Pogrom kielecki 4 lipca 1946. Jak do niego doszło?

pogrom kielecki

4 lipca 1946 r. w Kielcach podżegany pogłoskami o mordzie rytualnym tłum, wraz z żołnierzami i milicjantami, dokonał pogromu na żydowskich mieszkańcach miasta. Zbrodnia, znana jako pogrom kielecki, spowodowała żydowski exodus z Polski. Historycy nie są zgodni co do tła tego wydarzenia.

Pogrom kielecki

.Wieczorem 1 lipca 1946 roku zaginął ośmioletni Henryk Błaszczyk. 3 lipca wrócił do domu, był u krewnych 20 km od Kielc. W domu skłamał jednak, że został uwięziony w piwnicy budynku przy ul. Planty 7, gdzie była siedziba miejscowego Komitetu Żydowskiego i schronienie dla Żydów przejeżdżających przez miasto.

Komendant Milicji Obywatelskiej wysłał na miejsce patrol, któremu towarzyszyli Henryk i jego ojciec. Na miejscu okazało się, że kamienica nie ma piwnicy. Informacja o zwabieniu chłopca do budynku dotarła już jednak do okolicznych mieszkańców i rano 4 lipca przed domem zaczął się zbierać tłum. Przebieg późniejszych zdarzeń nie został w pełni wyjaśniony.

Według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej 4 lipca 1946 r. śmierć w Kielcach poniosło 37 obywateli polskich narodowości żydowskiej i trzech Polaków, którzy próbowali stanąć po stronie zaatakowanych. Część zginęła od postrzałów. Dodatkowo 35 Żydów zostało rannych.

W tych ustaleniach nie uwzględniono śmierci mieszkanki Kielc pochodzenia żydowskiego Reginy Fisz i jej kilkutygodniowego dziecka, bo uznano, że ich zabójstwo zostało dokonane tego samego dnia na tle rabunkowym, bez związku z wydarzeniami przy ul. Planty.

Zdaniem historyków iskrą, która doprowadziła do pogromu było zachowanie milicjantów i wojskowych. Nie próbowali oni chronić atakowanych Żydów, ale przyłączyli się do cywilów. Wywlekali lokatorów kamienicy na ulicę i wydawali na łaskę tłumu. Kilka osób wyrzucili z okien mieszkania na drugim piętrze. Od strzału jednego z żołnierzy zginął przewodniczący Komitetu Żydowskiego w Kielcach.

Atmosferę w tłumie przed budynkiem przy ul. Planty miał pogorszyć konflikt między milicjantami a funkcjonariuszami WUBP, odebrany jako próba ochrony Żydów przez aparat bezpieczeństwa. Spowodowało to też pojawienie się w tłumie haseł antyrządowych i antykomunistycznych.

Pierwsze strzały w budynku żydowskim zostały przyjęte przez zgromadzonych na ulicy jako oddane przez mieszkańców tego domu do interweniujących żołnierzy i milicjantów. Pojawiła się informacja o postrzeleniu polskiego oficera. Żołnierze zaczęli bić Żydów, wypędzali ich na plac, gdzie z kolei bił ich agresywny tłum. Byli w nim żołnierze WP, KBW i milicjanci. W śledztwie nie udało się jednoznacznie ustalić, kto pierwszy strzelał.

Do pogromu przyłączyli się też wychodzący z pracy robotnicy huty Ludwików. Sytuację udało się opanować dopiero drugiemu przysłanemu na miejsce pogromu oddziałowi wojska.

Wiadomość o pogromie kieleckim błyskawicznie rozeszła się po kraju i odbiła się też głośnym echem za granicą. Z tego powodu władze, by zrzucić z siebie odpowiedzialność za tę sprawę, próbowały winę przypisać niepodległościowemu podziemiu.

