Tomasz ALEKSANDROWICZ: "Wraca Snowden. I powraca pytanie: ile wolności, ile bezpieczeństwa"

"Wraca Snowden. I powraca pytanie

Photo of Prof. Tomasz ALEKSANDROWICZ

Prof. Tomasz ALEKSANDROWICZ

Profesor nadzw. Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Ekspert zarządzania informacją z Centrum Badań nad Terroryzmem. Współtworzy Instytut Analizy Informacji Collegium Civitas.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

„Washington Post” opublikował omówienie kolejnej porcji materiałów otrzymanych od Edwarda Snowdena. Tym razem nie są to zbiorcze dane, lecz konkretne przypadki. Okazuje się, że 90% to przypadkowe osoby, w różny sposób „zamieszane” w terroryzm, jak dziewczyna, którą porzucił kochanek, by udać się do Kandaharu. To był powód podsłuchu i znalezienia się jej w bazie danych NSA. Podobnie jak wielu innych: Snowden przekazał dane ponad 160 tys. osób: prywatne zdjęcia, niekiedy pikantne, badania lekarskie, dowody zdrad małżeńskich, romanse biurowe… Dane, które z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa okazały się do niczego nieprzydatne poza kilkoma wyjątkami. Tak więc w morzu śmieci NSA znalazła tylko kilka pereł. Warto zatem?

Debata o podsłuchach wraca do przestrzeni publicznej: pytania o sens tak szeroko zakrojonej operacji, prawo do prywatności naruszane na masową skalę, namacalne efekty tego procederu. Wraca jeden z obecnych od dawna w debacie publicznej dylemat: ile wolności, ile bezpieczeństwa?

Skrajne stanowiska prowadzą nas z reguły donikąd. Wyobraźmy sobie debatę na podobny temat: bezpieczeństwo międzynarodowego lotnictwa cywilnego. Znakomita większość pasażerów narzeka, że na lotnisko trzeba przybyć co najmniej dwie godziny wcześniej, poddać się drobiazgowej i niekiedy upokarzającej kontroli, że podejrzana jest każda butelka coca coli, że nie dość, iż security grzebie w walizkach, to nawet każe zdejmować buty… Inni (w mniejszości) narzekają na strach: oglądają się nerwowo za osobnikiem o arabskich rysach twarzy, z niepokojem oczekują na lądowanie i oddychają z ulgą dopiero opuszczając docelowe lotnisko. Jeśli zaś zdarzy się zamach lub jego próba, oskarżeniom pod adresem security nie ma końca: jak mogli do tego dopuścić?

Spróbujmy rozwiązać problem. Wyobraźmy sobie zatem, że bilety lotnicze kupuje się tak, jak miejscówki w pociągu ekspresowym, nie okazując żadnych dokumentów. Na lotnisku sprawdza się jedynie fakt posiadania ważnego biletu i niekiedy paszport upoważniający do opuszczenia kraju; na lotnisko standardowo przyjeżdżamy na 20 minut przed startem, zabierając ze sobą na pokład dowolny bagaż: byle się zmieścił w szafce nad rzędami foteli. Chcielibyście tak podróżować? Ja nie. 

To może inaczej: pasażerowie przebierają się w firmowe kombinezony przypominające strój więzienny, są skuwani w rękach i nogach, cały bagaż trafia do pojemników antydetonacyjnych; przez cały lot towarzyszą nam dwa bojowe myśliwce. Bezpieczniej? Bez wątpienia. Są chętni na taki lot? Beze mnie.

Skrajne rozwiązania możemy zatem odrzucić. Wracamy do starego mądrego Arystotelesa i jego złotego środka czyli zdrowego rozsądku.

