
Jak stabilna jest granica na Odrze i Nysie?
Wszystkim bliższym i dalszym sąsiadom należy patrzeć na ręce i nie zadowalać się uśmiechami i poklepywaniem po ramieniu. Należy dbać o własne interesy, ale do tego należy wiedzieć, jakie one są. Dla każdej polityki niezbędna jest elementarna spójność i lojalność społeczeństwa. Osiągane sukcesy zwiększają zaufanie do władzy i chęć pracy dla wspólnego dobra. W przeciwnym wypadku następuje rozkład – pisze Jan ŚLIWA
.Przyzwyczailiśmy się traktować zachodnią granicę Polski na Odrze i Nysie za sprawę załatwioną. Nie wszyscy są szczęśliwi, niemieccy ziomkowie tęskną za Breslau i Danzig, ale to tylko folklor. Przyszły jednak czasy, gdy nic nie jest pewne. Okazało się, że w Europie można latami bombardować ludność cywilną i przesuwać granice przemocą. Organizacje międzynarodowe są wydmuszką, w Unii Europejskiej przy głoszonych hasłach o solidarności forsowane są narodowe interesy. Asertywne Niemcy oficjalnie ogłaszają się hegemonem. Kanclerz werbalnie pozuje na „antyrosyjskiego podżegacza wojennego”, ale w istocie niemiecki przemysł czeka na rosyjski gaz. W przypadku wygranej AfD ta współpraca stanie się otwarta, a blok zwolenników rusofilskiej Realpolitik w Europie się wzmocni. W Polsce pamięć historyczna jest germanizowana, a na Ziemiach Zachodnich po remoncie na budynku napis „Poczta” zostaje zastąpiony przez „Postamt”.
Niepodległa Polska jako problem
.To sformułowanie to nie mój pomysł. Norman Ridley, brytyjski autor książek o wojnie, jednej z nich nadał tytuł Hitler i Polska. Jak niepodległość jednego kraju doprowadziła świat do wojny w 1939 r. Tytuł podkręcony dla efektu, ale idzie w świat.
Zacznijmy od roku 1918. Po ponad stu latach odradza się Polska. Dla nas jest to długo wyczekiwane zakończenie gehenny, ale dla innych to jest szok. Skąd jakiś twór między Niemcami a Rosją? Po co? Owszem, pojęcie „Polska” istnieje, nawet w postaci nowo odkrytego pierwiastku polonu. Według koncepcji Mitteleuropy można by stworzyć jakieś państewko jako zaplecze gospodarcze (Hinterland) Niemiec. Najlepiej Radom i okolice, najwyżej jak Księstwo Warszawskie. Ale Polakom zamarzyła się prawdziwa niepodległość, z Wielkopolską, Śląskiem, dostępem do morza i Kresami. Wszyscy sąsiedzi uznali to za akt agresji.
Do dziś rozszerzenie o Lwów i Wilno przedstawiane jest jako napaść imperialnej Polski na biedny, jeszcze słaby Związek Sowiecki. Dlatego też praktycznie żadne źródła niemieckie nie zauważają, że wojna bolszewicka w 1920 r. ochroniła Europę przed gułagami po Atlantyk. Przeciwnie, była to szansa na wspólne usunięcie przez Niemcy i Rosję sezonowej Polski, bękarta traktatu wersalskiego. Ten problem się ciągnął przez całe międzywojenne dwudziestolecie, aż został rozwiązany w układzie Ribbentrop-Mołotow.
,Przed II wojną światową i w jej trakcie intensywnie budowano antypolskie nastroje. Wykorzystywano do tego literaturę i film. Edwin Erich Dwinger wydał powieść Śmierć w Polsce (Der Tod in Polen), w której emocjonalnie pokazał prześladowania Niemców w Polsce, z kulminacją podczas „krwawej niedzieli” 3 września 1939 r. w Bydgoszczy. Dwinger był popularnym autorem o burzliwym życiorysie i sprawnym piórze, porównywalnym z Ossendowskim w Polsce. Innym przykładem jest film Heimkehr (Powrót do domu), przedstawiający Polaków jako krwiożercze bestie. Głośny stał się w Polsce po premierze filmu Agnieszki Holland Zielona granica, gdyż nastrojem oba filmy się nieodparcie kojarzyły. Przy takim naładowaniu propagandą represje wobec Polaków wydawały się naturalną, zdrową reakcją. Do dziś wielu skądinąd rozsądnych w Niemczech używa argumentu: „Ale pamiętajmy o tym, jak Polacy masakrowali Niemców przed wojną!”. To zabroniona nazistowska propaganda, ale jako owoc zakazany tym bardziej podnieca wyobraźnię.
