
Bunt w imię zdrowego rozsądku
Mamy do czynienia z rewoltą wyborców przeciwko niemocy rządzących, którzy nie dostrzegają zagrożeń, jakie niosą globalizacja, imigracja, islamizm oraz rewolucja wokizmu – pisze Laure MANDEVILLE
.Jesteśmy dziś w chwili, gdy nad Zachodem – a zwłaszcza nad Francją, kluczowym państwem europejskiej równowagi – rozbrzmiewa polityczny i geopolityczny alarm. W tym kontekście poważnej niepewności przesłanie może być tylko jedno: wszyscy obywatele muszą się zaangażować, jeżeli chcą uratować demokrację i wartości takie jak wolność, prawo i humanizm. To oni są ostatnią deską ratunku, gwarantami ducha naszych instytucji i naszej republiki.
W 2015 roku byłam w Stanach Zjednoczonych, gdy przetaczało się przez nie tornado imieniem Trump. I proszę mi wierzyć, gdy obserwuje się francuską scenę polityczną w ostatnich tygodniach i miesiącach, trudno oprzeć się wrażeniu déjà vu. To ta sama fala niezadowolenia i ta sama wola wywrócenia stolika przybliża dzisiaj Zjednoczenie Narodowe do władzy. Ta sama burza wywołująca całą serię nacjonalistycznych, populistycznych, skrajnie prawicowych buntów w Europie. Ten sam gniew wobec zachodnich elit rządzących, które po 1991 roku obsesyjnie i w dużej mierze nieodpowiedzialnie robiły wszystko, aby doprowadzić do likwidacji granic, masowej imigracji, niepohamowanej globalizacji, przemieszania ludów i kresu państw narodowych. Odpowiedzią społeczeństw jest potrzeba ochrony minimalnego porządku, zaprowadzenia ograniczeń w świecie, który właściwie nie ma już ich w ogóle. Francuzi głosują na Jordana Bardellę nie dlatego, że pokładają zaufanie w tym dwudziestoośmioletnim polityku, którego brak doświadczenia oraz pokrętny i ciągle zmieniany program ekonomiczny mogą zawrócić w głowie, ale dlatego, że on obiecuje im ograniczenia.
Powiedzmy sobie otwarcie: duża część zachodnich elit straciła rozum! Jakby im było mało tego, czego już dokonały – osłabienie pozycji narodów, wpuszczenie do Europy milionów imigrantów i nierozsądna rezygnacja z ich integracji, masowa deindustrializacja i demilitaryzacja skutkująca wzrostem siły neototalitarnych potęg rosyjskiej i chińskiej, rzucających swoim agresywnym rewizjonizmem wyzwanie prawu międzynarodowemu – elity te bez żadnej konsultacji zgodziły się nawrócić nasze społeczeństwa na ideologię wokizmu, dekonstruującą, podminowującą wszystkie pewniki, z fundamentalnym biologicznym podziałem płci na mężczyzn i kobiety, w imię nieokiełznanego indywidualizmu cieszącego się rzekomo wszelkimi prawami, nawet prawem zmiany praw przyrody. Dziś w amerykańskich, a nawet i europejskich firmach panuje moda na bicie się w piersi, afirmowanie „zaimków” czy też piętnowanie „opresyjnego patriarchatu”, aby zyskać poklask i szacunek. Podczas gdy przedmieścia stają się miejscami bezprawia, gdzie bezkarnie może dochodzić do takich tragedii, jak zgwałcenie dwunastoletniej dziewczynki tylko dlatego, że była Żydówką, rezydenci bogatych dzielnic znowu – jak za czasów Marksa – odczuwają pokusę tabula rasa, rodzaju złowrogiej pychy, motywowanej nienawiścią do samych siebie, która dąży do podważenia wszystkiego: najpiękniejszych tekstów, najwybitniejszych myślicieli, malarzy, muzyków – krótko mówiąc wszelkich instytucji kulturowych i moralnych w naszych demokracjach – pod pretekstem ich przewin wynikających z faktu, że zostały wymyślone czy też zaaprobowane przez ciemiężyciela: białego zachodniego mężczyznę.
