Wincenty WITOS: Budować czy burzyć?

Budować czy burzyć?

Photo of Wincenty WITOS

Wincenty WITOS

(1874-1945) Polityk, działacz ruchu ludowego, trzykrotny premier Rzeczypospolitej Polskiej.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Rewolucja u nas może się podobać tylko tym, co dążą wyraźnie, świadomie czy nieświadomie, do bezwzględnej zguby państwa i zniszczenia tego, co jeszcze istnieje, do zrobienia z Polski otchłani ostatniej nędzy i zdziczenia – pisał Wincenty WITOS

21 III 1926. Budować czy burzyć?

.Kiedy przed paru laty z dwoma kolegami klubowymi byłem w Bułgarii na kongresie ludowej partii Stambulińskiego, miałem sposobność wysłuchania powitalnego przemówienia Rosjanina, który występował jako przedstawiciel tamtejszego bolszewizmu. Pan ten udowadniał kongresowi, że świat dzisiejszy i jego urządzenia są z gruntu złe i szkodliwe i że zmianę na lepsze można przeprowadzić tylko przez zniszczenie gruntowne wszystkiego, co obecnie istnieje. Doradzał więc między innymi wyrżnąć do nogi burżuazję, wysadzić w powietrze fabryki, zniszczyć mosty i koleje, zburzyć kościoły, szkoły itp. zakłady, słowem, nie zostawić kamienia na kamieniu ze starego, „zgniłego świata”, budować natomiast świat nowy, oczywiście na modłę przez niego wskazaną. Kongres, liczący podobno 40 000 ludzi, wysłuchał spokojnie, a nawet zimno jego przemówienia, a tylko niewielu ludzi, między nimi szef rządu bułgarskiego p[an] Stambuliński, obdarzyło go wstydliwymi oklaskami, może z przekonania, a może z kurtuazji tylko. Słuchaliśmy i my z zapartym oddechem, mniej ciekawi tego, jak ten reformator chce burzyć stary świat, lecz raczej tego, jak chce nowy świat urządzić?

Doznaliśmy o tyle zawodu, że o tym nie mówił, a ciekawych zapraszał uprzejmie ze sobą do Rosji, by na własne oczy zobaczyli dzieło bolszewizmu.

Czy w zebraniu owym znajdowali się tacy, których by nęcił rosyjski bolszewizm, tego nie wiem, wiem natomiast, że u nas odnoszono się do niego ze wstrętem, uważając go słusznie za zgubę dla Polski, a za zdrajców i wyrodków tych, którzy mu hołdowali.

Dziś się zmieniło, aczkolwiek stosunek oficjalny Rosji bolszewickiej nie uległ zasadniczej zmianie. U siebie w domu dusi ona resztę polskości tam się znajdującej, morduje, więzi działaczy i duchowieństwo polskie za każde rzekome przestępstwo, a wysyła agitatorów do Polski, burzy i niepokoi ją, organizuje napady dywersyjne; słowem, stara się rozstroić, podminować, zdezorganizować nasze państwo, by je w danej chwili rozsadzić i zniszczyć. Toteż rząd nasz w kierunku zbliżenia się prawie nic nie zrobił, natomiast znaleźli się „ciekawi”, którzy za zgodą rządu bolszewizm ten w jego domu odwiedzili, a wróciwszy, stali się jego apostołami w Polsce.

Nazwiska ich są znane o tyle, że ich wymienić nie potrzebuję. Nie potrzebuję też mówić o ich robocie i roli, ta również bowiem jest dla wszystkich widoczną. Robią to, co im kazano i za co zapłacono, co robią wszędzie wyrzutki, zdrajcy i kanalie. To jest zresztą całkiem naturalną konsekwencją ich pierwszych kroków, a zapewne i zobowiązań.

Co innego natomiast jest stanowisko rządu w tej sprawie, zachowanie się dużej części społeczeństwa i fatalne skutki rozpoczętej roboty.

Bolszewizm jako zjawisko społeczne jest bezwzględnie zwalczanym przez wszystkie niemal państwa i narody, tak w Europie, jak też i poza nią. N[a] p[rzykład] mała Estonia, sąsiadująca z ojczyzną bolszewizmu Rosją, uznała go za zbrodnię przeciw państwu i zabroniła kategorycznie, drogą ustawy przez parlament uchwalonej, propagowania w kraju, a wysłańców i agitatorów bolszewickich wpakowała do kryminału lub wyprawiła na drugi świat bez wielkich skrupułów. „Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi” i Estonia sąsiadująca z Rosją najlepiej zna bolszewickie dobrodziejstwo, toteż umiała je ocenić i krótko się z nim załatwić.

