
Medycyna 3.0. O poszukiwaniu duszy
Rzadko dziś słyszy się słowo „dusza” wśród biologów czy lekarzy. Próżno go szukać w indeksach opasłych tomów psychiatrii, nawet psychologii, o medycynie wewnętrznej nie wspominając. Czasem w przypisach historycznych. Słowo, jakby pomne swej natury… wyparowało
.„Dusza” zastąpiona została przez „ja” i „ja świadome”, „świadomość”. I z tą chwilą domena, pozostająca od początku we władaniu filozofów, zaczęła się przesuwać w stronę biologów i lekarzy.
Większość sądzi, że świadomość mieści się w mózgu. Czynione są już próby umiejscowienia jej w jego określonych strukturach. Tajemnica świadomości przyciąga najbłyskotliwsze umysły. Stanowi wyzwanie dla tych, którzy osiągnęli już szczyty w innych dziedzinach nauki, zwieńczone Nagrodą Nobla. I tak Francis Crick — współodkrywca struktury DNA — czy Gerard Edelman — odkrywca struktury immunoglobulin — porzucają swoje zainteresowania, które zawiodły ich tak wysoko, by cały swój czas poświęcić zrozumieniu „ja”.
Ale „ja” pozostaje nieprzeniknione, nieuchwytne, choć przecież pojawiają się nowe ciekawe próby jego ujęcia. Jedni, jak Christoph Koch, szukają świadomości w materii mózgu, w neurobiologii, drudzy, jak Douglas Hofstadter, odmawiają jej realności ontologicznej, uznając ją za iluzję, „miraż, mit” generowany przez złożoną maszynerię mózgu dostępną dopiero na najwyższym poziomie myśli i symboli. Do odosobnionych należy pogląd wielkiego brytyjskiego matematyka Rogera Penrose’a, iż próby te są przedwczesne, gdyż zrozumienie czynności mózgu musi poprzedzić rewolucja w fizyce, w pojmowaniu najgłębszych struktur świata.
Nawet najwięksi optymiści nie wyobrażają sobie przecież, by można było „ja” zobaczyć przy użyciu współczesnych, oszałamiających technik obrazowania mózgu. Mimo iż pokazują one, jak poszczególne skupiska szarych komórek zapalają się niby kolorowe wyspy na ciemnym oceanie mózgu, gdy rozwiązywać zaczynają zadania, gdy słyszą, liczą, słowem — gdy myślą.
.Czy słuszne jest jednak zawężenie zjawisk duchowych do świadomości? Wszak na wzór promieni ultrafioletowych, „które są światłem nieposiadającym zgoła żadnej jasności”, liczne zjawiska duchowe „są pozbawione blasku świadomości”. Odkrycie nieświadomości przypisuje się niejednokrotnie Freudowi, a przecież na długo przed nim filozofowie, choćby Arystoteles czy Schopenhauer, odwoływali się do nieświadomych pragnień, Goethe i Schiller doszukiwali się źródeł twórczości literackiej w nieświadomym umyśle, lekarze zaś, w tym i polscy, poświęcali jej od połowy XIX wieku baczną uwagę i wcale liczne traktaty.
Freud uczynił jednak z niej centralną myśl swojego nauczania, a oryginalność jego polegała na stworzeniu koncepcji wypartej nieświadomości. Nieświadomość składa się z popędów i pragnień, których jaźń pozbywa się, spycha je w niepamięć, gdyż wchodzą w konflikt z rzeczywistością i powodują wyrzuty sumienia. Wyparte, stają się niedostępne poznaniu. Nieświadomość jest „radykalnie obojętna na rzeczywistość”, obca jej jest logika, zasady niesprzeczności i następstwa czasowego. Wyparcie dotyczy przede wszystkim przeżyć o zabarwieniu seksualnym z okresu wczesnego dzieciństwa.
Świadomą i rozumną część psychiki zwykliśmy nazywać ego, naszym „ja”, naszą „jaźnią”. Stanowi ona względnie cienką powierzchnię nad głębinami nieświadomości, które Freud nazwał „ono” lub id. Panuje między nimi napięcie, konflikt, „ono” ciśnie na „jaźń” — jakby od dołu — swoimi ślepymi popędami. Konflikt odsłania się w snach, przejęzyczeniach i zaburzeniach pamięci. „Własne »ja« doskonale kryje się przed własnym »ja«” — powiedział Nietzsche. Według tej sentencji pozostajemy sami dla siebie niepoznawalni, a naszym życiem władają nieopanowane siły, skryte pragnienia i namiętności. A przecież niejedno wiemy o sobie, czego nie możemy nikomu innemu powiedzieć. Zdajemy sobie sprawę, że ten ktoś, o kim milczymy, jest prawdziwy — to my nim jesteśmy. A portret, który odbija nam świat, jest w równym stopniu nami jak nasz obraz wewnętrzny, ten, o którym całe życie nie puszczamy pary z ust.
.Pojęcie świadomości stwarza też „głęboki problem epistemologiczny i paradoks ewolucyjny”. Jeśli bowiem przyjąć, że czyni to znakomita większość naukowców, iż doświadczenia świadomości w całości pochodzą z obecnych i minionych zdarzeń, dostarczanych drogami neuronów, to każda składowa świadomości — a więc każdy kształt, kolor, dźwięk, myśl, pamięć, zamiar itp. — powstaje wyłącznie na tej drodze. A zatem, jeśli w mózgu nie zachodzi magiczne przekształcenie tych wszystkich informacji, to świadomość nie wnosi nic nowego do tego, co mózg już w sobie zawiera. Z tego paradoksu wybitny neurofizjolog oksfordzki, dyrektor Medical Research Council, profesor Colin Blakemore konkluduje, iż „świadomość nie mogła rozwinąć się na drodze ewolucji, przez dobór naturalny. Stanowi ona epifenomenon”.
Jeden z najsławniejszych amerykańskich neurologów Antonio Damasio sądzi, iż w mózgach naszych istnieje szczególny ośrodek. Nie jest on zbudowany z komórek, które przyjmują wrażenia z otaczającego nas świata, przekazywane przez zmysły. Tworzą go natomiast komórki, do których trafiają sygnały dochodzące z naszego wnętrza, nawet z najdalszych, najgłębszych regionów ciała.
Sygnały — przekazywane drogą nerwową lub przez krew, jak hormony. Na ich podstawie powstaje w centralnym ośrodku szczególna, ruchoma mapa ciała. Ośrodek, o którym mowa, to nasze „ja” uwięzione niejako w mózgu, jest obserwatorem wydarzeń rozgrywających się na scenach naszego wnętrza i odbiorcą uczuć, jakie im towarzyszą. Przepuszcza je przez filtry swojej pamięci, którą jest obdarzony. Ten widok wszakże czy nie jest nam skądś znany? Czy „ja”, ten widz o rozległej pamięci, zamknięty w nas, nie jest przypadkiem dziewczynką? Tą samą Kore, którą, jak wierzyli Grecy, zobaczyć można przez źrenicę oka? Ona słucha, co mamy jej do powiedzenia, czyta listy, które pisze do nas Antygona, i uśmiecha się, wodząc, jakie koło myśl nasza zatoczyła, szukając duszy po to, by w końcu do niej dotrzeć.
Andrzej Szczeklik
Fragment książki „Kore. O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny”, wyd. Znak, 2007.