"Piękno muzyki (10). O okrucieństwie i Kanonie Pachelbela"
OD REDAKCJI: Dzięki uprzejmości Pana Rafała, mamy przyjemność jeszcze raz podróżować poprzez świat muzyki, który przez wiele lat w niezwykły sposób opisywał Piotr Orawski – człowiek z ogromną wiedzą i pasją muzyczną, którą przekazywał radiosłuchaczom. Polecamy Państwu ten cykl.
To dwa skrajnie przeciwne obszary naszego życia, naszej egzystencji, naszego bycia. Zawsze zastanawiałem się, co takiego jest w ludzkiej rzeczywistości, że oscyluje między wielką dobrocią a wielkim złem, między pięknością a brzydotą, między nadzieją i beznadziejnością.
Kanon Pachelbela z pewnością zabiorę na bezludną wyspę mego nieistnienia, jeśli taka w ogóle będzie, ale póki jestem tu, na ziemi, zastanawiam się tylko skąd zło tu zaistniało, bo to odwieczne pytanie filozofów, artystów, ludzi myślących czy zwyczajnie – chociaż to nie jest do końca właściwość codzienna – wrażliwych. Przeraża mnie natomiast okrucieństwo, które jest przede wszystkim domeną gatunku homo sapiens, bo w naturze wszystko pożera wszystkich z mniejszym lub większym okrucieństwem, ale taka jest kolej rzeczy tego świata.
W przypadku nas, ludzi, jest to tyle niezrozumiałe czy niepojęte, że z jednej strony potrafimy tworzyć wielkie dzieła sztuki i intelektu, a z drugiej strony potrafimy być wobec siebie straszliwie okrutni – i to nie tylko na wielkich wojnach, ale w domowych zaciszach, w których rozgrywają się dramaty koszmarne, zwłaszcza wtedy, gdy umiera miłość albo wtedy, kiedy jej nigdy nie było, chociaż zdawałoby się, że jest.
Od dawna myślę o tym rozdźwięku między pięknem i prawdą sztuki w jej wymiarach artystycznych, estetycznych, moralnych i każdych innych umiejscowionych w obszarach najszlachetniejszych naszego ludzkiego bytu, a tym, co ten byt czy bycie na co dzień nam przynosi. I jak uczy nas historia – a z wykształcenia jestem historykiem – zawsze tak było i zapewne będzie aż do skończenia świata.
Zbigniew Herbert napisał w jednym ze swoich wierszy: Mozartem nacierałem uszy. Ja też to robię; Mozartem i od wielu lat Kanonem Pachelbela, który w oczywisty historycznie sposób kojarzy się z kościołem św. Sebalda w Norymberdze i ze sztuką Wita Stwosza, którego najwspanialsze dzieło jest u nas, w Bazylice Mariackiej w Krakowie.
Kiedy je oglądam, zawsze zadaję sobie pytanie, czy ci przedstawieni tam ludzie mogli być okrutni, mogli zadawać ból. Ale zawsze wtedy staje mi przed oczyma niezwykły obraz Hieronymusa Boscha z Muzeum Sztuk Pięknych w Gandawie Niesienie krzyża. Kilka lat temu widziałem go w gandawskim muzeum i wywarł na mnie kolosalne wrażenie, o wiele większe niż te znane z reprodukcji. To jest niesamowite studium okrucieństwa, nienawiści, brzydoty oprawców i niosącego krzyż Chrystusa, który ma zamknięte oczy jakby już wtedy nie żył.
Jezus jest w ciszy, wszyscy pozostali oprawcy wrzeszczą, choć to przecież tylko obraz, ale dzięki geniuszowi Boscha ten wrzask dosłownie słychać. Wróciłem do hotelu i włączyłem Kanon Pachelbela. Zrozumiałem wówczas, co wyraża ta śpiąca twarz Bożego Syna – wielkie cierpienie, ale i piękno, jakie daje sztuka, piękno, które często jest wyrazem bólu, ale zarazem przekracza granice naszego zrozumienia i kieruje nas w stronę wyższego urzeczywistnienia, którego mentalnie – na szczęście – nie możemy pojąć.
I niech tak będzie póki istnieje ten świat, bo nie na wszystkie pytania musimy znajdować odpowiedź. Sztuka jest też dziedziną wiary bez względu na to, czy wierzymy w Boga osobowego, czy łaski tej nie dostąpiliśmy.
Piotr Orawski