
Noc, która się nie kończy
Ofiara ojca Kolbe jakby zamieniła szyderczy napis umieszczony na bramie obozu w Auschwitz „Praca was wyzwoli” na zupełnie inny: „Miłość was wyzwoli” – pisze prof. Piotr CZAUDERNA
Gdy człowiek odkrywa, że jego przeznaczeniem jest cierpieć, musi potraktować to cierpienie jako zadanie do wypełnienia – jedyne i wyjątkowe zarazem. Musi przyjąć do wiadomości, że także w cierpieniu pozostaje kimś wyjątkowym, samotnym bytem we wszechświecie. – Viktor Frankl
.Andrea Pitzer, amerykańska dziennikarka, w swoje książce Noc, która się nie kończy udowadnia, że historia obozów koncentracyjnych nie zaczęła się i nie zakończyła w Auschwitz, a więc w najbardziej chyba znanym i największym byłym niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym i zagłady. Pierwszy obóz koncentracyjny powstał poza Europą (zorganizowali go Hiszpanie na Kubie w czasie wojny hiszpańsko-kubańskiej w roku 1896), kolejne stworzyli Brytyjczycy w południowej Afryce w czasie drugiej wojny burskiej, a następne pojawiały się prawie na wszystkich kontynentach i niestety nadal można je spotkać. Jak napisano w podsumowaniu książki Andrei Pitzer, nawet w XXI wieku, kiedy wciąż mierzymy się z rozmiarem i grozą Holokaustu, historia w bardzo czytelny sposób mówi nam, że złamaliśmy naszą własną uroczystą obietnicę „nigdy więcej”. Dlatego lekcja ta jest wciąż aktualna. Na szczęście nie jest to tylko opowieść o ludzkim okrucieństwie i fascynacji złem, ale także o ludzkiej odwadze i sile ducha, gdyż wielkość i prawdziwe piękno człowieczeństwa najbardziej ukazują się w sytuacjach granicznych.
Dramatycznym tego przykładem były niemieckie obozy koncentracyjne zorganizowane przez nazistów, z których wiele powstało w Polsce. Oprócz systematycznego znęcania się nad ich więźniami, wyzysku poprzez pracę ponad siły oraz głodowych racji żywnościowych prowadzono w nich także zbrodnicze eksperymenty pseudomedyczne. Inicjatorami i organizatorami tych doświadczeń byli Ernst Grawitz, naczelny lekarz SS i policji, oraz Wolfram Sievers, sekretarz generalny stowarzyszenia Ahnenerbe (Dziedzictwo Przodków) i kierownik Instytutu Badań dla Celów Wojskowo-Naukowych Waffen SS. Pomocą merytoryczną służył Instytut Higieny Waffen SS, którym kierował Joachim Mrugowsky, doktor medycyny oraz profesor bakteriologii na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu w Berlinie. Według oficjalnych wytycznych Heinricha Himmlera, dowódcy SS, eksperymenty należało przeprowadzać w pierwszym rzędzie na cudzoziemcach skazanych na zagładę.
W praktyce najczęściej jednak wybierano Polaków, Rosjan, Żydów i Cyganów, bez względu na to, czy byli skazani na zagładę, czy nie. Polacy i Rosjanie mieli ponadto umrzeć bez względu na wynik eksperymentu, nawet gdyby zdołali go przeżyć. Doświadczenia medyczne przeprowadzano w ośmiu nazistowskich obozach: Buchenwald, Auschwitz-Birkenau, Ravensbrück, Dachau, Mauthausen-Gusen, Natzweiler-Struthof, Neuengamme i Sachsenhausen. Ale były i doświadczenia nieplanowane, które przeprowadzano także w innych miejscach, takich jak Stutthof czy Majdanek. Niestety, mimo iż eksperymenty te odbywały się pod przymusem i stanowiły szczególnie drastyczny przykład sprzeniewierzenia się etyce lekarskiej, brało w nich udział wielu niemieckich lekarzy i naukowców. Były one na ogół planowane na szczeblu centralnym i służyły albo potrzebom niemieckiej armii, albo realizacji planów w zakresie polityki ludnościowej (np. poprzez opracowanie metod masowej sterylizacji) bądź też miały stworzyć „naukową” podbudowę dla teorii rasistowskich. Eksperymentowano też nad chorobami zakaźnymi. Oprócz tego jednak wielu lekarzy hitlerowskich eksperymentowało na więźniach na zlecenie niemieckich firm farmaceutycznych oraz instytutów medycznych, testując nowe leki i metody terapeutyczne bądź wprost ze względu na osobiste zainteresowania i chęć zrobienia kariery naukowej.