Koncepcje polskich powojennych granic
.Przesuńmy się o parę lat w czasie. Zbliża się koniec wojny, wygląda już na to, że Niemcy przegrają, a decydujący wysiłek poniesie Związek Sowiecki Stalina – i będzie czegoś za to oczekiwać. Skądinąd wysiłek Polski był również olbrzymi i konsekwentny od pierwszego dnia wojny do ostatniego, wobec czego Polacy też czegoś oczekiwali. Świat jest jednak brutalny, Stalin miał lepsze karty – więcej czołgów i miliony ludzi, których mógł wysłać na front. Ponieważ już raz (pod przymusem) zmienił sojusznika z Hitlera na Roosevelta, również potem dyskretnie szantażował, że może to zrobić znowu, przez co podwyższał cenę. Z drugiej strony alianci też mogli zawrzeć pokój z Hitlerem i razem iść na bolszewików. Polska była ściśnięta w kleszczach między dyktatorami, z których jeden z agresora stał się sojusznikiem, czekającym na swój łup. A Stalin od początku grał tym, że do pokonania Hitlera jest niezbędny. Dlatego otrzymywał od Zachodu ogromną pomoc materialną i żądał ustępstw. Oczywistym żądaniem było podporządkowanie Polski i utrzymanie zdobyczy terytorialnych uzyskanych w sojuszu z Hitlerem. Polacy byli jednak w wojnie potrzebni, trzeba więc było latami udawać i ich zwodzić, ale ich los był od dawna przesądzony.
Co do granicy zachodniej problemem dla aliantów było, jak bardzo chcą pognębić Niemców i kto po wojnie ma nad tym terenem panować. Jeżeli ma to być Rosja sowiecka, to będzie ona po wojnie nie przyjacielem, lecz rywalem. Tak mówi logika. Ale jeszcze w sierpniu 1943 r. Roosevelt powiedział o Stalinie: „Jeżeli dam mu wszystko, co tylko mogę, i nie zażądam niczego w zamian, to – noblesse oblige – nie będzie on próbował niczego zaanektować i będzie ze mną współpracować na rzecz demokracji i pokoju”. Czy można być tak naiwnym? Było to po rozmowie z Harry Hopkinsem, powiedzmy delikatnie, sowieckim lobbystą. Ambasador Bullitt ostrzegł, że Stalin nie jest dżentelmenem, ale kaukaskim bandytą. Roosevelt odpowiedział: „To moja sprawa”.
Stalin był więc głównym rozgrywającym, najbardziej zdecydowanym. Forsował ideę przesunięcia Polski na zachód. W ten sposób Polacy wypędzeni ze wschodu otrzymali coś na zachodzie. Zmniejszało to ich opór przeciw komunizmowi, bo Stalin stał się gwarantem granicy zachodniej, a na wschodzie nie było o czym dyskutować. Dodatkowym plusem było przesunięcie całego słowiańskiego bloku komunistycznego na wschód i wbicie takiego klina między Polskę a Niemcy, żeby ich porozumienie stało się niemożliwe. Przejęcie tych „Ziem Odzyskanych” stało się ważnym punktem „Polaków moskiewskich”, legitymizacją ich patriotyzmu. Z kolei „Polacy londyńscy” rozumieli, że poparcie nowej granicy zachodniej wiąże się z akceptacją przesunięcia granicy wschodniej, czyli utratą Kresów. Inne rozwiązanie nie było jednak realistyczne.
Przedmiotem dyskusji były dalsze uściślenia. Czy linia Curzona obejmuje Lwów? Nie obejmuje, za to z drugiej strony Polska dostaje Szczecin. Odra-Nysa, ale która Nysa? Łużycka jest o wiele dalej niż Kłodzka. Co z Kotliną Kłodzką? Pojawili się tam już Czesi, prawie doszło do konfliktu granicznego. Wielki Brat ze wschodu zadecydował na rzecz Polski, chciał mieć spokój.
A co na to same Niemcy? Niemcy Wschodnie (NRD – Niemiecka Republika Demokratyczna) nie miały wiele do gadania. Pod sowieckim patronatem w 1950 r. NRD i PRL zawarły w Zgorzelcu okład definiujący linię Odry i Nysy Łużyckiej jako polsko-niemiecką granicę pokoju (Friedensgrenze). Przy okazji umówiono się na redukcję reparacji. Miały one wynosić 10 miliardów dolarów dla Związku Sowieckiego, z czego część miała otrzymać Polska. W momencie podpisania układu zostały do zapłacenia jeszcze 6342 miliony, które zostały zredukowane do połowy (3171 mln), rozłożonej na 15 lat. Opisująca to NRD-owska broszurka podkreśla rolę tej decyzji dla gospodarki NRD i stwierdza, że „ludowo-demokratyczna Polska okazała się prawdziwym przyjacielem”. O tym, jak te pieniądze mają być rozdzielone między Związek Sowiecki a Polskę, broszurka nie wspomina. Prawdopodobnie po bratersku. Dla NRD sprawa jest tu załatwiona.
