Wszyscy dzisiaj żyjemy na flance wschodniej — Mark Rutte

Sekretarz generalny NATO Mark Rutte powiedział w Brukseli, że dzisiaj wszyscy Europejczycy żyją na flance wschodniej, ponieważ rosyjskie rakiety są w stanie dolecieć do każdej z europejskich stolic w ciągu maksymalnie dziesięciu minut.

„W miarę jak świat staje się coraz bardziej niebezpieczny, potrzebujemy NATO bardziej niż kiedykolwiek”

.Mark Rutte przyznał podczas piątkowej konferencji prasowej po posiedzeniu ministrów spraw zagranicznych państw NATO w Brukseli, że słyszał zarzuty, iż NATO stało się „sojuszem dwupoziomowym”, gdzie państwa znajdujące się na wschodniej flance, takie jak Polska i kraje bałtyckie, szybko zwiększają swoje wydatki na obronność, a państwa południa Europy ociągają się w tej kwestii.

„Rzeczywiście, jeśli spojrzeć na Polskę i trzy państwa bałtyckie, to ich wydatki na zbrojenia są bliskie lub przekroczyły już 4 proc. PKB, a nawet zbliżają się do 5 proc.” – zauważył Mark Rutte.

Polityk powiedział jednak, że nie lubi takiego dzielenia sojuszników na różne poziomy. „Ja wciąż powtarzam, że dzisiaj wszyscy żyjemy na wschodniej flance. Różnica pomiędzy Wilnem, Rzymem, Londynem czy Hagą istnieje tylko pod względem tego, w jakim tempie dolecą do nich rosyjskie rakiety. Te i tak są w stanie dotrzeć do każdej z europejskich stolic w ciągu maksymalnie 10 minut” – mówił Mark Rutte, dodając, że on sam, mieszkając czy to w Brukseli, czy w rodzinnej Hadze, „żyje na wschodniej flance”.

Mark Rutte podkreślił, że na spotkaniu w Brukseli sojusznicy usłyszeli bardzo jasny komunikat od sekretarza stanu USA Marco Rubio o zaangażowaniu USA w NATO, a także bardzo jasne oczekiwanie, że Europa i Kanada muszą wziąć na siebie większą odpowiedzialność za nasze wspólne bezpieczeństwo i nadal zwiększać wydatki na obronę.

„Konsensus z dyskusji z tych dwóch dni jest taki, że w miarę jak świat staje się coraz bardziej niebezpieczny, potrzebujemy NATO bardziej niż kiedykolwiek. Jesteśmy zjednoczeni w naszym zobowiązaniu wobec siebie nawzajem w tym Sojuszu” – dodał.

Podkreślił, że to zobowiązanie jest nie tylko oparte na zasadach, wspólnych wartościach i wspólnej historii, ale jest „głęboko praktyczne”.

„Stajemy w obliczu prawdziwych zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa – najbardziej bezpośrednich ze strony Rosji, ale także ze strony innych, państwowych i niepaństwowych. Na Dalekiej Północy, na Południu, na wschodniej flance i w cyberprzestrzeni. Bez względu na wyzwania, przed którymi stoimy, musimy upewnić się, że mamy siły i możliwości niezbędne do odstraszania agresji, i bronić się, gdyby ktoś popełnił błąd, atakując” – powiedział.

Mark Rutte powiedział, że państwa NATO będą produkować więcej i szybciej w obszarze obronności. „W całym Sojuszu będziemy pracować nad ograniczeniem biurokracji i zmniejszeniem barier dla wydajnej produkcji przemysłowej w zakresie obronności” – powiedział.

Mark Rutte zrelacjonował również spotkanie Rady NATO-Ukraina z ministrem spraw zagranicznych Ukrainy, Andrijem Sybihą.

„Przekazał nam aktualne informacje o sytuacji. Sojusznicy zapewnili go o swoim ciągłym wsparciu dla Ukrainy w jej dzisiejszej walce i o pomocy w budowaniu jej sił zbrojnych na przyszłość. Omówiliśmy również ważne rozmowy, które USA prowadzą z Ukrainą, a także z Rosją, aby spróbować doprowadzić wojnę do sprawiedliwego i trwałego zakończenia” – powiedział.

Kraje bałtyckie nie mają gdzie się wycofać

.Poziom wody w Bałtyku podnosi się i opada o zaledwie kilka centymetrów. Geopolityczne wzloty i upadki regionu są znacznie bardziej spektakularne. Obecnie rosyjskie wpływy znów rosną. W swojej jakże aktualnej i wnikliwej książce Oliver Moody opisuje „powrót starożytnej walki z Rosją o kontrolę nad strefą bałtycką”, wyjaśnia, dlaczego ma to znaczenie, i podpowiada, co należy z tym zrobić.