.Kardynalnym obowiązkiem rządu jest strzec bezpieczeństwa państwa i jego całości. U nas rząd jakoś spokojnie patrzy na wyraźną, bezczelną robotę, dawno w miastach prowadzoną, a obecnie przeniesioną na wieś, tę robotę, która korzystając z ciężkiego położenia, stara się burzyć całość państwa i podmywać resztki najpewniejszego państwowego fundamentu. Chcielibyśmy wiedzieć, co to znaczy?

Dziwnym też jest stanowisko części inteligencji, która nie tylko nie przeciwdziała rozkładowej robocie, ale widzi w niej rozwiązanie wielu trudności. Naiwnością chyba bez granic nazwać to trzeba, że do przewrotu u nas wzdychają najwięcej ci, którymi by na pewno najpierw ozdobiono wierzby i latarnie.

Za szkodliwą robotę, graniczącą z próbami rozbijania państwa, uważać należy obiecywanie, a nawet forsowanie autonomii terytorialnej dla ziem i województw wschodnich, osłabienie spoistości państwowej, tworzenie jakichś grup i stronnictw kresowych i propagowanie ich odrębności w jakiejkolwiek formie. Mimo to te rzeczy w programach niektórych stronnictw polskich figurują jako zasadnicze postulaty, które obecnie nawet próbują wprowadzić w życie.

Laik przecież wiedzieć powinien, że jeżeli się chce państwo utrzymać w całości, należy wszystko robić, co spoistość jego wzmacnia i utrwala, a unikać wszystkiego, co ją osłabia.

O pewnym rozluźnieniu administracyjnym można pomyśleć dopiero wówczas, gdy ono wykaże dostateczną sprawność i odporność, gdy cała ludność tam mieszkająca zrośnie się z nim i poczuje jednym wspólnym państwowym organizmem.

Jest to więc wyraźne zagrzebywanie państwa własnymi rękami po to chyba, by służyć obcym celom lub zdobyć przy wyborach paręset głosów dla swego stronnictwa. Mylą się bowiem ci, co sądzą, że tym zdobędą dla nas łaski zagniewanej Europy; raczej utrwalą jej przekonanie o naszej rozbrajającej wprost naiwności.

Od czasu do czasu pojawiają się u nas wiadomości o przygotowywanych zamachach i przewrotach; raz mają to zrobić komuniści, drugi raz peowiacy, a w końcu monarchiści.

Kilkakrotnie wyznaczono nawet ich zupełnie ścisłe terminy. Terminy te minęły, zamachów nie było; było tylko i jest rewolucyjne gadanie. Skutki natomiast, i to skutki nadzwyczaj ujemne, są już dziś widoczne. Swoi zachowują się często z dużą rezerwą, a spodziewając się wciąż burzy, nie inwestują prawie nic, obcy zaś patrzą na nas jak na kipiący wulkan i starają się być od niego jak najdalej. Jest to więc naturalnym, że nie przychodzą z nowymi przedsiębiorstwami i kapitałami, ale to, co włożyli, gwałtownie wycofują. Nic nawet dziwnego, że to robią, bo nikt rozumny w czasie pożaru nie buduje domu. Jak widać, to stałe rewolucyjne gadanie, trwające u nas wiecznie, jest gorsze od samej rewolucji.

A teraz co do samej rewolucji. Rewolucja u nas może się podobać tylko tym, co dążą wyraźnie, świadomie czy nieświadomie, do bezwzględnej zguby państwa i zniszczenia tego, co jeszcze istnieje, do zrobienia z Polski otchłani ostatniej nędzy i zdziczenia. Można przewidzieć, gdzie ona się zaczyna, ale nie można powiedzieć nigdy, kto ją skończy, gdzie i jak? Rewolucje i przewroty robią zwykle narody lub ludzie uciskani, pozbawieni praw im należnych, których nie mogą osiągnąć drogą legalną, a często robią też i ci, co nie mają nic do stracenia. Ci zaś, co mają do stracenia wszystko, a zyskać nic nie mogą, co mają prawo, a mogą mieć i siłę do przeprowadzenia i osiągania swoich celów innymi drogami, nie narażają na szwank ani państwa, ani też jego i swoich interesów, jeśli się czują jego obywatelami i chcą spełniać swoje prymitywne obowiązki.

.Długie i bolesne, nad wyraz kosztowne doświadczenie pouczyło nas chyba dostatecznie, że czas najwyższy, ażeby przestać lekkomyślnej roboty, przestać być obiektem wiecznej ujemnej obserwacji, kpin i odwracania się plecami do nas, a zacząć budować, choćby powoli, lecz systematycznie, z dnia na dzień, posuwając się naprzód.

Wincenty Witos

„Piast”, nr 12, z 21 III 1926. Publikacja w książce: Dzieła wybrane”, t. 4 „Publicystyka”, wyd. Instytutu Pamięci Narodowej, 2024 [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 stycznia 2024
Fot. Wincenty Witos na zjeździe Stronnictwa Ludowego w Kielcach 1937 r. Fot: FoKa / Forum