.Jak w tym kontekście można naszej młodzieży dać inspirację i jakieś ramy? Czy młodzi mogą stworzyć dla siebie przyszłość, jeśli są tak mocno zachęcani do tego, aby bezrefleksyjnie odrzucić wszelki dorobek przeszłości? Pojęcia uniwersalizmu, równości wobec prawa są deptane przez nowych cenzorów z wydziałów równości i inkluzywności na amerykańskich uczelniach w imię dekolonializmu i coraz bardziej rozszalałego antyrasizmu. Ci nowi strażnicy świątyni identytaryzmu, rzekomo wyczuleni na wszelkie dyskryminacje, wydają się przymykać oczy na narastającą falę antysemityzmu w amerykańskich kampusach, obwieszonych palestyńskimi flagami i flirtujących z ideologią Hamasu. Myśleliśmy, że Francji z racji jej katolickiego, acz niepurytańskiego dziedzictwa oraz tradycji krytycznego myślenia będą oszczędzone szaleństwa kultury unieważnienia, jednak musimy przyznać, że to, co obserwujemy u nas, nie jest niczym innym niż kopiuj-wklej z amerykańskiej Ewangelii według Świętego Woke’a.
Oczywiście początkowo kryła się za tym wpisująca się w walkę o prawa obywatelskie zasadna i chwalebna ideologia ochrony mniejszości przed polityką dyskryminacyjną. Ale jak zauważa Joshua Mitchell, autor świetnej książki traktującej o tej nowej amerykańskiej rewolucji, niegdyś chodziło o zabliźnienie nieakceptowalnej rany, jaką była nierówność wobec prawa Białych i Czarnych. O przywrócenie równości i uczynienie Ameryki lepszą, a nie o podważenie jej czy wręcz ukaranie.
W tej szalonej epoce, w której żyjemy, jak nie dostrzegać, że gniew ludu jest powstaniem obywateli przeciwko tym, którzy tak często podważali najbardziej elementarny zdrowy rozsądek?
Wracając do wrażenia déjà vu, odnajduję we Francji tę samą panikę, która opanowała amerykańskie elity w 2016 roku i która na nowo opanowuje je w roku 2024 wraz z nawrotem huraganu imieniem Trump. Rozumiem ją, ma ona swoje uzasadnione podstawy. W szeregach zwolenników Trumpa, a także w niektórych kręgach elektoratu Zjednoczenia Narodowego są bowiem ludzie gotowi do wzięcia rewanżu. To, co wydarzyło się 6 stycznia 2021 roku, było przerażającym ostrzeżeniem, które w innych czasach zapewne zdyskwalifikowałoby politycznie na zawsze prezydenta Trumpa, z racji sposobu, w jaki co najmniej rozpalił emocje i wywołał zamieszki, które doprowadziły do szturmu na Kapitol. I choć nie odnajdujemy tego samego w sercu projektu Zjednoczenia Narodowego, które powtarza, że wpisuje się w ramy republiki i w nich funkcjonuje, to obawiam się mimo wszystko, że będą wobec tego ugrupowania kierowane podobne inwektywy, jakie kierowano wobec Trumpa, że usłyszymy podobne nawoływania do „postawienia tamy faszyzmowi” itd. Jak nie kryć oburzenia na wieść, że dwudziestu znanych raperów opublikowało filmik, w którym otwarcie nawołują do zabójstwa Jordana Bardelli i zgwałcenia Marine Le Pen…
Widziałam w Stanach, jaki toksyczny efekt miała antytrumpowska histeria, w jaki sposób podsycała wręcz nienawiść do niego. I z tym samym niepokojem dostrzegam dzisiaj dwie Francje, które stają naprzeciwko siebie, to samo ryzyko zbiorowej histerii, dyskusji nie na argumenty, ale na krzyki, ryzyko rozpadu zasad politycznej koegzystencji. Zwłaszcza na skrajnej lewicy, skąd dochodzą groźne apele o powszechnym oporze organizacji zawodowych, medycznych, akademickich itd., zapowiadające w imię demokracji brak gotowości do uznawania jej reguł – tak jak zrobił to Trump w 2016 roku w USA.
Skrajna lewica już zagroziła, że podpali Francję, gdy Zjednoczenie Narodowe przejmie władzę. Z drugiej strony niektórzy członkowie tego ugrupowania nie kryją się z poglądami illiberalnymi à la Orbán i z pokusą omijania ciał pośredniczących i zasad praworządności w imię pilnego rozwiązania kwestii migracyjnej czy innych problemów cywilizacyjnych. Ta sama melodia pobrzmiewa w znacznych kręgach amerykańskiej prawicy zafascynowanej węgierskim przywódcą, który przecież dokonał prawdziwego przejęcia władzy na rzecz swojego klanu, a także wybrał współpracę z Rosją Putina kosztem bezpieczeństwa Ukrainy i Europy. Z obu stron Atlantyku polityka jako sztuka dyskusji na argumenty i akceptacji zmiany upodobań wyborców może wkrótce przerodzić się w wersję religijną bitwy o władzę. Każdy polityk będzie aspirował do roli „zbawcy” zdolnego uratować to, co jeszcze się da. Naszym zadaniem jako obywateli będzie powstrzymanie tego polityczno-religijnego szaleństwa, gdyż nie zapowiada ono niczego dobrego.
