Bomba demograficzna w Europie Środkowej - Iwan Krastew
Iwan Krastew, światowej sławy analityk polityczny uważa, że zbyt mało ludzi rozumie wpływ problemów demograficznych na politykę. Wojna między Rosją a Ukrainą nie jest wojną o terytorium czy zasoby naturalne. To raczej wojna o ludność – ocenił ekspert.
Rosja w demograficznym niżu
.Komentując wydarzenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, politolog, który był gościem Warsaw Security Forum, wyraził opinię, że choć operację kurską ukraińskich sił zbrojnych można uznać za jej taktyczny sukces, to jednak przekonanie o utracie autorytetu Władimira Putina lub jego słabości, jest przedwczesne.
Według niego rosyjski dyktator, który być może nieco pospieszył się z podjęciem decyzji o wyparciu ukraińskiej armii z okupowanych przez nią rosyjskich terytoriów, obecnie wykazuje większe zainteresowanie wywieraniem militarnej i humanitarnej presji na Ukrainę, niż faktem, że siły ukraińskie znajdują się na terytorium Rosji.
Jedną z przyczyn tej sytuacji jest udane przejście rosyjskiej gospodarki na tory wojenne, a także znaczący transfer zasobów i technologii do Rosji z sojuszniczych autokracji.
Na przykład, według Instytutu Nauki i Bezpieczeństwa Międzynarodowego, rosyjski zakład „Alabuga”, który na początku 2023 r. podpisał z Iranem umowę franczyzową o wartości 1,75 mld USD na dostawę dronów dla rosyjskiej armii, już znacznie przekroczył swój plan. Poziom 6 tysięcy dronów Shahed-136 został osiągnięty w sierpniu 2024 r. (zamiast we wrześniu 2025 r.).
Jednak zdaniem eksperta najbardziej znacząca i ważna dla rosyjskiej machiny wojskowej jest pomoc udzielana przez Chiny. Pomimo promowania powszechnie pokojowej retoryki, działania Chin pokazują wyraźne zainteresowanie gwarancją tego, że Rosja nie przegra tej wojny.
Z drugiej strony większość krajów NATO (z wyjątkiem Polski i krajów bałtyckich) nie jest w stanie, albo nie chce odpowiedzieć na wyzwanie ze strony autokracji, nie tylko nie wypełniając swoich zobowiązań do dostarczenia Ukrainie amunicji, ale także nie dostrzegając skali zagrożenia.
„Europejczykom będzie niezwykle trudno wygrać wojnę o własne wartości, jeśli nie wierzą w sam fakt jej wypowiedzenia przeciwko sobie. Podczas gdy Europejczycy nie akceptują faktu swojego zaangażowania w wojnę na Ukrainie, cały świat niezachodni jest całkowicie przeciwnego zdania” – stwierdza ekspert.
Według niego opinia publiczna na Zachodzie zależy od własnych cykli wyborczych i tego, co się dzieje na polu bitwy. Te dwa powiązane ze sobą czynniki determinują treść i retorykę publicznych dyskusji na temat wojny w Ukrainie w krajach europejskich i Ameryce Północnej.
Zdaniem Krastewa miejscowe elity czasami zapominają, że retoryka jest również ważna na wojnie, ponieważ przeciwnicy są przyzwyczajeni do reagowania nie tyle na symboliczne działania, ile na to, co po nich następuje.
„Jeśli za głośnymi oświadczeniami nie idą żadne konkretne działania, to się nazywa blefem. Lecz z drugiej strony, stałe uświadamianie społeczeństwom europejskim, że już są w konfrontacji z Chinami, nie pomoże zmobilizować wysiłków na rzecz wsparcia Ukrainy, a raczej odwrotnie” – skomentował Krastew.
Jego zdaniem posiadanie wiedzy o tym, dlaczego wojna wybuchła jest przydatne, ale potencjał wyjaśniający tej wiedzy nie jest nieograniczony. Co więcej, część czynników bacznie rozpatrywanych w kontekście problemów innych krajów, w szczególności globalnego Zachodu, jest niwelowana lub spychana na margines, gdy chodzi o dramatyczne wydarzenia za wschodnią granicą Polski.
„Jest jeden szczegół związany z tą wojną, o którym mało się mówi. Monitorowałem przemówienia Putina przed rozpoczęciem wojny na pełną skalę. Na sześć miesięcy przed inwazją powiedział dzieciom we Władywostoku, że gdyby nie globalne wstrząsy XX wieku – I i II wojny światowe, rewolucje i wojna domowa, to dziś byłoby 500 milionów Rosjan. Obawy demograficzne dotyczące przyszłości, spowodowane słabą demografią we właściwie wszystkich rosyjskich regionach i wzrostem niesłowiańskiej populacji z powodu wyższego wskaźnika urodzeń nie-Rosjan i migracji, nadal popychają Rosjan do traktowania Ukraińców i Białorusinów jako Rosjan” – powiedział Krastew na WSF.
