Prof. Scott GALLOWAY: Chrońmy ludzi, a nie miejsca pracy; chrońmy miejsca pracy, a nie korporacje; chrońmy korporacje, a nie akcjonariuszy

Chrońmy ludzi, a nie miejsca pracy; chrońmy miejsca pracy, a nie korporacje; chrońmy korporacje, a nie akcjonariuszy

Photo of Scott GALLOWAY

Scott GALLOWAY

Wykładowca New York University Stern School of Business, autor książki „The Four: The Hidden DNA of Amazon, Apple, Facebook, and Google”

W dobrym tonie jest narzekać na rząd i podważać jego rolę w funkcjonowaniu wspólnoty. Ten nasz brak szacunku okazał się słabym punktem, w który uderzyła pandemia – pisze prof. Scott GALLOWAY.

.Bardzo wiele zyskałem na tym, że istnieją rynki prywatne. Korzystając ze swobody podążania za głosem optymizmu, dzięki odpowiedniej mieszance wrodzonego talentu, wielkiej dawki życiowego szczęścia i własnej ciężkiej pracy zdobyłem niesamowite doświadczenie zawodowe i bezpieczeństwo ekonomiczne, co dla moich rodziców jest zdumiewające – wspaniałe i niepojęte zarazem. Jeszcze więcej dostałem jednak w tym samym czasie od rządu. Zasadniczą rolę na mojej życiowej drodze odegrał University of California, ale ważne były też publiczne szkoły. Za istotne uważam też przepisy prawa, dzięki którym nasze firmy mogły bezpiecznie działać i przyjmować założenie, że zawarte przez nie umowy faktycznie obowiązują. Rząd ponadto sfinansował budowę infrastruktury fizycznej i cyfrowej, z której te firmy korzystały.

Rząd – tak samo zresztą jak prywatne przedsięwzięcie – może działać nieefektywnie i nieskutecznie. Jak jednak podkreśla Daniel Markovits, profesor Yale Law School, rząd może być również wręcz niewiarygodnie efektywny. Rodzina o rocznych przychodach na poziomie 60 tysięcy dolarów przekazuje państwu w formie podatku około 10 tysięcy dolarów rocznie. W zamian może liczyć na drogi, szkoły publiczne i działania w zakresie ochrony środowiska, jak również na organizację systemu bezpieczeństwa państwa, straży pożarnej i policji. Gdyby próbować zaspokoić te potrzeby ze środków prywatnych, kosztowałoby nas to znaczenie więcej.

Ta sama rodzina przypuszczalnie płaci 3 tysiące rocznie za telewizję kablową, internet i telefony komórkowe. Kablówka jest do niczego, a amerykańskie łącza internetowe wypadają bardzo słabo w porównaniu z tym, co operatorzy oferują klientom w innych krajach rozwiniętych. Innymi słowy, rząd może być bardzo efektywny – jeśli tylko będziemy współpracować.

Z biegiem lat obserwuję jednak, że w coraz lepszym tonie jest narzekać na rząd i podważać jego rolę w funkcjonowaniu wspólnoty. Najpierw, w czasie rewolucji Reagana, rząd był wrogiem – opresyjną siłą, z którą się trzeba było rozprawić. Potem odebraliśmy mu nawet zaszczytny status godnego przeciwnika. Za najdobitniejszy przykład siły tego długoterminowego trendu należy jednak uznać 2016 rok, kiedy to wybraliśmy na prezydenta gwiazdę reality show. Rząd stał się dla nas produktem rozrywkowym. Nagle można odnieść wrażenie, że od NFL różni się tylko tym, że budzi nieco większy postrach i że można śledzić jego poczynania przez cały rok. Podzieliliśmy się na zwolenników Drużyny Czerwonej i kibiców Drużyny Niebieskiej, a potem z zapartym tchem śledziliśmy, jak nasi starają się wywołać u tych drugich parkinsonizm.

Firmy zaczęły wykorzystywać tę powszechną pogardę dla rządu jako element strategii budowania relacji z inwestorami. Przygotowując się do debiutu giełdowego, 20 sierpnia firma programistyczna Palantir rozesłała swoim inwestorom zestaw dokumentów finansowych. W oficjalnym wniosku firma podkreśla silne powiązania z firmami realizującymi zamówienia publiczne i wspomina o „systemowej niezdolności instytucji rządowych do zaspokojenia potrzeb publicznych”.

„Naszym zdaniem niedoskonałość i utrata legitymacji przez wiele z tych instytucji przyspieszy tylko moment, w którym trzeba będzie wprowadzić w nich zmiany”, twierdzi firma. Powołuje się przy tym… uwaga… na Petera Thiela, czyli człowieka w dużej mierze odpowiedzialnego za sukces Facebooka, który jak chyba żaden innym podmiot przyczynił się do owej „utraty legitymacji”.

