Prof. Marcin PIĄTKOWSKI: Złoty wiek będzie trwał

Złoty wiek będzie trwał

Photo of Prof. Marcin PIĄTKOWSKI

Prof. Marcin PIĄTKOWSKI

Ekonomista w Akademii Leona Koźmińskiego, autor książki „Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu”

zobacz inne teksty Autora

Polska przez ostatnie 30 lat oraz w czasie kryzysu związanego z pandemią COVID-19 udowodniła, że mamy siłę i potencjał, które pozwalają nam radzić sobie z szokami i kryzysami gospodarczymi lepiej niż inni – pisze prof. Marcin PIĄTKOWSKI

W 1989 roku nikt spośród polskich i zagranicznych ekspertów nie postawiłby na to, że polska transformacja się uda. Wszyscy stawiali na Węgrów, którzy byli wtedy najbardziej zaawansowani w reformach, Czechosłowaków, bo mieli dosyć konkurencyjny przemysł. Tymczasem po kolejnych 30 latach okazało się, że to właśnie Polska jest zdecydowanym europejskim liderem wzrostu – tylko nam udało się potroić PKB na mieszkańca. W tym samym czasie PKB na głowę w Niemczech wzrósł tylko o 40 proc. Polska osiągnęła też sukces globalny. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza, nawet z uwzględnieniem danych z zeszłego roku, Polska była najszybciej rozwijającym się krajem wśród państw na podobnym poziomie rozwoju. Rozwijaliśmy się szybciej od takich azjatyckich tygrysów, jak Korea Południowa, Singapur, Tajwan czy Malezja. Nigdy wcześniej w całej naszej ponadtysiącletniej historii nic podobnego nam się nie udało.

Każdy zna mapę Europy z 1600 r., na której Polska jest od „morza do morza”, od Bałtyku po Morze Czarne. Wiek XVI jest określany jako polski złoty wiek. Rzeczpospolita była wówczas ogromnym terytorialnie, bogatym i potężnym krajem – a przynajmniej przeczytamy to w podręcznikach historii. Prawda jest jednak inna. Już w XVI wieku Polska była ekonomicznie zacofana, a przeciętny polski dochód osiągnął raptem mniej więcej połowę tego, co było we Włoszech. Jakoś dziwnie żaden z polskich podręczników tego nie podaje. Ówczesny złoty wiek był też „złoty” tylko dla nielicznych oligarchicznych elit, które dawały podległym sobie chłopom pańszczyźnianym tylko tyle dochodu, ile było potrzebne do fizycznego przetrwania. Gdyby tych drugich zapytać, czy wiedzą, że żyją w złotym wieku, toby zrobili wielkie oczy. Historię napisały jednak elity, a nie chłopi. Taka historia ma niewiele wspólnego z prawdą.

Dlaczego jednak Polska była już wtedy ekonomicznie zacofana? I pozostała taką aż do 1939 roku? W swojej książce Europejski lider wzrostu piszę o teorii amerykańskich ekonomistów Darona Acemoğlu i Jamesa Robinsona, która mówi o tym, że rozwój państw zależy od tego, czy stworzą instytucje oligarchiczne, czy inkluzywne. Instytucje i społeczeństwa oligarchiczne to takie, które są rządzone przez wąską warstwę elit, takich jak niegdyś polska arystokracja i szlachta, i które tworzą polityczny i ekonomiczny system niedający pozostałej części społeczeństwa szansy na rozwój. Inkluzywne instytucje ekonomiczne to zaś rządy prawa, konkurencyjne rynki, otwarty handel zagraniczny, urzędy antymonopolowe itd., które sprawiają, że każdy co do zasady może osiągnąć sukces.

