
Muzea i wystawy jako narzędzia współczesnej propagandy
Mimo piękna obrazów wiedeńskie wystawy przypomniały mi nachalną propagandę z czasów socjalizmu opartą, jak pisał Herbert, na „paru dialektycznych pojęciach prostych jak konstrukcja cepa” – pisze prof. Piotr CZAUDERNA
.W wiedeńskim Muzeum Sztuk Pięknych trwa obecnie wystawa trzech malarzy: Giuseppe Arcimbolda, Pietera Bruegla starszego i Jacopo Bassana (a właściwie całej malarskiej rodziny Bassano) dedykowana porom roku i ich rozumieniu w sztuce: „Arcimboldo – Bassano – Bruegel. Czas na naturę”. Komentarzom do wystawy towarzyszy równoległa ścieżka dziecięca z dedykowanymi tablicami.
Ostatnim dziełem na wystawie są Cztery pory roku w jednej głowie pędzla Giuseppe Arcimboldo, namalowane prawie 30 lat po jego słynnej serii przedstawień pór roku. Fantastyczna twarz łączy w sobie elementy ze wszystkich poprzednich obrazów artysty. Skręcony pień drzewa, pełen małych sęków, który reprezentuje głowę, przypomina nam zimę. Kwiaty i pszenica zdobiące klatkę piersiową są charakterystyczne dla wiosny i lata, jesień zdobi głowę jabłkami, winogronami i bluszczem. W końcowym komentarzu przeznaczonym dla dzieci towarzyszącym temu właśnie obrazowi możemy przeczytać między innymi, że dla wielu osób zima nieodłącznie kojarzy się ze śniegiem i lodem, a tymczasem dziś śnieżne krajobrazy, które można zobaczyć na wystawie, powoli znikają. Klimat ziemi wszędzie staje się cieplejszy. Odpowiadają za to głównie ludzie.
Dodatkowo zostajemy odesłani, dzieci i dorośli, do specjalnej mobilnej aplikacji pod tytułem „Szansa na śnieżkę?! Klimat, sztuka i katastrofy”. Dowiemy się z niej, że nasza planeta płonie i że doświadczamy naturalnych katastrof wywołanych kryzysem klimatycznym i naszą rozrzutnością oraz marnowaniem energii (towarzyszy temu nawet propagandowe hasło: „Uratujmy przyszłość poprzez oszczędzanie energii!”) i niewłaściwymi nawykami, szczególnie podróżniczymi, oraz brakiem dbałości o recykling.
W aplikacji omawiającej wybrane dzieła sztuki zobaczymy też zdjęcie demonstracji w obronie klimatu i zostaniemy odesłani do strony internetowej organizacji Fridays for Future, współzałożonej przez Gretę Thunberg. Całą winą zostaje obarczony człowiek i jego działania, przede wszystkim korzystanie z „brudnych” źródeł energii. Wprawdzie w ostatnim obrazie Arcimbolda, który jest opatrzony tym przytoczonym na początku komentarzem, nie ma ani krzty lodu i śniegu, a zimę artysta wyobraził za pomocą suchego, kostropatego pnia drzewa. Ale czy dla dzisiejszych nieugiętych poprawiaczy i interpretatorów sztuki ma to jakieś znaczenie?

.Wystawa przypomina o zatraconym związku człowieka z naturą i porami roku, które poprzez codzienne zajęcia wytyczały rytm ludzkiego życia. Jak napisano w katalogu, jej twórcy skupili się na wzajemnym oddziaływaniu między człowiekiem, naturą i czasem.