.Jak napisali w swojej pracy naukowej poświęconej hitlerowskim pseudoeksperymentom medycznym polscy profesorowie Andrzej Jakubik i Zdzisław Ryn, kwestia eksperymentów medycznych leży na granicy etyki i prawa. Często mamy do czynienia z brakiem świadomości, że etyka musi wykraczać poza prawo, ponieważ obejmuje ona całość ocen moralnych i standardów obowiązujących w danym czasie w danym społeczeństwie. Z całą pewnością dzisiejsze czasy, w których dominuje tendencja do nadregulacji życia przez prawo oraz negowane jest istnienie powszechnie akceptowalnych zasad etycznych, nie sprzyjają takiemu rozumieniu spraw. Jednak jak podkreślają obaj polscy profesorowie, „etyka medyczna oparta na hipokratejskich humanistycznych podstawach medycyny przekroczyła bariery czasu i społeczeństw, stając się ponadczasowym dziedzictwem całej ludzkości. Tym samym przekroczyła również sferę prawa, ponieważ wytyczenie granic koncepcji moralności jest samo w sobie kwestią moralną. Dlatego żadne prawo ani żadne rozporządzenie nie będzie pomocne lekarzowi, który jest zobowiązany do podejmowania niezależnych decyzji, zgodnie z najlepszą dostępną wiedzą i zgodnie ze swoim sumieniem”. Stanowisko to ma daleko idące konsekwencje i można je odnieść do wielu innych aspektów profesji lekarskiej. Jak sformułował to Viktor Frankl: „Oficjalne rozporządzenie ustawodawcze w tak delikatnych kwestiach nie powstrzymałoby lekarzy przed nadużywaniem swoich praw ani pacjenta przed błędnym interpretowaniem praw lekarza. Z jednej strony lekarze mogliby zignorować sprawę, lekceważąc głos swojego sumienia pod ochroną zapewnianą im przez prawo; z drugiej strony pacjenci nigdy nie byliby w stanie odróżnić lekarzy, którzy ich leczą, wykonując swoje obowiązki jako lekarze, od lekarzy, którzy przychodzą, aby stosować tortury”.
Skalę nazistowskich pseudoeksperymentów medycznych ujawnił najpierw norymberski proces hitlerowskich lekarzy, a potem liczne artykuły prasowe oraz prace historyków. Bezsprzecznie dowiedziono, że niemieccy lekarze byli zamieszani nie tylko w eksperymenty medyczne prowadzone w obozach zagłady, ale i w samą zbrodnię Holokaustu, i to w wysoce szokującym stopniu. Wielu z nich miało nawet tytuły profesorskie. Zdrada starożytnej przysięgi Hipokratesa przez lekarzy zabójców, takich jak osławiony dr Josef Mengele, zwany „Aniołem Śmierci”, szokuje o wiele bardziej niż brutalność zwykłych strażników obozów koncentracyjnych pochodzących zwykle z niższych klas społecznych. Mengele pracował jako lekarz obozowy w Auschwitz-Birkenau od maja 1943 do stycznia 1945 roku. Przeprowadzał tam selekcje więźniów, nadzorował uśmiercanie ofiar w komorach gazowych i prowadził własne badania na temat bliźniąt, anomalii wzrostu, metod sterylizacji ludzi i przeszczepów szpiku kostnego, a także leczenia tyfusu i malarii. Kandydatów do swoich eksperymentów zwykle wybierał osobiście na rampie w Auschwitz. Jak wielu innych, nigdy nie poniósł kary, uciekł do Ameryki Południowej, gdzie utonął wskutek udaru mózgu w roku 1979.
Z ogólnej liczby 350 zidentyfikowanych lekarzy biorących udział w tych pseudoeksperymentach, według Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskiej w Polsce, osądzono zaledwie 55. W 1977 r. żyło jeszcze blisko osiemdziesięciu z nich, często kontynuując nadal swoją działalność lekarską.
