"Cyberterroryzm. Gra o duszę"
Podstawowy błąd, często popełniany podczas prób definiowania terroryzmu, to klasyfikowanie tego zjawiska w kategoriach moralno-etycznych i sytuowanie w ramach utartego schematu „dobry–zły”. Rzecz jasna, terroryzm plasuje się na samym dole tego rankingu, oceniany jako działalność wyjątkowo negatywna.
.Czy jednak rzeczywiście ocena zjawiska jest tak prosta i oczywista? Otóż nie. Co więcej, takie założenie wyjściowe nie pozwala obiektywnie postrzegać i rzetelnie opisywać zjawiska terroryzmu. Podążając tym tropem w definiowaniu zjawiska terroryzmu, odetnijmy się na chwilę od prób wartościowania (właściwym dziedzinom etyki i filozofii) i przyjmijmy założenie, że terroryzm jest tylko jedną z metod działania lub szerzej – zjawiskiem społecznym (o charakterze socjologicznym).
Wszelkie wydarzenia o charakterze terrorystycznym mają boleśnie realny wpływ na świadomość społeczną i silnie ją kształtują. Dlatego tak ważne jest, by postarać się rozpatrywać zjawisko terroryzmu bez zbędnych emocji. Bez wątpienia trudno wymagać, aby w obliczu śmierci, przemocy i zastraszania, zawsze udawało się zachować tzw. zimną krew. Niemniej jednak warto podjąć ten wysiłek. Dlaczego? Oto kilka prostych pytań i odpowiedzi.
.Czy przemoc jest zła? W pierwszym odruchu większość z nas odpowie „tak”, by po chwili dodać „ale…”. W tym właśnie „ale” tkwi sedno sprawy. Czy bandyta, który bije policjanta czyni źle? Tak. Czy policjant, bijący bandytę czyni źle? Nie. Dlaczego? Upraszczając do granic możliwości, trzeba stwierdzić, że bandyta działa w celach przestępczych, a policjant w imię szeroko pojętego dobra społecznego. Ocena jest subiektywna – przestępca zapewne zupełnie inaczej zapatruje się na tę sytuację. Zawsze jedna ze stron takiego siłowego konfliktu uzna użycie przemocy w danym momencie za pozytyw.
Czy przymus jest zły? I tu pokusa szybkiej negatywnej oceny bywa silna, ale bez wątpienia nie aż tak, jak w pierwszym przykładzie. Czy bandyta przymuszający przechodnia do zdjęcia kurtki w celach rabunkowych czyni źle? Tak. Czy policjant przymuszający bandytę do zdjęcia kurtki w ramach kontroli osobistej czyni źle? Nie. Przymus jest tylko jedną z form działania, podejmowanego w pozytywnym lub negatywnym celu. Obiektywnie nie da się więc ocenić, czy jest dobry, czy zły.
Czy zastraszanie jest złe? Tutaj o wiele więcej osób, niż w przypadku przymusu i przemocy, skłoniłoby się zapewne ku ostrożniejszej ocenie. Bo czy policjant grożący bandycie użyciem środków przymusu bezpośredniego i broni jest zły? Nie. Czy bandyta grożący obywatelowi pobiciem jest zły? Tak.
Jak widać szufladkowanie wspomnianych powyżej form działania jako z założenia złych prowadzi nie tylko do zaciemnienia rzeczywistego obrazu zjawiska, ale i do dysonansu społecznego. Skoro bowiem „my” jesteśmy „dobrzy”, to jak to możliwe, że czynimy „zło”? Przemoc, przymus, zastraszanie – towarzyszą nam w różnych wymiarach w życiu codziennym i stanowią naturalny element natury ludzkiej i układów społecznych.
W tym momencie należy się na moment zatrzymać w dalszej argumentacji i podkreślić, że założenie to nie usprawiedliwia w żadnej mierze stosowania terroryzmu…, choć po chwili zastanowienia trzeba przyznać, że tylko wtedy, jeśli metoda ta zastosowana będzie przeciwko „nam”. W przypadku bowiem, gdy „my” sięgniemy po metody terrorystyczne dla osiągniecia celu korzystnego dla „nas”, ocena będzie już o wiele łagodniejsza. W tym miejscu warto znów sięgnąć po przykład.
.Osama bin Laden i Józef Piłsudski. Trzeba przyznać, że bin Laden w kwestii terroryzmu mógłby się wiele nauczyć od marszałka Piłsudskiego, który pozostaje jednym z liderów w tej dziedzinie w historii naszego kraju. Umiejętności organizacyjne, determinacja, kontrowersyjna, ale skuteczna, brutalność działań, pozwalają nazywać naszego bohatera narodowego „wielkim terrorystą”. Czy w tym przypadku to określenie obraźliwe? Ależ skąd! To tylko stwierdzenie niezaprzeczalnego faktu. O ocenie decydować będzie bowiem cel działania, a nie zastosowana metoda. Nie oznacza to, że „cel uświęca środki”, a jedynie, że determinuje i uzasadnia ich dobór. Całe rzesze terrorystów z zachodu i wschodu, północy i południa ruszały i ruszają zabijać, po uprzedniej wizycie w świątyni, modlitwie i błogosławieństwie.