Rozliczenie zbrodni

.Aresztowanych zostało kilkadziesiąt osób, w tym milicjanci, żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa i przedstawiciele lokalnych władz. Pierwszy proces odbył się już 9 lipca, nazajutrz po pogrzebie ofiar pogromu. Oskarżonymi byli: gospodyni domowa, stolarz, brukarz, goniec, fryzjer, szewc, ślusarz, piekarz, woźny, b. zawodowy żołnierz i dwaj milicjanci. Jeden z oskarżonych był chory psychicznie. Z dwunastu osądzonych dziewięciu zostało skazanych na śmierć, a wyroki wykonano już 12 lipca.

W sumie w jedenastu procesach przed sądem stanęło 49 osób: 30 mundurowych i 19 cywilów. Zarzuty dotyczyły m.in. bicia, kradzieży mienia, rozpowszechniania wiadomości powodujących rozszerzenie się zajść, nawoływania do waśni narodowościowych.

W kolejnych procesach nikt nie został skazany na karę śmierci, a jedna osoba usłyszała wyrok dożywocia. Ogłaszano też kary kilkuletniego więzienia, także w zawieszeniu. Niektórych oskarżonych uniewinniono.

Sądzeni byli m.in. szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Kielcach, komendant wojewódzki MO i jego zastępca. Dwóch z nich uniewinniono, jeden usłyszał wyrok roku więzienia, ale po kilku miesiącach warunkowo wyszedł na wolność.

Tuż po wydarzeniach z 4 lipca biskup kielecki Czesław Kaczmarek powołał komisję do zbadania sprawy. Jej zdaniem pogrom nie miał podłoża etnicznego czy antysemickiego, ale polityczne. Duchowny uznawał, że była to prowokacja bezpieki zdominowanej przez funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego i miała służyć legitymizacji budowy ustroju komunistycznego w Polsce.

Z kolei propaganda rządowa o wzniecenie pogromu oskarżała „andersowców”. Celem był przede wszystkim atak na polityków określanych jako reakcyjni, m.in. Stanisława Mikołajczyka.

Przez niemal cały okres PRL sprawa wydarzeń z lipca 1946 r. była przemilczana. W 1981 r. przypomniała o nich historyk prof. Krystyna Kersten na łamach „Tygodnika Solidarność”. Dopiero w roku 1990 na fasadzie kieleckiej kamienicy odsłonięto tablice pamiątkowe.

Postępowanie w sprawie zbrodni, prowadzone przez prokuratora Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Krakowie Krzysztofa Falkiewicza, zostało umorzone 21 października 2004 r., po trwającym 13 lat śledztwie. W postanowieniu zapisano, że „wydarzenia kieleckie z 4 lipca 1946 r. miały charakter spontaniczny i zaistniały wskutek nieszczęśliwego zbiegu kilku okoliczności natury historycznej i współczesnej”.

Według IPN znaczący wpływ na negatywny stosunek mieszkańców Kielc do Żydów miała mieć m.in. nadreprezentacja osób tej narodowości w organach władzy komunistycznej, zwłaszcza aparatu bezpieczeństwa, a także powszechna opinia o lepszej sytuacji materialnej Żydów.

Historyk dr Tomasz Domański z IPN wskazał kilka lat temu, że badacze, a także publicyści i opinia publiczna wydają się głęboko podzieleni w sprawie wybuchu i przebiegu tamtych wydarzeń.

„Dla jednych społeczne tło (antysemityzm, legendy o krwi) znakomicie wyjaśnia przemoc i agresję antyżydowską tego dnia w Kielcach. Inni widzą w wydarzeniach niedającą się wytłumaczyć logicznie opieszałość i marazm władz, które jeszcze kilka dni wcześniej (ale i później) mogły aresztować setki ludzi bez większego wysiłku” – zaznaczył.

„Pytania o prowokowanie wydarzeń poprzez zaniechanie działań w takiej sytuacji są dość naturalne. Niemniej w świetle przedstawionych publikacji i badań wydaje się mało realne, aby udało się kiedyś odnaleźć dokumenty mogące jednoznacznie rozwiać wszelkie wątpliwości” – dodał historyk.