Z Niemcami Zachodnimi rzecz była bardziej skomplikowana, gdyż z powodu wolności słowa można było krytykować tę granicę jako jedynie tymczasową linię demarkacyjną oddzielającą tereny „pod polską administracją”. Wszystkie partie, w tym socjaldemokratyczna SPD, żądały przywrócenia integralności Niemiec. Na plakatach wyborczych były mapy z roku 1937 albo nawet 1914. Ziomkostwa Związku Wypędzonych podtrzymywały tradycje Śląska, Pomorza, a nawet Prus Zachodnich (Westpreußen), obejmujących dawny zabór pruski. Ziomkowie stali się niezmiernie humanistyczni, sprzeciwiali się nawet nacjonalizmowi i szowinizmowi, ale myśleli przy tym o polskim, nie o niemieckim. „Bońscy rewanżyści”, którymi straszył nas Gomułka, byli faktem.
Z czasem dla Niemców ważna stała się nowa polityka wschodnia jako jedyna szansa na ewentualne zjednoczenie. Otwarły się na Związek Sowiecki i Polskę, a dla Polski współpraca gospodarcza też była interesująca. W efekcie tej polityki kanclerz Willy Brandt w grudniu 1970 r. oficjalnie uznał granicę na Odrze i Nysie. W Niemczech został przez wielu uznany za zdrajcę. Podczas tej wizyty złożył wieńce przed Grobem Nieznanego Żołnierza oraz pod pomnikiem Bohaterów Getta, gdzie spontanicznie ukląkł, co odbiło się na świecie szerokim echem. Było to niedługo po gomułkowskiej kampanii antysemickiej w roku 1968, spierano się o wielkość wieńców – pod grobem polskich ofiar był większy. Spory o wieńce mają w Polsce długą tradycję. Z kolei tydzień po tak ważnej wizycie niemieckiego kanclerza wybuchły wydarzenia grudniowe, po których ustąpił I sekretarz PZPR Władysław Gomułka – od triumfu do upadku w dwa tygodnie.
Ciekawa jest rola Francji, sojusznika i konkurenta Niemiec. Prezydent de Gaulle miał związek z Górnym Śląskiem – w 1921 r. był jednym z francuskich żołnierzy nadzorujących przebieg plebiscytu. W 1967 r. udał się z wizytą do Polski i był pierwszym zachodnim przywódcą, który odwiedził Górny Śląsk, w dużej mierze na złość Niemcom. W Zabrzu wypowiedział słowa: „Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie miasto ze wszystkich śląskich miast, czyli najbardziej polskie ze wszystkich polskich miast”. Jako gliwiczaninowi słowa te wydawały mi się przesadzone, ale niech tak zostanie. Ulica, gdzie zostały wypowiedziane, nosi dziś jego imię, a społeczną reakcją była krótkotrwała moda na czapki degolówki, czyli francuskie kepi.
Stany Zjednoczone zaakceptowały i przypieczętowały nabytki terytorialne Sowietów, hojniejsze, niż zaoferował im Hitler. Podczas zimnej wojny postawiły na Niemcy jako przyczółek. Zgodziły się więc na reaktywację dość ponurych sił, przypudrowanych demokratyczną dekoracją. Zainstalowały tam bazy wojskowe – do stawiania oporu blokowi wschodniemu, ale też do pilnowania, by Niemcy nie wyrwały się spod kontroli. Tolerowały propagandę na rzecz rewizji granic, ale nie na tyle, by groziło to wojną. Polska była we wrogim obozie, ale jej strategiczne położenie mogło być interesujące. Lekceważąc Polskę pod koniec wojny, Stany Zjednoczone utraciły „niezatapialny lotniskowiec” wysunięty kilkaset kilometrów dalej na wschód. Niemniej jasne było, że ze względów historycznych i emocjonalnych Polska mogła być partnerem na przyszłość. Trzeba było też dbać o ważną w wyborach Polonię amerykańską, tak by było jasne, że przeciwnikiem Stanów jest komunizm, ale nie Polska. W końcu wszyscy – mniej lub bardziej chętnie – przyklepali polskie powojenne granice. System europejski się ustabilizował, gwarantowany przez sojusze wojskowe, integrację europejską i realną równowagę sił.
