Polska robi błąd wykluczając swoje wojska z misji na Ukrainie - gen. Roman Polko

Polska nie powinna wykluczać się z dyskusji o udziale wojsk naszego kraju w ewentualnej misji pokojowej na Ukrainie – powiedział gen. Roman Polko. Podkreślił, że głównym czynnikiem odstraszającym takiej misji byłaby przede wszystkim reprezentatywność wojsk.
„Rosja już dawno przestawiła się na tory wojenne, a Europa nie wyciągnęła wniosków i nadal stoi w miejscu”
.Gen. Roman Polko twierdzi, że ewentualna misja pokojowa w tym kraju z pewnością nie oznaczałaby żadnej prowokacji wobec Rosji. Jego zdaniem, z góry wykluczanie udziału w niej polskich wojsk jest „totalnym absurdem”. „To jest zamykanie sobie drogi, to jest spowodowanie, że nikt takiego kraju, który z góry wyklucza udziału w takiej misji, nie będzie traktował poważnie” – ocenił gen. Roman Polko.
Gen. Roman Polko przekonuje, że nie należy wykluczać się z dyskusji w tej sprawie nie znając nawet jej szczegółów. Zauważył, że polski udział w misji mógłby też polegać na działaniach logistycznych, np. na wsparciu transportu sił, które będą w niej uczestniczyły. Ale „trudno sobie wyobrazić, żeby te elementy wsparcia logistycznego ograniczyły się wyłącznie do terytorium Polski, skoro już nawet teraz działania związane chociażby z przemieszczeniem sprzętu realizowane są częściowo na terytorium Ukrainy” – zauważył.
Jakie wojska polskie mogłyby zostać wysłane na Ukrainę?
.Gen. Roman Polko twierdzi, że zaangażowanie Polski mogłoby opierać się na zaangażowaniu wojsk specjalnych. Przypomniał przy tej okazji udział polskiej jednostki GROM m.in. w Kosowie na początku XXI wieku (generał był wówczas dowódcą jednostki), kiedy to jej działania skupiały się m.in. na wyszukiwaniu wszelkiego rodzaju bandytów, wtedy przede wszystkim handlarzy organów. Jak mówił, takie operacje mogłyby pomóc w szybkiej identyfikacji, na czyje zlecenie podobne grupy działają. Generał przypomniał też, że to właśnie z tego powodu, by wojna nie dotknęła naszego obszaru, Polska uczestniczyła w misjach w Iraku czy w Afganistanie.
„Jeżeli teraz coś takiego dzieje się w Ukrainie, no to chyba lepiej mieć to pod kontrolą i niech się to tam skończy, niż nie wiedzieć, co tam się dzieje i pozwolić na to, żeby konflikt przeniósł się na nasze terytorium” – mówił gen. Roman Polko. Deklaracje polskiego rządu, który utrzymuje, że Polska nie wyśle swoich żołnierzy na Ukrainę, generał nazwał „działaniami wyborczymi„.
Żołnierze polscy na Ukrainie – pod parasolem NATO
.Głównym czynnikiem odstraszającym hipotetycznej misji, zdaniem gen. Romana Polko, nie byłaby nawet sama liczebność wojsk, ale przede wszystkim ich reprezentatywność tak, żeby jak najbardziej nie opłacało się ich zaatakować. Generał uważa, że głosy, jakoby misja nie miała działać pod parasolem NATO, są „poniekąd słusznym kierunkiem”. Jego zdaniem nie chodzi bowiem o to, by była to misja Sojuszu, a koalicji różnych krajów. Założył także, że wezmą w niej udział Stany Zjednoczone, Turcja oraz Chiny. Ponieważ, jak mówił, „mają w tym konkretny interes” – złoża metali ziem rzadkich. Zwrócił uwagę, że złoża te występują przede wszystkim na terenach okupowanych przez Rosjan. Administracja Donalda Trumpa zaznacza, że Stany Zjednoczone nie planują rozmieszczenia swoich wojsk w Ukrainie, ale taka decyzja może należeć do państw europejskich.
Według gen. Romana Polko pokój na Ukrainie z pewnością nie zostanie w tym roku osiągnięty, a kiedy już dojdzie do przerwania działań wojennych, „będzie to tylko i wyłącznie zamrożenie konfliktu”. Ocenił, że Putin nie chce pokoju, a właśnie zamrożenia, bo musi zweryfikować swoje kadry, które nie sprawdziły się w jego wojnie, a dodatkowo musi odtworzyć swoje rezerwy.
Gen. Roman Polko podkreślił, że „Rosja już dawno przestawiła się na tory wojenne, a Europa po tych trzech latach jakby nie wyciągnęła wniosków i nadal stoi w miejscu”. Gen. Polko wyraził jednocześnie nadzieję, że działania Trumpa będą zimnym prysznicem dla Europy a ta, ze swoim – jak mówił – ogromnym potencjałem przemysłowym, technologicznym, ludzkim, i wytwórczym po prostu zacznie robić to, co robiła w epoce zimnej wojny – przypomniał, że wówczas niektóre kraje wydawały na obronność nie 5, ale blisko 10 proc. swojego PKB.
