Zbigniew MENTZEL: Jak Leszek Kołakowski rozumiał nasz świat

Jak Leszek Kołakowski rozumiał nasz świat

Photo of Zbigniew MENTZEL

Zbigniew MENTZEL

Filolog polski, prozaik, eseista i felietonista. Autor m.in. zbiorów esejów „Pod kreską”, „Lucyfer” i „Niebezpieczne narzędzie w ustach”, a także powieści „Wszystkie języki świata” oraz biografii Leszka Kołakowskiego pt. „Kołakowski. Czytanie świata. Biografia”.

Dla Kołakowskiego fakt, że komunizm się rozpadł, nie oznaczał „końca historii”, czyli bezterminowego trwania liberalnej demokracji. Zdaniem Kołakowskiego kultura liberalna z jeszcze większą niż komunizm konsekwencją doprowadza do zaniku wszystkich tych podpór, na których opiera się nasza cywilizacja. Przede wszystkim kryteriów dobra i zła, prawdy i fałszu – pisze Zbigniew MENTZEL

Tego samego roku (1927) i w tym samym miesiącu (październiku), w którym przyszedł na świat Leszek Kołakowski, świat dowiedział się, że Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury otrzymał Henri Bergson, francuski filozof od lat już zażywający sławy europejskiej. Z górą pół wieku później kandydaturę Kołakowskiego do literackiego Nobla zgłosi Czesław Miłosz, który sam go w roku 1980 dostanie.

O Bergsonie Kołakowski napisał między innymi niedużą książkę ogłoszoną przez Oxford University Press w serii „Nauczyciele czasów minionych” (1985). Zwracając uwagę na ogromny prestiż i popularność, jaką Bergson cieszył się przez długie lata (jego wykłady w Collège de France były wydarzeniami gromadzącymi paryską elitę), zauważał tam, że w oczach wykształconej publiczności był on nie tylko wybitnym myślicielem i pisarzem, ale i kimś więcej – „intelektualnym rzecznikiem epoki”. Określenie to, użyte w nieco zmienionym sensie, można z powodzeniem odnieść do samego Kołakowskiego – warto pomyśleć, co właściwie miałoby ono w tym wypadku znaczyć.

W roli intelektualnego rzecznika epoki Kołakowski występował na Zachodzie już od początku lat osiemdziesiątych (wystarczy wspomnieć jego prelekcję Szukanie barbarzyńcy. Złudzenia uniwersalizmu kulturalnego [1980] wygłoszoną – przypadek sprawił – w mateczniku Bergsona, Collège de France). Ale obowiązki rzecznika począł na dobre pełnić dekadę później, sprawując tę nieformalną funkcję także na przełomie stuleci, a zarazem – na początku nowego tysiąclecia. (…) W swoich wykładach Kołakowski lubił przypominać, że świat naszych wartości i duchowych potrzeb nie jest pudełkiem czekoladek, w którym do woli możemy sobie przebierać, wyciągając takie, jakie tylko chcemy.

Dwie fundamentalne potrzeby ludzkie – potrzeba bezpieczeństwa i potrzeba wolności – „nie mogą być zaspokojone z osobna w sposób doskonały, tym mniej zaś obie łącznie”. 

Nieuchronne skłócenie tych potrzeb i wartości, prowokujące sprzeczne nasze postawy i uczucia, od zawsze niemal było głównym przedmiotem krytycznej refleksji Kołakowskiego. Najwięcej uwagi poświęcał obietnicy bezpieczeństwa, którą dawał i której zaprzeczał totalitaryzm. Obietnica bezpieczeństwa kosztem wolności wydawała się realna, pod warunkiem, że jednostka nie zechce korzystać z prawa wyboru, że będzie zaspokojona w posłuszeństwie. Ale „jednostka pozbawiona prawa wyboru musi bez przerwy przyświadczać swoją absolutną gotowość do wspierania i umacniania warunków swojego zniewolenia nieustannie zdana na łaskę władzy, wobec której kaprysów jest bezsilna”. Z bezpieczeństwa więc nie korzysta. Wolność z kolei, a więc obszar spraw, gdzie nasze życie pozostawione jest naszym wyborom, jest stopniowalna, możemy jej mieć mniej lub – o co zwykle staramy się zabiegać – więcej.