Wysiedlenia Niemców – ukryta zadra
.Jest jednak w świadomości niemieckiej pewna zadra. Niby jest przykryta pyłem czasu i polityczną poprawnością, może jednak się odezwać przy rosnącej asertywności Niemiec, które chcą z siebie strząsnąć piętno zbrodni sprzed prawie stu lat. Tą zadrą jest temat ziem, które wielu Niemców wciąż uważa za niesprawiedliwie utracone. Dla nas, Polaków, to Ziemie Zachodnie, Ziemie Odzyskane, a przynajmniej rekompensata za utracone Kresy. To prezent od zwycięskich mocarstw, nasza rola w tej sprawie była niewielka. Dla Niemców to jednak „ziemie zabrane przez Polaków”. Uważają oni je za wystarczające reparacje wojenne, jeżeli w ogóle ktoś chce dyskutować na ten temat.
Wysiedlenie ludności niemieckiej z przyłączonych do Polski Ziem Zachodnich jest dla Niemców ważnym i bardzo emocjonalnym tematem. Jest ono wykorzystywane przez nieprzyjazne nam koła w Niemczech. Niemcy widzą swoją katastrofę, zapominając o tym, co było przedtem. Charakterystyczna jest przy tym postać Eriki Steinbach, wieloletniej przewodniczącej Związku Wypędzonych. Urodziła się w 1943 r. w Rumi koło Gdyni, na terenie przedwojennej Polski zdobytym przez Niemcy w 1939 r., w domu, z którego wypędzeni zostali Polacy. Jest więc odesłana z Polski, a nie wypędzona z Niemiec. Ale jak widzieliśmy, dla wielu Niemców Pomorze to też „zabór polski”.
Daleki jestem od lekceważenia cierpienia wysiedlonych; cierpienie to cierpienie. Niemniej idące na zachód transporty Niemców nie były ostrzeliwane przez lecące lotem koszącym myśliwce. Oczywiście była to dla Niemców mała pociecha. Jest tak, że zauważa się tylko cierpienie, które odczuwa się na własnej skórze. Dlatego też argument, że „należało się”, nie bardzo działa. Kto ginie w burze ogniowej w Dreźnie, nie chce uznać, że to słuszny rewanż za Warszawę. Raz rozpętana wojna prowadzi do okrucieństw, a każdy widzi tylko cierpienie swoje i swoich bliskich. Tak działa psychologia.
Czy była zemsta? Jak ocenić historię Żydówki Loli Potok, która była więźniarką Auschwitz, uciekła z „marszu śmierci”, a potem wstąpiła do UB i zarządzała więzieniem w Gliwicach? Byli tam przetrzymywani prawdziwi naziści, ale też śląscy autochtoni. Po selekcji byli przenoszeni do obozu „Zgoda”, zarządzanego przez Salomona Morela, komendanta wielu stalinowskich obozów pracy, który znalazł schronienie w Izraelu. Strażnicy byli brutalni, szalała też epidemia tyfusu. Niechlubną tę historię opisał John Sack w książce An Eye For An Eye (Oko za oko). Na ile można sobie pozwolić w ramach zemsty?
Wiemy o brutalności Armii Czerwonej na terenie Niemiec – morderstwa, gwałty, grabieże. Ale można zapytać, po co Niemcy, przeczuwając już, że wkrótce utracą zdobycze na wschodzie, palili dla rozrywki białoruskie wioski? Zemsta nie jest usprawiedliwieniem, ale jest faktem. Dlatego uważam, że wszystkim ofiarom, męczonym i mordowanym, należy się pewien respekt.
.Końcówka wojny była wyjątkowo brutalna. 2 lutego 1943 r. Niemcy przegrały bitwę pod Stalingradem. 18 lutego Goebbels w sławnej mowie w Pałacu Sportu zapowiedział wojnę totalną. 23 lutego Stalin ogłosił walkę na śmierć i życie z hitlerowskim najeźdźcą, gdzie Czerwona Armia miała być armią mścicieli. Od tego momentu nie było zmiłuj.