Bin Laden jest oceniany bardzo negatywnie tylko w tzw. naszej strefie cywilizacyjnej – na tzw. Zachodzie. W świecie muzułmańskim ten „wielki terrorysta” zbiera pozytywne oceny. Przez rzesze osób uznawany jest za bohatera, tak jak Marszałek przez rzesze Polaków. To nie powinno dziwić. Nie ma w tym nic zaskakującego ani nic „złego”. Wychodzenie z założenia, że „my” mamy rację a nie „oni”, jest równie słuszne jak „ich” przekonanie o tym, że to „oni” mają rację, a nie „my”. Operujemy na innych poziomach świadomości i wychodzimy z przeciwnych założeń, do których obie strony są w równie niezachwiany sposób przywiązane.
Często można odnieść wrażenie, że dużo energii i czasu poświęca się na krytykę takich ocen pozytywnych i próby nakłaniania do zmiany tych ocen. To strata czasu wynikająca z niezrozumienia nie tylko mentalności i uwarunkowań kulturowo-religijnych pewnych dużych grup i metagrup społecznych, ale i z niezachwianego przekonania o słuszności swoich racji. Problem w tym, że owe „nasze” racje są odmienne od „ich” racji. Próby szukania wspólnej płaszczyzny do dyskusji na ten temat nie mogą przynieść jednoznacznej odpowiedzi, a znalezienie zadowalającego obie strony konsensusu jest niezwykle wątpliwe. A czy w ogóle jest to możliwe? Próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie, spójrzmy przez pryzmat setek czy nawet tysięcy lat osobnego rozwoju. Przekonywanie do „naszych” racji jest równie skuteczne, jak „ich” przekonywanie nas. A jeszcze bardziej obrazowo można stwierdzić, że nakłanianie do wprowadzenia pełnej demokracji np. w Afganistanie według znów tzw. zachodnich standardów ma takie same szanse powodzenia, jak próba wprowadzenia szariatu w Czechach. Idźmy dalej. Wychodzenie z założenia, że „my” mamy rację a nie „oni”, jest równie słuszne, jak „ich” przekonanie o tym, że to „oni” mają rację, a nie „my”. Po prostu operujemy na innych poziomach świadomości. Nie ma jednej racji, są dwie różne, równie dobre, dla ich reprezentantów. Trzeba się z tym pogodzić.
Godząc się z tym stanem rzeczy, należy iść krok dalej i przyjąć do wiadomości, że celem działania terrorystycznego nie jest przekonanie do swojego punktu widzenia, ale osiągnięcie swojego celu. W tym konflikcie światopoglądowym chodzi po prostu o to, kto wygra. Jest to atawistyczny, podstawowy motyw działania człowieka.
* * *
.I teraz uwaga: w przeciwdziałaniu terroryzmowi niezwykle ważnym elementem jest akceptacja społeczna dla stosowanych form i metod. Wynika to z faktu, ze większość z nich łaczy się ze stosowaniem przymusu. O ile bowiem praca służb specjalnych na ogół nie jest (i być nie powinna z natury rzeczy!) bezpośrednio odczuwalna dla społeczeństwa, o tyle wszelkie przedsięwzięcia związane z fizyczną ingerencją są odczuwalne. Poziom zagrożenia, a dokładniej tzw. poczucie zagrożenia, w prosty sposób przekłada się na akceptację działań, które mają umocnić poczucie własnego bezpieczeństwa. Psychologiczny ale i czysto logiczny mechanizm polega na tym, iż im bardziej człowiek się boi, na tym więcej ograniczeń się godzi, by zmienić ten stan rzeczy.
Dążenie do niwelacji zagrożenia sprawia, że tworzy się systemy i rozwiązania organizacyjne, nakierowane na zaostrzenie form przymusowej kontroli i nadzoru. Na przykład, jeżeli mamy do czynienia z groźbą wysadzenia samolotu, zwiększamy zakres kontroli przed wejściem na pokład i wymagania dotyczące samej podróży. Bywa to uciążliwe, ale jest skuteczne. Przykład ten jest bardzo charakterystyczny i warto właśnie nim się posłużyć. Przy wysokim poczuciu zagrożenia metody te nie są odbierane negatywnie, ale gdy zaczynamy czuć się bezpieczniej, akceptacja spada. W pewnym momencie zaczynają pojawiać się opinie negatywne, wreszcie opór i sprzeciw.