Choć temat związku człowieka z naturą wydaje się mniej aktualny niż w przeszłości, to jednak nie można zaprzeczyć, że czas sam w sobie nadaje strukturę ludzkiemu życiu. Dni, miesiące i lata tworzą mierzalny porządek i rytm, co znajduje swoje odzwierciedlenie w sztuce, a zaprezentowane dzieła ilustrują prace sezonowe, uroczystości i zwyczaje. W XVI wieku życie chłopów kształtowane było zarówno przez rytm pór roku, jak i święta religijne. W zależności od pory roku, czas codziennej pracy wahał się od 6 do 8 godzin zimą do 12 do 16 godzin w czasie żniw. Jak zwrócono uwagę, na obrazach Bruegla ludzie wykonują swoją codzienną pracę bez względu na to, jak groźna jest pogoda: czy to powódź, czy to śnieg i mróz. Ale przecież ludzkiemu istnieniu zagraża nie tylko natura; równie straszliwe skutki niosły przemoc i wojny, co podkreślają wszechobecne na obrazach szubienice i koła jako miejsca kaźni i straceń. Mimo to ludzie się nie poddają i potrafią cieszyć się życiem nawet w trudnych czasach. Bruegel pokazuje ich drobne rozrywki: jazdę na łyżwach lub strzelanie do lodu, a w czasie karnawału pozwala im wracać do domu w przebraniach i objadać się słodyczami.

.Motyw czterech pór roku inspirował artystów od dawna, ale mimo to cykl obrazów Pietera Bruegla starszego (1525–1569) był czymś zasadniczo nowym i dlatego zachwycił współczesnych malarzowi. Zamówione one zostały jako dekoracje ścienne przez bogatego flandryjskiego kupca, Nicolaesa Jonghelincka (1517–1570), i były przeznaczone do jego ufortyfikowanej letniej willi, położonej poza obrzeżami Antwerpii. Jonghelinck był bankierem i kolekcjonerem dzieł sztuki z Antwerpii. Wiadomo, że w chwili śmierci posiadał w swej kolekcji 16 obrazów Bruegla, m.in. Wieżę Babel (o której niedawno pisałem) i Chrystusa niosącego krzyż, który to obraz stał się bohaterem książki Michaela Francisa Gibsona, a potem filmu Młyn i Krzyż z 2011 r. w reżyserii Lecha Majewskiego, a w którym w rolach głównych wystąpili Rutger Hauer jako Bruegel i Michael York jako jego patron Nicolaes Jonghelinck.
Jak donoszą kroniki, Jonghelinck zaprosił gości na kolację do swej nowo udekorowanej jadalni. Obrazy Bruegla wywołały istną sensację, ponieważ goście nigdy wcześniej nie widzieli tak dużych pejzaży. I choć obrazy przedstawiające pory roku lub miesiące można było wcześniej spotkać na rycinach i w kalendarzach, to obrazy Bruegla były inne. Podczas gdy wcześniej zwyczajowo skupiano się na pracy i zadaniach chłopów w ciągu roku, Bruegel przeniósł uwagę na samą naturę.
Cykl malarski przedstawiał sześć par dwumiesięcznych. Dziś brakuje jednego z obrazów przedstawiającego późną wiosnę, który zaginął w XVII wieku. Dlatego zachowany cykl miesięcy roku stanowi pięć prac: luty/marzec, czerwiec/lipiec, sierpień/wrzesień, październik/listopad i grudzień/styczeń, a zatem Bruegel podzielił rok na sześć pór roku, a nie cztery. Podział ten mniej więcej odpowiadał rytmowi wiejskich prac. Chociaż jego krajobrazy wyglądają bardzo naturalistycznie, to w rzeczywistości są krajobrazami wyobrażonymi. Pierwszy biograf Bruegla, Karel van Mander, tak o tym napisał: „Podczas swoich podróży robił… wiele widoków z natury. Mówiono o nim, że gdy podróżował przez Alpy, połknął wszystkie góry i skały i wypluł je z powrotem… na swoje płótna i panele, tak blisko był w stanie podążać za naturą w swych dziełach”.
W archiwach Antwerpii, w liście gwarancyjnym Jonghelincka z 15 lutego 1566 r., wartość obrazów Bruegla wyceniono na 16 000 złotych guldenów. Była to suma gigantyczna – przeciętny obraz kosztował wówczas od kilku do pięciuset guldenów, co odpowiadało połowie wartości domu. W 1594 roku, już po śmierci Jonghelincka, miasto Antwerpia kupiło obrazy i podarowało je nowemu gubernatorowi Niderlandów, arcyksięciu Ernestowi Austriackiemu. Obecnie chłodne pory roku (Jesień, Zima i Wczesna wiosna) eksponowane są w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, Wczesne lato w Pradze, a Późne lato w Nowym Jorku.