zdjęcie

Antynomia pomiędzy wolnością a bezpieczeństwem jest po części fałszywa. Szymon Mroczek, przyboczny do spraw wywiadu i bezpieczeństwa kanclerza Jana Zamoyskiego powiadał: „(…) wiesz co najmocniejsze, co przemożne w ludziach? Strach. Strach towarzyszy człowiekowi przez całe życie. Na polu boju zapominasz o śmierci; nie śmierć jest najgroźniejsza, ale lęk przed cierpieniem, męką, przed utratą tego, co posiadasz. Gdy zbudowałeś dom, boisz się pożaru, gdy zdobyłeś władzę, boisz się każdego kroku, każdej decyzji, wszędzie czyha niebezpieczeństwo. Ale strach jest potęgą. Prawdziwa władza żywi się strachem, wzmacnia nim, rośnie jak pająk pożerający muchy. (…) Wolność! Cóż mi po niej, jeśli boję się, że spłonie mój dom!” (Z.Safian, Kanclerz). Trudno mu odmówić racji. Jednak poddając się strachowi – poddajemy się równocześnie woli terrorystów: oni chcą nas zastraszyć, chcą, żebyśmy się bali, chcą, abyśmy nerwowo oglądali się za każdym bezpańskim bagażem na lotnisku czy w metrze, podejrzewając, że to bomba a nie efekt czyjegoś roztargnienia. I to im się już udało, to starcie wygrali. Boimy się. Gorzej: boi się także państwo, boi się powtórki 11 września w Nowym Yorku, Madrytu, Londynu.

Państwo reaguje tak, jak nakazywali bracia Arkadij i Borys Strugaccy w Żuku w mrowisku: “Dla uczonych wszystko jest jasne – nie należy mnożyć zbytecznych bytów bez bezwzględnej konieczności. Ale my nie jesteśmy uczonymi. Pomyłka uczonego to w ostatecznym rachunku jego prywatna sprawa. A my nie możemy się mylić. Wolno nam uzyskać opinię obskurantów, mistyków, zabobonnych kretynów. Jednego nam nigdy nie wybaczą – jeśli nie docenimy niebezpieczeństwa. I jeśli w naszym domu zapachniało nagle siarką, nie mamy po prostu prawa dyskutować o molekularnych fluktuacjach – mamy obowiązek założyć, że gdzieś opodal pojawił się diabeł z rogami, i przedsięwziąć odpowiednie środki do zorganizowania produkcji wody święconej włącznie, i to w skali przemysłowej. I Bogu dzięki, jeśli okaże się, że to były tylko fluktuacje, i cała Rada Światowa będzie się z nas śmiać do rozpuku, razem z dziećmi w wieku przedszkolnym…” I rzeczywiście: powstaje zamknięte koło. Po zamachu władze bezpieczeństwa gromko oskarżane są o nieudolność; jeśli pamięć o zamachu mija i nie odczuwamy zagrożenia, podnosza się głosy o naruszanie prawa do prywatności, nadmiernie rozbudowane uprawnienia służb bezpieczeństwa i nadużywanie władzy. Jak wybrnąć z tego zaklętego kręgu?

Ważnej odpowiedzi udzielił na to pytanie William Gibson (tak, ten sam – autor Neuromancera i twórca pojęcia cyberspace) wkładając w usta jednego z bohaterów Spook Coutry słowa: “Istnienie państwa zależy od stanowionych przez nie praw. Stan państwa w takim momencie nie ma znaczenia. Jeśli morale obywateli zależy od sytuacji, to można przyjąć, że owo morale nie istnieje. Jeśli prawo w państwie stanowione jest zależnie od sytuacji, założyć można, iż państwo nie posiada żadnych praw i wkrótce przestanie istnieć. (…) Naprawdę tak bardzo obawiasz się terrorystów, że jesteś gotów zniszczyć podwaliny, na których zbudowano Amerykę? (…) Jeśli do tego dopuścisz, terroryści wygrają. Taki jest bowiem, i to dokładnie, ich cel: wystraszyć cię tak mocno, byś zawiesił rządy prawa. Dlatego właśnie mówimy o nich terroryści. Używają środków, które mają cię przerazić i spowodować rozpad społeczeństwa”.

tumblr_n7yhfyKJgf1st5lhmo1_1280

Nie ma co ukrywać: terroryści mogą uderzyć w wybranym przez siebie czasie w wybrany przez siebie cel, działając w wybrany przez siebie sposób, zaś państwo nie jest w stanie chronić wszystkiego, przez cały czas i przed dowolnym modus operandi zamachowców. Jak więc walczyć z terroryzmem?

