Kim był Marek Karp, twórca Ośrodka Studiów Wschodnich?

Marek Karp

Po śmierci Marka Karpia dziennikarze próbowali badać okoliczności wypadku, w którym został ciężko ranny. Nasuwały się skojarzenia z podobnymi zamachami na polityków i dziennikarzy na Wschodzie – mówi Andrzej BRZEZIECKI, autor książki „Zmierzyć arszynem. Marek Karp i Ośrodek Studiów Wschodnich” w rozmowie z Michałam SZUKAŁĄ

Michał SZUKAŁA: Na fotografii z wizyty Władimira Putina w Warszawie w roku 2002 r. widzimy prezydentów Polski i Rosji oraz Marka Karpia. Wykonano je na dwa lata przed śmiercią założyciela Ośrodka Studiów Wschodnich, na 20 lat przed agresją Rosji na Ukrainę. To zdjęcie może być pretekstem do postawienia pytania o to, jak daleko wybiegały spojrzenia twórców Ośrodka Studiów Wschodnich i na ile trafnie przewidywali kierunek przemian, w którym zmierza Rosja?

Andrzej BRZEZIECKI: Myślę, że zdawali sobie sprawę z wielu procesów, które miały miejsce w Rosji. Analitycy OSW zorientowali się, że na Kremlu, jeszcze w czasach Borysa Jelcyna dokonał się zwrot w kierunku resortów siłowych i wszechrosyjskiej ideologii nacjonalistycznej. Dziś jej piewcą jest Aleksander Dugin, który wówczas był marginalnym publicystą pisemek narodowych. OSW wskazywał, że Kreml w coraz większym stopniu podpiera się ludźmi służb, a nie oligarchami, którzy w latach dziewięćdziesiątych rozdawali w Rosji karty. Te ruchy kadrowe były śledzone przez OSW. Pierwsze reformy Władimira Putina wskazywały na kierunek, w którym zmierza Rosja. Pozornie były to ruchy niewiele znaczące, takie jak między innymi prawo dotyczące zwalczania sekt religijnych, ale analitycy OSW zauważali, że te przepisy mogą być stosowane do stopniowego budowania autorytaryzmu.

Jeden z Pana rozmówców podkreślał, że Karpiowi nie były obce tradycje dawnej, wielonarodowej Rzeczypospolitej i na pewno „nie były wyuczone”. Skąd u niego tak głęboka nostalgia za Kresami, powodująca wręcz konflikty z innymi członkami zespołu Ośrodka Studiów Wschodnich, którzy uważali, że Karp nadmiernie idealizuje przeszłość?

Andrzej BRZEZIECKI: Była w nim pamięć rodzinna. Karpiowie na dawnej Litwie byli ważną i majętną rodziną. Poza tym, jeśli ktoś interesował się w czasach PRL historią, to często pociągały go tematy marginalizowane albo zniekształcane w oficjalnej narracji – jak choćby dzieje Kresów. Karp często także wyjeżdżał w celach zarobkowych do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkali jego krewni z Kresów, oraz ważne postaci emigracji, a w polskich księgarniach były dostępne książki w Polsce nieznane. To wszystko budziło w nim ten zachwyt. Kluczowe dla biografii Karpia było jego spotkanie ze Stanisławem Swianiewiczem, który uświadomił mu rolę Instytutu Naukowo-Badawczego Europy Wschodniej w Wilnie. Wydaje się więc, że jego fascynacja Wschodem miała kilka źródeł. Karp stworzył swój światopogląd, biorąc z przeszłości to, co najbardziej go fascynowało i co mu imponowało.

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych Marek Karp działał na styku dwóch nurtów: koncesjonowanego środowiska intelektualnego oraz opozycji antykomunistycznej. Z jego ówczesnych kontaktów oraz fascynacji dawną sowietologią wynika, że chyba rodził się wówczas zarys przyszłego Ośrodka Studiów Wschodnich?

Andrzej BRZEZIECKI: Karp krążył wówczas wokół wielu osób i środowisk, ale niespecjalnie angażował się w działalność opozycyjną. Na pewno nie lubił systemu komunistycznego, ale zależało mu na otrzymywaniu paszportu do Wielkiej Brytanii, co sprawiało, że unikał bezpośredniego zaangażowania w opozycję antykomunistyczną. Angażował się za to w działalność Klubów Inteligencji Katolickiej i środowiska Marcina Króla oraz Pawła Śpiewaka, którzy od 1987 r. wydawali legalnie pismo „Res Publica”. O potrzebie powstania takiej instytucji jak OSW Karp mówił już przed okrągłym stołem, ale do jego powołania konieczna była zmiana władzy.

Władza zmieniła się jesienią 1989 r. Wówczas też pojawiły się pierwsze wyraźne rysy na strukturze Związku Sowieckiego. Karp i inni zainteresowani sprawami wschodu roztaczali „apokaliptyczne wizje”, szczególnie w kontekście sytuacji na Litwie. OSW powstał oficjalnie w momencie, gdy Litwa była na skraju inwazji wojsk sowieckich w styczniu 1991 r.

Andrzej BRZEZIECKI: Powołanie OSW w trudnym momencie początków transformacji ustrojowej nie było łatwe. Karp musiał pozyskać do swojego pomysłu wielu decydentów. Wskazywał, że sytuacja polityczna, która wytworzy się za naszą wschodnią granicą, będzie czymś zupełnie nowym. Było coraz bardziej oczywiste, że Związek Sowiecki pęka w szwach. Dziś dramatyczna sytuacja Litwy jest nieco zapomniana, bo kraj ten jest, tak jak my, w NATO i UE. Pamiętajmy jednak, że sowieckie czołgi stały na ulicach Wilna, nad głowami jego mieszkańców latały wojskowe śmigłowce, a Moskwa wprowadziła blokadę energetyczną Litwy. Gorbaczow nie chciał odpuścić Litwy, bo wiedział, że jej niepodległość może zachęcić inne republiki do oderwania się od Sojuza. Szantażował też Zachód wizją powrotu do władzy „twardogłowych”, którzy mogliby cofnąć jego reformy. Zresztą taka próba – na szczęście spóźniona – miała miejsce latem 1991 r.

Polska, choć pełna sympatii dla Litwinów, nie mogła szybko uznać ich niepodległości, bo na naszym terytorium stacjonowały wojska sowieckie, a gospodarka była uzależniona od ZSRS. Karp jednak ciągle namawiał decydentów do nieoficjalnego popierania Litwy i rozładowywał napięcia polsko-litewskie, między innymi obawy Litwinów wobec Polski, dotyczące przynależności Wileńszczyzny, zamieszkanej w dużej części przez mniejszość polską. Dziś tamte obawy o poważne napięcie między Polską a Litwą wydają się mocno na wyrost, ale w tamtym czasie dochodziło do walk na Kaukazie czy na Bałkanach. Postulaty utworzenia polskiej autonomii na Litwie wydawały się zapowiedzią równie groźnego scenariusza. Z drugiej strony, te obawy były dla twórców OSW argumentem, gdy w rozmowach z politykami rządu Tadeusza Mazowieckiego apelowali o utworzenie ośrodka mogącego oceniać skalę zagrożeń płynących ze Wschodu.

Jednak już w rok po utworzeniu OSW było jasne, że Związek Sowiecki rozpadł się w sposób relatywnie bezkrwawy. Wydawało się, że spełnia się wizja „końca historii” Fukuyamy. Jak w tych warunkach Karp był w stanie wytłumaczyć decydentom prowadzenie białego wywiadu przez think tank, w sytuacji gdy dla ówczesnych polityków były to pojęcia całkowicie mgliste?

Andrzej BRZEZIECKI: Żaden rząd nie jest chętny, by płacić ludziom, którzy niczego nie produkują, ale siedzą, czytają gazety oraz dokumenty, podróżują na Wschód i, jak się wydaje, mędrkują. Łatwiej uzasadnić budowę kolejnego mostu, przychodni czy przedszkola. A jednak każde państwo potrzebuje instytucji analitycznych, zaś państwo o takim położeniu geograficznym jak Polska, potrzebuje ich szczególnie. Na Wschodzie Polska dopiero budowała służbę dyplomatyczną, nie mówiąc już o wywiadzie. Nowa instytucja z ludźmi niezwiązanymi z dotychczasowymi władzami wydawała się bardzo pomocna. Wspierali go przyjaciele w rządzie, między innymi szef MSW Krzysztof Kozłowski.

Warto zwrócić uwagę, że w uchwale rządu Mazowieckiego, która oficjalnie ustanawiała OSW w grudniu 1990 r. nie ma już mowy o Związku Sowieckim, ale o „Europie Wschodniej”. To znamienne i wskazujące, że w Polsce widziano ten region inaczej, niż dotychczas. Pucz Janajewa, niepodległość Ukrainy, zorganizowana przestępczość płynąca ze wschodu, zaszłości historyczne, wojna w Czeczenii, zawirowania w Rosji, które mogły wpływać na Polskę – te wydarzenia pomagały uzasadniać istnienie instytucji, która mogłaby przewidywać zagrożenia płynące ze wschodu.

Dodatkowo obszar posowiecki stał się terra incognita. Nie było w Polsce podstawowej wiedzy, na przykład o składach rządów w nowych państwach. Dziś tę wiedzę można błyskawicznie sprawdzić na ekranie telefonu, ale wówczas trzeba było ją gromadzić bardzo żmudnymi metodami, a następnie archiwizować i przygotowywać do łatwego udostępnienia. Ośrodek wiele razy służył radami kolejnym rządom. Przykładem może być podróż premier Hanny Suchockiej na Ukrainę. Naturalne wydawało się, że poza Kijowem odwiedzi ona także Lwów. Eksperci OSW argumentowali, że we Lwowie może dojść do protestów tamtejszych nacjonalistów ukraińskich, które zderzą się z wygórowanymi oczekiwaniami lwowskich Polaków i w tej atmosferze cała wizyta pójdzie na marne. Zasugerowano więc podróż do Żytomierza, gdzie mieszkała większa liczba Polaków.

Wielokrotnie w Pana książce przewija się wątek zjednywania przez twórcę OSW polityków, także tych postkomunistycznych, którzy mogliby podważać sens istnienia ośrodka badającego przestrzeń dawnego Związku Sowieckiego. Jakie były jego metody przekonywania?

Andrzej BRZEZIECKI: Karp miał taki dar, że wszyscy przy nim czuli się dobrze, rozsiewał atmosferę przyjaźni, zaufania. Dlatego potrafił rozmawiać z Litwinami, ale równie dobrze z ludźmi o odmiennych niż on poglądach politycznych w Polsce. Zjednał sobie choćby Stanisława Cioska, wpływowego człowieka w otoczeniu Aleksandra Kwaśniewskiego. Ośrodek miał rodowód solidarnościowy, co w kontekście dojścia do władzy partii postkomunistycznych w 1993 r. budziło pewne obawy. Spadkobiercom PZPR jednak nie do końca wypadało wprost atakować Ośrodek, bo spoczywało na nich brzemię zależności od Moskwy. Już bardziej aktywne były środowiska ludowe, którym marzył się eksport polskich produktów rolnych do Rosji. Instytucja, która wskazywała na zagrożenia płynące z Rosji, mogła być postrzegana jako taka, która w tych interesach przeszkadza. „Zamachów” na OSW było więc sporo, ale Karp zawsze potrafił obłaskawić polityków. Zapraszał ich na prezentacje dokonań OSW, przedstawiał raporty, służył radą – w ten sposób wyrabiał w polskiej klasie przekonanie o konieczności istnienia OSW.

Atmosfera panująca w OSW była wyjątkowa, ale równie wyjątkowa była odwaga jego pracowników, którzy jeździli do najdalszych części Rosji lat dziewięćdziesiątych. Czasami wnioski z tych podróży okazały się przesadzone, między innymi gdy w OSW stawiano tezy o rychłym rozpadzie Federacji Rosyjskiej. Na jakich podstawach były oparte te prognozy?