Jak dodał, „znaczenie pogromu wynikało nie tylko z zakresu i gwałtowności wypadków (czas trwania, liczba ofiar), ale także ze skali następstw dla społeczności żydowskiej w powojennej Polsce. Wywołana pogromem fala paniki ogarniająca Żydów doprowadziła do exodusu z Polski około 65 tys. przedstawicieli tej mniejszości narodowej. Dyskusja o pogromie przetoczyła się przez całą Polskę, a echa tragicznych wydarzeń dotarły do ówczesnej światowej prasy, od Australii po Stany Zjednoczone”.

Historyk prof. Bożena Szaynok o pogromie kieleckim

.Pamięć o pogromie Żydów w Kielcach, jest niezwykle istotna i wymaga ciągłego pielęgnowania – powiedziała prof. Bożena Szaynok, historyk Uniwersytetu Wrocławskiego. Zaznaczyła, że wiedza o ciemnych stronach naszych dziejów jest niezbędna dla dojrzałego społeczeństwa.

Dnia 4 lipca 1946 r. – doszło do pogromu ludności żydowskiej w Kielcach. Wzburzony tłum, podżegany pogłoskami o mordzie rytualnym, wraz z żołnierzami i milicjantami napadł na żydowskich współmieszkańców przy ulicy Planty. Zginęło ok. 40 osób.

„Pamięć o pogromie Żydów w Kielcach, który miał miejsce 4 lipca 1946 roku, jest niezwykle istotna i wymaga ciągłego pielęgnowania, przede wszystkim pamięci o jego ofiarach, ponad 40 Żydach, wśród których były nastoletnie dziewczynki, kobieta w ciąży, dziecko” – powiedziała prof. Bożena Szaynok, historyk Uniwersytetu Wrocławskiego.

Zaznaczyła, że kluczowe jest poznanie mechanizmów, które doprowadziły do ich krzywdy i śmierci. „Wiedza o ciemnych stronach naszych dziejów jest niezbędna dla dojrzałego społeczeństwa” – podkreśliła.

Zwróciła uwagę, że „chociaż historia bywa średnią nauczycielką życia i błędy z przeszłości często się powtarzają, zawsze istnieje grupa osób zdolnych do wyciągnięcia nauki z minionych wydarzeń. Ta wiedza może służyć jako ostrzeżenie dla tych, którzy czynią zło, uświadamiając, że ich działania są szkodliwe dla społeczeństwa oraz miejsca, w którym żyjemy” – powiedziała.

„Ważne jest abyśmy dogłębnie zrozumieli, co działo się z pojedynczym człowiekiem, który był gotów uczestniczyć w akcie przemocy na ulicy Planty – który wierzył w fałszywe oskarżenia o porywaniu i mordowaniu polskich dzieci przez Żydów, i który był gotów nawoływać do zbrodni, bić, rabować i mordować Żydów” – dodała.

Według badacza z Uniwersytetu Wrocławskiego ta refleksja nad ludzkimi postawami jest kluczowa dla opisania, zrozumienia, skąd bierze się nienawiść i gotowość do zachowań przemocowych wobec drugiego człowieka. „Jest to fundamentalne dla naszej własnej samoświadomości” – zauważyła.

Historycy, zwłaszcza od początku lat 90., starają się odtworzyć pełny obraz pogromu. Wcześniej dostęp do archiwów był utrudniony przez władze PRL-u, co uniemożliwiało rzetelne badania.

„Praca profesor Joanny Tokarskiej-Bakir (Pod klątwą: społeczny portret pogromu kieleckiego), analizująca społeczeństwo w cieniu wojny i Zagłady, ukazuje mechanizmy, które doprowadziły do tego, że w lipcu 1946 roku część mieszkańców Kielc była gotowa do aktów przemocy wobec Żydów” – zaznaczyła, dodając, że zbrodnia odbyła się nie bez udziału służb.