Tymczasem efektywny system bezpieczeństwa musi być wolny od wyjątków. Musi też być dostosowany do miejsca, czasu i sytuacji. Należy zawsze wyważyć decyzje o zabezpieczeniach tak, aby uniknąć wzmiankowanej powyżej krytyki, a co za tym idzie dopuszczenia do zaprzeczenia takiej konieczności. Brak społecznego poparcia w tej sprawie może prowadzić do sytuacji, w której strzegący bezpieczeństwa może zacząć być postrzegany bardziej negatywnie niż ten, który stworzył zagrożenie. To dlatego, że zagrożenie do momentu zamachu jest tylko potencjalne (nawet, gdy jest wysoce prawdopodobne), a tymczasem wszelkie czynności zabezpieczające są realne i namacalne.
Rosnąca frustracja prowokuje czasami wysoce nielogiczne wnioski, np. „ograniczenie wolności to sukces terrorystów”. Po pierwsze określanie systemów bezpieczeństwa mianem „ograniczania wolności” stoi w sprzeczności z definicją państwa, gdyż ta forma organizowania się społeczeństwa bazuje na ograniczeniu części wolności osobistych na rzecz dobra ogółu i jest warunkiem sine qua non istnienia państwa. W sytuacji zagrożenia atakiem podejmujemy środki, by do niego nie dopuścić. Jeżeli środki te są właściwe, to osiągamy swój cel…, a terroryści nie. Gdzie jest więc ich sukces? Nie ma zamachu – my wygrywamy! Nie ma zamachu – oni przegrywają! Należy z większą rozwagą wydawać osądy dotyczące instytucji dbających o nasze bezpieczeństwo.
Wracając zaś do kwestii działania systemów bezpieczeństwa w kontekście aktywności służb specjalnych, warto zwrócić uwagę na fakt, iż to właśnie ten kierunek jest bez wątpienia najmniej uciążliwy dla społeczeństwa, a za to najskuteczniejszy. Najlepszym bowiem rozwiązaniem jest zapobiec zagrożeniu a nie reagować na nie. Szereg uprawnień, którymi dysponują służby specjalne, oczywiście wiąże się z różnymi formami tzw. inwigilacji, ale… Właśnie „ale”, bo bywa to powodem do wystąpień krytycznych wskazujących na wkraczanie w sferę prywatności obywateli, gdy tymczasem ponownie popełniany jest pewien błąd w pojmowaniu istoty takich działań.
Przede wszystkim sprawą kluczową jest to, że żadna służba nie ma prawa do sprawdzania wszystkiego i wszystkich. Wszelkie działania są obwarowane wieloma zapisami ustawowymi, rozporządzeniami i aktami wewnętrznymi. Większą ilością niż zapewne w innych sektorach działań państwa. Ich przestrzeganie jest w każdej służbie ściśle pilnowane z prostego powodu – łamanie prawa byłoby nie tylko sprzeczne z istotą funkcjonowanie służby specjalnej, ale i podważałoby fundamenty jej istnienia.
Świadomość prawna i odpowiedzialność w tym zakresie w służbach specjalnych są kolosalnie większe niż wśród tych, którzy ostro krytykują różne działania, gdyż wynika z wysokiego poziomu wykształcenia, wyszkolenia, doświadczenia, a przede wszystkim – z wysokiego poziomu świadomości konsekwencji swojego działania i odpowiedzialności za nie. Właśnie dlatego określa się służby specjalne formacjami elitarnymi.
Inną kwestią jest to, że tzw. permanentna inwigilacja byłaby niekorzystna zwłaszcza z punktu widzenia służb specjalnych. Wynika to z faktu, że wiązałoby się to z potężnym rozproszeniem sił i środków. Ilość pozyskanych informacji zablokowałaby służbę, gdyż nie można byłoby tych informacji szybko i sprawnie przesiać i przeanalizować, bo wbrew pozorom komputerowe systemy analityczne nie załatwiają sprawy. W związku z tym powierzchowność takiej wiedzy świadczyłaby o jej niskiej użyteczności.
Nawiasem mówiąc, liczba „specjalistów” od służb specjalnych jest przerażająco duża. Każdy, kto przeczytał jedną książkę np. Roberta Ludluma, już uważa się za eksperta, zwłaszcza jeśli stanie przed mikrofonem lub kamerą. Jest to o tyle dziwne i przykre, że po obejrzeniu jednego odcinka „Doktora House’a” jakoś nikt nie próbuje pouczać lekarzy jak diagnozować.
.Instrumenty prawne umożliwiające zapewnienie bezpieczeństwa nie są wrogiem społeczeństwa, ale jego sprzymierzeńcem. Pozwalają zapobiec zamachowi, powstrzymać terrorystów, zlikwidować źródło zagrożenia, zapobiec jego odrodzeniu. Wymagając zapewnienia bezpieczeństwa, nie można jednocześnie ograniczać możliwości skutecznego działania. Odpowiedzią na obawy dotyczące wolności obywatelskich jest zbalansowany system organów bezpieczeństwa państwa oraz system kontroli i nadzoru.