Dawna Polska była podręcznikowym przykładem społeczeństwa oligarchicznego. Nasza szlachta zrobiła bowiem wszystko, aby reszta społeczeństwa nie miała szansy na rozwój. Pod koniec I RP tylko ok. 5–6 proc. Polaków, czyli właściwie sama szlachta, było piśmiennych, reszta społeczeństwa była analfabetami. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii połowa społeczeństwa potrafiła pisać, a w Holandii umiejętność tę posiadało ponad 80 proc. Różnica ta nie wynikała z tego, że Polska była znacząco biedniejsza od tych krajów. Wynikała ona z faktu, że szlachta celowo stworzyła system, który miał za zadanie blokowanie mieszczaństwa i chłopów pańszczyźnianych przed możliwością uzyskania jakiejkolwiek edukacji. Elity robiły też wszystko, aby państwo nie było silne, gdyż wtedy mogłoby ingerować w jej prywatne interesy. Najlepszym sposobem na osłabienie państwa było ograniczenie jego dochodów. Naszej oligarchicznej elicie świetnie się to udało: I RP, a potem i II RP miały dochody podatkowe na głowę kilkakrotnie, a nawet kilkunastokrotnie niższe niż Niemcy, Francja czy Holandia.

To elity nie chciały, żeby państwo było bogate, sprawne i mocne, w myśl zasady, że im mniej państwa, tym mniej kontroli nad elitami. Polskie elity przez 400 lat walczyły też o to, żeby polskie mieszczaństwo się nie rozwinęło, a polscy kupcy się nie wzbogacili, bo wtedy stanowiliby dla elit ekonomiczną i polityczną konkurencję.

Szlachta osiągnęła „sukces”: przed rozbiorami istniało w Polsce tylko siedem miast, które miały więcej niż 10 000 mieszkańców. We Francji w tym samym czasie było takich miast 78. Polskim elitom całkowicie udało się zmonopolizować polityczną i ekonomiczną władzę i zablokować inne warstwy społeczeństwa. Zahamowało to nasz rozwój na stulecia. Elitom to nie przeszkadzało: podobnie jak kiedyś w wielu innych biednych krajach na świecie, dzisiaj elity wolą być silne w biednym kraju niż słabe w bogatym.

Co gorsza, dawna polska elita wykształciła także antyrozwojowy archetyp kulturowy, który był przeciwieństwem wartości potrzebnych do rozwoju. Szlachta sprzeciwiała się innowacjom, przedsiębiorczości i otwartym rynkom. Z pogardą traktowała również sam biznes: do końca XVIII w. szlachcic mógł stracić tytuł szlachecki, jeśli zajmował się handlem. Szlachta wolała utrzymywać antyrozwojowe status quo, niż ryzykować rozwój i potencjalną utratę władzy.

Teza Acemoğlu i Robinsona o krajach oligarchicznych i inkluzywnych trafnie opisuje rzeczywistość, ale brakuje w niej kluczowej rzeczy – wytłumaczenia, jak przejść z jednego typu społeczeństwa do drugiego. W swojej książce rozwijam i modyfikuję ich teorię, i twierdzę, że w historii kluczowym sposobem na wyrwanie się z oligarchicznej pułapki rozwoju była, niestety, przemoc, która była potrzebna do wyeliminowania lub drastycznego osłabienia oligarchicznych elit. Po przestudiowaniu wszystkich 45 krajów, uznawanych dzisiaj przez Bank Światowy za bogate, okazało się, że większość z nich miała w swojej historii do czynienia z szokiem zewnętrznym – okupacją, przegraną wojną, najazdem – który sprawił, że stare elity zostały wyeliminowane i mógł się pojawić nowy system. Tylko kilka krajów – Wielka Brytania, Francja i Holandia – przeszło przez ten etap inaczej.