„Historycy wskazują także, że obok antysemityzmu i możliwości rabunku ważne było zachowanie miejscowych służb: wojska, milicji, służby bezpieczeństwa, które inicjowały, brały udział w pogromie, których władze wykazały się zaskakującą nieudolnością w tłumieniu wydarzeń. Rekonstrukcja całości ich działań jest utrudniona z powodu zniszczenia lub zaginięcia części dokumentów” – dodała.

Według prof. Szaynok, pogrom Żydów w Kielcach należy rozpatrywać także w kontekście zrujnowanego i zdemoralizowanego świata po II wojnie światowej. Szczególnie istotne jest zastanowienie się, dlaczego mimo Zagłady i wymordowania 6 milionów Żydów, po wojnie wciąż widoczna była wrogość wobec nich. Zaznaczyła, że pogromy, zajścia antyżydowskie miały miejsce nie tylko w Polsce, ale także na Słowacji, na Węgrzech, a wrogie powitania Żydów odnotowano we Francji i w strefach okupacyjnych Niemiec.

„Należy szukać odpowiedzi na pytanie, co stało się z człowiekiem po II wojnie światowej, że mimo świadomości (nawet niepełnej) Zagłady, brakowało współczucia i szacunku dla jej ofiar, a przemoc wobec nich wciąż była możliwa” – wskazała.

Ważne jest również – jak podkreśliła – zastanowienie się „dlaczego antysemityzm, przemoc wobec Żydów miały miejsce na naszej ziemi”. Z tego powodu tak istotne jest pełne ukazanie wydarzeń z 1946 roku w Kielcach, również w wymiarze edukacyjnym.

„Każda opowieść o krzywdzie, która miała miejsce w naszej ojczyźnie, wymaga wyciągnięcia odpowiedniej nauki” – dodała.

Zdaniem profesor, w kontekście edukacji historycznej, zwłaszcza dla młodych osób, kluczowe jest pokazywanie wydarzeń z przeszłości w nawiązaniu także do teraźniejszości. Tak, aby młodzi ludzie poznając historię, także ciemne strony naszych dziejów i popełnione błędy byli wrażliwi na mechanizmy, które do nich prowadziły.

„W przestrzeni publicznej niezbędne są głosy historyków, aby wskazywać, że pewne powtarzalne zachowania w przeszłości przynosiły tylko zło i nigdy nie były dobrym rozwiązaniem. Oswajanie i usprawiedliwianie zła nigdy nie przynosiło niczego dobrego” – podkreśliła prof. Szaynok.

Bogdan Białek o znaczeniu zbrodni

.Pogrom kielecki jest wydarzeniem, które w ogóle nie jest poddane refleksji. Dla wielu było to straszne świństwo, które komuniści zrobili nam, Polakom, żeby dobrych ludzi zohydzić w oczach świata, a przede wszystkim wśród Żydów – tak o wydarzeniach z 4 lipca 1946 r. twierdzi Bogdan Białek.

Bogdan Białek – psycholog, dziennikarz, redaktor i poeta. Absolwent psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, później pracownik Instytutu Psychologii UJ, Instytutu Psychologii Zdrowia w Warszawie. W latach 1989-1995 dziennikarz „Gazety Wyborczej”; pomysłodawca, twórca i redaktor naczelny pierwszego lokalnego – „Gazety Lokalnej” w Kielcach. Założyciel i redaktor naczelny magazynu psychologicznego „Charaktery” (1997-2020) oraz pism „Psychologia dziś”, „Style i Charaktery”, „Psychologia w szkole”. Prezes honorowy Stowarzyszenia im. Jana Karskiego. W latach 2013-2017 chrześcijański współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Członek Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i Unii Literackiej

Dwadzieścia pięć lat temu zorganizował pan pierwszy marsz pamięci i pojednania w rocznicę pogromu kieleckiego. Wtedy szli w nim tylko pastor metodystyczny Janusz Daszuta, filozof Stanisław Krajewski i pan. Jaki był cel tego przedsięwzięcia?