W latach 2017–2018 zarówno amerykańskie, jak i europejskie elity udawały, że nie wiedzą, jakiej przypadłości objawem było zwycięstwo Trumpa, woląc manifestować oburzenie na jego zbrodnię „obrazy establishmentu”, ekstrawaganckie ego i wulgarność. Zamiast zrozumieć, co wyniosło Trumpa do władzy, pocieszyły się sukcesem wyborczym Macrona, widząc w nim wybawcę. Była to naiwna i krótkowzroczna analiza. Emmanuel Macron tylko prześlizgnął się po fali buntu, który nie był jego buntem. I choć dokonał pewnych pozytywnych reform, a także w końcu zrozumiał istotę zagrożenia płynącego ze strony Rosji i poparł Ukrainę, to przede wszystkim rozbił system tradycyjnych partii, nie dając wszakże odpowiedzi na kryzys autorytetu, lecz co gorsza, pogłębiając go poprzez lekki, narcystyczny, wewnętrznie sprzeczny sposób funkcjonowania jako prezydent, czego fatalny epilog wszyscy znamy. Nasze społeczeństwo coraz mocniej upodabnia się do zbioru wolnych elektronów, których już nic nie spaja.
.Pierwszym naszym zadaniem powinna być odpowiedź na wyzwanie, jakim jest wzrost poparcia Zjednoczenia Narodowego, niezależnie od tego, czy przejmie władzę, czy nie. Intelektualne lenistwo, czyli ograniczenie się do krzyków „precz z faszyzmem” i nawoływanie do stworzenia buforu sanitarnego, co zdają się sugerować wypowiedzi niektórych liderów, jest błędem, którego Francuzi nie powinni popełnić, gdyż maskowałoby to rzeczywistość społecznego gniewu i jedynie pchałoby do jeszcze większego buntu. Wzrost poparcia dla Zjednoczenia Narodowego nie oznacza rychłego nadejścia faszyzmu gotowego przemocą położyć kres republice. Mamy do czynienia z rewoltą wyborców przeciwko niemocy rządzących, którzy nie dostrzegają zagrożeń, jakie niosą globalizacja, imigracja, islamizm oraz rewolucja wokizmu. Musimy bez zbędnej zwłoki przygotować naszą odpowiedź na tę uzasadnioną potrzebę ochrony. Nie możemy kwestii imigracji zostawiać wyłącznie Zjednoczeniu Narodowemu, gdyż konieczne są rzeczywiste rozwiązania, które pozwolą kontrolować przepływy migrantów, a następnie zintegrować te miliony osób w duchu wielkiej tradycji francuskiej gościnności, by uczynić ich prawdziwymi współobywatelami. W przeciwnym razie grozi nam radykalizacja i pojawienie się nacjonalizmu etnicznego.
Widmo konfrontacji pokazuje, jak ważne jest, aby obywatele na nowo poczuli współodpowiedzialność za państwo. Na nowo, gdyż musimy sobie jasno powiedzieć, że zostali oni niemal wymazani z mapy poprzez identytarystyczną obsesję i wszystkie izmy – wokizm, islamizm, autorytaryzm, niepohamowany indywidualizm, konsumpcjonizm – które starają się ich sobie podporządkować.
Tu wrócę do idei ograniczeń, gdyż kryzys, z którym mamy do czynienia na Zachodzie, jest z nimi mocno związany.
Pierwsze wyzwanie dotyczy odpowiedzi na kwestie, które wiążą się ze wzrostem poparcia dla populistów, z imigracją, autorytetem, bezpieczeństwem, coraz silniejszą pozycją islamu w naszych europejskich społeczeństwach, nie mówiąc już o islamizmie. Jak pokazuje niedawny raport fundacji Fondapol, Europejczycy masowo zwracają się ku partiom populistycznym i skrajnie prawicowym, gdyż czują, że zostali sami ze swoją diagnozą postawienia ograniczeń dla niekontrolowanej już imigracji. Czy zamiast mówić o faszyzmie, nie powinniśmy raczej zająć się na poważnie tym tematem i sformułować propozycje – obywatelskie, intelektualne, dziennikarskie, polityczne – aby problemu imigracji nie zostawiać wyłącznie Zjednoczeniu Narodowemu?