Społeczne przyzwolenie na funkcjonowanie systemów zabezpieczeń ma jeszcze inny aspekt. Bardzo łatwo o pozytywne opinie dotyczące dokładnej kontroli „ich”, ale już negatywnie oceniana będzie taka sama kontrola „nas”. Trudno tu o obiektywizm. Problem polega na tym, że nie da się przecież, na poziomie działań profilaktycznych i prewencyjnych, dokonać precyzyjnego podziału na „nas” i na „ich”.
* * *
.Skuteczny system bezpieczeństwa zawsze wchodzi w kolizję ze swobodami obywatelskimi. To istotny element w analizie podjętych i planowanych środków. Dlatego też należy brać pod uwagę nie tylko doraźne korzyści, ale i ich długofalową skuteczność. Trzeba także pamiętać o kosztach społecznych, które mogą być wysokie w dłuższej perspektywie. Nadużywanie zaufania obywateli i ich aprobaty zawsze doprowadzi do społecznego sprzeciwu. Aprobowane formy i metody działania muszą być proporcjonalne do poziomu zagrożenia.
Niestety, bywa, że stosowany jest też inny sposób postępowania, skuteczny jedynie na krótką metę. Tym sposobem jest takie operowanie informacjami dotyczącymi zagrożenia terrorystycznego, aby podtrzymywać podwyższone poczucie zagrożenia, gdyż ułatwia to aprobatę dla działań ograniczających wolności obywatelskie. Pomijając słuszność lub niesłuszność stosowania tej czysto socjotechnicznej sztuczki należy stwierdzić, że nie da się tak działać bez końca. Społeczeństwo prędzej czy później orientuje się, że „coś tu nie gra”.
Epatowanie zagrożeniem początkowo przynosi skutek, potem budzi wątpliwości, później męczy, a na końcu tylko śmieszy i nie wzbudza zainteresowania. Uczciwa komunikacja społeczna w kwestii zagrożeń terrorystycznych i adekwatne działania są najskuteczniejszym orężem w staraniach o społeczną akceptację stosowanych systemów bezpieczeństwa.
* * *
.Może wyglądać to na truizm, ale ważne, abyśmy sobie uzmysłowili, jak bardzo wrażliwym organizmem jest społeczeństwo. Szereg czynników ma wpływ na świadomość społeczną. Wiele informacji ma charakter impulsów, kształtujących opinie, poglądy, które mają istotne znaczenie przy podejmowaniu decyzji. Szczególnie w dobie mediów globalnych. Jak pokazują przykłady, wszelkie informacje z zakresu zagrożeń terrorystycznych mają dużą siłę oddziaływania. Właśnie dlatego powinny być przekazywane ze szczególną rozwagą.
Wyobraźmy sobie np. informację o tym, że w Egipcie zaistniało duże zagrożenie zamachem terrorystycznym, którego celem mają być turyści zagraniczni. Bez wątpienia jedną z pierwszych reakcji będzie ograniczenie wyjazdów wakacyjnych do tego kraju. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, iż w obecnych czasach zjawisko to nie ma już charakteru masowego (jak było to jeszcze kilka lat temu). Wynika to z przesytu tego typu informacjami. Natłok „terrorystycznych newsów” spowodował uodpornienie się ludzi na presję z tym związaną. Koronnym dowodem jest fakt, że po zamachach w Egipcie spodziewano się masowej rezygnacji z wycieczek, a tymczasem nic takiego nie zaistniało.
Trzeba jeszcze rozróżnić skalę wpływu na decyzje w sytuacji znanego i nieznanego środowiska. Społeczeństwo asymiluje poczucie zagrożenia w krajach, gdzie to zagrożenie realnie jest wysokie. Np. w Izraelu informacje o groźbie zamachów mają diametralnie mniejszy wpływ na decyzje społeczne niż w innych „spokojniejszych” krajach. Trudno epatować codziennością w mediach.
Inny wymiar ma wpływ na decyzje społeczeństwa w kategorii ocen i opinii. Te są jak zawsze budowane na podstawie dostępnej wiedzy. Ta zaś jest często szczątkowa, medialnie przejaskrawiana i stereotypizowana. Wynikiem tego obraz sytuacji w danym kraju czy też regionie jest spłaszczony i wypaczony. Jeżeli np. informacje z Afganistanu dotyczą tylko terroryzmu, wówczas tylko z tym ten kraj będzie kojarzony. Nie ma w tym oczywiście nic dziwnego, ale należy pamiętać, że to nie jest prawdziwy obraz sytuacji.