Bogdan BIAŁEK: Celem było oddanie hołdu ofiarom, ale także pokazanie mieszkańcom Kielc, że jest tu ktoś, kto pamięta o pogromie i jego ofiarach. Chcieliśmy zastanawiać się nad tym zdarzeniem, jego źródłami i konsekwencjami dla następnych pokoleń. Ale najważniejsze pytania, które sobie wtedy zadawałem i które wciąż sobie stawiam, brzmią: w jakim stopniu to zdarzenie z 1946 roku dotyka mnie osobiście i co z tego wynika? Te pytania można sobie zadawać bez względu na to, czy w Kielcach ma się rodziców i dziadków, czy mieszka się tu od niedawna. Sam przyjechałem do Kielc w 1979 roku. Dwa lata później o ofiary pogromu upomniał się Jurek Stępień, który później został prezesem Trybunału Konstytucyjnego, ale wtedy tak jak ja był delegatem na Regionalny Zjazd Solidarności. W przerwie między turami zjazdu w porozumieniu z ówczesnym proboszczem parafii katedralnej, a później biskupem pomocniczym, Mieczysławem Jaworskim, zorganizował w bazylice katedralnej mszę w intencji ofiar pogromu. To wydarzenie uświadomiło mi, że pogrom kielecki jest wydarzeniem, które w ogóle nie jest poddane refleksji. Dla wielu ludzi było to straszne świństwo, które komuniści zrobili nam, Polakom, żeby dobrych ludzi zohydzić w oczach świata, a przede wszystkim wśród Żydów.

A pan jak myśli o pogromie kieleckim?

Bogdan BIAŁEK: To jest część mojej biografii. Ja to wszystko noszę w sobie. Przez jakiś czas byłem współprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, a także od wielu lat wielokrotnie w ciągu roku odwiedzam były obóz Auschwitz. Dla mnie zbrodnia kielecka wpisuje się w doświadczenie Zagłady. Oczywiście pogrom kielecki nie jest częścią Holokaustu, bo to zupełnie inna historia. Po pierwsze, Zagłady dokonał ktoś inny z innych pobudek, chociaż korzeń motywacji jest ten sam. Po drugie, tam było zaangażowane państwo, a w Kielcach nie, chociaż uczestniczyli w zbrodni funkcjonariusze państwa. Ale męczeństwo żydowskie z lat wojny pokazuje w jeszcze ostrzejszym świetle pogrom kielecki. Oto rok po Zagładzie, po koszmarze, którego niestety wielu ludzi nie jest w stanie sobie wyobrazić, dochodzi do czegoś takiego, że prawie cały dzień – od godziny dziewiątej do godziny szesnastej – trwa męczenie, nękanie, torturowanie i mordowanie niewinnych ludzi tylko dlatego, że byli Żydami. To było mordowanie garstki ocalonych, ludzi pozbawionych wszystkiego. To jest coś, o czym nawet trudno myśleć. I patrząc z tej perspektywy musiałem zadawać sobie fundamentalne pytania, które może komuś wydadzą się zbanalizowane: o naturę człowieka, zło w świecie i to, jak ludzie, którzy łączą głęboką wiarę w możliwość swojego zbawienia i czytają Ewangelię, równocześnie idą i mordują.

Niedawno w Muzeum Polin oglądałem wystawę „1945. Nie koniec, nie początek”. Jest w niej fragment poświęcony pogromowi kieleckiemu. Uderzyło mnie, że do tego pogromu musiało dojść w atmosferze tamtego czasu. Przed laty zacząłem trochę szperać w historii Kielc i zastanawiać się nad historią tutejszych Żydów. Dowiedziałem się, że kielczanie przez ponad 100 lat opierali się osadnictwu żydowskiemu, a pierwszy pogrom w Kielcach miał miejsce 11 listopada 1918 roku. Kielczanie uczcili odzyskanie niepodległej ojczyzny mordem na swoich sąsiadach, biciem ich i plądrowaniem ich mieszkań, sklepów i warsztatów pracy. Proszę zwrócić uwagę, że między 1918 rokiem a 1946 jest zaledwie 28 lat różnicy. To oznacza, że byli tacy mieszkańcy, którzy byli świadkami lub uczestnikami obu wydarzeń. W 1918 roku w pogromie brała udział głównie młodzież szkolna, gimnazjaliści i maturzyści, więc w 1946 roku ci ludzie mieli po czterdzieści kilka lat.