Kampania dehumanizacji z obu stron ruszyła pełną parą. Sowieci, idąc na zachód, musieli jednak rozróżniać między terenami przeznaczonymi dla Polski i dla swojej przyszłej strefy okupacyjnej. Na przyszłe tereny polskie przybywali jeszcze przed konferencją w Poczdamie polscy osadnicy (i szabrownicy). Przybywali również akowcy i inni obawiający się komunistycznych represji. Nie było jeszcze cyfrowych identyfikatorów, w powszechnym bałaganie można było przyjąć nową tożsamość. Byli też tam wciąż Niemcy, niepewni, co się z nimi stanie. Ponieważ na przybyszów nie czekała sieć hoteli, musieli jakoś współżyć z Niemcami. Władze wojskowe próbowały ograniczać gwałty i rozbój. Robiły to nie z miłości, lecz by uniknąć całkowitego rozprzężenia armii. Poza tym z zajętych terenów niemieckich chcieli jak najwięcej wywieźć w stanie nadającym się do użycia. Panował tam „dziki Wschód”. Niemcy (lub ludzie pogranicza, jak Ślązacy) byli więzieni i wywożeni, panowały głód i tyfus. Wszędzie szalała też NKWD. Potem nastąpiły wysiedlenia. Łatwo się domyśleć, że nie odbywało się to przy nadmiernej kurtuazji. Niemcy byli z niewielkim dobytkiem wsadzani do pociągów i wysadzani gdzieś za przyszłą granicą. Ale przypomnijmy – podobnie wyglądały niemieckie wysiedlenia Polaków z wcielonej do Rzeszy Wielkopolski do Generalnej Guberni czy na wschodzie sowieckie transporty do Kazachstanu. W pewnej niemieckiej broszurce znalazłem odwołanie do wartości chrześcijańskich. No cóż, gdy samemu się dostaje w skórę, przypomina się moralność.
Przyznajmy, że podczas gdy Polacy za utracone tereny na wschodzie otrzymali nowe tereny na zachodzie, Niemcy musieli przyjąć miliony przesiedlonych na istotnie zmniejszonym terytorium. Z kolejnej jednak strony – Polacy wpadli pod sowiecki but, kolejną okupację, bezsensowny system gospodarczy, i byli dla nowego okupanta obiektem prześladowań i grabieży. Niemcy za to zostali wzmocnieni jako przyczółek Zachodu w zimnej wojnie. Byli zdominowani, ale przynajmniej przez najbogatsze państwo świata. Dostawali cukierki, papierosy i nylonowe pończochy – te ostatnie często za usługi erotyczne. Różnica między Wschodem a Zachodem się pogłębiała. Dlatego też wielu ocalonych w Polsce Żydów uciekało na Zachód, do Niemiec. Spotkałem się z opinią, że przyczyną był polski antysemityzm, tak straszny, że woleli nawet wybrać Niemcy. Nie – uciekali od komunistycznej nędzy do zachodniego raju.
W ciągu historii na terytorium Polski dokonywane były liczne zbrodnie. Dlatego łatwo zewnętrznym obserwatorom obciążać za to Polskę i Polaków. I tak na nasze konto idą niemieckie obozy zagłady Żydów i komunistyczne obozy dla Niemców. To wszystko „polnische Lager”. Argumentuje się, że bez współpracy lokalnej ludności budowa Auschwitz byłaby niemożliwa. Czy któryś z tych mędrców spoglądał kiedyś w lufę wycelowanego w siebie karabinu esesmana? Męczeństwo Polaków pod totalitaryzmem brunatnym i czerwonym jest dyskretnie pomijane. Nawet Marzec 1968, gdy komuniści bili polskich studentów (o czym nikt nie wie), a potem wyrzucali z pracy i kraju Żydów (o czym wie cały świat), uchodzi za „ostatni pogrom”, dokonany przez „polskich nacjonalistów”. Także opisane tu cierpienie wysiedlanych Niemców idzie na konto Polaków.
Ale wyciszmy emocje. Podsumowując: nie należy się wyśmiewać z ludzkiego nieszczęścia, nawet gdy dotyka ono nieprzyjaciół naszych. Trzeba jednak pamiętać, kto stworzył system przemocy, kto był sprawcą, a kto ofiarą, co było przyczyną, a co konsekwencją.
Regermanizacja
.Czy polskie Ziemie Zachodnie są zagrożone? Ostatnio na świecie, a nawet w Europie, zdarzają się rzeczy, które jeszcze niedawno wydawały się niemożliwe. Nie obawiam się jednak pancernych dywizji neo-Guderiana zdobywających Wrocław, jednak nie. „Po pierwsze, nie mają armat”, jak tłumaczył Napoleonowi brak salwy powitalnej pewien burmistrz. Nie mają też ludzi; to już nie jest lud bez przestrzeni, walczący o Lebensraum. A gdyby policzyć młodych mężczyzn zdolnych do walki, wyłączając muzułmanów i pacyfistów, siła byłaby niewielka.
