
Bałtyk. Przyszłość Europy autorstwa Olivera Moody’ego
Kraje bałtyckie nie mają gdzie się wycofać. W przypadku inwazji nie mogą wymienić przestrzeni na czas. Muszą walczyć o każdy centymetr ziemi. Ale w pojedynkę są zbyt małe, by odstraszyć wroga czy się przed nim obronić. Ich jedyną nadzieją są sojusznicy – pisze Edward LUCAS
.Książka dotycząca regionu Morza Bałtyckiego podkreśla zagrożenia wynikające z imperialnych ambicji Rosji.
Poziom wody w Bałtyku podnosi się i opada o zaledwie kilka centymetrów. Geopolityczne wzloty i upadki regionu są znacznie bardziej spektakularne. Obecnie rosyjskie wpływy znów rosną. W swojej jakże aktualnej i wnikliwej książce Oliver Moody opisuje „powrót starożytnej walki z Rosją o kontrolę nad strefą bałtycką”, wyjaśnia, dlaczego ma to znaczenie, i podpowiada, co należy z tym zrobić.
Walka, o której pisze, to starcie między bałtyckimi aspiracjami i rosyjskimi ambicjami. Po upadku imperium sowieckiego w 1991 r. sześć krajów nadbałtyckich (Polska, Szwecja, Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa) przystąpiło do NATO i Unii Europejskiej. Dla nich to zupełnie normalne. Rosjanie jednak postrzegają to jako geopolityczną aberrację, która już dawno powinna zostać skorygowana.
Zagrożenie nie jest nowe, ale przez długi czas było ignorowane. Już w 1997 r. amerykańska sekretarz stanu Madeleine Albright zauważyła, że „Europa nie jest bezpieczna, dopóki nie jest bezpieczny region bałtycki”. Przywódcy bałtyccy ostrzegali przed rosyjskim rewanżyzmem jeszcze wcześniej. Moody tylko pokrótce wspomina o tym, co obecnie nazywamy „wojną hybrydową”, która w tamtym czasie miała formę przymusu ekonomicznego, przekupstwa, subwersji, ataków propagandowych, zastraszania, sabotażu i presji militarnej. Pomija też wiele historyczno-geograficznych podobieństw i różnic.
Na jego usprawiedliwienie przemawia fakt, że przytoczenie wszystkich dowodów na rosyjską nikczemność, nie mówiąc już opisaniu wielu innych zawiłości regionu, nie jest możliwe na kartach 290-stronicowej książki. Wymagałoby to raczej stworzenia encyklopedii. Zwłaszcza że autor pisze o odległych krajach, o których większość czytelników nic nie wie. Niech podniosą rękę ci, którzy wiedzą, kiedy carska Rosja odebrała Finlandię Szwecji (1809), kiedy dokonała rozbioru Polski (1795), które kraje odzyskały niepodległość w 1918 r. (Polska, Estonia, Łotwa, Litwa) lub kto ponownie wymazał je z mapy (Stalin wraz z Hitlerem).
Po nakreśleniu podstaw Moody prezentuje swoją argumentację za pomocą obfitych, długich na akapit cytatów pochodzących z think tanków i od (często anonimowych) oficjeli. Ma doskonałe oko do scen; gorzej radzi sobie z opisami postaci i zdarzeń – nieco więcej pisarskich portretów i szkiców dodałoby całości kolorytu. Czytelnicy o doskonałej znajomości tematu będą z lubością czepiać się pewnych szczegółów, które można łatwo poprawić w drugim wydaniu.
Jego powstanie i tak będzie wkrótce konieczne – opracowania zagadnień „na czasie” to nie tylko gwarancja dobrej sprzedaży, ale także tematyczna pułapka. Jako berliński korespondent „Timesa” Moody idealnie nadaje się do napisania na nowo rozdziału o Niemczech, który po zwycięstwie wyborczym Friedricha Merza stał się nieaktualny. Zadufane w sobie, bojaźliwe skąpstwo, które autor ostro krytykuje, rzeczywiście hamowało odbudowę obronności Europy. Jednak po wkroczeniu w epokę „za wszelką cenę” Niemcy mogą stać się siłą napędową tego procesu.
Teoretycznie bezpieczeństwo regionalne to bułka z masłem. Kraje nordyckie i bałtyckie oraz Polska są znacznie bogatsze od Rosji. Dysponują zaawansowaną technologicznie bronią i stabilnymi systemami politycznymi. Ich potencjał w zakresie dominacji nad przestrzenią powietrzną, morską i linią brzegową jest nieporównywalnie większy.