* * *
.Terroryzm wpływa na skalę i rodzaj podziałów społecznych. Strach przed zamachem wpływa na eksponowanie odmienności. Stereotypowe postrzeganie terrorysty prowadzi w poszczególnych społeczeństwach i grupach do szukania wzorca wroga, na którym można skupić swoją złość wraz z całym negatywnym bagażem postaw. Tak rodzi się wrogość wobec „obcych”. Pojęcie to jest wygodną furtką, prowadzącą do eskalacji agresji. Walka z terrorystami nie odbywa się na froncie w okopach, a przeciwnicy nie są umundurowani i oznaczeni, co pozwoliłoby doprecyzować wroga. Tutaj musimy sami sobie pomagać w związku z niedoskonałością ludzkiego umysłu i tworzyć obrazy uproszczone. Skoro nie wiemy, jak wygląda nasz wróg, to sami sobie to wymyślimy.
Tak więc skoro to wróg, to na pewno jest inny niż my. Ludzki umysł definiuje w tej sytuacji na zasadzie przeciwności. Powstają wówczas kuriozalnie błędne uproszczenia, np.: jeżeli wszyscy jesteśmy chrześcijanami, to wrogiem musi być innowierca; jeżeli jesteśmy biali, to wrogiem musi być czarny; jeżeli jesteśmy Polakami, to wrogiem musi być obcokrajowiec; jeżeli jesteśmy Irlandczykami, to wrogiem musi być Anglik itp., itd. Skupiać się na „obcych” jest łatwiej, bo po pierwsze są „inni”, a więc nie tacy jak my, a po drugie łatwiej „ich” rozpoznać. Tak rodzi się wrogość wobec „obcych”, nawet jeśli ta obcość jest kompletnie wyimaginowana.
Dlatego w Londynie czy Nowym Jorku atakowano na ulicach Bogu ducha winnych muzułmanów, a w Moskwie – mieszkańców Kaukazu (przecież „wszyscy” wyglądali na Czeczenów). To dążenie do uproszczeń rozwija się na całe grupy, czyli np. na mniejszości religijne czy też narodowe. Rozszerza się również na myślących inaczej. Reprezentanci odmiennych poglądów stają się bardziej narażeni na wrogość. Szczególnie gdy są w mniejszości. Większość w sposób naturalny zawsze dąży do dominacji.
Błędne koło absurdu płynące z niewiedzy i całkowicie naturalnego dla ludzi dążenia do uproszczeń.
* * *
.Terroryzm jest wdzięcznym zjawiskiem do socjotechnicznej obróbki. Mnożące się wokół tego zjawiska stereotypy, tajemnice, niedomówienia i skrajne oceny są doskonałym podłożem do manipulacji. Żadna ze stron nie lekceważy szerokich możliwości oddziaływania na społeczeństwo i oponentów takimi metodami. Ich zastosowanie może być i bywa bardzo skutecznym instrumentem. Wszelkie wzmocnienia stereotypów, żonglowanie faktami, wyolbrzymianie spraw małych i deprecjacja wagi spraw wielkich – to wszystko jest elementem gry prowadzonej przez każdą ze stron. To typowa „gra o dusze”, czyli o społeczną akceptację i poparcie.
Społeczeństwo na poziomie masowym operuje świadomością zbiorową, czyli uproszczonym obrazem istoty rzeczy. Każdej, także terroryzmu. Ta świadomość społeczna dąży uparcie do uproszczeń, bo tylko w takiej formie jest w stanie pojmować rzeczywistość. Obrazując to, można powiedzieć na przykład, że człowiek jako jednostka może przyswoić sobie całą określoną szkołę filozoficzną, ale człowiek jako element społeczeństwa przyswaja już tylko określoną maksymę, hasło, myśl przewodnią.
Co ciekawe każda ze stron demonizuje terroryzm, jako metodę działania, przedstawiając ją jednak w różnych odcieniach. Atakowani pokazują terroryzm, jako niesprawiedliwe zło; atakujący zaś, jako zło konieczne. Atakowani budują obraz bezwzględnego terrorysty zagrażającego każdemu obywatelowi; terroryści budują obraz bezwzględnego systemu, z którym walczą.
.Zabiegi socjotechniczne skupiają się na dwóch podstawowych kierunkach działania. Pierwszy z nich to propagowanie swoich poglądów w korzystnym świetle. Drugi to dyskredytacja drugiej strony.
Skala tych działań jest tak duża, że można czasami odnieść wrażenie, że z instrumentu, socjotechnika przeradza się w sam cel. Można zaobserwować zjawisko dostosowywania zdarzeń do ich medialnego wizerunku, a nie wizerunku do realnych zdarzeń. Planowane przedsięwzięcia są często najpierw oceniane pod kątem ich spektakularności, a dopiero potem zapada decyzja o ich przeprowadzeniu. Ten element bywa nierzadko decydujący. Bywa także czynnikiem eskalacji działań, gdyż dążenie do pojawienia się na pierwszych stronach gazet, stron internetowych i w głównych wydaniach programów telewizyjnych, popycha w kierunku drastycznych czynów, radykalnych kroków oraz skrajnych komentarzy i decyzji.