Są jednak subtelniejsze metody rozszerzania wpływów. Jedną z dziedzin jest symbolika, kultura i pamięć. Obserwujemy ostatnio pełzającą regermanizację terenów poniemieckich i depolonizację polskich instytucji. Nikt nie wystąpił z takim programem, odbywa się to cichcem. Nagle na moście Grunwaldzkim we Wrocławiu pojawia się napis „Kaiserbrücke” (most Cesarski) i herb Hohenzollernów, a w auli Leopoldina portret Fryderyka II zastępuje Orła Białego. Hala Ludowa to znowu Hala Stulecia (Jahrhunderthalle), ku czci stulecia bitwy pod Lipskiem w 1813 r., zwanej przez Niemców Bitwą Ludów, a dla Polski zamykającej na sto lat marzenia o wolności. Muzea sławią żołnierzy Wehrmachtu. Kto to robi? Prawdopodobnie już spora część polskiego społeczeństwa jest rozpracowana propagandą zachwytu nad wszystkim, co obce, i wstydu do własnej tradycji. Odpowiada to strategii destabilizacji państw Jurija Biezmienowa. Czy to świadome działanie? Pewnie po części tak, w cichej współpracy wszystkich przeciwników polskiej suwerenności.
Niemiecki kapitał ma ogromny wpływ na polskie media, nie do pomyślenia w poważnym państwie. Chodzi głównie o media polityczne, ale nawet prasa kobieca nie jest neutralna, bo może promować swoje zasady moralne i ośmieszać osoby o odmiennych poglądach. Władze polskie podejmowały próby kontrakcji. Były one jednak stygmatyzowane jako przejaw autorytaryzmu, populizmu, nacjonalizmu, wręcz faszyzmu. Im wolno, nam nie.
.Dziwną szarą eminencją jest dziennikarz Klaus Bachmann. W krytycznych momentach przedstawia plany destabilizacji państwa polskiego lub nawołuje do „liberalnego” zamachu stanu. Scenariusze te są zaskakująco szczegółowe, nadają się do natychmiastowej realizacji. Bachmann lekceważy też polskie prawo, otwarcie nawołuje do jego łamania. Jest zwolennikiem demokracji walczącej (czyli dyktatury), liczy się dla niego skuteczność, a nie formalizm prawny. Podobną nonszalancję wykazują niemieckie instytucje. Niemiecka policja zachowuje się dziwnie swobodnie na terytorium Polski, to samo dotyczy wywiadu BND.
Konflikt dotyczy jednak głównie sfery ekonomicznej – kto na kogo pracuje i ile na tym zarabia. Do wykrycia chytrzejszych sztuczek trzeba być biegłym w ekonomii. Dość widoczne jest wykluczanie polskich towarów i usług za pomocą modyfikowanych ad hoc przepisów lub blokowanie strategicznych inwestycji, na ogół z przyczyn „ekologicznych”. Obecnym tematem jest żegluga na Odrze i park narodowy, który ma ją uniemożliwić. Aktywna jest tu organizacja o szokującej dla polskiego ucha nazwie Lebensraum Vorpommern, ale w niemieckim co drugie całkiem normalne słowo ma brunatne konotacje. Możliwe jest też miękkie rozszerzanie wpływów pod płaszczykiem transgranicznej współpracy regionalnej. Gdy bogaty współpracuje z biednym, może sobie jego sympatię kupić. Będzie o jego sprawach najpierw współdecydować, a potem nad nim dominować.
Niemcy posiadają sieć fundacji wspierających materialnie przychylność partnerów. Jest wśród nich fundacja Konrada Adenauera, ważny sponsor spotkania Campus Polska Przyszłości, mającego kształtować sposób myślenia polskiego młodego pokolenia. Pluralizm poglądów i wzajemny szacunek nie były tam głównym akcentem. W ramach programu kulturalnego przyszłe kadry Rzeczypospolitej tańczyły w rytm wulgarnej ośmiogwiazdkowej przyśpiewki, dehumanizującej drugą część społeczeństwa. Wśród sponsorów była też Open Society Foundations Sorosa i kilka innych instytucji, przez które przepływają Sorosowe pieniądze. Jak powiedział cesarz Wespazjan, pieniądze nie śmierdzą, ale wiążą się z zależnością od dawcy.
Jeżeli chodzi o agresją kinetyczną, to podstawowym zagrożeniem jest Rosja, ale trzeba też zwracać uwagę na innych. Myślę tu o Ukrainie, która posiada najsilniejszą w Europie, zaprawioną w realnym boju armię. Warte obserwacji są jej kontakty z Niemcami. Od 2023 do 2025 r., a więc w okresie, gdy Ukraina nagle ochłodziła stosunki z Polską, ambasadorem Niemiec był tam Martin Jäger, od 15 września 2025 r. szef wywiadu BND. W wywiadzie raczej nie ma przypadkowych ludzi, można więc przypuszczać, że już podczas służby na Ukrainie należał do tych kręgów. Lewicowa niemiecka gazeta pisze, że jego życiorys przypomina kiepską teorię spiskową.
