?

Globalizacja to termin nieprecyzyjny, pod którym może kryć się wiele rzeczy, takich jak wymiana międzykulturowa lub konflikt, społeczna lub kulturowa homogenizacja, rekonfiguracja tożsamości politycznych i lojalności czy też integracja technologiczna. Skupiam się na globalizacji gospodarczej nie tylko ze względu na jej popularność, ale także ze względu na wynikające z niej obiecujące możliwości zaspokajania materialnych pragnień i potrzeb ludzi na całym świecie w sposób bardziej ekspansywny i skuteczny. Pod tym względem sformułowana przeze mnie teza jest dość prosta: nowe i rozwijające się rynki światowe w połączeniu z coraz bardziej zintegrowaną gospodarką światową są potencjalnie na najlepszej pozycji, by zaspokoić potrzeby materialne jako niezbędne warunki rozwoju człowieka.

To zaś, dlaczego bronię globalizacji, opiera się przede wszystkim na dwóch argumentach. Po pierwsze, świat jest częścią dobrego stworzenia Bożego i jako taki jest źródłem obfitych dóbr materialnych, którymi mogą się cieszyć ludzie również będący stworzeniami Bożymi. Te dobra jednak nie są na wyciągnięcie ręki, lecz są ukryte i muszą być wydobyte na powierzchnię. Ludzie muszą rozwijać swój potencjał nie tylko po to, ażeby zaspokoić swoje najbardziej podstawowe potrzeby i pragnienia, ale także by pełniej cieszyć się dobrami stworzenia i dzielić się nimi w ramach boskiego planu, by rozsądnie czynić sobie ziemię poddaną. W dzisiejszych czasach globalna wymiana rynkowa oferuje najlepszy sposób zarówno na rozwój, jak i dystrybucję tych dóbr materialnych.

Po drugie, globalizacja oferuje obecnie najbardziej realistyczny i obiecujący sposób wyjścia z ubóstwa. Liberalizacja handlu i inwestycji kapitałowych w ciągu ostatnich dwóch dekad pomogła wydźwignąć około miliarda ludzi ze skrajnej biedy i wykształciła zaczątki światowej klasy średniej. Wraz z intensyfikacją globalizacji tendencje te nie tylko mogą zostać utrzymane, ale także rozszerzone i wzmocnione. Krótko mówiąc, najlepszym sposobem pomocy ubogim, umiłowania ich jako bliźnich jest umożliwienie im pełniejszego uczestnictwa w nowych i rozwijających się rynkach światowych.

Dla jasności: nie twierdzę, że globalizacja (i leżący u jej podstaw kapitalizm) jest bezpośrednim następstwem chrześcijańskiej myśli i praktyki moralnej.

Nieśmiało argumentuję, że globalizacja nie jest z natury niezgodna z niektórymi fundamentalnymi chrześcijańskimi przekonaniami teologicznymi i moralnymi. Na przykład lepsze zaspokojenie materialnych pragnień i potrzeb większej liczby osób jest konkretnym, choć pośrednim sposobem urzeczywistniania miłości bliźniego. Mniej nieśmiało sugeruję również, że dynamiczne zmiany, których źródłem są nowe i rozwijające się rynki globalne, mogą dać Duchowi możliwości działania w sposób, który wcześniej nie był dostępny.

I dla jasności raz jeszcze: jestem świadom faktu, że globalizacja nie jest czymś bezproblemowym. W rzeczy samej, problemów jest co niemiara. Przyznaję, że ekspansja globalnej, zintegrowanej gospodarki wymaga szeroko zakrojonej analizy, regulacji i reorientacji kierunków rozwoju. W tej książce dotykam niektórych palących kwestii, ale większość z nich pomijam. Powiem więcej – tych, do których się odnoszę, nawet nie podejmuję się rozwiązywać. Wynika to częściowo z ograniczeń mojej wiedzy. Parafrazując proroka, mogę powiedzieć, że nie jestem ja politycznym nerdem ani synem politycznego nerda („Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem synem proroków” – słowa Amosa kierowane do Amazjasza – przyp. red.). Co ważniejsze, proponowanie jakichkolwiek potencjalnych rozwiązań w najmniejszych szczegółach – odwracałoby uwagę od tego, czego staram się dowieść. Moim celem jest koncepcyjne zrozumienie globalizacji, w którą i dzięki której chrześcijanie mogą zarówno krytycznie, jak i konstruktywnie się zaangażować. Globalizacja jest wprawdzie okrutnie wadliwa i wymaga naprawy, niemniej jest to potężna siła, jednocześnie dobra i zła, z którą należy się liczyć. To, że chrześcijanie zwyczajnie odnoszą się do globalnej wymiany rynkowej jako w najlepszym razie niesmacznego przedsięwzięcia, a w najgorszym jako nieuniknionego zła, jest zarówno nieroztropnością, jak i oznaką braku wiary, jeśli poważnie traktujemy teologiczne twierdzenia o cieszeniu się dobrym Bożym stworzeniem materialnym czy trosce o ubogich.

A wreszcie dla pełnej jasności: nie uważam, że produkcja i wymiana dóbr materialnych i usług są synonimem rozkwitu rodzaju ludzkiego. Są to środki do osiągnięcia tego celu, a nie coś, co stanowi cel sam w sobie. Ta wymiana jest niezbędną koniecznością i nie należy jej szczędzić. Ludzie rozwijają się, dzieląc się dobrami stworzenia lub rozpowszechniając je. W konsekwencji właściwie uporządkowane dążenie do produkcji, wymiany i cieszenia się stworzonymi dobrami może sprzyjać duchowi wspólnoty, w którym rozkwit człowieka jest najbardziej widoczny. Instrumentalna konieczność wymiany ekonomicznej przypomina nam, że jako istoty cielesne odczuwamy potrzebę posiadania wielu dóbr materialnych. Ale zaspokojenie tych pragnień i potrzeb jedynie poprzez wymianę nie wystarczy, by zaspokoić tęsknotę za poczuciem wspólnoty z innymi, w której rozkwitamy.

.O ile wymiana i wspólnota są odrębnymi pojęciami, o tyle są nierozłączne. Wspólnota jest osłabiona, gdy słabnie wymiana. Pozwolę sobie użyć prymitywnego przykładu: szczęścia nie da się kupić, ale ryzyko, że będziemy nieszczęśliwi, jeśli nie będziemy mogli łatwo kupić lub w inny sposób nabyć tego, czego chcemy lub potrzebujemy, jest wysokie. Lub, jak słusznie podkreśla Pismo Święte, nie samym chlebem żyje człowiek, ale nie możemy tego naprawdę wiedzieć, dopóki nie spróbujemy czegoś więcej oprócz chleba. Globalizacja ma potencjał, by zagospodarować tę materialną nadwyżkę.

Brent Waters

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 lipca 2021