
Zachód, patriotyzm ukraiński i idea narodowości
Polska przyjęła największą falę uchodźców i rozmieściła na swoim terytorium potężne siły wojskowe NATO nie tylko z powodu geograficznej bliskości i solidarności, ale także dlatego, że rozumie sowiecką istotę obecnej rosyjskiej nomenklatury, a tym samym zagrożenie płynące dziś z Moskwy – pisze Renato CRISTIN
.W rok po rozpoczęciu wojny, w której Rosja najechała na Ukrainę, próbując zdobyć jej stolicę w celu obalenia legalnego rządu i okupując jej południowo-wschodnie terytoria, możemy zauważyć dwa fakty: druga najpotężniejsza armia świata ugrzęzła na linii frontu narzuconego przez ukraiński opór wspierany przez USA i UE; drugim faktem jest to, że patriotyzm Ukraińców jest rzeczywistością być może nieprzewidzianą przez Kreml; patriotyzm ten stworzył elastyczną i rozproszoną terytorialnie obronę, podsycaną żądaniem wolności i realizowaną nie z przymusowego poboru ani przez najemników (jak Grupa Wagnera), ale przez ochotników, obywateli i rodziny, czyli przez całą ludność, a także, oczywiście, przez wyszkoloną i dobrze uzbrojoną regularną armię.
Naród ukraiński zasługuje więc na pochwałę za swoje cywilne, wojskowe, ale przede wszystkim moralne i duchowe zaangażowanie; za odwagę i patriotyzm, który dziś, w dobie globalizacji i dekonstrukcji idei narodowości, wydaje się niemal niewyobrażalny; za heroizm, który wydobyła wojna rozpętana przez neosowiecką Rosję. Wszystko to w tej tragedii stanowi świetlany przykład dla całego Zachodu.
Odwaga połączona z patriotyzmem tworzy mieszankę cnót, która podtrzymuje działanie i wzmacnia ducha. A pochwała tej podwójnej cnoty jest tak stara jak historia Zachodu, czego dowodem jest podniosłe przemówienie Peryklesa w 431 r. p.n.e. do Ateńczyków ku czci poległych w pierwszym roku wojny peloponeskiej: „Ich śmierć wydaje mi się najlepszym dowodem ich dzielności, częściowo jej pierwszym objawieniem, częściowo ostatecznym ukoronowaniem. […] Z tych zaś bohaterów nikt nie stchórzył, by dłużej cieszyć się bogactwem, nikt żyjąc w ubóstwie nie usunął się z drogi niebezpieczeństwu w nadziei, że kiedyś się wzbogaci. […] Uważali, że piękniej jest walczyć i cierpieć, niż ustąpić i ocalić życie; w ten sposób uniknęli niesławy i złożyli siebie w ofierze; odeszli z tego świata nagle, raczej pełni nadziei niż obawy”.
Postmodernistyczny, pozytywistyczny, nihilistyczny Zachód dewaluuje te słowa jako pustą patriotyczną retorykę, ale jednocześnie mocno wspiera ukraiński opór. Wyłania się tu sprzeczność, którą można wytłumaczyć siłą i trwałością idei narodowości i miłości ojczyzny, która może pokonać ideologiczną siłę etycznego, kulturowego i politycznego nihilizmu, szalejącego w świecie zachodnim. Głos ojczyzny nie został całkowicie zagłuszony przez globalistyczną retorykę i dogmaty politycznej poprawności. W obliczu ukraińskiego heroizmu solidarność narodów europejskich przełożyła się na przyjmowanie uchodźców przez poszczególne kraje, wsparcie instytucjonalne UE i dostawy wojskowe NATO. Zachód odpowiada na wezwanie ludu, który jest i czuje się głęboko europejski. I tej odpowiedzi, zajmując pierwsze miejsce pod każdym względem, udziela Polska.