Innym ważkim tematem, którego podjęcia domagają się wyborcy, a który pozostaje wciąż tabu, jest miejsce islamu w naszych społeczeństwach. Tu także pojawia się idea granicy – tej, która w państwie świeckim i demokratycznym istnieje pomiędzy religią a polityką. Jak tego dokonać z islamem, religią ogarniającą wszelkie aspekty życia, która według Tocqueville’a nie pozwala właśnie na ten rozdział? Czy kraje Zachodu powinny wymyślić nowy islam, który dałby się pogodzić z laickością i demokracją? A może będziemy musieli pójść na ustępstwa i zrewidować nasze obecne wartości? Jak stawić czoło strategii islamistów, którzy stopniowo infiltrują republikę, aby zmieniać jej prawo, a wręcz zabijać w imię Boga?
W trakcie naszych spotkań w Toqueville próbujemy odpowiedzieć na pytanie, czy laickość w duchu 1789 roku jest dzisiaj niemodna. Obserwujemy, z jaką siłą to, co religijne, wraca do naszych społeczeństw, także pod postacią quasi-religii wokizmu. Tocqueville przepowiadał, że gdy przeminie epoka rewolucyjna, która odrzucała religię, ta odzyska swoje kluczowe znaczenie. Według niego ludziom zacznie jej brakować, gdyż to ona właśnie pozwalała powściągać nieokiełznane żądze i szaleńczy indywidualizm państwa demokratycznego. „Bezgraniczny indywidualizm pozbawia nas ograniczeń. A to dzięki nim możemy tworzyć relację z drugim człowiekiem” – twierdzi teolog Anne-Marie Pelletier, przekonana, że ta kwestia jest kluczowym elementem kryzysu demokratycznego, a w rzeczywistości także kryzysu duchowego na Zachodzie. Przywołuje wieżę Babel, którą zbudowano po to, aby dosięgnąć nieba i zastąpić Boga, i sposób, w jaki ten ukarał ludzi za pragnienie odrzucenia boskiej transcendencji. Kryzys demokratyczny, który przeżywamy, miotając się między naszymi nieograniczonymi i nigdy niezaspokojonymi pragnieniami i przyjemnościami, zagubieni w meandrach mediów społecznościowych i algorytmów, które nas kształtują i w ogromnym tempie odmóżdżają, jest przede wszystkim kryzysem sensu istnienia.
I jest jeszcze jeden temat, który obywatele Europy i Zachodu powinni podjąć. Jest nim zagrożenie płynące z putinowskiej Rosji. Mówił o tym wielokrotnie ukraiński filozof Konstantyn Sigow. Także tutaj kwestia ograniczeń jest fundamentalna. Putin, jak przypomina Sigow, „jest tyranem, który przekracza wszelkie granice: te fizyczne, między państwami, napadając na Ukrainę, ale także gwałcąc ograniczenia narzucone przez prawo międzynarodowe”. Robi to także poprzez dehumanizację swoich adwersarzy i swojego własnego narodu, uważając, że może robić z nimi, co zechce, posuwając się wręcz do tortur i mordów. Przekracza również granicę oddzielającą prawdę od kłamstwa. To olbrzymie zagrożenie dla Zachodu, gdzie Rosja przy wsparciu Chin stara się siać chaos poprzez wielkoskalową wojnę hybrydową, której przejawami są choćby destabilizacja i korumpowanie elit, fake newsy itd. Lista jest długa.
Stajemy więc wobec dwóch buntów, jednego wewnętrznego i drugiego przychodzącego z zewnątrz, które się łączą, gdyż Putin, wykorzystując naszą słabość, podejmuje próbę instrumentalizacji partii populistycznych. „Jak dotąd mu się to udaje, ponieważ toczy podwójną grę – mówi Sigow – łamiąc wszelkie reguły, ale także potrafiąc przekonać populistów, że zasady tworzone przez silnego człowieka pozwolą przywrócić porządek i ograniczenia, których poszukują ludzie Zachodu”. Ale to złudna obietnica, gdyż „ci, którzy ustępują dyktatorowi, wchodzą w jego niebezpieczną przestrzeń. Z tego punktu widzenia wydaje się, że ci w Zjednoczeniu Narodowym, którzy sądzą, iż skorzystają na sojuszu z »silnym człowiekiem«, mylą się, ponieważ on akceptuje wyłącznie sojuszników, którzy płaszczą się przed nim”, zauważa Sigow.
.Uświadomienie sobie zagrożenia wiszącego nad naszymi zaatakowanymi demokracjami staje się absolutną koniecznością, jeśli chcemy ochronić przestrzeń wolności, jaką jest nasza Europa i Zachód. Dziś granice tej przestrzeni wytyczają Ukraińcy swoją przelewaną krwią.
Tekst wystąpienia wygłoszonego w trakcie Conversations de Tocqueville w 2024 r., który ukazał się w nr 68 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].