Otwarcie granic było jednocześnie dobrą i złą rzeczą – Iwan Krastew
.Według eksperta porywanie ukraińskich dzieci przez Rosjan, ich adopcja w ramach uproszczonych procedur legislacyjnych, może być wyjaśniona właśnie tą obawą o ich perspektywy demograficzne. Wykorzystanie potencjału tego niepokoju od dawna ma ogromny wpływ na rzeczywistość społeczno-polityczną w wielu krajach na całym świecie, w tym w środku Europy.
„Otwarcie granic w minionych dziesięcioleciach było jednocześnie dobrą i złą rzeczą. Przyniosło ludziom fantastyczne indywidualne możliwości, ale przyczyniło się również do odpływu ludności z Europy Środkowej, gdzie wskaźnik urodzeń znacznie spadł” – stwierdza ekspert.
Zmiany w strukturze ludności były kluczowe dla Europy Środkowej. W opinii politologa w okresie transformacji i tuż po niej doprowadziły one do nierównowagi elektoratów, w której osoby starsze, żyjące dłużej i głosujące aktywniej, decydowały o przyszłości, zamiast osób młodych, które traciły zainteresowanie polityką. To z kolei zniekształcało perspektywę czasową planowania działań polityków i zmieniało logikę długofalowego podejmowania decyzji. Natomiast po transformacji i integracji z Unią Europejską, spadek liczby ludności i starzenie się homogenicznych społeczeństw spowolniło, ale nie ustało całkowicie.
Napływ siły roboczej spoza UE pomógł społeczeństwom Europy Środkowej w nadrabianiu dystansu dzielącego je od bardziej rozwiniętych krajów. Jednocześnie stał się powodem do zaciekłej debaty politycznej, podobnej do tej, jaka toczy się na Zachodzie. Przeciwnicy polityki otwartych drzwi odwołują się do podświadomego i subiektywnego poczucia zagrożenia dla własnego narodu we własnym kraju.
„Taką postawę można zilustrować słowami z wiersza Bertolta Brechta +Rozwiązanie+, który pytał +?zy nie byłoby wszak prościej, gdyby rząd rozwiązał naród i wybrał drugi?+ (w przekładzie Ryszarda Krynickiego)” – konkluduje Krastew w komentarzu dla.
Jednocześnie ekspert zauważa, że przykład Stanów Zjednoczonych Ameryki pokazuje, że nie ma stabilnej i jednoznacznej korelacji między preferencjami wyborczymi wczorajszych migrantów a poparciem dla siły politycznej, pod której rządami stali się obywatelami.
Iwan Krastew (ur. 1965) jest bułgarskim analitykiem politycznym, ekspertem w dziedzinie stosunków międzynarodowych oraz specjalistą w sprawach Rosji i Europy Wschodniej. Jest szefem Centrum Strategii Liberalnych w Sofii i stałym pracownikiem naukowym IWM (Instytutu Nauk o Człowieku) w Wiedniu. Komentator w NYT. Jedyny przedstawiciel Bułgarii, który znalazł się na liście 100 najważniejszych intelektualistów publicznych na świecie według brytyjskiego Prospect i amerykańskiego Foreign Policy.
Kreml brnie w ślepą uliczkę
„Co zyskuje Rosja, przekształcając niestabilne Zagłębie Donieckie w swe zamrożone zaplecze u południowo-zachodniej granicy? Dlaczego władze na Kremlu deklarują pełne poparcie lokalnych separatystycznych wyborów, których nie uznaje żadne inne państwo” – pyta w swoim artykule Iwan KRASTEW, szef Centrum Strategii Liberalnych w Sofii i członek rzeczywisty Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.
W jego ocenie na dłuższą metę trudno mówić o zyskach. Tak naprawdę Kreml brnie w ślepą uliczkę i działa na własną szkodę. Rosyjskie media państwowe wspierane przez rodzimych nacjonalistów podsycają atmosferę konfrontacji, która poważnie ogranicza rządowi pole działania i czyni go mniej elastycznym. Zamiast dobrze przemyślanej strategii mamy do czynienia z wieloma doraźnymi gestami, które mają udowodnić światu i rosyjskiej opinii publicznej, że działania władz Rosji są w interesie separatystów uosabiających interesy ukraińskiego narodu. Jednocześnie sami rebelianci, nie chcąc utracić świeżo zdobytej władzy i stref wpływów, robią wszystko, by nie dopuścić do zbliżenia Moskwy i Kijowa.
„Niezależnie od tego Putin pragnie udowodnić państwom zachodnim, że ich polityka sankcji wobec jego kraju nie skutkuje. Dobrym sposobem na osiągnięcie tego celu jest właśnie tworzenie wciąż nowych konfliktów i ognisk zapalnych, które Zachód musi tolerować, lecz którym nie może przeciwdziałać” – zaznacza.
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB