Największa obawa Polaków w 2025? Już nie wojna, lecz wysokie rachunki

Z sondażu Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna dla Wirtualnej Polski wynika, że 22 procent badanych Polaków w 2025 roku obawia się wysokich rachunków, a 16 procent ankietowanych boi się wojny.

Z sondażu Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna dla Wirtualnej Polski wynika, że 22 procent badanych Polaków w 2025 roku obawia się wysokich rachunków, a 16 procent ankietowanych boi się wojny.

Wysokie rachunki przerażają społeczeństwo

.Uczestnicy badania odpowiadali na pytanie, czego najbardziej obawiasz się w 2025 roku? Według sondażu Ariadna najwięcej badanych (22 proc.) przerażają wysokie rachunki. 19 procent ankietowanych przyznało, że boi się pogorszenia stanu zdrowia. 16 proc. ankietowanych wskazało obawę przed wojną. Na kolejnych pozycjach znalazły się obawy przed wysokimi cenami w sklepach (14 proc.) oraz sytuacją polityczną w Polsce (12 proc.). 2 proc. badanych wskazało, że ma inne obawy dotyczące 2025 roku. Odpowiedź „niczego się nie obawiam” wybrało 4 proc. ankietowanych, a 11 proc. „trudno powiedzieć”. 

Eksperci zauważają, że badanie to zostało wykonane na pół roku przed wyborami prezydenckimi i wyrażone w nim postawy mogą wpływać na wyniki tych wyborów. Już dziś poziom niezadowolenia z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej wpływa – jak przekonują badacze – na sondaże prezydenckie wykonywane przed wyborami prezydenckimi 2025.

Badanie przeprowadzono na Ogólnopolskim Panelu Badawczym Ariadna od 20 do 22 grudnia na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie liczącej 1134 osoby. Badanie przeprowadzono metodą CAWI.

O zasadności centralnej polityki pieniężnej

.„Gdy w 2008 r. upadł bank Lehman Brothers i gdy świat wszedł w wielką recesję, wiele banków centralnych podjęło bezprecedensowe działania – nie tylko obniżyły stopy procentowe, ale często redukowały je do ujemnych poziomów, a także zaczęły skupować aktywa. W rezultacie w latach 2014–2018 Europejski Bank Centralny nabył papiery wartościowe na kwotę 2,6 bln euro (tj. 22 proc. PKB strefy euro w 2018 r.), w tym 178 mld euro to obligacje korporacyjne. Zaangażowanie innych banków centralnych na rynku aktywów było podobne: w Stanach Zjednoczonych to ok. 21 proc. PKB (w okresie 2008–2014), w Wielkiej Brytanii 22 proc. PKB (2009–2017), ale w Japonii już 79 proc. PKB (od 2009 r.). Jednocześnie stopy depozytowe banku centralnego w strefie euro i Japonii są ujemne. Jednak najciekawsze jest to, że te bezprecedensowe posunięcia nie przyniosły oczekiwanej przez wielu zwyżki inflacji czy silnego przyspieszenia wzrostu PKB. W lipcu 2019 r. roczna dynamika cen w strefie euro wyniosła 1 proc., a w Japonii jedynie 0,5 proc. Przyrosty PKB w tych gospodarkach są co najwyżej umiarkowane – czytamy na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.

Jak to się dzieje, że kapitał jest tak tani i łatwo dostępny, a gospodarki nie wchodzą na trwałe ścieżki wzrostu?

Muszę w tym miejscu poczynić istotne zastrzeżenie: nie twierdzę, że niestandardowa polityka banków centralnych w ostatnich latach nie miała żadnych pozytywnych skutków dla wzrostu, bo chociażby uchroniła te kraje przed wpadnięciem w pułapkę deflacyjną, ale jej rezultaty okazały się zdecydowanie poniżej oczekiwań. Co więcej, są badania, które pokazują, że aktywność banków centralnych na rynku aktywów zwiększyła wycenę akcji i obligacji, a przez to dochody ich posiadaczy, co jeszcze bardziej zachwiało równowagą pomiędzy posiadaczami kapitału a pracownikami najemnymi. Nierówności dochodowe mogły więc wzrosnąć, choć na ostateczne konkluzje jest zbyt wcześnie. Innych, rzadziej dyskutowanych negatywnych efektów wejścia banków centralnych na nieznane dotychczas wody, może być więcej, ale o tym w dalszej części tekstu. 

Wróćmy w tym momencie do postawionego powyżej pytania. Odpowiedź pierwsza jest intuicyjna: tani kapitał będzie wzrost stymulował, gdy jego brak będzie powodował stagnację. A jeśli tak nie jest i bariery wzrostu są inne? Mówiąc bardziej precyzyjnie: a co, jeśli cenowa elastyczność popytu na dobra inwestycyjne jest niska? Tych niepieniężnych barier często się nie docenia, a są one kluczowe. Dani Rodrik, wybitny ekonomista z Uniwersytetu Harvarda, w jednej ze swoich prac pokazał, że efekty globalizacji finansowej dla wzrostu są pomijalne, a często są wręcz negatywne, bo umożliwiają funkcjonowanie wielu rządów w warunkach miękkiego ograniczenia budżetowego, co skutecznie zniechęca je do jakichkolwiek głębszych reform. Inna, bardziej keynesowska odpowiedź sprowadza się do dwóch obserwacji: po pierwsze, wielkość inwestycji w gospodarce determinowana jest poziomem niepewności – jeśli inwestorzy boją się o swoje i swoich pieniędzy bezpieczeństwo, to nawet jeśli pieniądz będzie tani, to i tak wstrzymają się z inwestycjami; po drugie, kluczowym problemem jest niedostateczny popyt, na który polityka pieniężna ma jedynie częściowy wpływ. Powyższe zjawiska są z kolei w dużej mierze determinowane czynnikami politycznymi, demograficznymi i kulturowymi. Przykładowo, jeśli rośnie współczynnik obciążenia demograficznego, to relatywnie więcej jest tych, którzy aktywa sprzedają (osoby starsze) niż tych, którzy je kupują (młodzi), a w rezultacie ceny aktywów i stopy procentowe powinny maleć. Innymi słowy, nieco trywializując, trudno przecież zakładać, aby emeryci zaciągali kilkunastoletnie kredyty hipoteczne czy też kierowali zgromadzone przez siebie oszczędności na ryzykowne projekty biznesowe. Ma to pierwszorzędne znaczenie dla (nie)skuteczności polityki pieniężnej w stymulowaniu wzrostu” – pisze w swoim artykule [LINK] prof. Łukasz HARDT, członek Rady Polityki Pieniężnej i profesor ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim.

PAP/ WszystkocoNajważniejsze/ LW

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 stycznia 2025