W przypadku mediów trzeba otwarcie powiedzieć, że ich celem jest osiągnięcie jak największej oglądalności, poczytności. Szafowanie takimi hasłami jak „misja społeczna mediów”, „etyka dziennikarska”, „obiektywizm” sprawia, że w niektórych przypadkach stają się one niestety tylko frazesami, które mają się nijak do rzeczywistości. W dzisiejszych czasach, wszechobecnej na ekranach przemocy, trudno jest przyciągnąć widza do ekranu informacjami o takim wydarzeniu, jak np. zabójstwo, natomiast większe szanse ma brutalne zabójstwo. Nie można przyciągnąć widza informacją o wybuchu (chyba, że wybuch był niedaleko), ale można przyciągnąć informacją o ofiarach wybuchu. Jest to gra na podstawowych emocjach ludzkich i instynktach pierwotnych. Najciekawszym elementem relacji z wyścigów Formuły 1 są wypadki, a w przeszłości największą publikę gromadziły bez wątpienia egzekucje.
Etyka, w związku z powyższym, niestety nie ma większego znaczenia w pracy części mediów w konfrontacji z oglądalnością lub ma wypaczony charakter. Jako przykład można podać sytuację, w której widzimy np. zrozpaczonych rodziców nad zwłokami dziecka, które jest ofiarą zamachu z komentarzem wskazującym na to, że terroryści są pozbawieni wszelkich zasad moralnych i etycznych (sic!).
Należy także pamiętać, że etyka mimo swoich starożytnych korzeni nadal jest najmniej przejrzystą i najmniej zrozumiałą dziedziną nauki. Etyka nie daje także jednoznacznych odpowiedzi i jest relatywna, gdyż silnie powiązana jest ze środowiskiem społecznym, w którym się ukształtowała. To, co nie jest etyczne dla Europejczyka, może z powodzeniem być etyczne dla Azjaty. Zwróćmy też uwagę na tzw. etykę zawodową, która sugeruje dalszą relatywizację postaw w zależności od wykonywanego zawodu. Przykład w postaci kontrowersyjnego pytania: Czy policjant zabijający terrorystę zamiast go aresztować i postawić przed sądem wykracza poza etykę zawodową? I czy w związku z tym żołnierz zabijający terrorystę wykracza poza etykę zawodową (przecież nie ma obowiązku aresztować i doprowadzić przed sąd)?
Zamachy terrorystyczne są permanentnym elementem propagandy określonej grupy. W 90 procentach zamachów nie chodzi o to, żeby po prostu zabić, ale żeby ogłosić, dlaczego się zabiło. Jeżeli po zamachu nie pojawia się oświadczenie terrorystów, to najprawdopodobniej mieliśmy do czynienia ze zdarzeniem z dziedziny przestępczości pospolitej, czyli np. z tzw. wojną gangów. O ilu ugrupowaniach terrorystycznych np. w środkowej Afryce i ich działaniach słyszeliśmy? Propagandę można uprawiać tylko, jeżeli ma się możliwość dostępu do społeczeństwa. Jeśli chcę ogłosić coś sąsiadowi, to wystarczy, że krzyknę, jeśli całej ulicy – muszę mieć głośnik, a jeśli całemu światu, to muszę mieć media.
* * *
.Obywatel tworzy państwo, obywatel dba o państwo, bezpieczny obywatel to bezpieczne państwo. W przeciwdziałaniu terroryzmowi należy kłaść silnych nacisk na te zależności.
Państwo dysponuje oczywiście instytucjami delegowanymi do przeciwdziałania i zwalczania terroryzmu. Ale jak sama nazwa wskazuje („delegowanymi”), są to po prostu formalno-prawne grupy społeczne, czyli także po prostu obywatele. Oczywiście, nie można mówić o jakiejkolwiek formie tzw. wyręczania służb. Trzeba natomiast rozpatrywać to w kategorii budowania symbiozy pomiędzy obywatelami ze służb a pozostałymi obywatelami.