„Rosnąc nieograniczenie, wolność również w końcu sobie zaprzecza, wolność całkowita bowiem albo to, co tak bywa nazywane, nieobecność jakichkolwiek zakazów i ograniczeń, czyli anarchia doskonała, natychmiast rodzi swoje przeciwieństwo”4. Przeradza się w tyranię.

*

W prelekcji Rozpad komunizmu jako wydarzenie filozoficzne wygłoszonej w Berlinie trzy lata po zburzeniu dzielącego to miasto muru Kołakowski zauważał, że komunizm zapewniał niegdyś przejrzystość krajobrazu polityki światowej, nadając mu wyraźny sens określony przez opozycję totalitaryzm – liberalna demokracja. „Jest to już przeszłość, a krajobraz stał się ciemny, poplątany i chaotyczny. Sens dzisiejszego pomieszania nie został jeszcze chyba uchwycony; cokolwiek mówimy, jest wątpliwe.

Strach przed komunizmem miał pewną sensotwórczą siłę. Nie boimy się już komunizmu, boimy się czegoś (albo wszystkiego), sami bowiem pozbawiliśmy się duchowego gruntu, na którym wyrasta ufność w życie”.

Jeśli komunizm rozpadł się ostatecznie (a Kołakowski przestrzegał, że dopóki sekcja zwłok nie została dokładnie przeprowadzona, dopóty za wcześnie na pochówek), nie oznacza to bynajmniej „końca historii” ani „końca ideologii”, czyli bezterminowego trwania liberalnej demokracji. Zdaniem Kołakowskiego kultura liberalna z jeszcze większą niż komunizm konsekwencją doprowadza do zaniku wszystkich tych podpór, na których opiera się nasza cywilizacja, przede wszystkim kryteriów dobra i zła, prawdy i fałszu. „Cywilizacja liberalna zatruwa się sama, z wygody czyniąc epistemologię i produkując do tego celu odpowiednie mody filozoficzne oraz całe mnóstwo rozmytych pojęć”.

W eseju Niepewność epoki demokracji Kołakowski wyliczał rozmaite źródła antydemokratycznej energii zagrażającej demokratycznym instytucjom i rządom. Jednym z nich jest wzrost agresywnego i potencjalnie totalitarnego nacjonalizmu, który pociąga za sobą „bałwochwalczą wiarę w absolutną supremację wartości narodowych w zderzeniu z prawami osób, które ten naród tworzą”. Ryzyko eksplozji nacjonalizmów gwałtownie wzrasta w okresach ekonomicznej dekoniunktury, która wymusza ograniczenie naszych apetytów i akceptację skromniejszego sposobu życia.

Największym zagrożeniem dla demokracji są, zdaniem Kołakowskiego, destrukcyjne uczucia społeczne: zawiść, frustracja, gniew, których opanowanie wymagać może niedemokratycznych restrykcji. Po ich wprowadzeniu i utrzymywaniu – nie wiadomo, jak długo – powrót do demokracji „normalnej” okazuje się bardzo trudny.

Przeludnienie, wyczerpywanie się zasobów naturalnych, katastrofy ekologiczne, pandemie, przestępczość z użyciem przemocy – „wszystko to z pewnością zmusi ludzkość w najbliższej przyszłości do poświęcenia coraz większej energii i nakładów pieniężnych na naprawę szkód już wyrządzonych (…) i na zapobieganie dalszym klęskom.

Doprowadzi to nie tylko do rosnącego ograniczania naszej wolności przemieszczania się i praw własnościowych. Osłabione zostaną przede wszystkim nasze nadzieje na »więcej i więcej«”8.

