Tymoteusz PAWŁOWSKI: Gdyby nie atak Rosjan, opór Polaków w 1939 r. trwałby do Bożego Narodzenia

Gdyby nie atak Rosjan, opór Polaków w 1939 r. trwałby do Bożego Narodzenia

Photo of Tymoteusz PAWŁOWSKI

Tymoteusz PAWŁOWSKI

Historyk i publicysta, autor kilkunastu książek naukowych i popularnonaukowych.

Dystans od Warszawy do Lwowa wynosi niemal 350 kilometrów, czyli 10–11 dni marszu. Pod Lwowem – za którym znajdowało się przedmoście rumuńskie nasycone Wojskiem Polskim – Niemcy stanęliby najwcześniej 10 października. We wrześniu 1939 r. każdy scenariusz był możliwy, dopóki do wojny nie włączył się ZSRR – pisze Tymoteusz PAWŁOWSKI

„Najazd bolszewicki na Polskę nastąpił w czasie wykonywania przez nasze wojska manewru, którego celem było skoncentrowanie się w południowo-wschodniej części Polski, tak by mając do otrzymywania zaopatrzenia i materiału wojennego komunikację i łączność przez Rumunię z Francją i Anglią, móc dalej prowadzić wojnę. Najazd bolszewicki uniemożliwił wykonanie tego planu”. 

Tak zaczynał się ostatni rozkaz Marszałka Polski Edwarda Śmigłego-Rydza, wydany 20 września 1939 r. w rumuńskim mieście Craiova, i od tych słów należałoby rozpoczynać każdą opowieść o kampanii polskiej 1939 roku. Nie można bowiem zrozumieć jej sensu, jeśli nie wyjaśni się, jakie znaczenie miał najazd bolszewicki i jaki polski manewr został przez Sowietów przerwany. Bez tych wyjaśnień wydarzenia 1939 roku jawią się jako chaotyczny bój odwrotowy polskiej kawalerii z niemieckimi czołgami, od samego początku skazany na porażkę. Skoro wszystko i tak miało skończyć się po trzech tygodniach, to po co było w ogóle walczyć?

Niemiecki plan wojny zakładał rozbicie Wojska Polskiego tuż przy samej granicy i uczynienie tego tak szybko, żeby nie zdążyli na to zareagować sojusznicy Rzeczypospolitej. Polski plan wojny był jego przeciwieństwem i był nieco bardziej skomplikowany: należało bowiem stoczyć bitwę graniczną na tyle zażartą, żeby Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę III Rzeszy, i jednocześnie zachować zdolność do odwrotu na wschód.

Po pierwszych 16 dniach Wojsko Polskie nie było zniszczone, a Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom. III Rzesza poniosła porażkę – zwycięzcą była Rzeczpospolita. Jednak 17 września 1939 roku do wojny po stronie Adolfa Hitlera przyłączył się Józef Stalin: zadania wojenne, których nie zdołał zrealizować Wehrmacht, zrealizowała za niego Armia Czerwona.

Kłamstwa propagandowe

.Przez blisko pół wieku komunistycznych rządów w Polsce ani Armia Czerwona, ani 17 września nie istniały w narracji o 1939 roku. Co jest nawet ważniejsze – a mniej oczywiste – dzieje kampanii 1939 roku były w czasie PRL najbardziej upolitycznionym tematem historycznym. Były to wydarzenia żywo obecne w ludzkiej pamięci, a jednocześnie stanowiły mit założycielski Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W sposób „naukowy” mogli zajmować się nim tylko pracownicy polityczni Głównego Zarządu Politycznego LWP. Dołożyli oni wszelkich starań, aby wykazać, że II Rzeczpospolita była państwem upadłym, które musiało zostać zastąpione przez PRL.

W tej narracji wrzesień 1939 roku miał szczególne miejsce i przedstawiany był właśnie jako chaotyczny bój odwrotowy polskiej kawalerii z niemieckimi czołgami, od samego początku skazany na porażkę. Dodatkowo generałowie byli przedstawiani jako nieudacznicy, bezmyślnie manewrujący swoimi wojskami i narażający szeregowych na śmierć, rany i niewolę. Przedstawiano wiele epizodów bitewnych, ale tak, żeby nie łączyły się one w jedną spójną całość. 

Skutki takiego postępowania są zauważalne – niestety – także obecnie.

1 września 1939 roku Wojsko Polskie stanęło do walki z Wehrmachtem, mając realne szanse na zwycięstwo. Kalkulacje szans opierały się na doświadczeniach z poprzednich wojen; na pomocy sojuszników; na olbrzymiej przestrzeni, którą musieli pokonać Niemcy; na warunkach pogodowych; na obliczeniach zdolności przewozowej sieci kolejowej. Szanse te zostały pogrzebane 17 września przez najazd Armii Czerwonej sprzymierzonej z Wehrmachtem.

Warto jednak zastanowić się, jak dalej potoczyłaby się wojna, gdyby Sowieci nie stanęli po niemieckiej stronie 17 września. 

Termin „historia alternatywna” ma w Polsce bardzo złe konotacje. Po pierwsze, historia alternatywna dziś służy głównie czczej rozrywce i bezrefleksyjnemu wspieraniu egzotycznych poglądów. Po drugie, w czasach, w których polska historiografia nie wspominała o najeździe sowieckim na Polskę, czyniła to zgodnie z założeniami determinizmu marksistowskiego. A zakładał on i to, że dzieje świata toczą się tylko w jednym kierunku, aż do osiągnięcia wiecznej szczęśliwości w komunizmie. 