Świadomość wspólnej odpowiedzialności za bezpieczeństwo państwa przejrzyście przejawia się w sytuacji zagrożenia wojennego, gdy tymczasem w przypadku zagrożeń wewnętrznych aktywna postawa obywatelska nie jest tak silnie umotywowana. Tymczasem nasze bezpieczeństwo w naszym państwie bezwzględnie zależy od naszych postaw. Państwo potrzebuje nie tylko poparcia dla swych działań, ale i partycypacji w ich realizacji. Pojęcie wspólnego dobra ma tutaj szczególny wspólny wymiar. Reagowanie na symptomy zagrożenia, współdziałanie z instytucjami bezpieczeństwa, zrozumienie i akceptacja niezbędnych przedsięwzięć, wskazywanie zidentyfikowanych obszarów zagrożeń lub niesprawności rozwiązań systemowych – to wszystko może być przejawem zaangażowania i udziału społeczeństwa w systemie bezpieczeństwa państwa. Społeczeństwo bezpieczne musi się wiązać z modyfikacją i aktywizacją postaw. Ich dostosowywania się do skali i rodzaju zagrożeń. Charakter zagrożeń może być różny, ale cel konsolidacji społecznej jest jeden, to pokonanie zagrożenia.
.Jak dobrze byłoby, gdyby społeczeństwo reagowało z równym zaangażowaniem i zrozumieniem na zagrożenia terrorystyczne, tak jak np. na zagrożenia powodziowe lub pożarowe. Poczucie zagrożenia znacząco wpływa na szereg postaw społecznych i indywidualnych. Ulegają one najczęściej radykalizacji, przy czym radykalizacji nie zawsze rozumianej w sposób negatywny. W niektórych sytuacjach lepszym sformułowaniem jest tzw. krystalizacja poglądów. Niebezpieczeństwo zmusza do podejmowania szybkich i zdecydowanych decyzji – akceptować, nie akceptować; asymilować, nie asymilować; pogodzić się, nie pogodzić się; …strzelać, nie strzelać.
Poczucie zagrożenia wywołuje dwie podstawowe reakcje – atak lub ucieczkę. To, którą wybierzemy, zależy od wielu czynników i ma bardzo indywidualny charakter. Co ciekawe, tego typu decyzje są podejmowane nie tylko przez poszczególne osoby, ale i przez całe społeczeństwa. Śledząc odpowiedź na zagrożenie, bardzo szybko można stwierdzić, w jakim kierunku podąża społeczna reakcja. Pierwszy moment jest decydujący, a decydenci muszą sobie z tego zdawać sprawę. Pierwsze wypowiedzi, działania, będą kształtować trend w kolejnych etapach pokonywania zagrożenia. Rola lidera jest tu nieoceniona. Jak mówi stara mądrość: lepiej, żeby lew dowodził stadem baranów niż baran stadem lwów.
Poczucie zagrożenia wzmaga poziom agresji. Wybierając reakcję „atak”, musimy pamiętać, że nie będzie to wyważone działanie. Każda pierwsza reakcja będzie bardzo mocna, przejaskrawiona, przerysowana, bo przepełniona agresją, płynącą z owego poczucia zagrożenia. To kolejny atawistyczny mechanizm, który pozwalał od zarania dziejów przetrwać rasie ludzkiej starcia z silniejszymi od siebie i który w nas wciąż tkwi. Te atawistyczne odruchy są siłą witalną społeczeństwa. Mimo, że tzw. rozwój cywilizacyjny stara się ukryć te pierwotne i proste mechanizmy, to na szczęście dla ludzkości są one silniejsze od tendencji „wygładzania” naszych zachowań. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech popatrzy na reakcje podczas zawodów sportowych, szczególnie tam, gdzie pojawia się bezpośrednie starcie – zawodnicy są zdeterminowani, a publika szaleje! Walka, rywalizacja pobudzają, mobilizują, powodują eksplozję niezwykle wybuchowej mieszanki agresji i radości, adrenaliny i endorfin.
Poczucie zagrożenia, radykalizując postawy i opinie, stwarza podatny grunt dla braku tolerancji, co jest całkowicie zrozumiałe. Skoro podjęło się trudną, mocną i jednoznaczną decyzję, to nie po to, aby po chwili się zawahać, podając w wątpliwość własny wybór. Bo przecież tolerancja zawsze wiąże się z przyjęciem do wiadomości faktu istnienia innego rozwiązania, możliwości innego reagowania na dane zjawisko oraz faktu funkcjonowania innego sposobu myślenia. Z pozoru to oczywiste, ale dopuszczanie do siebie tych faktów, świadomie lub podświadomie, osłabia stanowczość działania i przekonanie o swojej słuszności. To dlatego często wybiera się postawę zmniejszonej tolerancji na odmienność.
Poczucie zagrożenia jest niebezpieczne dla społeczeństwa multikulturowego. Polaryzacja poglądów wymaga doprecyzowania linii podziałów, granic. Szeroko pojęta odrębność kulturowa w niebezpieczny sposób ułatwia podziały. Poczucie zagrożenia wzmaga dążenie do jednoznacznych osądów i opinii. To właśnie powoduje, że tylko silne i skonsolidowane społeczeństwa mogą skutecznie oprzeć się negatywnemu wpływowi poczucia zagrożenia multikulturowością.