Wiosną 2000 roku ukazali się „Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka”, książka Jana Tomasza Grossa o pogromie w Jedwabnem, która dała nowy impuls do debaty o stosunkach polsko-żydowskich. Czy to miało jakiś wpływ na pańską działalność?

Bogdan BIAŁEK: Nie, to w ogóle nie miało żadnego związku. Ale w 2022 roku nasze Stowarzyszenie im. Jana Karskiego opublikowało książkę „Po sąsiadach”, która jest zapisem moich dwóch spotkań z Adamem Michnikiem i właśnie Janem Tomaszem Grossem. Jest w niej wątek, w którym Janek opowiada, że chociaż od dawna wiedział o pogromie w Jedwabnem, to go nie widział. Miałem podobnie: patrzyłem, ale nie widziałem. Na cmentarzu żydowskim razem z Jakovem Kotlickim, prezes stowarzyszenia Kielce Society w Izraelu, ufundowałem nowy pomnik nagrobny ofiarom pogromu. To było niezwykłe przedsięwzięcie, bardzo kosztowne. Wcześniej często tam chodziłem, siadałem i potrzebowałem dużo czasu, żeby zobaczyć, że na starym pomniku nie ma ani jednego imienia i nazwiska. Często patrzymy na coś, ale dopóki nie włączymy tego w nasz system myślenia, nie widzimy tego wyraźnie i tylko ślizgamy się myślami po powierzchni. Dlatego starałem się historię żydowską zaznaczyć w mieście, aby próbowała przemówić do mieszkańców: ławeczka Karskiego, pomnik menory i tablice. Nie chodzi o konfrontację, chodzi o zwrócenie uwagi ludziom: tutaj coś się wydarzyło.

Co pan myślał, gdy w 1996 roku dzięki panu udało się zorganizować oficjalne uroczystości upamiętniające 50-lecie ofiar pogromu?

Bogdan BIAŁEK: Byłem bardzo szczęśliwy, że to wszystko nabrało takiej skali. Przyjechali m.in. premier Włodzimierz Cimoszewicz i pisarz, laureat Nagrody Nobla, Elie Wiesel. Przyjechało bardzo dużo Żydów z całego świata i z Polski. Było sporo kielczan. Wydawało mi się, że na tym moja praca się kończy. Ale jakiś czas później w miejscowym antykwariacie znalazłem broszurkę na 50-lecie „pogromu żydowskiego”, bo taka była wtedy terminologia i nikt się nie zastanawiał nad sensem tego określenia. Ta broszurka składała się z samych zdjęć różnych uśmiechniętych oficjeli, którzy stoją razem w różnych konfiguracjach. Krew mnie zalała, bo równocześnie w 1997 roku już nikt na obchodach się nie pojawił, a w 1998 roku byłem tylko ja i garstka osób. Wtedy zacząłem myśleć, że jednokrotne obchody, nawet zrobione z rozmachem, niczego nie zmieniają. Zrozumiałem, że to jest praca na całe życie i która nigdy się nie skończy.

To jedno „oświecenie”, a drugim była myśl, że ani Kościół katolicki w Polsce, ani żadna siła polityczna nie rozpoznała antysemityzmu jako jednego z najważniejszych problemów społecznych. Już w 1960 roku Tadeusz Mazowiecki pisał w „Więzi” o antysemityzmie ludzi dobrych i łagodnych: „ta przechowywana na dnie serca pogarda czy po prostu mit antyżydowski, które, jak nie wygasłą iskrę rozniecić nie tak znów trudno, a które podtrzymywane są przez wiele narosłych na nowo kompleksów”. Proszę zwrócić uwagę, z jaką siłą znów wybucha tradycyjny, stary i wypróbowany antysemityzm, oblekając się w nienawiść do Izraela. Antysemityzm wyrażany wprost jest trochę passe, ale jego efektem jest milion głosów dla Grzegorza Brauna i antyżydowskie resentymenty w takich partiach jak Prawo i Sprawiedliwość czy Konfederacja.

