Można się spodziewać, a może nawet przewidzieć, że protestów będzie więcej – pisze Paulina MATYSIAK
Wyobraźmy sobie, że w kolejny poniedziałek wszyscy zarabiający poniżej średniej krajowej odmawiają pracy i żądają podwyżek wyrównujących rosnące koszty życia, wysokie ceny towarów w sklepach i wyższe rachunki. Wyobraźmy sobie, że w marketach nie ma kasjerek, w autobusach kierowców, magazyny, hale targowe, sklepiki są puste, a administracja publiczna i samorządowa, która działa dzięki nisko opłacanym pracownicom i pracownikom, po prostu przestaje funkcjonować.
Wyobraźmy sobie, jaki efekt wywołałby w Polsce strajk generalny, który objąłby nie jeden zakład, nie jedną firmę, nie jeden sektor czy jedno miasto, ale wszystkich ludzi, którzy mają dość niskich pensji i wysokich rachunków, dość niepewnych umów, „śmieciówek” i kredytów na całe życie, dość niepłatnych nadgodzin, niepłatnego urlopu, dość rosnących cen żywności. Wyobraźmy sobie, jakie żądania mogłaby wysunąć taka siła, jakich zmian można by dokonać w ciągu tygodni, jak wiele można byłoby skruszyć murów, które dziś wydają się niewzruszalne, i jak bardzo można by było ugiąć wolę rządzących, którzy dziś wydają się nieugięci. W końcu wyobraźmy sobie, jak wiele pracownice i pracownicy zjednoczeni we wspólnej walce mogliby wywalczyć dla siebie samych i dla poprawy życia społecznego i gospodarczego naszego kraju. Gdyby tylko faktycznie się zjednoczyli.
Czas jednak otworzyć oczy i wrócić na ziemię. Polską ziemię, na której od miesięcy po kolei zaczynają protestować kolejne grupy zawodowe, gdzie w kolejnych fabrykach i zakładach pracy rozpoczynają się strajki.
To nie przypadek, że właśnie teraz, kiedy coraz wyższe ceny towarów, usług i energii zaczynają uderzać Polaków po kieszeni, zaczynają się strajki. Tak przecież kilkadziesiąt lat temu, na początku lat 80. XX wieku, rozpoczął się solidarnościowy zryw. Przyczyna była prozaiczna: podniesienie cen mięsa i wędlin. Efektem fali sierpniowych strajków z 1980 r. było powstanie NSZZ „Solidarność” – pierwszej legalnej organizacji związkowej, niezależnej od ówczesnych władz. W dalszej perspektywie podpisanie porozumień w Gdańsku 31 sierpnia 1980 roku między komisją rządową a Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym i powstanie Solidarności stało się początkiem przemian 1989 roku, czyli obalenia realnego socjalizmu.
Jeśli cofniemy się w czasie jeszcze dalej, to przypomnieć należy strajk łódzkich włókniarek sprzed pięćdziesięciu lat, rozpoczęty 10 lutego 1971 roku. W kulminacyjnym momencie strajku brało udział 55 tysięcy osób, z czego 80 proc. stanowiły kobiety. Głównymi żądaniami włókniarek było przywrócenie wcześniejszych (podniesionych w grudniu 1970 roku przed świętami Bożego Narodzenia) cen artykułów spożywczych oraz podniesienie wynagrodzeń (obniżonych z początkiem roku 1971). Trudna sytuacja ekonomiczna pracownic zakładów włókienniczych, ciężka praca w niesamowicie wymagających warunkach (w hałasie, przy dużym zapyleniu i wysokiej temperaturze) oraz wypłaty niższe o kilkaset złotych od średniej krajowej doprowadziły do protestów kilkudziesięciu zakładów w samej Łodzi. Rząd ugiął się wtedy i cofnął podwyżki artykułów pierwszej potrzeby.
A obecnie? W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia ze strajkiem w zakładzie w Trzemesznie, obecnie strajkują pracownicy z Bolechowa. Protestują też od wielu miesięcy pracownicy ochrony zdrowia: lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci, diagności laboratoryjni, technicy medyczni i pracownicy niemedyczni, którzy rozstawili miasteczko pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów; pracownicy administracji sądów, protokolanci, asystenci sędziów oraz pracownicy prokuratur rozstawili się z czerwonym miasteczkiem pod Ministerstwem Sprawiedliwości. Ludzie biorą urlopy, by móc być w Warszawie i protestować. Do protestów szykują się kolejne duże zakłady pracy, zarówno te państwowe, jak i prywatne.
Zamrożenie płac w budżetówce to przy obecnej inflacji realny spadek zarobków. Nic dziwnego, że pracownicy sfery budżetowej są rozgoryczeni. To nic innego jak systemowe wykluczanie ich ze wzrostu gospodarczego i założenie, że go nie współtworzą. Można się spodziewać, a może nawet przewidzieć, że protestów będzie więcej.
Co łączy wszystkie te strajki? Walka o godność, ale także o bardzo realne kwestie, o wypłaty, z których można opłacić rachunki i kupić jedzenie, o lepsze warunki pracy.
Każdy strajk to też wołanie o elementarną sprawiedliwość. O to, by wzrost przychodów nie przekładał się tylko na zyski właścicieli, ale także na poprawę życia tych, którzy ten wzrost zapewnili, czyli pracowników. O to, by koszty katastrof, kryzysów i pandemii nie spadały wyłącznie na tych, którzy muszą pracować, by utrzymać siebie i swoje rodziny, ale także na tych, którzy żyją głównie z własności i pracy innych. Wreszcie o to, by zrozumieć, że niektóre zawody są kluczowe dla przetrwania i regeneracji sił całego społeczeństwa. Dlatego strajkują pielęgniarki, dostawcy żywności czy pedagodzy. Pandemia pokazała, że bez nich polskie społeczeństwo nie może funkcjonować.
Ich sukces opłaca się nam wszystkim. Powodzenie tych strajków będzie powodzeniem całego społeczeństwa. Strajkujący wydadzą przecież swoje podwyżki na rynku, przyczyniając się tym samym do wzrostu dobrobytu, podczas gdy odkładane w formie oszczędności zyski firm znacznie częściej pomagają jedynie sektorowi finansowemu.
Niestety, większość ze wspomnianych protestów na razie nie przyniosła poprawy sytuacji strajkujących. Część protestujących zmęczona tą drogą może w końcu wybrać rezygnację z walki o lepszy byt w kraju i udać się na emigrację. To już było, znamy to. Co więcej, taka sytuacja będzie mieć konsekwencje dla młodych, którzy dopiero decydują się na wybór drogi zawodowej. Dwa razy się zastanowią, czy warto realizować swoje marzenie o pomaganiu ludziom, czy warto pracować w ochronie zdrowia. A nawet jeśli nie zmienią pomysłu na swoją pracowniczą przyszłość, to mogą od razu zacząć planować jej realizację w krajach zachodniej Europy. Zamożniejszych.
.Każdy strajk to tak naprawdę nadzieja na lepszą Polskę. Na Polskę silną związkami zawodowymi, na Polskę silną solidarnością, na Polskę z silną gospodarką. Bo ta z kolei jest tym silniejsza, im silniejsi są pracownicy, a nie im większe fortuny zbijają najbogatsi.
Paulina Matysiak