.Co jest prawdziwie zdumiewające, wielu niemieckich zbrodniczych lekarzy nie odczuwało wyrzutów sumienia. Pojawia się pytanie, jak to w ogóle było możliwe i jak można było do tego stopnia zatracić własną moralną wrażliwość. Na procesie w Norymberdze żaden z lekarzy nie poczuwał się do winy. Joachim Mrugowsky, który ponosił główną odpowiedzialność za organizowanie zbrodniczych eksperymentów, powiedział nawet: „Moje życie, moje postępowanie i moje zamiary były czyste. Z tych powodów czuję się pod koniec tego procesu wolny od jakiejkolwiek osobistej winy”. Hannah Arendt, niemiecka filozof żydowskiego pochodzenia, w swojej książce Eichmann w Jerozolimie postawiła tezę o banalności zła, którą przeciwstawiła swojemu wcześniejszemu przekonaniu o jego radykalności i demoniczności. Zadała sobie pytanie: „Czy można czynić zło, samemu nie będąc złem?”. Jej zdaniem Adolf Eichmann, jeden z niemieckich urzędników odpowiedzialnych za Holokaust, wykonywał złe uczynki kompletnie „bezmyślnie”, jakby w oderwaniu od rzeczywistości jego złych czynów, ponieważ był skupiony wyłącznie na swej karierze. Jak pisze Arendt, „nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił” z powodu „niezdolności… do myślenia z punktu widzenia kogoś innego”. Właśnie te zbiorowe cechy Eichmanna Hannah Arendt nazwała „banalnością zła”, przypisując mu płytkość i nieświadomość oraz niezdolność do głębszej refleksji moralnej. Pogląd ten spotkał się jednak z krytyką z wielu stron, np. amerykański politolog i socjolog Alan Wolfe argumentował, że Arendt zbyt mocno skupiła się na tym, kim był Eichmann, a nie na tym, co Eichmann robił. Podkreślił przy tym, że jak przyznał na nagranych przez siebie taśmach sam Eichmann, „ostrożnemu biurokracie towarzyszył… fanatyczny [nazistowski] wojownik, walczący o wolność mojej krwi, która jest moim prawem od urodzenia”.
Często postrzegamy Trzecią Rzeszę jako strefę bezprawia, jednak rzeczywistość była inna: dyktatura nazistowska i jej polityka prześladowań opierały się na fundamencie prawnym ustanowionym i utrzymywanym przez sędziów, prawników i polityków, takich jak wybitny prawnik Walter Hallstein. Wprawdzie nie był on nigdy członkiem NSDAP, ale w swoim przemówieniu wygłoszonym w Rostocku w roku 1939 nazwał połączenie Austrii i Czechosłowacji z Niemcami utworzeniem Wielkiej Rzeszy Niemieckiej i pochwalił germanizację tzw. „Nowych Terytoriów”, uznając ją za w pełni legalną. Powiedział też, że jednym z najważniejszych praw, które miały zostać wprowadzone w krajach anektowanych, była „Ustawa o ochronie krwi niemieckiej i honoru niemieckiego”, a więc jedna z tzw. ustaw norymberskich, które stworzyły podbudowę prawną pod system totalitarny III Rzeszy i posłużyły do realizacji nazistowskiej polityki rasowej i antysemickiej. Umożliwiły one w pełni legalną z punktu widzenia obowiązującego prawa początkowo jedynie dyskryminację i segregację rasową, następnie prześladowania Żydów, a w końcu Holokaust. Dobitnie ilustruje to, jak prawo może być zastosowane jako narzędzie opresji i zbrodni. Notabene, Walter Hallstein w roku 1958 został wybrany na pierwszego przewodniczącego Komisji Europejskiej zarządzającej Europejską Wspólnotą Gospodarczą, a więc bezpośrednią poprzedniczką Unii Europejskiej. Do dziś pamiętam, jak moja babcia, która przeżyła w polskim wówczas Lwowie zarówno okupację sowiecką, jak i hitlerowską, na moje naiwne pytanie, która z nich była gorsza, odpowiedziała bez namysłu, że ta sowiecka, bo tam nie obowiązywały niemal żadne reguły i prawa, a wiele decyzji było kwestią czyjejś samowoli.