Czy dzisiejsze Kielce są inne niż przed laty?

Bogdan BIAŁEK: Kielce są dzisiaj kompletnie innym miastem. Z mieszkania w Warszawie mam widok na Park Mirowski. W pobliżu zaznaczona jest granica getta i stoi objaśniająca tablica. I tam zawsze jakiś drań namaluje swastykę. Ludzie przechodzą i nie zwracają na nią uwagi. A mnie to zawsze uderza i dzwonię do spółdzielni. Z kolei w Kielcach, gdy przyjeżdżają dziennikarze z zagranicy, kładę 100 dolarów i mówię: idę o zakład, że nie znajdziecie ani jednego antysemickiego napisu. I nikt nie znajduje. W mieście narodziła się inna wrażliwość.

Została wypracowana właśnie w ciągu tych ostatnich dwudziestu paru lat?

Bogdan BIAŁEK: Tak, ta zmiana nastąpiła w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Także dlatego że w tym pierwszym marszu nie chodziło o to, żeby kogoś oskarżać i z kimś walczyć. Nigdy naprawdę nie walczyłem ani z antysemityzmem, ani z antysemitami. Chodziło o coś innego. Gdy w 2005 roku powstało Stowarzyszenie imienia Jana Karskiego, nasz przekaz był jeden: zwracajmy uwagę na człowieczeństwo i na humanizm. Bo walka z antysemityzmem do niczego nie prowadzi. Edukacja o Żydach i Holokauście niewiele daje w znaczeniu zmniejszenia postaw antysemickich. To nie jest moja intuicja, tego dowodzą badania. Chodzi o humanizm, o człowieczeństwo i godność każdego człowieka. Dlatego dziś w działalności stowarzyszenia nie chodzi tylko o pogrom czy kulturę żydowską, ale także o osoby LGBT, ludzi starych, kobiety i wszystkich, którzy są biedni, pokrzywdzeni i prześladowani, a których prawo i godność są naruszane. Dlatego np. kilka dni temu odwiedził nas z pięknym wykładem prof. Bogdan de Barbaro, który jako humanista mówił o kondycji człowieka.

Czego pan się dowiedział przez te lata o ludziach?

Bogdan BIAŁEK: Że wszyscy ludzie są dobrzy i zdolni do ogromnych poświęceń. Wśród tych wielu ludzi, w których jest tyle dobra i piękna, jednak dzieje się coś takiego, że robią rzeczy najpodlejsze, najohydniejsze i wstrętne, a następnie się od nich odcinają i racjonalizują, że zrobili to wszystko w imię wyższych wartości, więc zło, które było ich udziałem, jest słuszne i zasadne.

Bernie Glassman, amerykański nauczyciel buddyzmu, organizował odosobnienia medytacyjne w miejscach strasznych wydarzeń, m.in. w Rwandzie i właśnie w Auschwitz. Wspólnie modliliśmy się z rabinem Ohadem Ezrahim w baraku, który na co dzień nie jest odwiedzany i jego stan jest taki jak w 1945 roku. Podczas tych chwil odosobnienia zrozumiałem, że w Auschwitz, w tym anus mundi, miejscu potwornego zła, było także dobro. Zofia Posmysz, wielka pisarka, była więźniarka Oświęcimia, opowiadała, jak pewien lekarz co wieczór wykradał dla niej lekarstwa, dzięki czemu ocalała. Po wyzwoleniu udało jej się go odnaleźć, chciała mu podziękować, ale on w ogóle nie mógł sobie jej przypomnieć i tej pomocy. Uświadomiła sobie, że to dlatego, że ten człowiek musiał pomagać wielu ludziom, codziennie ryzykując życie. I takich wzniosłych czynów było więcej i w Auschwitz, i w Kielcach podczas pogromu. To pokazuje, że mimo zła ludzie są dobrzy. I dlatego że w to wierzę, będę dalej robił to, co robię.Rozmawiał: Igor Rakowski-Kłos