.Swoje pory roku, choć zupełnie inne, bo będące przedstawieniami przedziwnych, czasem wręcz przerażających twarzy, stworzył również manierystyczny włoski malarz Giuseppe Arcimboldo (1526–1593), który choć urodzony w Mediolanie, pozostawał na służbie habsburskiego dworu w Wiedniu.
Jego styl malowania nazwano później głowami kompozytowymi. Namalował on co najmniej dwie serie pór roku. Pierwsza powstała w 1563 roku dla cesarza Maksymiliana II (przetrwały z niej tylko Zima, Wiosna i Lato), a druga – ok. 1573 roku dla cesarza Rudolfa II. Każda seria składała się z czterech obrazów. Wszystkie z nich przedstawiały ludzką twarz złożoną z elementów natury charakterystycznych dla danej pory roku. Na przykład Wiosna powstała z kwiatów i młodych roślin (naliczono ich aż 80), Lato – z dojrzałych owoców i zbóż (w tym egzotycznych wówczas kukurydzy i białego bakłażana), Jesień – z płodów ziemi i lasu, takich jak winogrona, dynie i grzyby, a Zima – z gołych gałęzi i cytrusów.
Portrety były najpewniej zamierzone jako dar dla cesarza i symbolizowały dobrobyt pod jego rządami oraz cykliczną naturę czasu. Prace Arcimbolda są tak przedziwne, że odkryli je ponownie dopiero dwudziestowieczni surrealiści, tacy jak Salvador Dalí, René Magritte czy Max Ernst. Większość z tych obrazów znajduje się w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum oraz we francuskim Luwrze. Obrazy Giuseppe Arcimbolda przedstawiające cztery pory roku nie przestają zadziwiać publiczności od XVI wieku aż do dziś. Mimo że alegoryczne przedstawienia pór roku stały się dość powszechne, to w swoich portretach Arcimboldo zdołał uchwycić ducha każdej z nich w wyjątkowy, choć nieco dziwaczny sposób.
W XVI wieku świat nie ujawnił jeszcze wszystkich swoich sekretów: przemierzano morza, odkrywano nowe lądy, badano świat przyrody. Sam cesarz Maksymilian II, patron Arcimbolda, był zapalonym entuzjastą nowych nauk: botaniki i zoologii. Podczas swojego panowania uczynił on Wiedeń ośrodkiem studiów naukowych, a jego nadworny malarz wykazał się umiejętnością zilustrowania nowych i rzadkich okazów roślin i zwierząt, które przybywały z całego świata. Nic dziwnego, że na wystawie pokazano jeszcze inne z dzieł Arcimbolda będące alegorią żywiołów. Ziemia ma formę twarzy utworzonej ze zwierząt lądowych (w tym egzotycznych), a Woda – formę twarzy powstałej ze stworzeń morskich. Jest też i Ogień. Stworzenie fantastycznych wyobrażeń ludzkich twarzy było naturalną konsekwencją poszukiwań i pasji tak cesarza, jak i samego artysty. W pewien sposób jego wizja pór roku przedstawia naprzemienny cykl życia, w którym natura się nieustannie odnawia i rozpada, co odzwierciedla ludzką kondycję, w której jest czas rodzenia się i czas umierania.

.Inny włoscy malarze będący także bohaterami wiedeńskiej wystawy, to rodzina Bassano, zwłaszcza Jacopo i Leandro. Pierwsze eksploracje tematu pór roku Jacopo Bassano przeprowadził na małą skalę. Były to dzieła sztuki przeznaczone do tzw. studioli, czyli gabinetów sztuki bogatych kolekcjonerów, a służących także jako miejsca do prowadzenia rozmów. Wydaje się, że zainspirowały go obrazy Bruegla, którego Pory roku prawdopodobnie znał z rycin.
Podobnie jak wcześniej Bruegel, Jacopo stał się piewcą wiejskiego życia i prac związanych z naturą. Jednak w przeciwieństwie do swego flamandzkiego poprzednika Jacopo wzbogacił swoje obrazy o tematy biblijne, łącząc pory roku z chrześcijańską historią zbawienia. We Wiośnie znajdujemy motyw wygnania Adama i Ewy z raju, na obrazie Jesień – Mojżesza, które otrzymuje tablice Dziesięciorga Przykazań, a w Lecie – ofiarę Izaaka. Umiejscowił on w ten sposób ludzi nie tylko w obrębie natury, ale także włączył ich w religijny kosmos.