Jednak w obozach koncentracyjnych potrafiła się ujawnić także całkowicie przeciwstawna część ludzkiej natury, będąca źródłem prawdziwej wielkości człowieka. Wspomniany już przeze mnie słynny austriacki psychiatra Viktor Frankl był przez trzy lata był więźniem niemieckich obozów koncentracyjnych. Mimo że w obozach zamordowano większość członków jego rodziny, on sam dożył późnego wieku i zmarł w Wiedniu w 1997 roku. Podsumował swoje dramatyczne doświadczenia w książce Człowiek w poszukiwaniu sensu, którą napisał już po zakończeniu II wojny światowej. Znajdziemy w niej między innymi takie słowa: „Doświadczenia życia obozowego wyraźnie pokazują, że człowiek ma wolność wyboru tego, jak postępuje. Istnieje wystarczająco wiele przykładów, często niezwykle heroicznych, będących dowodem na to, iż apatię można było przezwyciężyć, a rozdrażnienie opanować. Człowiek może zachować resztki wewnętrznej wolności i niezależności myśli, nawet w warunkach tak koszmarnego psychicznego i fizycznego stresu”. I dalej: „Człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi”. Pewnie najbardziej znanym przykładem takiego wolnego wyboru własnej drogi w obozie koncentracyjnym jest zachowanie św. Maksymiliana Marii Kolbego. Kiedy w lipcu 1941 roku jeden z więźniów uciekł z obozu Auschwitz, jego komendant, Karl Fritzsch, skazał z tego powodu 10 osób na śmierć głodową. Ojciec Maksymilian Maria Kolbe dobrowolnie poszedł na śmierć, ofiarując swe życie za obcego mu człowieka, Franciszka Gajowniczka, który zresztą dzięki temu ocalał z Zagłady. Świadek wydarzeń tak wspomina tamte chwile:
„O. Maksymilian wystąpił z szeregu, szedł w więziennym pasiaku, z miską u boku, w drewniakach. Nie szedł jak żebrak ani też jak bohater. Szedł jak człowiek świadomy wielkiej misji. Stanął spokojnie przed oficerami. Cała świta, która dokonywała selekcji, wszyscy stali i patrzyli po sobie, nie wiedzieli, co robić. Wreszcie opamiętał się kierownik obozu i wściekły zapytał swojego zastępcę: »Was will dieses polnische Schwein?« (Czego chce ta polska świnia?). O. Maksymilian w postawie na baczność odpowiedział spokojnie po niemiecku: »Ich will sterben für ihn« (Chcę umrzeć za niego) – i wskazał lewą ręką na stojącego obok Gajowniczka. Padło kolejne pytanie: »Wer bist du?« (Kim jesteś?) – »Ich bin ein polnischer katholischer Priester« (Jestem polskim księdzem katolickim). O. Maksymilian, mimo iż wiedział, jak Niemcy traktują polskich księży, nie bał się przyznać do swojego kapłaństwa. Zapanowała wtedy nieznośna cisza. Każda sekunda wydawała się trwać wieki. Wreszcie stało się coś, czego do dzisiaj nie mogą zrozumieć ani Niemcy, ani więźniowie. Kapitan SS, który zawsze zwracał się do więźniów przez wulgarne »ty«, zwrócił się do o. Maksymiliana per »pan«: »Warum wollen Sie für ihn sterben« (Dlaczego pan chce umrzeć za niego?). O. Maksymilian odpowiedział: »Er hat eine Frau und Kinder« (On ma żonę i dzieci). Po chwili esesman powiedział: »Gut« (Dobrze)”.
Komendant obozu pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że ten krótki dialog jakby na chwilę unieważnił całe zło obozów i pokazał prawdziwą ludzką wielkość. Przecież mógł się na tę zamianę nie zgodzić, ale niekiedy nawet całe wszechpotężne zło zmuszone jest skapitulować przed dobrem. I choć Święty Maksymilian Kolbe po dwóch tygodniach męki głodowej został dobity przez Niemców zastrzykiem z fenolu, to jednak jego ofiara pokazała, że można zachować godność nawet tam, gdzie jak można by sądzić, nie ma już miejsca na człowieczeństwo i na wiarę w przyszłość.
.Ofiara ojca Kolbe jakby zamieniła szyderczy napis umieszczony na bramie obozu w Auschwitz „Praca was wyzwoli” na zupełnie inny: „Miłość was wyzwoli”. Na koniec raz jeszcze oddam głos ocalonemu z Holokaustu więźniowi Auschwitz, Viktorowi Franklowi: „Z całą bowiem pewnością minione lata otrzeźwiły nas i pokazały, że liczy się to, co ludzkie, nauczyły nas, że wszystko sprowadza się do człowieka. To on ocalał, sam »tylko« człowiek – ni mniej, ni więcej! Bo on ocalał w tym bagnie najnowszej przeszłości. Ocalał w doświadczeniu obozów koncentracyjnych”.