Odpowiedź na to pytanie – pełną wszkże wątpliwości – sformułował Brian Jenkins, doradca szefa RAND Corp., jeden z największych znawców problematyki i uznany autorytet. Rzecz w tym, podkreśla Jenkins w Unconquerable Nation, aby Ameryka zdołała pokonać terroryzm zachowując swoje zasady wolności, na których została zbudowana i których broniła przez ponad 200 lat. Zamknięcie się w dobrze strzeżonej twierdzy, coraz bardziej wyrafinowane systemy monitoringu i inwigilacji, wymyślne systemy kontroli nie są rozwiązaniem problemu. Oznaczałoby to utratę liberalnych wartości, których w walce z terroryzmem musimy bronić. Walcząc z terroryzmem, twierdzi Jenkins, musimy zacząć od wzmocnienia samych siebie. Dla bezpieczeństwa trzeba czegoś więcej, niż wspomniane już systemy bezpieczeństwa i zastępy uzbrojonych strażników. Trzeba zatem przyjąć realistyczne podejście do akceptowalnego ryzyka i myśleć o bezpieczeństwie w sposób innowacyjny, postrzegając je jako proces o wielu ogniwach: wywiadu, rozwiązań prawnych, profilaktyki społecznej, rozwiązań organizacyjnych, koordynacji działań. Co jednak najistotniejsze to świadomość, że zwalczanie terroryzmu to nie tylko technika i organizacja, lecz także wyzwania o charakterze moralnym. Jenkins przestrzega zatem, aby uwzględniając kwestie moralne w strategicznych kalkulacjach zawsze mieć na względzie podstawowe wartości – nie możemy łamać zasad, których bronimy.

Jak te rady zastosować do kwestii podsłuchów stosowanych przez NSA niemal na wzór badań przesiewowych?

  • Po pierwsze, podsłuchy są potrzebne i będą wykorzystywane. Tak było jest i będzie, trudno mieć tu jakiekolwiek złudzenia.
  •  Po drugie, podsłuchy powinny być stosowane wtedy, gdy  treści, które władze spodziewają się pozyskać, mają znaczenie dla bezpieczeństwa. To wyklucza metodę podsłuchiwania „wszystkiego i wszystkich”.
  •  Po trzecie, materiał z podsłuchu „nietrafionego” – bo i takie przy najlepszej woli się zdarzają – musi być trwale zniszczony. Jeśli był zastosowany w ramach walki z terroryzmem – nie może być już wykorzystywany w innych celach.
  • Po czwarte, materiały z podsłuchu muszą być chronione jak źrenica oka. Ludzkie intymności, słabości, skrywane przed bliźnimi tajemnice obyczajowe – mogą być wykorzystane tylko przeciw terrorystom. Kropka.

Wynika z tego jasno, że stosowanie podsłuchów musi być ukierunkowane, pod kontrolą prawa, a sam podsłuch musi zyskać swoją poprzednią rangę – środka pomocniczego, stosowanego wtedy, gdy inne metody pozyskiwania informacji są niedostępne.

Terroryzm jest formą walki informacyjnej. Jeśli państwo wpada w panikę – łatwo przeciętnemu obywatelowi wpaść w pułapkę antyterrorystycznych zabezpieczeń. Wystarczy błąd w bazie danych, przypadkowy kontakt z kimś podejrzewanym (słusznie lub nie) o związki z terroryzmem, ostatnio nawet rozładowany telefon komórkowy czy laptop na lotnisku, które mogą zostać uznane za bombę. To nawet nie jest cena za bezpieczeństwo, to cena za jego iluzję.

Z terroryzmem trzeba walczyć, także radykalnymi metodami i także poświęcając część praw obywatelskich. Jednak lekarstwo nie może być bardziej szkodliwe niż choroba. Inaczej pewnego dnia obudzimy się w pełni wolni od zagrożenia ze strony terrorystów, za to w państwie rządzonym na wzór Korei Północnej.

To będzie ostateczne zwycięstwo Osamy bin Ladena zza grobu.

Tomasz Aleksandrowicz

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 lipca 2014