Warto się nad tym zastanowić. Trzeba mieć tupet wielkich firm technologicznych, żeby przekonywać inwestorów, że największy klient firmy będzie zwiększać swoje zamówienia z tego mianowicie powodu, że sobie na całego nie radzi. Czy ktokolwiek potrafi sobie wyobrazić, że Accenture zadeklaruje swoim inwestorom spodziewany wzrost zapotrzebowania na swoje usługi, powołując się na… tępotę korporacyjnej Ameryki? Owszem, rząd federalny pewnie nie wykazuje się jakąś szczególną błyskotliwością fiskalną. W 2020 roku Stany Zjednoczone wydadzą o jedną trzecią więcej, niż wynosić będą dochody państwa (stosunek ten wynosić będzie 4,8 biliona do 3,7 biliona dolarów). Warto jednak zauważyć, że z dokumentów przedłożonych przez Palantir inwestorom wynika, że firma odnotowała 580 milionów dolarów straty przy przychodzie na poziomie 743 milionów, a zatem wydała 1,32 miliarda, czyli o dwie trzecie więcej, niż wyniósł jej przychód.

Może jednak parę rad od Wuja Sama by Palantirowi nie zaszkodziło.

Jakość usług jako czynnik ceny

.Nasz brak szacunku przekłada się na nasze priorytety fiskalne, przez co lekceważenie rządu przybiera wymiary samospełniającego się proroctwa. Za mało płacimy nauczycielom, więc poziom nauczania spada – a wtedy ludzie tracą zaufanie do szkół publicznych. Za mało płacimy naukowcom i badaczom zatrudnionym przez rząd (a na dodatek jeszcze nie słuchamy tego, co mają nam do powiedzenia), więc ci najlepsi i najbystrzejsi uciekają do Google’a czy Amazona.

Zwracamy się do Departamentu Sprawiedliwości lub Federalnej Komisji Handlu z prośbą o poskromienie korporacyjnych tytanów, ale jednocześnie wiążemy im ręce, przekazując na ich finansowanie środki stanowiące zaledwie ułamek tego, co mogą wydać prywatne firmy. Amazon ma na swoich usługach w Waszyngtonie więcej pełnoetatowych lobbystów, niż senatorów zasiada w Senacie Stanów Zjednoczonych. Ten nasz brak szacunku okazał się słabym punktem, w który uderzyła pandemia.

Niby jesteśmy najbogatszym krajem w historii świata, ale przez kilka miesięcy nie byliśmy w stanie opracować skutecznego testu na koronawirusa. Naukowcy pracujący pod egidą rządu zostali zepchnięci na boczny tor, a przynależność partyjna wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Drużyna Niebieskich wytykała Drużynie Czerwonych, że jej zwolennicy nie noszą maseczek i przez to narażają na niebezpieczeństwo dziadków. Drużyna Czerwonych zarzucała zaś Drużynie Niebieskich, że w imię czegoś, co w żaden sposób nie dotknęło nikogo z ich znajomych, podważają zasady wolności indywidualnej i narażają gospodarkę na szkody.

Gdy w efekcie wirus wziął nad nami górę, w pośpiechu uchwaliliśmy ułomny program pomocowy. Gubernatorzy czerwonych stanów i kanclerze niebieskich uniwersytetów wspólną decyzją przedłożyli względy polityczne i finansowe nad zdrowie kraju, przedwcześnie wszystko otwierając.

Dziwna sztuczka demokracji

.Co możemy zrobić, aby wzmocnić to, nad czym mamy kontrolę, czyli nasz rząd? Nasze doświadczenia – z administracją Trumpa, w szczególności w okresie pandemii – pokazują, że gdy rząd jest słaby, urzędnicy pochodzący z wyborów dysponują większą władzą, niż nam się wydawało, a instytucje mogą mniej. Paradoksalnie urzędnicy tak się wzmocnili dzięki temu, że tak bardzo ich nie szanujemy. Sami pozwoliliśmy im osłabić instytucje, które w założeniu miały w długim okresie stanowić dla nich przeciwwagę. Sami dopuściliśmy do tego, że teraz to oni nas trzymają w szachu.

W ujęciu zbiorczym ludzie nie najlepiej radzą sobie z wybieganiem myślami daleko naprzód. Przedkładamy bieżącą obniżkę podatków nad czystsze środowisko dla naszych dzieci za dziesięć lat. Za cenę natychmiastowej gratyfikacji gotowi jesteśmy uciszyć nasze instynkty.