Polska przyjęła największą falę uchodźców i rozmieściła na swoim terytorium potężne siły wojskowe NATO nie tylko z powodu geograficznej bliskości i solidarności, ale także dlatego, że rozumie sowiecką istotę obecnej rosyjskiej nomenklatury, a tym samym zagrożenie płynące dziś z Moskwy. Po doświadczeniu najazdów i masakr (Katyń to rana, która nigdy się nie zagoi) ze strony ZSRR Polacy rozumieją nastroje panujące dziś na Ukrainie, dla których mordy dokonywane dziś przez rosyjskie wojsko są jak powrót przeszłości, która, choć nigdy nie zostanie zapomniana, wydawała się nie do powtórzenia. Hołodomor – pięć milionów Ukraińców zamordowanych przez bolszewików poprzez głód i rozstrzelania w 1932 roku – którego widmo unosi się nad Ukrainą najeżdżaną i bombardowaną dziś przez neosowiecki reżim, stanowi zbiorowy koszmar narodu ukraińskiego, koszmar, który wkrada się i odnawia w umysłach ludzi, i popycha do jak najostrzejszej reakcji. Reżim rosyjski nie chce uznać winy za to ludobójstwo, podobnie jak reżim turecki nie przyznaje się do tego, które popełniono na Ormianach. Teraz Zachód musi dokonać aktu sprawiedliwości i definitywnie potępić eksterminację Ukraińców i uznać ją za to, czym faktycznie była, za ludobójstwo. Słowo dosadne, ostre, surowe, ale prawdziwe, bez łagodzenia, ale i bez rusofobicznych zapędów. Nie należy mylić Rosjan z Sowietami, narodu rosyjskiego z Kremlem ani wpadać w retoryczną pułapkę, którą putinowska autokracja zastawiła w celu schwytania naiwnych i ukrycia swojej prawdziwej, nihilistycznej i zbrodniczej istoty. Podobnie Zachód musi potępić ideologię komunistyczną we wszystkich jej odmianach, ze wszystkich epok i na wszystkich szerokościach geograficznych – w sposób ostateczny.
A zatem nie rusofobia, lecz odrzucenie komunizmu – dawnego i obecnego sowietyzmu. Zmagania między Zachodem a Rosją wynikają z tej ideologicznej różnicy. Dopiero uświadamiając to sobie, można zdemaskować dezinformację, za której pomocą Kreml dręczy zachodnią opinię publiczną, udaje mu się nawet przekonać wiele słabych lub ideologicznie z góry uschematyzowanych umysłów, naiwnych katolików i kulturalnych wichrzycieli. W istocie Moskwa posługuje się dziś tematem wartości duchowych z takim samym cynizmem, z jakim politbiuro głosiło równość między ludźmi. Łgarstwa, jawne kłamstwa są używane jako instrument wojny psychologiczno-ideologicznej prowadzonej metodami KGB (przemówienie Putina z 21 lutego 2023 r. jest w istocie przesiąknięte nacjonalistyczną demagogią, ukrytą sowiecką nostalgią, pseudoreligijnymi śmieciami i moralistycznymi sztuczkami, eurazjatyzmem i apelami do europejskich tradycjonalistów).
W XX wieku po stronie zachodniej istniały różne interpretacje zagrożenia sowieckiego. W momencie rozmieszczenia radzieckich pocisków SS-20 niektórzy w Niemczech przyjęli szkodliwą uległość wobec radzieckiego imperium, co znalazło wyraz w słynnej formule „lepiej być czerwonym niż martwym”. Dziś Ukraińcy swoją postawą i działaniami zdają się mówić: „Lepiej być martwym niż Rosjaninem”. To wyraz nie tylko patriotyzmu, ale także pojmowania życia – Ukraińcy uczą czegoś Zachód, który choć chwalebnie przypisuje pokojowi najwyższą wartość, stracił jednak zdolność do bohaterstwa.
W tym kontekście Polska wyróżnia się geopolitycznie, orientacją duchową i doświadczeniem historycznym, a więc cechami, które pozwalają jej zrozumieć, a w pewnym stopniu nawet przewidzieć posunięcia coraz groźniejszej i wyraźnie neosowieckiej Rosji. Od 250 lat Polacy, jak napisał Eryk Mistewicz w „L’Opinion” (tekst z nr 49 „Wszystko co Najważniejsze” pt. „250 lat walki z rosyjskim despotyzmem” [LINK >>>] opublikowało kilkanaście tytułów prasowych na świecie, w tym francuski dziennik – dop. red) , buntują się przeciwko rosyjskiemu, a następnie sowieckiemu imperializmowi i dlatego uważają, że „dziś wspieranie pokrzywdzonej Ukrainy jest obowiązkiem całego cywilizowanego świata”. Apel Warszawy, który jest echem apelu Kijowa, jest jasny, jednoznaczny i autentyczny – do tego stopnia, że na ogólnym tle wojny na Ukrainie Polska wyłoniła się jako strategiczny lider Unii Europejskiej. Dzięki jasnej wizji militarnej i doskonałemu politycznemu zrozumieniu intencji stojących za tą niedopuszczalną agresją polski rząd (w tym przypadku również przy poparciu niemal wszystkich partii opozycyjnych) wykazał się niezwykłą umiejętnością interpretacji aktualnej sytuacji geopolitycznej.