Historia w ujęciu komunistów była jednowariantowa. Wszelkie przedstawianie wariantów historycznych godziło w same podstawy systemu, było więc zakazane i zwalczane zarówno przez polityków, jak i posłusznych im historyków. Do dziś można z ust „poważnych” profesorów usłyszeć, że „w historii nie ma miejsca na gdybanie”. To jedna z niewyplenionych pozostałości po PRL. 

Tymczasem rozważanie wariantów podejmowanych decyzji jest bardzo ważnym mechanizmem badawczym we wszystkich niemal naukach humanistycznych – także, a raczej: przede wszystkim – w historii. Tylko rozważenie alternatywy pozwala ocenić, czy podjęta decyzja była słuszna, czy błędna. Opierając się na analogiach historycznych oraz prawdopodobieństwie, można przedstawić kilka wariantów historii alternatywnej czy też raczej historii niezaistniałej. 

Dwa fronty

.Dnia 17 września 1939 roku Wojsko Polskie podzielone było na dwa główne ugrupowania: trzy armie walczyły w rejonie Warszawy, broniąc stolicy i tocząc bitwę nad Bzurą. Pozostałe – czyli 2/3 sił – maszerowały na wschód. Wojska niemieckie były ugrupowane nieco inaczej: cztery armie Wehrmachtu walczyły nad Bzurą i wokół Warszawy, a tylko jedna armia szła na wschód, w pościgu za Wojskiem Polskim. 

Większość spośród wojsk polskich idących na wschód przedostałaby się na przedmoście rumuńskie, chociażby z tego powodu, że Niemcy nie mieli sił, żeby powstrzymać ten ruch. Udany odwrót pozwoliłby na odzyskanie zdolności bojowej przez polskie dywizje i brygady, reorganizację, uzupełnienie sprzętu dostarczanego z Rumunii, Francji i Wielkiej Brytanii. 

Ile czasu Niemcy daliby Polakom na odpoczynek? Nawet jeśli Warszawa kapitulowałaby 27 września – tak jak w rzeczywistości – to dystans od Warszawy do Lwowa wynosi niemal 350 kilometrów, czyli 10–11 dni marszu. Nie byłby to marsz łatwy: kraj był wrogi, pozbawiony dobrych dróg, a pogoda była fatalna: w drugiej połowie września padały ulewne deszcze, a w październiku zaczęło śnieżyć. Pod Lwowem – za którym znajdowało się przedmoście rumuńskie nasycone Wojskiem Polskim – Niemcy stanęliby najwcześniej 10 października. 

Wątpliwe jest jednak, czy zdecydowaliby się iść tak daleko; nad Renem Francuzi przygotowywali się do wielkiej ofensywy. Polacy są dziś przekonani, że sojusznicy byli – i wciąż są – niegodni zaufania. Wynika to jednak z wpływu wielowiekowej propagandy rosyjskiej: brak zaufanych sojuszników na Zachodzie ma sprawiać, że Polacy będą lojalni wobec Moskwy czy Petersburga. Tymczasem w 1939 roku Francuzi zamierzali uderzyć i przyjść z pomocą Polsce: byliby po prostu głupi, gdyby nie skorzystali z okazji, gdy 90 proc. niemieckiej armii znajdowało się daleko od Renu, a zwycięstwo było niemal pewne.

Niemcy nie szliby więc zbyt daleko w głąb Polski, nie mieliby bowiem szans, aby szybko przerzucić swoje wojska spod Lwowa nad Ren. Takie były uwarunkowania logistyczne: liczba linii kolejowych, dostępność wagonów, szybkość podróżowania. Francuzi nawet nie musieliby atakować: Niemców paraliżowałoby samo tylko oczekiwanie na nieuchronny francuski atak. 

W najbardziej korzystnym dla Polski wariancie wydarzeń wojna mogła skończyć się bardzo szybko: ofensywa francuska mogła odnieść sukces, a tyłowe niemieckie formacje obsadzające front nad Renem – zostać szybko rozbite. Służący w nich ojcowie rodzin nie chcieliby ginąć za Hitlera, a młodzież z Hitlerjugend z płaczem uciekałaby do matek. 10 października Niemcy mogłyby kapitulować. 

W najbardziej niekorzystnym wariancie polski opór trwałby do Bożego Narodzenia. Byłoby to możliwe jedynie wówczas, gdyby Wehrmachtowi udało się zadać tak duże straty Francuzom, żeby stracili oni zdolności ofensywne. Tylko w takim przypadku Niemcy mogliby bez obawy przerzucić swoje wojska z powrotem do Polski i starać się zająć przedmoście rumuńskie.

Te dwa scenariusze przedstawiają pewne skrajności i dają pole do rozważań nad historią alternatywną. Pozwalają również ocenić, jak fatalny był wpływ sojuszu pomiędzy Hitlerem i Stalinem. Bez porozumienia pomiędzy Berlinem i Moskwą Polska nie uległaby Niemcom, nie rozpętałaby się II wojna światowa i nie doszłoby również do Holocaustu. Warto o tym pamiętać.

Tymoteusz Pawłowski
Autor wydał ostatnio Sowieci nie wchodzą (wyd. Fronda, Warszawa 2020)

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 września 2020
Fot. FoKa / Forum