Co było tym szokiem dla Polski? Pierwszy z nich to oczywiście II wojna światowa, która osłabiła nasze elity. Jednak sama wojna nie była wystarczająca. Gdyby tak było, to Polska wyrwałaby się z oligarchicznej pułapki już po 1918 roku. II RP pozostała jednak oligarchiczna. Mimo że uchwalono reformę rolną, to jej efekty były mizerne i przez kolejne 20 lat niewiele zmieniło się w relacjach społecznych. Kariera Nikodema Dyzmy dobrze pokazuje tę systemową blokadę. Szokiem była nie tylko wojna, ale także nadejście po niej komunizmu. Nikt nie może mieć wątpliwości, że wiązał się on z ogromnymi stratami społecznymi, ekonomicznymi i moralnymi, ale jednocześnie nie mówi się o tym, że był to właśnie ten zewnętrzny szok, który pozwolił Polsce i całemu regionowi zlikwidować stare, jeszcze w dużym stopniu feudalne struktury społeczne. Powstała zupełnie nowa Polska, w której po raz pierwszy w historii nawet najbiedniejsza część społeczeństwa – chłopi, robotnicy, proletariat – dostała szansę na zdobycie wykształcenia. W 1936 roku tylko 1,2 proc. Polaków mogło studiować na uniwersytetach, natomiast w latach 60. było to już 7 proc. – prawie tyle samo, co we Francji. Nie pamiętamy też, że do początku lat 60. Polska rozwijała się w takim samym tempie jak Portugalia czy Hiszpania. Dopiero potem rozwój zwolnił, głównie z powodu spadku stopy inwestycji i braku wzrostu wydajności pracy. W 1989 roku skończyło się to jednym wielkim bankructwem.

Kolejne 30 lat to najlepsze lata w całej polskiej historii gospodarczej. Wkroczyliśmy w nasz prawdziwy złoty wiek. Różnica dochodów i jakości życia między nami a Zachodem jest najniższa w historii.

Wkrótce może wydarzyć się rzecz, której chyba od tysiąca lat nikt nie prognozował: Polska może dogonić poziom dochodów bogatszych krajów Zachodu. Polska przegoniła już poziom dochodu Grecji i zaraz przegoni Portugalię, ale do końca 2030 roku ma szansę dogonić również poziom Włoch i Hiszpanii. Trzydzieści lat temu nikt by się tego nie spodziewał. Na początku transformacji w 1989 roku przeciętny dochód Włocha, biorąc pod uwagę różnicę cen, był ponad trzykrotnie wyższy niż przeciętny dochód Polaka. Dzisiaj to jest mniej niż 1/3. Jeśli dobrze nam pójdzie, to do końca tej dekady żadnej różnicy już nie będzie.

Co ważne, Polska jest jedynym posttransformacyjnym krajem demokratycznym, w którym nie tylko znacząco wzrosło PKB, ale równocześnie całość społeczeństwa zwiększyła dochody szybciej, niż rosła średnia bogatych krajów G7. Inkluzywność została więc zachowana, mimo że w mniejszym stopniu, niż należałoby oczekiwać. Wyższe dochody udało nam się też dobrze wykorzystać do podwyższenia jakości życia. Według rankingu OECD jakość życia w Polsce jest wyższa niż w Korei Południowej, mimo że Korea jest od nas o 1/3 bogatsza. To świetny przykład pokazujący, że PKB to nie wszystko. Kraje takie jak Korea czy Chiny, w których za wzrostem PKB nie podąża wzrost jakości życia, a ludzie pracują od 9 rano do 9 wieczorem, 6 dni w tygodniu, nie mogą konkurować z polskim poziomem jakości życia i faktem, że ponad 80 proc. Polaków jest szczęśliwa.

Skoro wiemy, jakie polityki gospodarcze przynoszą dobrobyt, to dlaczego ponad 150 biednych i wolno rozwijających się państw na świecie tych polityk nie wprowadza? Głównym powodem jest to, że większość tych krajów, tak jak Polska przed 1939 rokiem, dalej tkwi w oligarchicznej pułapce, w której szkodliwe elity hamują rozwój. Po 1989 roku udało się Polsce wyrwać z tej pułapki. Jeśli popatrzymy na listę stu najbogatszych polskich miliarderów, zauważymy, że większość tych osób w 1989 r. nie miała nic oprócz energii, dobrych pomysłów i motywacji. Wszyscy Polacy wiedzieli też, czego chcą: stać się częścią Europy. Kluczowe było też wejście do Unii Europejskiej, bez której polski sukces gospodarczy nie byłby możliwy.