Poczucie zagrożenia stwarza także warunki do zaistnienia zjawiska konsolidacji. W obliczu bezpośredniego zagrożenia najważniejszym elementem staje się chęć przetrwania. Wówczas to mogą zaistnieć korzystne warunki do porozumienia, pojednania i współdziałania pomiędzy grupami społecznymi, które w tzw. normalnych warunkach rywalizują ze sobą lub wręcz się zwalczają. Uwypuklenie wspólnego zagrożenia i – co za tym idzie – wspólnego celu, jakim jest przetrwanie, powoduje przewartościowanie hierarchii ważności dotychczasowych celów, a także opinii oraz poglądów. Krótko mówiąc – nic nie potrafi ludzi tak zjednoczyć, jak wspólny wróg.
* * *
.Cyberterroryzm to niezwykle abstrakcyjne sformułowanie. Ostatnimi czasy wszędzie można usłyszeć o potężnym (uwaga!) cyberzagrożeniu. Szereg działań różnego rodzaju instytucji ukierunkowanych zostaje na przeciwdziałanie temu zjawisku. Zaczynają powstawać rozbudowane systemy przeciwdziałania, programy zapobiegania, algorytmy reagowania. Społeczeństwo zaczyna odbierać coraz więcej sygnałów, informacji, impulsów, wskazujących na to, iż będzie to w najbliższych latach największe zagrożenie… Czy aby na pewno?
Jak pisał Gombrowicz w „Ferdydurke”: „Mickiewicz wielkim poetą był”. Analogicznie do tego można rzec, że „cyberterroryzm wielkim zagrożeniem jest”.
Tak naprawdę trudno czasami nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia ze stopniowo pompowanym balonem. Mechanizm budowania zagrożenia zawsze pozytywnie wpływa na aprobatę dla zastosowanych form i metod przeciwdziałania, o czym była mowa wcześniej. W tym przypadku wiązać się to musi z potężnymi wydatkami na tzw. budowanie bezpieczeństwa sieci komputerowych itp. Czy słusznie?
Po pierwsze – tzw. cyberterroryzm nie jest terroryzmem. Nie zawiera się w żadnej definicji terroryzmu, gdyż brakuje tu jednego zasadniczego elementu, a mianowicie przemocy. Jak bardzo by się nie starać, trudno uznać, że zaaplikowanie „wirusa” do oprogramowania, kradzież danych czy zakłócenie funkcjonowania danego urządzenia to przemoc. No chyba, że pendraive’a z „robakiem” wbije się młotkiem do gniazda usb w komputerze. Dawno temu ukuto sformułowanie właściwe dla zagrożeń bezpieczeństwa sieci komputerowych – czyli hackerstwo. W jakim więc celu epatować tutaj zjawiskiem terroryzmu?
Po drugie – trzeba odpowiedzieć na pytanie o realny, bezpośredni wymiar takiego zagrożenia. Jeżeli mówimy o terroryzmie, to – nie oszukując się – należy stwierdzić, że w większe poczucie zagrożenia wpędzi nas np. bomba w metrze, strzelanina na ulicy czy też dekapitacja porwanego niż awaria sieci komputerowej w banku.
Po trzecie – pojawia się kwestia utraty informacji w wyniku działań cyber…, nie w wyniku działań hackerskich. To zagrożenie jest – owszem – bardzo poważne, ale również nieco przesadzone. Dlaczego? Otóż dlatego, że czynnikiem zagrożenia są tutaj sami użytkownicy sieci. Ekshibicjonizm sieciowy urósł do skali niebotycznej. Ludzie umieszczają w sieci informacje o całym swoim życiu, a z sieci giną tylko te informacje, które zostają tam umieszczone. Jeżeli natomiast mowa o kradzieży danych z sieci rządowych lub firmowych, to warto przytoczyć przypadek WikiLeaks. Zapomina się, że nie doszło tam do żadnej ingerencji w sieć. Młody żołnierz zgrał materiały na płytę CD i wyniósł je z bazy. Wszelkie problemy wynikają z faktu naruszenia zasad. Nie demonizujmy więc i nie twórzmy bezpodstawnej atmosfery globalnego zagrożenia. Pozostawmy to fachowcom w Hollywood.
* * *
.Wysoki poziom zagrożenia bez wątpienia wpływa na rozwój społeczeństwa. Każda ekstremalna sytuacja mocno oddziaływuje na ludzką psychikę i świadomość. Warto jednak pamiętać, że ten rozwój może podążyć w różnych kierunkach. Skonsolidowane i świadome społeczeństwo z silnym liderem nawet w najtrudniejszych chwilach przetrwa, a ekstremalne przeżycia staną się czynnikami rozwoju, a nie degeneracji.
Tomasz Białek
Tekst opublikowany w wyd.2 kwartalnika opinii „Nowe Media” [LINK]