Oczywiście oficjalnie oprócz Putina mamy w okolicy samych przyjaciół, pewnych podejrzeń nie wolno formułować. Niemniej takie niestandardowe sieci powiązań pozwalają naszym przeciwnikom na realizację własnych celów cudzymi rękami i operacje pod fałszywą flagą. Trzeba się uważnie rozglądać, ale nie jestem pewien, jak sprawny jest polski (kontr)wywiad. Rozbrojenie Pegasusa z przyczyn politycznych to tylko sygnał. Sygnał dla przeciwników, że mogą się czuć swobodnie, bo Polacy się zajmą walką między sobą i roztrąbią wszystkie tajemnice.
Perspektywy normalizacji
.Wygląda to dość ponuro. Czy są jakieś pozytywne perspektywy? W okresie przystępowania Polski do UE wszystko wyglądało lepiej. Miał to być związek (prawie) równych. Traktat o Unii Europejskiej deklaruje, że Unia „szanuje równość Państw Członkowskich wobec Traktatów, jak również ich tożsamość narodową”, mówi też o „solidarności i wzajemnym szacunku między narodami”. Piękne, ale nikt tego nie traktuje poważnie. Pisano to w czasach, gdy Unię stać było na wielkoduszność i hojność. Obecnie jednak nawet największe państwa są na granicy katastrofy budżetowej i mają niestabilne rządy. Do tego pojawiło się realne zagrożenie militarne, bardzo zróżnicowane dla różnych państw. Wszystko to powoduje ostre napięcia i konieczność podejmowania szybkich decyzji, dla których obecne procesy tworzenia konsensusu są za powolne. Kołderka jest krótka, każdy ciągnie w swoją stronę. Tak więc nie zwracałbym nadmiernej uwagi na to, co zostało zapisane. Liczy się wola i aktualny układ sił.
Co by się musiało stać, by Niemcy zobaczyły w Polsce partnera? Konieczny byłby olbrzymi przełom mentalny. Polacy musieliby im czymś zaimponować, ale szczerze, nie pod wpływem propagandy. W historii Polska miewała dobrą opinię. Piękne były gesty Ottona III na zjeździe gnieźnieńskim. Ale to było dawno, 1025 lat temu. W XIX wieku walcząca z imperiami Polska była symbolem wolności. Po powstaniu listopadowym w Niemczech powstało ponad tysiąc „pieśni polskich”, Polenlieder. Ten straszny Wagner napisał uwerturę Polonia. Równie straszny Nietzsche szukał polskiego pochodzenia. W bliższych nam czasach mieliśmy Jana Pawła II i Solidarność. Problemem dla wielu jest polski katolicyzm i patriotyzm („nacjonalizm”). Ale dla wielu ta odmienność jest szczególnie atrakcyjna. W sieci coraz więcej jest filmików zachwycających się Polską – jest czysta, zadbana, bezpieczna. Raj dla niemieckich emerytów. Ma mało znaną, ale smaczną kuchnię, piękne krajobrazy, sympatycznych, wykształconych ludzi. Na mapie zamachów terrorystycznych jest białą plamą. Czarnoskórzy szukają rasizmu i nie znajdują. I naprawdę sporo rzeczy w niej funkcjonuje. To nie jest płatna propaganda. Mam wrażenie, że z daleka ludzie opowiadają o Polsce straszne głupoty, ale ci, którzy naprawdę przyjadą, są zachwyceni. Pierwszym wrażeniem jest zaskoczenie, że jest zupełnie inaczej, niż im opowiadano. To daje im „wiedzę tajemną”, którą chcą się podzielić.
Niemcy musieliby też stracić trochę pewności siebie. Są na dobrej drodze do tego. Ich model realnie się sypie. Powstają książki typu Kaput i Broken Republik. Jeżeli tracą swoją soft power, nie będę płakał, wystarczająco długo z niej korzystali. Nie życzę im źle, w końcu nasze gospodarki są powiązane, ale przyda się efekt wychowawczy. Łatwiej jest wtedy sensownie rozmawiać. Pozycja kanclerza Merza w Niemczech systematycznie słabnie. Twardo deklarowany kordon sanitarny wobec AfD zmusza go do koalicji z SPD, co uniemożliwia konieczne reformy. Na czoło systematycznie wychodzi AfD, straszenie powoduje efekt odwrotny. Podobnie jak we Francji, rozpad kordonu sanitarnego wydaje się kwestią czasu. I co wtedy? AfD oskarżana jest o wszystko, co najgorsze, ale są to rytualne zaklęcia. Podobnie było z PiS-em w Polsce. Widziałem książki o Polsce zachodnich ekspertów, którzy przez osiem lat nie potrafili zrozumieć niczego. Dla AfD konserwatywna Polska (która, jak mam nadzieję, wkrótce nadejdzie) mogłaby być sojusznikiem przeciw dominacji Brukseli, która staje się samodzielnym graczem, reprezentującym wyłącznie własne interesy. Obecnie chce na przykład przeforsować powszechne uzależnienie przyznawania funduszy od „praworządności”, co by pozwalało na dyktatorskie rządy Brukseli bez żadnego mandatu. Dobrze to zadziałało w przypadku Polski, najwyraźniej to polubili. Do tej pory władzę w UE trzymał BruBerlin, betonowy blok brukselsko-berliński. Jego rozpad jest dla Europy niezbędny – dla jej demokracji i rozwoju. Podobnie myślą politycy AfD, dlatego flirtują z polską prawicą. Do tego flirtu należy podchodzić ostrożnie, by nie zostać wykorzystanym do cudzych celów. Mamy rozbieżne poglądy na wiele tematów. Jednakże to właśnie posłowie AfD zaprosili na wykład profesora Andrzeja Nowaka, wysłuchali wielu cierpkich słów o niemieckiej historii, ale to przeżyli.
