William NATTRASS: Jeżeli Unia Europejska zacznie postrzegać rządy państw Europy Środkowej jak wrogów, popełni fatalny błąd

Jeżeli Unia Europejska zacznie postrzegać rządy państw Europy Środkowej jak wrogów, popełni fatalny błąd

Photo of William NATTRASS

William NATTRASS

Dziennikarz brytyjskiego "The Spectator".  Zakochany w Pradze, w której mieszka od kilku lat. Redaktor Expats.cz.

zobacz inne teksty Autora

Wygląda na to, że Unia może mieć nadzieję najwyżej na zmianę rządu w zbuntowanych środkowoeuropejskich państwach członkowskich. W sytuacji, w której Unia Europejska potrafi współpracować wyłącznie z uległymi rządami i politykami wpisującymi się w określoną ideologię, niektórzy „obywatele UE” zaczynają być naprawdę równiejsi od innych – pisze William NATTRASS

.Obecny stan relacji pomiędzy Brukselą a rządami środkowoeuropejskich państw jest nie do utrzymania. Orzeczenie polskiego Trybunału Konstytucyjnego, stwierdzające prymat polskiej konstytucji nad prawodawstwem unijnym, jest zwieńczeniem serii sporów na temat praworządności i przestrzegania „wartości unijnych” w Polsce oraz na Węgrzech, które są sojusznikiem Polski w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Ponieważ wydaje się, że orzeczenie to zagraża całemu porządkowi prawnemu UE, wywołało ono spekulacje na temat możliwości rozpadu wspólnoty. Coś na pewno musi się zmienić

Z punktu widzenia politycznych kalkulacji szanse na to, że polskie i węgierskie władze wycofają się z konfliktów, do których same przyłożyły rękę, są coraz mniejsze. Wizerunek obrońców suwerenności narodowej ma przecież kluczowe znaczenie dla głównych postaci Fideszu i PiS-u. Rubikon przekroczyła Polska, ogłaszając prymat krajowej ustawy zasadniczej nad prawem Unii. Po włączeniu w eskalowany spór prawny z UE spraw o tak fundamentalnym znaczeniu wycofanie się wyglądałoby jak oznaka zwykłego politycznego tchórzostwa, a po takiej stracie wizerunkowej rządzącym partiom trudno byłoby się podnieść.

Inicjatywę musi zatem przejąć Bruksela, rozładowując napięcie albo doprowadzając zaistniały spór do końca. Wiele osób wzywa UE do nałożenia na Polskę i Węgry bolesnych sankcji finansowych poprzez zastosowanie nowego mechanizmu uzależnienia wypłaty środków z unijnych funduszy od praworządności bądź nawet powołanie się na domniemane naruszenia praw człowieka.

Kary finansowe to dla Brukseli faktycznie jedyna realna możliwość odwetu (poza wykluczeniem Węgier i Polski z procesu podejmowania decyzji, do czego Unia się nie spieszy z uwagi na prawdopodobieństwo popchnięcia tych państw do decyzji o wyjściu z jej struktur).

Zastanówmy się jednak, jaką korzyść miałyby przynieść Unii sankcje gospodarcze? Biedniejsze Polska i Węgry na pewno nie służą długoterminowym interesom Brukseli. Poza tym czy UE naprawdę chciałaby zmienić się w organizację despotyczną, która musi uciekać się do użycia siły, aby wymusić przestrzeganie swoich prawnych i kulturowych standardów? Zdecydowanie nie.

Nałożone na Polskę i Węgry sankcje pozwoliłyby osiągnąć tylko jeden realistyczny, długoterminowy cel – przyspieszenie upadku rządów Fideszu i Zjednoczonej Prawicy. Bruksela będzie liczyć na to, że kiedy strumień unijnych pieniędzy przestanie płynąć, gotowość do ryzykowania gospodarczym dobrobytem ściągnie na wspomniane rządy społeczny gniew, co przełoży się na ich wyborczą porażkę. Wygląda zatem na to, że Unia może mieć nadzieję najwyżej na zmianę rządu w zbuntowanych środkowoeuropejskich państwach członkowskich. Rodzi to jednak trudne pytania o charakter UE jako podmiotu politycznego. W sytuacji, w której Unia Europejska potrafi współpracować wyłącznie z uległymi rządami i politykami wpisującymi się w określoną ideologię, niektórzy „obywatele UE” zaczynają być naprawdę równiejsi od innych.

Upatrywanie szansy na zgodę wyłącznie w zmianie rządu jest problematyczne również dlatego, że ta wyczekiwana zmiana musi przynieść rozczarowanie. Opozycyjne koalicje – jak na przykład koalicja, która wygrała ostatnio wybory w Czechach, i Zjednoczona Opozycja, która będzie starać się o zwycięstwo w przyszłorocznych wyborach na Węgrzech – składają się z odmiennych grup politycznych o różnym nastawieniu do integracji z UE. Nie każdej z tych partii jest tak samo blisko do „wartości europejskich”, takich jak prawa LGBT+, migracja i inne sporne kwestie. Ponieważ rządy koalicyjne zawsze opierają się na kompromisie, spory z Brukselą nie znikną z dnia na dzień, nawet jeżeli proeuropejskie ugrupowania rzeczywiście obejmą władzę.

Nie należy ponadto zapominać o eurosceptycznym nastawieniu znacznej części społeczeństwa w Polsce, Czechach i na Węgrzech. Politycy tacy jak Viktor Orbán i Jarosław Kaczyński podsycili niechęć w stosunku do UE tak skutecznie, że próba całkowitego odwrócenia prowadzonej przez nich polityki przez kolejny rząd mogłaby być z łatwością przedstawiona jako bojaźliwa kapitulacja.

Ostatnie działania polskich i węgierskich władz były być może kontrowersyjne, ale stały za nimi uzasadnione społeczne obawy o kierunek, w jakim zmierza Unia Europejska, wyznaczony głównie przez bogate zachodnie i północne państwa członkowskie. Jeżeli zatem Unia naprawdę ceni sobie demokrację i szanuje obawy mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, jej celem i nadzieją nie może być usunięcie eurosceptycznych rządów, ale raczej znalezienie rozwiązania problemów wywołujących u nich poczucie krzywdy.

Zamiast sięgać po kary, UE musi zareagować na zgłaszane przez wspomniane państwa zastrzeżenia i zrozumieć, że nawet po odejściu Orbána i Kaczyńskiego społeczno-kulturowe wpływy odpowiedzialne za konflikt z Węgrami i Polską nie znikną. Potrzebne są nie groźby i oskarżenia, ale współpraca i kompromis. Unia musi oczywiście bronić swojej prawnej i finansowej integralności, ale musi również pokazać, że potrafi wysłuchać obaw swoich obywateli, zamiast rządzić za pomocą strachu.

William Nattrass

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 października 2021
Fot. Adam CHEŁSTOWSKI/Forum