Walka, o której pisze, to starcie między bałtyckimi aspiracjami i rosyjskimi ambicjami. Po upadku imperium sowieckiego w 1991 r. sześć krajów nadbałtyckich (Polska, Szwecja, Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa) przystąpiło do NATO i Unii Europejskiej. Dla nich to zupełnie normalne. Rosjanie jednak postrzegają to jako geopolityczną aberrację, która już dawno powinna zostać skorygowana.

Zagrożenie nie jest nowe, ale przez długi czas było ignorowane. Już w 1997 r. amerykańska sekretarz stanu Madeleine Albright zauważyła, że „Europa nie jest bezpieczna, dopóki nie jest bezpieczny region bałtycki”. Przywódcy bałtyccy ostrzegali przed rosyjskim rewanżyzmem jeszcze wcześniej. Moody tylko pokrótce wspomina o tym, co obecnie nazywamy „wojną hybrydową”, która w tamtym czasie miała formę przymusu ekonomicznego, przekupstwa, subwersji, ataków propagandowych, zastraszania, sabotażu i presji militarnej. Pomija też wiele historyczno-geograficznych podobieństw i różnic.

Na jego usprawiedliwienie przemawia fakt, że przytoczenie wszystkich dowodów na rosyjską nikczemność, nie mówiąc już opisaniu wielu innych zawiłości regionu, nie jest możliwe na kartach 290-stronicowej książki. Wymagałoby to raczej stworzenia encyklopedii. Zwłaszcza że autor pisze o odległych krajach, o których większość czytelników nic nie wie. Niech podniosą rękę ci, którzy wiedzą, kiedy carska Rosja odebrała Finlandię Szwecji (1809), kiedy dokonała rozbioru Polski (1795), które kraje odzyskały niepodległość w 1918 r. (Polska, Estonia, Łotwa, Litwa) lub kto ponownie wymazał je z mapy (Stalin wraz z Hitlerem).

Po nakreśleniu podstaw Moody prezentuje swoją argumentację za pomocą obfitych, długich na akapit cytatów pochodzących z think tanków i od (często anonimowych) oficjeli. Ma doskonałe oko do scen; gorzej radzi sobie z opisami postaci i zdarzeń – nieco więcej pisarskich portretów i szkiców dodałoby całości kolorytu. Czytelnicy o doskonałej znajomości tematu będą z lubością czepiać się pewnych szczegółów, które można łatwo poprawić w drugim wydaniu.

Jego powstanie i tak będzie wkrótce konieczne – opracowania zagadnień „na czasie” to nie tylko gwarancja dobrej sprzedaży, ale także tematyczna pułapka. Jako berliński korespondent „Timesa” Moody idealnie nadaje się do napisania na nowo rozdziału o Niemczech, który po zwycięstwie wyborczym Friedricha Merza stał się nieaktualny. Zadufane w sobie, bojaźliwe skąpstwo, które autor ostro krytykuje, rzeczywiście hamowało odbudowę obronności Europy. Jednak po wkroczeniu w epokę „za wszelką cenę” Niemcy mogą stać się siłą napędową tego procesu.

Teoretycznie bezpieczeństwo regionalne to bułka z masłem. Kraje nordyckie i bałtyckie oraz Polska są znacznie bogatsze od Rosji. Dysponują zaawansowaną technologicznie bronią i stabilnymi systemami politycznymi. Ich potencjał w zakresie dominacji nad przestrzenią powietrzną, morską i linią brzegową jest nieporównywalnie większy.

Rosja ma jednak przewagę na pięciu polach. Pierwszym z nich jest położenie geograficzne. Kraje bałtyckie są otwarte na ataki, a ich jedyne połączenie lądowe z sojusznikami to wąski korytarz suwalski między Polską a Litwą. Po drugie, Rosja ma przewagę inicjatywy. Może wybrać, kiedy i gdzie zaatakować, podczas gdy sojusznicy muszą bronić wszystkiego przez cały czas. Po trzecie, Rosję i jej przeciwników dzieli przepaść w podejściu do ludzkiego życia. Dla demokracji ofiary są katastrofą; dla małych państw mają wręcz znaczenie egzystencjalne. Tymczasem Rosja traktuje swoich żołnierzy jak przedmioty jednorazowego użytku. Czwartym polem jest logistyka. Rosyjska infrastruktura, pochodząca jeszcze z czasów Związku Radzieckiego, została zaprojektowana z myślą o szybkim przemieszczaniu się wojsk ze wschodu na zachód. Nasza nie ma tej cechy. Piątą, ostatnią kwestią jest podejmowanie decyzji. Putin może rozpocząć wojnę jednym telefonem. A kto w dzisiejszych czasach decyduje o obronie NATO?

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/edward-lucas-baltyk-przyszlosc-europy-autorstwa-olivera-moodyego/

PAP/MB

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 kwietnia 2025