W wolnej Polsce nie ma miejsca na rasizm, ksenofobię, antysemityzm

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Andrzej DUDA, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” zaznacza, że: „Tragedia pogromu kieleckiego ma dwa wymiary – państwowy i społeczny. Zdarzyła się już po II wojnie światowej, po straszliwym doświadczeniu Holokaustu. Zdarzyła się w państwie, które miało nową władzę – komunistyczną. W państwie, gdzie w czasie II wojny światowej władze Polski Podziemnej karały wszystkich donosicieli, szmalcowników i wszystkich tych, którzy nie byli solidarni wzajemnie: obywatel wobec obywatela. Solidarni w sprzeciwie wobec wspólnego wroga, jakim były faszystowskie Niemcy i hitlerowcy okupujące polskie ziemie. Władze podziemne, które nakazywały pomoc obywatelom narodowości żydowskiej, których Niemcy chcieli całkowicie wyniszczyć, bo chcieli wyniszczyć cały ten naród”.

„To właśnie władze Polski Podziemnej stworzyły Radę Pomocy Żydom Żegotę, która uratowała tysiące istnień ludzkich, w tym dzieci. To władze Polski Podziemnej i polskie władze na uchodźstwie przenosiły do mocarstw światowych informacje o tym, co dzieje się na okupowanych przez Niemców polskich ziemiach, że naród żydowski jest niszczony, że istnieją obozy zagłady, gdzie masowo, codziennie morduje się ludzi. Potem, w tym sensie państwowym, gdy przyszły władze komunistyczne, które niszczyły i  Polskie Państwo Podziemne i wszystkich tych, którzy się im sprzeciwiali, to doszło do tej tragedii”.

„Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że to władze państwa: wojsko, milicja, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego zachowały się tamtego dnia w zdumiewający, a często bestialski sposób. To wojsko i milicja pierwsze otwarły tutaj ogień i wiele ofiar, które zginęły, zginęło od kul. To wojsko i milicja zamiast pomóc i chronić polskich obywateli, naszych współobywateli, nie tylko nie zapewniły ochrony, ale jeszcze zaatakowały. A potem pozostawiły sprawę i UB przez wiele godzin nie reagowało. Dopiero wieczorem przyszło z obroną”.

„Ale to także problem społeczny –  problem tego, że nie tylko wojsko i milicja tu były i atakowały. Atakowali też ludzie… Pozostawiam ocenie historyków, socjologów, jak to się stało, dlaczego tak się stało, że ludzie zareagowali w taki, a nie inny sposób. Ale jedno chcę podkreślić z całą mocą: nie ma żadnego usprawiedliwienia dla antysemickiej zbrodni. Nie ma i nie będzie! Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takiej sytuacji, kiedy jeden człowiek podnosi rękę na drugiego, bezbronnego, niewinnego. To się nigdy nie może zdarzyć w praworządnym państwie. Dzisiaj Polska jest państwem praworządnym, państwem, które chce zapewnić wszystkim obywatelom bezpieczeństwo – niezależnie od tego, z jakich domów pochodzą, w jakiej wierze czy bez wiary zostali wychowani, jaki język jest bliski ich sercu, bo wszyscy jesteśmy polskimi obywatelami. Wszystkim swoim obywatelom Rzeczpospolita jest winna jednakową ochronę” – twierdzi Andrzej DUDA w tekście „W wolnej Polsce nie ma miejsca na rasizm, ksenofobię, antysemityzm” – cały artykuł [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 lipca 2025
Fot. Żydowski Instytut Historyczny