Rosja ma jednak przewagę na pięciu polach. Pierwszym z nich jest położenie geograficzne. Kraje bałtyckie są otwarte na ataki, a ich jedyne połączenie lądowe z sojusznikami to wąski korytarz suwalski między Polską a Litwą. Po drugie, Rosja ma przewagę inicjatywy. Może wybrać, kiedy i gdzie zaatakować, podczas gdy sojusznicy muszą bronić wszystkiego przez cały czas. Po trzecie, Rosję i jej przeciwników dzieli przepaść w podejściu do ludzkiego życia. Dla demokracji ofiary są katastrofą; dla małych państw mają wręcz znaczenie egzystencjalne. Tymczasem Rosja traktuje swoich żołnierzy jak przedmioty jednorazowego użytku. Czwartym polem jest logistyka. Rosyjska infrastruktura, pochodząca jeszcze z czasów Związku Radzieckiego, została zaprojektowana z myślą o szybkim przemieszczaniu się wojsk ze wschodu na zachód. Nasza nie ma tej cechy. Piątą, ostatnią kwestią jest podejmowanie decyzji. Putin może rozpocząć wojnę jednym telefonem. A kto w dzisiejszych czasach decyduje o obronie NATO?
Podatność na zagrożenia jest bardzo zróżnicowana. Polska (36 mln mieszkańców) i Niemcy (83 mln) mają swoje problemy, ale przyćmiewa je trudna sytuacja Estonii (1,4 mln), Łotwy (1,9 mln) i Litwy (2,9 mln). Kraje bałtyckie nie mają gdzie się wycofać. W przypadku inwazji nie mogą wymienić przestrzeni na czas. Muszą walczyć o każdy centymetr ziemi. Ale w pojedynkę są zbyt małe, by odstraszyć wroga czy się przed nim obronić. Ich jedyną nadzieją są sojusznicy. A choć plany obronne NATO są ściśle tajne, powszechnie wiadomo, że sojusz nie ma jeszcze sił potrzebnych do ich realizacji i w bardzo dużej mierze zależy od Amerykanów. W tej kwestii krajobraz wygląda ponuro. Donald Trump niedawno wywinął się od odpowiedzi na pytanie, czy gwarancja bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych dla Europy obejmuje również kraje bałtyckie. Wzruszając ramionami, stwierdził tylko, że znajdują się one w „złym sąsiedztwie”. Tymczasem w pewnym sensie wojna już trwa, o czym świadczą systematyczne ataki Rosji na infrastrukturę dna morskiego i inne prowokacje, które testują nasze odstraszanie i ujawniają jego nieskuteczność.
.Autor odcina się od swojej codziennej pracy i w znacznej mierze unika stylu dziennikarskiego. Sypie błyskotliwymi uwagami: Polska jest „zbyt mała, by być duża, i zbyt duża, by być mała”; podejście Niemiec do Ukrainy „przekroczyło oczekiwania obywateli kraju i rozczarowało ludzi poza nim”. Nakreślony przez autora obraz dziesięcioleci geopolitycznego impasu Finlandii, gdy każdy urzędnik państwowy miał przydzielonego sowieckiego opiekuna, jest mrożącym krew w żyłach przypomnieniem możliwych skutków traktatu pokojowego z Kremlem. Mógł może powiedzieć nieco więcej na temat często protekcjonalnego i niepomocnego stosunku Finlandii do sąsiedniej Estonii.
Na koniec Moody określa region bałtycki mianem „fabryki przyszłości” i kreśli wizję Europy pełnej nadziei, asertywnej i innowacyjnej, bardziej skłonnej do okazywania solidarności i bardziej pewnej swoich mocnych stron. Jednak niektórzy mieszkańcy regionu mogą uznać jego ton za protekcjonalny. Moody porównuje bowiem kraje bałtyckie do „zuchwałych skrzydłowych” w drużynie piłkarskiej, „badających flanki” i utrzymujących w gotowości innych, mniej błyskotliwych członków drużyny. Zastanawia się, dlaczego prezydent Łotwy staje się zgryźliwy, gdy jest nękany próbami przywrócenia języka narodowego w swoim kraju.
.Stawka jest wysoka. Ministerstwa w Tallinie, Rydze i Wilnie prezentują fotografie przedwojennych urzędników, którzy zmarli (w większości bez znanej daty) w sowieckich łagrach po aresztowaniu, torturach i zesłaniu. To są żywe wspomnienia: Kaja Kallas, była premier Estonii, a obecnie czołowy dyplomata UE, otwarcie mówi o tym, jak jej matka została deportowana na Syberię jako dziecko. Przywódcy europejscy powtarzają, że powinni byli słuchać Bałtów wcześniej. Tymczasem Moody zauważa, że „wciąż nie słuchamy ich wystarczająco uważnie”. Niestety, ma rację.