To był deszczowy dzień. Wracała ze szkoły po lekcjach, była ubrana w białą kurtkę. W tamtych czasach trudno było wyglądać inaczej niż inni — lubiła białe kurtki, bo pozwalały się wyróżniać. Później zapamiętała chwilę w samochodzie, kiedy ktoś powiedział, że muszą jechać do szpitala. Miała wypadek. Kierowca twierdził, że weszła pod koła jego samochodu. Zeznania świadków wskazały jednak, że to on w nią wjechał, jadąc zbyt szybko, uciekając przed zderzeniem z innym autem, żeby nie zniszczyć swojego. Nikt temu panu nie zmierzył poziomu alkoholu we krwi. Ostatecznie nie poniósł odpowiedzialności. Sąd uznał go wprawdzie winnym, ale karą był wyrok w zawieszeniu.
Potem w jej pamięci pojawiła się siostra. To było już chyba w szpitalu. Siostra płakała, a ona jej tłumaczyła, że wszystko jest dobrze, że nic jej nie boli. Chciała iść do domu, bo zbliżała się klasówka z chemii i trzeba było się uczyć. Bardzo jej na tej klasówce z chemii zależało. Marzyła jej się klasa o profilu biologiczno-chemicznym i medycyna. Chciała pomagać innym — w słabościach i chorobach. To taki ważny, piękny i potrzebny zawód…
Później był błogostan, przestrzeń spokoju, blasku i niechęć do wybudzeń. Zakładała się sama ze sobą, że jeśli przyjdzie określona osoba, to stan, w jakim się znajduje, okaże się nieprawdą. Pielęgniarki wybudzały ją, kiedy pojawiali się bliscy. Jej potrzeby oscylowały między zupą pomidorową a torcikiem orzechowym. Kochana kuzynka Ewa i jej mąż okazywali jej wiele serca i przynosili wymarzone potrawy. Siostra przychodziła po pracy.
.Grała sama ze sobą w realizację kolejnych wizyt i proroctw, jakie mogą się w związku z tym spełnić. Niestety, przegrywała wszystkie zakłady. Kolejni ludzie przychodzili, a ona leżała, coraz bardziej tracąc nadzieję na to, że to tylko zły sen. Docierała do niej świadomość faktycznego stanu, w jakim się znalazła.
Pewnego dnia przyszła lekarka, która zapytała ją, jak się nazywa. Dziwne pytanie, przecież takiej informacji mogło jej udzielić w szpitalu wiele osób. Pani doktor poprosiła, aby napisała na kartce swoje imię i nazwisko. Kiedy to zrobiła, lekarka była tym bardzo zadziwiona, co z kolei zadziwiło ją samą.
Nie mówiła w tym czasie. Komunikowała się ze światem, pisząc. Później mogła szeptać. Pielęgniarki, a szczególnie pielęgniarz, który pracował na oddziale, okazali jej wielkie serce i dali jej dużo radości, pozwalając jej uczestniczyć w ich pracy. Była szczególnym słuchaczem opowieści, dowcipów i skarg. Nadszedł czas, kiedy mogła zacząć rehabilitację. Historię o dziwnym przypadku nawracających krwiaków w głowie i wodniaków, o niedowładzie połowicznym zna na pamięć do dziś. Słyszała ją tak wiele razy, że stała się jej częścią. Zobaczenie samej siebie w lustrze wywołało zdumienie. Nie mogła uwierzyć, że ta osoba to ona. Ogolona głowa, na niej pełno niezagojonych strupów.
Pierwsze kroki po tygodniach i miesiącach leżenia przepłakała. Nie wie, czy bardziej chodziła, czy też opierała się na rękach. Najważniejsze, że szła — sama. To było jej marzenie, by samodzielnie się poruszać, jadąc, idąc… Najbardziej zazdrościła tym, którzy samodzielnie się poruszali. Nie miało znaczenia, jak to robili — byli niezależni.
Po kilku miesiącach wróciła do domu i niebawem do szkoły. Nigdy nie nadrobiła zaległości z chemii, nie została lekarzem. Razem z rówieśnikami ukończyła szkołę podstawową, potem średnią, wybrała studia polonistyczne. Potem były kolejne — teraz to się nazywa trzeci stopień kształcenia dorosłych. Pracowała w szkole, ucząc języka polskiego, później w szkole dla dorosłych, którzy podnosili swoje kwalifikacje. Ostatnio uczyła dzieci języka polskiego w szkole na emigracji. Przez dziesięć lat prowadziła zajęcia w wielu miejscach w Polsce, spotykała się z uczniami też na wirtualnych cyklach zajęć.
Ma dwoje dzieci i najbliższą osobę. Zapewne mówi z dziwną intonacją, chodzi wolniej, niesprawną rękę chowa do kieszeni, by nie przeszkadzała. Złości się, kiedy nie może pokroić cebuli, bo lewa dłoń słabiej pracuje. Przyzwyczaiła się do wolnego chodzenia, nauczyła się sama usprawniać swoje ciało — dietą, aktywnością, ćwiczeniami i masażami.
.Z perspektywy czasu ten październikowy dzień wiele zmienił w jej życiu. Gorzej tańczy, nie biega, za to bardziej czuje, więcej widzi — ma czas na obserwowanie świata. Pielęgnuje w sobie szacunek wobec siebie i tego, co ją spotkało. To zapewne największy z darów tego doświadczenia. Zatrzymana w ruchu wykorzystuje inne możliwości; dziś nie ma to takiego znaczenia, jak bardzo jesteśmy sprawni fizycznie. Nie ma prawa jazdy, pomaga jej mąż i wspiera ją komunikacja publiczna. W ubiegłym roku odebrano jej kartę parkingową — przecież przejdzie 500 metrów, nie ma z tym problemu, tylko trwa to nieco dłużej niż u innych, może jednak samodzielnie się poruszać. Spełniło się jej marzenie.
Agnieszka Przychodzka-Dziekońska