Teraz, gdy zimna wojna stała się gorąca, na linii między Zachodem a Rosją pojawiły się nowe siły, wśród których Polska i Włochy są niewątpliwie najlepiej wyposażone geopolitycznie. Z przyczyn historycznych, często tragicznych, w relacjach z Rosją carską, a następnie z Rosją sowiecką, Polska przoduje w znajomości kierunków, na które zorientowana jest dzisiejsza Rosja, a z przyczyn strategicznych i militarno-politycznych jest najlepszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych na gruncie europejskim. Te dwie cechy sprawiają, że Polska jest głównym, choć nie tak rzucającym się w oczy jak Francja i Niemcy, punktem odniesienia dla Europy w konflikcie z Rosją. Z kolei Włochy w okresie zimnej wojny zdobyły znaczne doświadczenie w stosunkach z Europą Wschodnią i Związkiem Radzieckim; doświadczyły długiego i tragicznego okresu czerwonego terroryzmu finansowanego przez niektóre kraje bloku sowieckiego; posiadały największą partię komunistyczną na Zachodzie i mogły dogłębnie poznać społeczno-polityczne słabości tej ideologii; również z tego powodu były do początku lat 90. uprzywilejowanym partnerem Stanów Zjednoczonych.
Dziś w kruchej i zmiennej mozaice geopolitycznej Włochy, rządzone przez Giorgię Meloni, zdecydowanie wzmocniły swoją rolę w konflikcie na Ukrainie i w ramach Paktu Północnoatlantyckiego. Premier Meloni wniosła element o charakterze polityczno-kulturowym, który polega, mówiąc krótko, na waloryzacji idei narodowości, która w czasie rządów poprzedników była podporządkowana tezom globalistycznym i ich ideologicznym implikacjom. Meloni udowadnia, że można połączyć postulaty międzynarodowe i globalne z instancjami narodowymi we właściwym tego słowa znaczeniu, a udaje jej się to dlatego, że jej wizja geopolityczna ma przede wszystkim charakter kulturowy i wyraża się w działaniach prawicy całkowicie uwolnionej od pokus autorytarnych, która przybrała formę liberalnego konserwatyzmu. Tutaj, na płaszczyźnie narodowej, splatają się relacje polityczne między Włochami a Polską, mające potencjał w skali kontynentalnej, zarówno polityczny, jak i instytucjonalny.
Konieczność istnienia NATO, które jeszcze niedawno według wielu na Zachodzie należałoby wręcz zlikwidować i którym wielu nadal pogardza, jest dziś nieodwołalnie potwierdzona przez wydarzenia polityczne, w których centrum znajdują się Włochy i Polska, których rządy wyrażają nie tylko lojalność wobec Paktu Północnoatlantyckiego, ale także lojalność wobec własnych narodów; nie tylko szacunek dla międzynarodowych sojuszy, ale także troskę o własne interesy narodowe. Giorgia Meloni i Mateusz Morawiecki pokazują, że atlantyzm i suwerenność można doskonale połączyć, a stąd równie dobrze możemy przejść do integracji europeizmu i suwerenności, bez sprzeczności, w celu osiągnięcia zmiany w zarządzaniu Europą, prowadzoną od prawie trzydziestu lat przez koalicję partii ludowych i socjalistów.
.Dzisiejsza Europa to wynik gry interesów, a nie kierowanie się wspólnymi wartościami; to wola władzy i brutalny pragmatyzm, który łączy w praktyce to, co w teorii nie może być połączone, tworząc niepokojącą hybrydę polityczną. Chodzi więc o oderwanie partii ludowych od socjalistów i zjednoczenie tych pierwszych z liberalnymi konserwatystami, a nawet przywrócenie ich sojuszu z czasów zimnej wojny, bo dziś warunki na europejskiej szachownicy są zasadniczo podobne do tych z drugiej połowy XX wieku.
Strategiczny sojusz między ludowcami a liberalnymi konserwatystami umożliwiłby stworzenie platformy, która na płaszczyźnie wartości odwróciłaby nihilistyczną trajektorię, którą podąża obecnie Unia Europejska. Na płaszczyźnie politycznej, instytucjonalnej i kulturowej ta nowa droga wzmocniłaby narody jako autonomiczne organy wielkiej europejskiej ojczyzny. Z kolei na płaszczyźnie geopolitycznej pozwoliłaby przezwyciężyć dwuznaczności obecnej większości centrolewicowej i wznowić sojusz ze Stanami Zjednoczonymi (i Izraelem) we wszystkich sferach strategicznych i na wszystkich liniach konfrontacji z innymi potęgami globalnymi lub regionalnymi. Ta droga jest wąska, ale wyraźna i obiecująca – chodzi o to, by kroczyć nią mądrze i bez wahania.
Renato Cristin
Tekst ukazał się w nr 51 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze”
[PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]