To świetna pożywka dla ideologicznych demagogów. Powrót ideologii bolszewickiej, totalitaryzmu leninowsko-stalinowskiego wydaje się dzisiaj niemożliwy, głównie z uwagi na rozwój technologii, który nie pozwala już na absolutny monopol informacji i komunikacji – fundamentu komunizmu. Jest jednak wyobrażalna taka wojna technologiczna, w której technika zostaje użyta do ograniczenia czy zniszczenia własnych dobrodziejstw. Wyobrażalne są też nowe formy totalitaryzmu pozbawione wszechobejmującej ideologii bolszewickiego typu.

Napięcie między Kościołem katolickim, czyli uniwersalnym, a liberalną demokracją jest nieuchronne. Kościół łatwo ulega pokusie domagania się od państwa środków przymusu, które mogłyby „kompensować nieskuteczność lub małą skuteczność jego misji i kazań”, choćby w kwestiach takich, jak zakaz przerywania ciąży czy niedopuszczalność rozwodów. „Nie lubię tego typu nacisków Kościoła na prawodawstwo – pisał Kołakowski. – Tym bardziej, kiedy są one wysłowione w sposób mglisty. Mogą znaczyć różne rzeczy i nie dadzą się przeformułować bezpośrednio na reguły prawne, jak na przykład zapis o wartościach chrześcijańskich. Nie lubię, ale nie chcę tego dramatyzować”11. Z antyliberalnej mentalności Kościołowi łatwiej jest się uwolnić, odkąd przyjął zasadę, że „ci, którzy są zbawieni, są zbawieni dzięki pośrednictwu Kościoła, również wtedy, kiedy sami do niego nie należą”12.

Kołakowski dostrzegał w Kościele „siły samonaprawcze”. Wielkość pontyfikatu Jana Pawła II polegała, jak sądził, na tym, że zapobiegł on zarówno tendencjom teokratycznym, fundamentalistycznym Kościoła, jak i próbom jego laicyzacji poprzez sprowadzenie do form politycznych i socjalnych.

W wielu wypowiedziach i „rozmowach na nowe tysiąclecie” Kołakowski podkreślał, że choć dobrze zdaje sobie sprawę z wielkich problemów, jakie Kościół ma ze znalezieniem języka, który byłby dostosowany do cywilizacyjnych przeobrażeń i trafiał do ludzi, zwłaszcza młodych i wykształconych, nie wierzy w obumarcie wiary religijnej. Przeciwnie – spodziewa się raczej renesansu religijnego, „choć niekoniecznie w formie kościelnej”. W trakcie swojej uniwersyteckiej pracy w Stanach Zjednoczonych, kraju najbardziej rozwiniętym naukowo i technologicznie, zauważał, że wielu studentów, „również tych, którzy nie byli wychowani w tradycji religijnej, żywi autentyczną potrzebę powrotu do religii, ale wcale niekoniecznie do Kościoła”.

Na naszych oczach, pisał Kołakowski, dokonuje się jednocześnie załamanie dawnej wiary i bezbożnego oświecenia, które stanowiło warunek technicznych osiągnięć nowoczesności. „A jednak Oświecenie w coraz większym stopniu staje się dla nas źródłem dyskomfortu. Czy rację miał Carl Gustav Jung, twierdząc, że w archetypach mitologicznych po śmierci Boga zawsze następuje Jego zmartwychwstanie? Czy żyjemy zatem podczas tych dwóch strasznych dni, między piątkiem a niedzielą, gdy Zbawiciel – już martwy, a jeszcze nie zmartwychpowstały – odwiedza piekło? Tego także nie możemy wiedzieć. Jesteśmy pewni tylko naszej niepewności”.

Zbigniew Mentzel

Powyższy tekst jest fragmentem książki Zbigniewa Mentzela „Kołakowski. Czytanie świata. Biografia” wydanej nakładem wydawnictwa Znak (Kraków, 2020).

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 października 2020
Grzegorz Press / Forum