„Projekt europejskich sił pokojowych na Ukrainie jest mrzonką”
.”Żeby nabrać w tej mierze pewności, wystarczy uważnie słuchać tych europejskich przywódców, którzy mówią, iż są gotowi swe wojska wysłać na Ukrainę” – pisze Jan ROKITA w swoim cotygodniowy felietonie „Luksus własnego zdania” we „Wszystko co Najważniejsze”:
„Główny zwolennik – prezydent Macron zastrzega się, że jeśli jacyś Francuzi mieliby być na Ukrainie, to „daleko od frontu” i „w niewielkiej liczbie”. Ale jeśli tak, to po co mieliby tam jechać? Drugi skaptowany do tej akcji premier Starmer mógłby się ewentualnie przyłączyć, ale tylko pod warunkiem militarnego udziału Amerykanów. Ale wiemy, że to właśnie Trump kategorycznie wykluczył. O ile dobrze słuchałem, to wśród chętnych jest jeszcze duńska premier Frederiksen, która pokornie daje do zrozumienia, że jeśli wszyscy by tam szli, i to z pomocą Amerykanów, no to i ona jakoś by się dołączyła. I to by było chyba tyle. Czy ktoś to w ogóle może traktować poważnie? Chyba tylko Macron, który nie od dziś za wszelką cenę, nawet w najgłębszym kryzysie, szuka jakiejkolwiek okazji do zamanifestowania tzw. „europejskiej autonomii strategicznej”, co wobec realiów politycznych i militarnych Europy sprawia, że jego wysiłki wyglądają raczej na wybryki bonapartystyczne niźli realistyczne przedsięwzięcia.
„Ale idźmy dalej w argumentacji. Czy ktoś naprawdę serio myśli, iż wojska krajów NATO, nawet bez parasola ochronnego Ameryki, mogłyby zostać wysłane na Ukrainę za zgodą czy wręcz na wniosek Moskwy? Owszem, NATO-wskich żołnierzy można było do takiej czy innej akcji instalować na Ukrainie, nim przystąpiono do rozmów z Moskwą i wbrew jej woli. Tak jak sugerował to w kwietniu 2022 r., podczas pierwszej wyprawy do Kijowa, Jarosław Kaczyński. Ale i Ameryka, i Europa odżegnywały się wtedy od czegoś takiego niczym diabeł od święconej wody. Więc teraz, gdy rozmowy z Moskwą o rozejmie się zaczęły, a wszelkie decyzje co do Ukrainy wymagają konsensu z Putinem, kremlowski tyran miałby pójść na układ, wprowadzający na Ukrainę korpus państw NATO? Na tę Ukrainę, którą zamierza w całości zlikwidować albo sobie podporządkować, czego rosyjska delegacja nie kryła nawet szczególnie po negocjacjach w Rijadzie? Trudno się dziwić, że oficjalna Moskwa przybierała ostatnio ton ironiczny, informując o kategorycznym odrzuceniu wszelkich takich planów” – dodaje.
Prowokacje zbrojne będą nakierowane na polskich żołnierzy
Załóżmy, że Trump jest cudotwórcą, który zaczarowaną różdżką potrafi omamić Putina i osłabić jego umysł, tak że w efekcie Moskwa podpisze się pod prośbą o wojska zachodnie na Ukrainie. (Trochę tak, jak Wałęsa i Wachowski w 1993 roku potrafili na tyle upić w Otwocku Jelcyna, że ten po obudzeniu się nie miał już siły, by protestować przeciw polskiemu wejściu do NATO). I wtedy nad Dniepr i pod Donieck ruszyłby zapewne jakiś nędzny i nieliczny korpusik europejski, źle wyposażony w amunicję (której w Europie w ogóle brak) i uciekający z linii frontu w razie wznowienia prawdziwej wojny. Pamiętamy przecież świetnie rolę, jaką odegrały francuskie i holenderskie siły pokojowe w roku 1995 w Bośni, kiedy bojówki serbskie ruszyły mordować bośniackich mieszkańców.
I jak myślisz, Czytelniku? Czyż nie jest oczywiste, że pierwsze zbrojne prowokacje, jakie zaplanowaliby Moskale, byłyby skierowane przeciw żołnierzom polskim? Zgodnie z tą dobrze znaną moskiewską rachubą, że nie tylko Ukraińcy, ale i wielu na Zachodzie kupi legendę o awanturniczych Polakach, którzy na Ukrainę przyszli nie po to, aby czynić pokój, ale dlatego, że gna ich tam resentyment podboju ziem dawnej Rzeczypospolitej” – zastanawia się Jan Rokita we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB