Prof. Łukasz A. TURSKI:  "Między Voyagerem a wuwuzelami"

"Między Voyagerem a wuwuzelami"

Photo of Prof. Łukasz A.TURSKI

Prof. Łukasz A.TURSKI

Profesor zwyczajny nauk fizycznych, związany z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Centrum Nauki Kopernik.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Gdybyśmy rano około godziny 7 wraz z włączeniem zegarka odliczającego 17 godzin wysłali w kosmos odpowiednio ukierunkowany sygnał radiowy, to około północy dotarłby do sondy Voyager 1. To pierwszy ziemski statek kosmiczny, który dotarł w przestrzeń międzygwiezdną. Laboratorium Napędu Odrzutowego w Pasadenie (JPL) zarządzające lotem wysyłanych we wrześniu 1977 r. pojazdów Voyager 2 i 1 (w tej kolejności) ogłosiło, że Voyager 1 opuścił na zawsze obszar Układu Słonecznego. Porusza się teraz w przestrzeni, w której cała materia nie jest już pochodzenia słonecznego. Ludzkość rozpoczęła nową erę – podróży międzygwiezdnych. Za jakiś czas to samo zrobi sonda Voyager 2. Na stronie internetowej misji Voyagera można na bieżąco obejrzeć licznik odmierzający pokonywaną przez oba pojazdy odległość od Słońca.

Dwa dni przed wejściem sondy w przestrzeń międzygwiezdną firma Apple wypuściła na rynek nowe wersje swojego flagowego produktu – iPhona 5C i 5S. Informacja o telefonach i reakcji rynków (negatywnej) zajęła najwięcej miejsca w wydaniach dzienników i w portalach internetowych. Wiadomość o Voyagerze przemknęła ledwo zauważona. Szczególnie w Polsce, gdzie w tym dniu media prześcigały się w komentowaniu ryku wuwuzeli związkowców maszerujących po ulicach Warszawy. Dzienniki zdominowały komentarze polityczne na temat ulicznych demonstracji i zachwyty nad tym, że „nikt nie rozbija szyb”.

Podobnie zresztą było w mediach światowych. Na pierwszych stronach gazet i serwisów pojawiły się komentarze, czy premier Putin ograł prezydenta Obamę, czy na odwrót.

Tak jawi się obraz naszego świata zapatrzonego w małe codzienne skandale i sprawy bez znaczenia.

Jeśli do końca nie ogłupi nas lektura kolorowych tabloidów i wnukowie będą spisywać historię naszych czasów, wierzę, że rok 2013 nie zostanie zapisany jako rok wuwuzeli na Krakowskim Przedmieściu ani konfliktu w Syrii. To będzie rok symbolicznego wyjścia Ziemian z Układu Słonecznego.

Jeżeli za miliardy lat starzenie się Słońca zmusi naszą cywilizację do emigracji z „Niebieskiej Plamki” (tak nazwano zdjęcie zrobione Ziemi 23 lata temu przez Voyagera), to podążymy w pustkę kosmosu drogą wytyczoną przez naszego przewodnika – sondę Voyager. Chyba, że dalej będziemy karleć…

36 lat temu grupa ludzi porwała się na rzecz z pozoru niemożliwą. Technologia lat 70. w zasadzie nie pozwalała na budowę statków kosmicznych o zasięgu porównywalnym z wielkością Układu Słonecznego. Pamiętam tę technologię. W moim amerykańskim samochodzie z 1972 roku miałem 8-ścieżkowy magnetofon. Choć był bardzo nowoczesny, co najmniej raz w tygodniu wkręcał taśmę w głowicę. Po podłodze auta walały się zwoje taśm wyrwanych na siłę z urządzenia.

Tymczasem 8-ścieżkowy cyfrowy rejestrator, wysłany w kosmos w 1977 roku, do dziś bezbłędnie gromadzi dane zebrane przez zasilane radioaktywnymi bateriami przyrządy pokładowe Voyagera. Dziś moc tych baterii sięga 300 W, czyli jest równa jednej czwartej mocy taniej kuchenki mikrofalowej, kupowanej w pobliskim sklepie. Rozsiane po świecie 34-metrowe czasze odbiorczych anten wychwytują słabnące sygnały nadawane przez 23-watowy nadajnik Voyagera. Jest on zaledwie osiem razy silniejszy od naszych telefonów komórkowych. Nadajniki każdej radiowej stacji muzycznej na Ziemi są setki razy mocniejsze.

Wszystko, co potrzebne do zrealizowania programu naukowego lotu, którego głównym celem było zbadanie okolic Jowisza, Urana i Plutona, zostało wyciśnięte z technologii dostępnej w czasach, gdy nikomu nie śniły się nawet komputery osobiste, a granicą ludzkiej pomysłowości wydawał się programowalny kalkulator HP.

NASA szacuje, że przygotowanie do lotu i jego zarządzanie były niebywale pracochłonne. Obliczono, że w sumie przepracowano jedną trzecią czasu zużytego przez wszystkich robotników, którzy wznosili piramidę Cheopsa. Na szczęście personelu nie popędzał bat nadzorcy, a godziny pracy były elastyczne, w zależności od potrzeb. Nikt nie próbował nawet oszacować liczby kartonów po pizzy i puszek po napojach dostarczanych do ich pracowni.

Dziś dysponujemy techniką i wiedzą nieporównywalną z tą sprzed 36 lat. Ale gdzie podział się tamten entuzjazm? Teraz każdy eksperyment astrofizyczny, każdy robot wysyłany na orbitę i przynoszący fantastyczne nowe wieści o budowie Wszechświata poprzedzony jest zażartą walką o fundusze.

Misja Voyager kosztowała do dziś podatników amerykańskich jakiś miliard dolarów, niezauważalny w zadłużeniu tego kraju. Richard Fuld, szef banku Lehman Brothers, którego upadek doprowadził do ostatniego kryzysu, przez osiem lat zarobił tylko cztery razy mniej. Brakuje pieniędzy na nowe teleskopy orbitalne. Na Ziemi przez dziesiątki lat nie zbudujemy niczego porównywalnego z wielkim zderzaczem hadronów w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych pod Genewą. Badanie głębin oceanów odbywa się dzięki prywatnym funduszom reżyserów filmowych i właścicieli linii lotniczych.

Produkujemy zbyt mało nowoczesnych leków, by sprostać pojawianiu się nowych chorób, szczególnie wśród seniorów. Zwiększenie średniego wieku zawdzięczamy sukcesom medycyny i technologii końca ubiegłego wieku. Nawet takie programy jak ostateczne wytępienie malarii cierpią na brak pieniędzy. Nie finansujemy badań nad nowymi metodami bezinwazyjnego monitorowania funkcji naszego ciała. Ponadto od Anchorage po Władywostok obserwujemy wielki kryzys systemów edukacyjnych. Szkoła nie potrafi dopasować się do cywilizacyjnej zmiany wywołanej ekspansją technologii.

Nikt nawet nie stara się wykorzystać najnowszych technologii tak, jak zrobili to 36 lat temu twórcy programu Voyager. Czyżby zabrakło środków w wysokości kilku pensji prezesa banku?

Czy Steve Jobs wypuściłby na rynek iPhona 5C? Czy uczciwa gra giełdowa zniknie wraz Warrenem Buffettem?

Grozi nam zalew tandetnych publikacji naukowych, których jedynym celem jest gromadzenie punktów do kariery naukowej. Nie zastąpią one miesięcy i lat pracy w laboratoriach i instytutach. Wysiłku, który nie zawsze kończy się spektakularnym sukcesem – opracowaniem nowego leku czy wystrzeleniem statku kosmicznego…

O 7 rano nastawmy zegarki. Niech nam zadzwonią za 17 godzin. Przez cały ten czas, na nudnych zebraniach, w korkach samochodowych, w poczekalni u kosmetyczki, fryzjera czy dentysty pomyślmy, jaki świat chcemy zostawić naszym dzieciom i wnukom. Świat Voyagerów czy świat dmuchaczy w wuwuzele.

Łukasz A. Turski

Tekst pochodzi z portalu Project Syndicate Polska, www.project-syndicate.pl publikującego opinie i analizy, których autorami są najbardziej wpływowi międzynarodowi intelektualiści, ekonomiści, mężowie stanu, naukowcy i liderzy biznesu.

logo sindicate

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 26 września 2014