Demokracja idealna to hasło populistyczne (starogreckie słowo demos oznaczało „zwykłych obywateli”). Innowacje wprowadzane do tego modelu spowalniają procesy demokratyczne, nakładając na nie przepisy, sądy i agencje. Efekt równoważący wywołują w założeniu również media, w szczególności eksperci, którzy mówią: „Może chwilę się zastanówmy, zanim zabronimy wjazdu imigrantom z pewnych określonych krajów, zanim skreślimy grizli z listy gatunków zagrożonych, zanim dodamy do spisu powszechnego pytanie o obywatelstwo albo zanim ograniczymy dostęp do środków antykoncepcyjnych – tylko dlatego, że ludziom chwilowo sprawującym władzę wydaje się, że to taki dobry pomysł”.

Akurat w tej kwestii najdonioślejsze znaczenie ma mechanizm najprostszy – czyli głosowanie. Warto głosować również w tych mniej popularnych głosowaniach. Warto głosować w wyborach lokalnych. Dlaczego? Ponieważ skład rządu w każdym danym momencie zależy od ludzi wybieranych w wyborach, a ci ludzie podejmują decyzje odpowiadające preferencjom wyborców. Liczy się przede wszystkim to, żeby w ogóle głosować. Na kogo się głosuje, jest już mniej istotne. Chodzi bowiem przede wszystkim oto, aby wysłać politykom czytelny sygnał, że powinni zwrócić na nas uwagę. Dlaczego tak to jest, że w naszym systemie tyle pieniędzy płynie od ludzi młodych o starych? Otóż dlatego, że to starzy ludzie głosują. Ludzie powyżej 65. roku życia głosują dwukrotnie częściej niż ci poniżej trzydziestki. W rezultacie element demo z nazwy demokracja działa… aż za dobrze. Politycy będą woleli skupić się na potrzebach starszych ludzi, którzy na nich nie głosowali – ponieważ ich głosy mają szansę zdobyć. A kim się nie będą przejmować? Tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie głosują (lub nie przekazują im dużych sum pieniędzy).

Tragedia prostego ludu

.Rząd z założenia powinien zapobiegać tragediom, że tak powiem, prostego ludu. Gdy piszę tę książkę w sierpniu 2020 roku, głównym zadaniem rządu jest przeprowadzić nas przez pandemię i wyprowadzić na prostą. Przypuszczam, że nadal tak będzie, gdy książka będzie szła do druku. Ta pandemia to przygnębiająco smutne pasmo gaf i przegapionych szans, ale poszukiwaniem winnych będą się kiedyś zajmować historycy – poważni liderzy nie powinni zaprzątać sobie tym głowy. Oto bowiem stoimy na krawędzi gospodarczej katastrofy, której usiłowaliśmy zaradzić, wyrzucając w błoto zdecydowaną większość z 3 bilionów dolarów wyasygnowanych na ten cel.

Powinniśmy bowiem chronić ludzi, a nie firmy. Gdyby to ode mnie zależało, obrałbym ścieżkę wytyczoną przez Niemcy. Tam wdrożono program „Kurzarbeit”, w ramach którego pracodawca może w okresie pandemii postojować pracownika, a państwo bierze na siebie ciężar wypłaty dwóch trzecich jego pensji. Pracownik teoretycznie pozostaje w stosunku zatrudnienia, więc gdy znów będzie miał co robić, po prostu wróci do swoich dawnych obowiązków – a dopóki względy bezpieczeństwa na to nie pozwalają, nie musi pracować. Rząd mówi zatem: „Nie musisz się martwić, że zabraknie ci pieniędzy na jedzenie. Możesz ograniczyć kontakty z ludźmi i nie martwić się o byt swojej rodziny. Nie musisz podejmować złych decyzji, żeby mieć co do garnka włożyć”. I też tam strachu nie ma. Poczucie szczęścia zależy nie tylko od tego, co się ma, ale również od tego, czego się nie ma. W szczególności zaś, aby być szczęśliwym, trzeba nie mieć obaw. Trzeba się nie martwić o to, że się nie będzie miało z czego wyżywić rodziny albo że poważna choroba może oznaczać bankructwo.

W sferze gospodarczej reakcje na pandemię powinny skupiać się na ochronie ludzi, dla których stanowi ona zagrożenie. Jeśli to ma sens, można podejmować działania, które zapewnią im możliwość pracy, gdy to wszystko się skończy. W tych rozważaniach należy jednak wyjść od człowieka i kierować się w górę, a nie przyjąć za punkt wyjścia interes akcjonariuszy i powoli schodzić w dół.

.W kapitalizmie tak to już jest, że akcjonariusze czasem tracą pieniądze. Priorytety należy więc zdefiniować w sposób następujący: chronimy ludzi, a nie miejsca pracy; chronimy miejsca pracy, a nie korporacje; chronimy korporacje, a nie akcjonariuszy. Na tym lista się kończy.

Scott Galloway
Fragment książki „Post-Corona. Biznes w czasie pandemii”, tłumaczenie: Magda Witkowska (wyd. MT Biznes, Warszawa 2021).

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 sierpnia 2021