Andrzej BRZEZIECKI: W tamtych czasach nie było jeszcze studiów mogących przygotować do podejmowania badań nad Rosją i szerzej – Wschodem. Trzeba więc było zebrać malowniczą grupę szaleńców, którzy nie zajęli się polityką lub biznesem, lecz od rana do wieczora żyli sprawami Wschodu, nie tylko politycznymi, ale również społecznymi czy kulturowymi. Przykładem może być profesor Stanisław Zapaśnik, który tak wytrwale jeździł do Buriacji, że aż został buriackim szamanem. Tradycja włóczęgostwa jest do dziś żywa. Kultywuje ją między innymi Wojciech Górecki. Pracownicy OSW przedkładają „wschodnią poniewierkę” i zazwyczaj omijają hotele i dobre restauracje. Znów – dziś, gdy biura podróży oferują wyjazdy w przeróżne miejsca, podróż do Kirgizji czy na Kaukaz wydaje się mało egzotyczna, ale wtedy wymagała sporo samozaparcia.

Związek Sowiecki rozpadł się w 1991 r., po „szwach republikańskich”, czyli poprzez ogłoszenie niepodległości przez wszystkie republiki związkowe. Jednak prowadzona przez Kreml polityka etniczna sprawiała, że nowe państwa stanowiły etniczne mozaiki, sporo było enklaw narodowych. To dotyczyło także Federacji Rosyjskiej. Po 1991 r. przywódcy polityczni Buriacji i Jakucji uznali, że centrum polityczne w Moskwie niewiele im daje i może lepiej będzie ogłosić niepodległość. Te napięcia udało się jednak rozładować wszędzie poza Czeczenią. Gdzie indziej przyznano tym republikom większy zakres swobody odebranej później przez Putina. Tezy Wojciecha Zajączkowskiego o rozpadzie Rosji dziś wyglądają dziwacznie, ale wówczas takie głosy były brane pod uwagę także w samej Rosji. Analityk często ma dobre przesłanki do stawiania tez, ale sytuacja później ulega nagłej zmianie i prognozy nie sprawdzają się. OSW pomylił się między innymi w kwestii Czeczenii. Dwukrotnie zakładano, że nie dojdzie do ostrej reakcji Moskwy, bo zbliżają się wybory lub święta. Stało się dokładnie odwrotnie, bo nie wzięto pod uwagę, że te czynniki zostaną uznane za sprzyjające do podjęcia interwencji.

Niemal dokładnie na trzy lata przed śmiercią Marka Karpia Stany Zjednoczone zostały zaatakowane przez Al-Kaidę. OSW spojrzało wówczas w nowych kierunkach i wzrosła rola Ośrodka w polskiej polityce zagranicznej. To czas potęgi Ośrodka, ale także narastających kłopotów osobistych Marka Karpia.

Andrzej BRZEZIECKI: Ośrodek Studiów Wschodnich w latach dziewięćdziesiątych zmienił się tak jak całe państwo polskie. Stał się znacznie bardziej profesjonalny, a co za tym idzie zwiększyły się stawiane mu oczekiwania. Dyrektorzy OSW, głównie Marek Karp i Bartłomiej Sienkiewicz, uzasadniali jego istnienie nowymi kierunkami badań. Już wcześniej, między innymi w okresie wojny domowej w Jugosławii analitycy OSW zaangażowali się w wyjaśnianie rosyjskiego kontekstu tych wydarzeń. Po atakach z 11 września 2001 roku wykorzystano wiedzę analityków na temat świata islamu oraz pogranicza prawosławno-islamskiego w Azji Środkowej. Te sprawy były w sferze zainteresowań OSW już wcześniej, między innymi za sprawą wspomnianego już Stanisława Zapaśnika, który przewidywał, że Afganistan może być bazą do ataku na Zachód. Nieco później, gdy pojawiło się nowe wyzwanie jakim była ekspansja energetyczna Rosji na zachód, szczególnie do Niemiec, doszło do powołania w OSW Zespołu Niemiec i Europy Północnej.