Z kolei na obrazach synów Jacopa Bassano pory roku zostały oderwane od ich biblijnego kontekstu, gdyż zastąpiły je wyobrażenia znaków zodiaku. Francesco stworzył cykl pór roku i miesięcy na wielkoformatowych płótnach, które malował we współpracy ze swym bratem Leandro. Wyraźnie widać na nich wpływy ówczesnego malarstwa holenderskiego. Obrazy życia codziennego są inspirowane scenami targowymi i kuchennymi, jakby przeniesionymi wprost z dzieł Pietera Aertsena i Joachima Beuckelaera. Oprócz wiejskich zajęć i scen targowych znajdują się tam również szczegółowe przedstawienia warsztatów rzemieślniczych, np. na obrazie przedstawiającym Lipiec – widok tkalni ze sceną podgrzewania jedwabników, których resztki zjadają kaczki, a prządki wytwarzają z ich kokonów jedwab, którym patronuje Lew jako znak zodiakalny, czy też pracę bednarzy przygotowujących beczki na nowe wino oraz postrzygaczy owiec na obrazie sierpniowym, a wszystko to pod znakiem Panny. Z kolei na obrazie październikowym widać zajęcia typowo rolnicze: orkę, siew oziminy, przycinanie wierzbowych witek, zbieranie owoców i kasztanów, a wszystkiemu przypatruje się widoczny na niebie Skorpion.
Ogromne malowidła obu braci Bassano, z których seria podpisana przez Francesca należała do hiszpańskiego króla Filipa II i znajduje się obecnie w Madrycie, a druga, sygnowana przez Leandra, należała do austriackiego cesarza Rudolfa II i jest obecnie rozdzielona między Pragę i Wiedeń, przedstawiały ludzi ze wszystkich środowisk: od chłopów, przez mieszczaństwo, po arystokrację. Seria Dwunastu miesięcy autorstwa Leandro Bassano, zwanego także Leandro da Ponte, powstała w latach 1581–1590. Zyskała one najwyższe uznanie na dworze cesarskim i traktowano ją na równi z Porami roku Giuseppe Arcimbolda. Obrazy autorstwa synów Jacopa Bassano, choć może niebędące szczytowym osiągnięciem malarstwa manierystycznego przełomu renesansu i baroku, ukazały jednak cały kosmos ludzkiego życia osadzonego w szerszym kontekście wszechświata i jego zodiakalnej kosmogonii.

.Chyba najpiękniejszym z obrazów pokazanych na wystawie, choć to, rzecz jasna, kwestia gustu i osobistych artystycznych upodobań, jest enigmatyczne dzieło weneckiego malarza zwanego Giorgione (1479–1510), czyli Zorzi di Castelfranco, a zatytułowane Trzech filozofów. Obraz przedstawia trzech mędrców. Malowidło zostało prawdopodobnie zamówione przez Taddea Contariniego, bogatego i wykształconego Wenecjanina, który czytywał starożytne rękopisy filozoficzne i astronomiczne.
Giorgione przedstawił krajobraz z wielką szczegółowością, w której ludzie i natura łączą się, tworząc harmonijną całość. Czy przedmioty trzymane przez filozofów (kątownik i astronomiczny rękopis) mają sugerować, że to sama natura stała się obiektem ich badań i dociekań? Obraz ten jest pełen zagadek, podobnie jak wiele innych dzieł Giorgione, np. słynna Burza. Czy ci trzej mężczyźni to konkretni starożytni filozofowie lub matematycy? A może reprezentują oni trzech mędrców z Orientu? Czy też może symbolizują trzy różne religie? Czy to, że niektóre drzewa w tle mają liście, a niektóre są nagie, a mężczyźni są w różnym wieku, ma związek z przemijaniem? Czy może sugeruje to zmianę pór roku? Czy istnieje związek postaci z wersetem z łacińskiego poematu Mecenasa „Żyj dziełami umysłu; śmierć zajmie się wszystkim innym” umieszczonym na obrazie? W naturalny sposób nasuwa się pytanie, czy dzieła naszego umysłu, nasze artystyczne idee i naukowe spostrzeżenia przetrwają po naszej śmierci.