Polska przez ostatnie 30 lat oraz w czasie kryzysu związanego z pandemią COVID-19 udowodniła, że mamy siłę i potencjał, które pozwalają nam radzić sobie z szokami i kryzysami gospodarczymi lepiej niż inni. Świetnie radzimy sobie również w okresie powrotu koniunktury, tak jak w tym roku. Jestem przekonany, że przynajmniej do końca tej dekady polski wzrost gospodarczy będzie o wiele szybszy niż na Zachodzie. Złoty wiek będzie dalej trwał.

W czasie pandemii nie tylko nie straciliśmy pozycji lidera, ale odwrotnie – nadgoniliśmy dystans do Europy Zachodniej jeszcze szybciej. Złoty wiek będzie trwał z wielu powodów – również dlatego, że polską gospodarkę będzie pchała do przodu nowa generacja młodych Polaków, która jest najbardziej konkurencyjną, wykształconą i nowoczesną generacją w historii Polski. Prawie połowa z nich ma wyższe wykształcenie, podczas gdy 30 lat temu miało je niecałe 10 proc. społeczeństwa. To jest najważniejsza podstawa długoterminowego optymizmu. Co trzeba zrobić, aby złoty wiek trwał? Proponuję program reform „5i”: instytucje, inwestycje, innowacje, imigracje i inkluzywność.

Instytucje to przyjmowanie przez nasz kraj zachodnich, sprawdzonych od 500 lat instytucji, bez konstruowania trzeciej drogi, która poprowadzi nas donikąd. Zachodnie instytucje się sprawdziły. W dużym stopniu pomogły nie tylko nam, ale też Chinom, Japonii, Korei, Tajwanowi, Singapurowi i właściwie wszystkim krajom, które osiągnęły sukces. To zachodnie instytucje były źródłem polskiego sukcesu i w naszym interesie jest, aby dalej je wzmacniać.

Druga rzecz to inwestycje. W Polsce inwestycje publiczne to niecałe 5 proc. PKB, a wszystkie inwestycje to niespełna 17 proc. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Polska podwoiła inwestycje publiczne z 5 proc. do 10 proc. PKB; np. w Chinach wydaje się na nie aż 15 proc. PKB. Powinniśmy jeszcze szybciej budować autostrady, koleje, wiatraki, zieloną gospodarkę, żłobki, służbę zdrowia, co podniesie jakość życia i dodatkowo rozpędzi gospodarkę.

Kluczowe też będzie dalsze otwarcie na imigrację. Kolejne dziesiątki miliardów złotych nie sprawią, że Polska dojdzie do takiej polityki prorodzinnej, która sprawi, że będziemy mieć prostą zastępowalność pokoleń. Zamiast tego Polska powinna zaprosić na nasze uczelnie miliony młodych, przedsiębiorczych i inteligentnych ludzi z całego świata, w tym np. Etiopczyków, Wietnamczyków, Filipińczyków, dla których Polska byłaby ich mekką – bogatym krajem, w którym mieliby o wiele większe szanse na rozwój niż – niestety – u siebie.

Ostatnia rzecz to inkluzywność. Wzrost gospodarczy nie ma ekonomicznego, społecznego i moralnego sensu, jeśli nie przekłada się na podniesienie jakości życia, dobrobytu i szczęścia całości społeczeństwa. Wszystkie inicjatywy: 500+, płaca minimalna, inwestycje w zapóźnionych rejonach czy Polski Ład – odgrywają ważną rolę, bo tworzą inkluzywność i zmniejszają ryzyko powrotu do społeczeństwa oligarchicznego, które skazało nas kiedyś na gospodarczą porażkę i wielowiekowe zacofanie.

Marcin Piątkowski
Tekst opublikowany w nr 30 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 stycznia 2022