Paradoksalnie, gdy Ośrodek rozwijał się i krzepł, coraz gorzej wiodło się w życiu prywatnym Marka Karpia. Jego różne fantazje dotyczące Kresów zmaterializowały się pod postacią dworu w Ludwinowie na Lubelszczyźnie, którego podniesienie z ruin i utrzymanie pochłaniało ogromne środki finansowe. By zdobyć na dwór środki, Karp sprowadził tam około 400 krów mlecznych i stworzył nowoczesną hodowlę, która jednak przynosiła straty.

Próbując wyjść z długów wpadł na pomysł sprowadzania soli potasowych z Białorusi i lobbował za tym pomysłem w kręgach rządowych. Niezdrowo połączyć role urzędnika państwowego i biznesmena. Wówczas nie obowiązywała jeszcze ustawa o lobbingu, ale bez wątpienia takie działania nie pasowały do roli dyrektora państwowej instytucji, co ściągnęło na niego oskarżenia korupcyjne i zmusiło w 2003 roku do ustąpienia z funkcji dyrektora OSW i przekazania obowiązków Jackowi Cichockiemu. Ostatnie lata życia Marka Karpia w relacjach jego znajomych są bardzo smutne. Wyłania się z nich obraz człowieka miotającego się wśród oskarżeń i problemów. Można powiedzieć, że był to zły koniec dobrego człowieka.

W roku 2004 pracownicy OSW kilkukrotnie spotykali się na pogrzebach swoich kolegów, między innymi Marka Karpia. Jak atmosfera panowała wówczas w Ośrodku?

Andrzej BRZEZIECKI: Po wypadku Marka Karpia doszło do dwóch kolejnych wypadków samochodowych byłych pracowników OSW, w wyniku których ponieśli oni śmierć. W tym samym roku analitycy Ośrodka zostali pobici w Gruzji. Dziś wydaje się, że była to przypadkowa zbieżność, ale narzucało się myślenie o jakiegoś rodzaju fatum. Tak sądził między innymi związany z OSW Andrzej Meller, syn ambasadora RP w Moskwie, który wcześniej został pobity we Władywostoku. Po dojściu siebie i nie mając pełnej wiedzy o wypadkach w Polsce, nabrał przekonania, że śmierć tak wielu osób związanych z OSW i to w tak krótkim czasie w dramatycznych okolicznościach, nie była przypadkowa. Było to dla niego traumatyczne doświadczenie.

„Gazeta Wyborcza” po śmierci Marka Karpia opublikowała artykuł pod tytułem „Czego Karp nie zdążył powiedzieć”. Czy pracując nad książką przybliżył się Pan do odpowiedzi na tak postawione pytanie?

Andrzej BRZEZIECKI: Z powodu swoich problemów Marek Karp żył w poczuciu zagrożenia. W pewnej mierze było ono racjonalne, ponieważ plany sprowadzania soli potasowych mogły go narazić na konflikt z większą grupą kapitałową, która chciała go wyeliminować z rynku, ale przecież nie zabić. Po śmierci Karpia dziennikarze próbowali badać okoliczności wypadku, w którym został ciężko ranny. Nasuwały się skojarzenia z podobnymi zamachami na polityków i dziennikarzy na Wschodzie. Tam eliminowano przeciwników poprzez upozorowane wypadki z udziałem tirów.

Wydaje się jednak, że śledztwo prokuratorskie przeprowadzono jednak dość drobiazgowo, co nie zapobiegło pojawianiu się wielu hipotez. Media twierdziły, powołując się m.in. na wypowiedź Zbigniewa Siemiątkowskiego, że do śmierci Karpia mogły przyczynić się jego kontakty i wiedza o rynku paliwowym. Karp takich interesów nie prowadził, a na energetyce się nie znał. Siemiątkowski wyjaśnił później, że miał na myśli przygotowany przez OSW. Karp nie był autorem tego raportu bo nie znał się na tych sprawach, ale był tak silnie kojarzony z Ośrodkiem, że uznawano, iż musiał mieć wpływ na jego treść. Dziennikarze „rozszerzyli” tę interpretację i jeszcze mocniej powiązali Karpia z tym raportem.

Rozmawiał: Michał Szukała/PAP

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 września 2024