.Również w Wiedniu, w tamtejszym Bank Kunstforum, jesienią i zimą miała miejsce wystawa prac Paula Gauguina związanych z jego dwukrotnym pobytem na francuskiej Tahiti. Wystawie nadano tytuł „Gauguin – unexpected”. I tam nie obyło się bez nachalnej i topornej propagandy.
Na ogromnej planszy przy wejściu na wystawę podkreślono, że dziś, w kontekście postkolonialnego dyskursu i debat na temat seksizmu i związanych z nim nadużyć, należy zakwestionować postawę i samą postać Gauguina, mimo że jego, formalnie nowa pod względem estetycznym i ekscytująca, twórczość wciąż nas inspiruje (sic!). Na wystawie znalazło się ponad 80 obiektów wypożyczonych z największych muzeów i ważnych kolekcji prywatnych. Wystawę otwierał piękny obraz Hafciarka, stanowiący w pewien sposób dialog artysty ze słynną Koronczarką Vermeera. Większość pokazanych dzieł była jednak inspirowana kulturą polinezyjską i tamtejszymi zwyczajami, wierzeniami oraz krajobrazami.
Gauguin dorastał w Paryżu w latach 70. XIX wieku i, co ciekawe, pracował początkowo z sukcesami jako bankier, dopiero później postanowił zająć się sztuką. Pierwsze wspólne wystawy z impresjonistami zapoczątkowały jego burzliwą malarską karierę, która pełna była przeszkód i odrzuceń. Zakwestionował on tradycyjne nawyki wizualne, co nie przysparzało mu zwolenników, ale w ten sposób utorował drogę prądom modernistycznym pod postacią abstrakcji, fowizmu i ekspresjonizmu. Jak napisano na stronie internetowej wystawy, Gauguin wydawał się tęsknić za tym, co nowe i odległe, i to zarówno w swoich obrazach, jak i w sposobie życia, przez co był głęboko niezrozumiany czy traktowany wręcz wrogo.
Jak podkreśliła dyrektorka Kunstforum, Ingried Brugger, Gauguina należy dziś oceniać z perspektywy postkolonializmu i obowiązującego feminizmu, wobec czego należy zauważyć, że sam malarz stał się częścią systemu kolonialnego, którego fatalne i niesprawiedliwe konsekwencje trwają do dziś. Zarzuciła artyście znęcanie się nad nieletnimi oraz przywłaszczenie kulturowe, cokolwiek miałoby to znaczyć. Chodziło zapewne o jego związki z nieletnimi Polinezyjkami, pierwszą o imieniu Tehamana, a potem następną, zwaną Tehura, co jednak mieściło się całkowicie w kanonach tamtejszej kultury. Oczywiście, według dzisiejszych standardów wyjście za mąż dziewczynki w wieku 13 lat jest szokujące, ale nie było to niczym niezwykłym w czasach pobytu Gauguina na Tahiti, a na dodatek był to oficjalny wiek dopuszczalnej zgody na seks w ówczesnej Francji, której prawodawstwo przecież obowiązywało na tropikalnej wyspie. Jednakowoż tym, co uważano wówczas na Tahiti za wysoce niemoralne, było poślubienie przez mężczyznę dwóch kobiet równocześnie. Tymczasem Gauguin, mimo separacji, pozostawał nadal prawnie w związku małżeńskim ze swoją duńską żoną Mette Gad, która de facto opuściła go kilka lat wcześniej. Prawdopodobnie nigdy nie ujawnił on tego faktu swej młodej polinezyjskiej żonie Tehamanie.
Na tablicach informacyjnych towarzyszących wystawie pominięto naturalnie ten odmienny kontekst kulturowy, za to zachęcono, aby na postawę Gauguina spojrzeć wybitnie krytycznie, gdyż to właśnie europejski kolonializm doprowadził ostatecznie do zguby artysty. Zarzucono mu też europocentryczne i paternalistyczne spojrzenie na kulturę Polinezji. Doprawdy, mimo piękna obrazów obie wiedeńskie wystawy przypomniały mi nachalną propagandę z czasów socjalizmu opartą, jak pisał Herbert, na „paru dialektycznych pojęciach prostych jak konstrukcja cepa”.