Polska się rozwija, społeczeństwo ma coraz mniej kompleksów. W naturalny więc sposób ewoluują relacje polsko-niemieckie. Po wyborach w 2023 r., w których Niemcy mocno wsparły zmianę rządu, mogło się wydawać, że Polska będzie wobec nich całkowicie uległa. Jednak Niemcy sami popełnili błędy. Nie dali Polsce żadnej nagrody za „poprawny wybór”, nawet wobec premiera Tuska wielokrotnie okazywali lekceważenie. To zniszczyło narrację „mamy proeuropejski rząd, wszyscy korzystamy na lepszych stosunkach”. Potem zaczęło się wypychanie migrantów do Polski. Nastroje ciągle się pogarszały. Wreszcie ostatnio pojawiła się sprawa Ukraińca przebywającego w Polsce, który podobno brał udział w wysadzeniu gazociągu Nord Stream. Policja niemiecka dokonywała przeszukań w Polsce, zachowując się jak u siebie. Ekstradycji odmówił niezawisły sędzia, w elokwentnej mowie powołując się na Pawła Włodkowica i Etykę nikomachejską Arystotelesa. Kwestionował też niezawisłość niemieckich sądów i możliwość uczciwego procesu. Ostro, zupełny brak respektu dla hegemona. Donald Tusk tę decyzję poparł. Wywołał szok. Niemcy nie rozumieją, że w obecnej Polsce nie da się być ich podnóżkiem i nie jest to spisek narodowych populistów. Analogiczną decyzję podjęły Włochy. Najwyraźniej zbyt arogancka polityka wywołuje opór, który dziś zaczyna być skuteczny.
Istotną rolę odgrywają charyzmatyczne postacie. Stara gwardia przywódców powoli odchodzi – ci wszyscy aparatczycy, jednodniowi premierzy, którzy od lat gadają o zagrożeniu populizmem i niczego nie potrafią. Nowi liderzy to szansa i zagrożenie. Dobrze, że również polski prezydent jest przywódcą nowej generacji. Zmurszałe elity opowiadają o nim głupstwa, ale wielu odczuwa jego charyzmę. Jest asertywny, ale nie agresywny, ma dobrych doradców i dobre stosunki z pierwszym supermocarstwem. Jego atutem są też konserwatywne poglądy. Dotychczas europejscy zwolennicy klasycznej rodziny, macierzyństwa i zdrowego rozsądku nie znajdowali swojego przywódcy. Zwracały się wobec tego w stronę Putina, dla którego była to tylko poza. Tymczasem Polska ma autentyczną historię dystansu do nowinek i stania przy tradycji i wierze. Była za to mocno bita, ale wytrzymała. Świat się zmienia, nawet w laickiej Francji odradza się (powoli) chrześcijaństwo.
I co dalej?
.Wszystkim bliższym i dalszym sąsiadom należy patrzeć na ręce i nie zadowalać się uśmiechami i poklepywaniem po ramieniu. Należy dbać o własne interesy, ale do tego należy wiedzieć, jakie one są. Dla każdej polityki niezbędna jest elementarna spójność i lojalność społeczeństwa. Osiągane sukcesy zwiększają zaufanie do władzy i chęć pracy dla wspólnego dobra. W przeciwnym wypadku następuje jednak rozkład.
W stosunkach międzynarodowych należy być otwartym, choć jeżeli ktoś od stuleci jest agresywny i arogancki, to mamy problem. Niemniej ludzie się zmieniają, mija też czas. Można się też nie kochać, lecz pragmatycznie współpracować. Gospodarki Polski i Niemiec już teraz są głęboko powiązane, czego Niemcy nie dostrzegają i wciąż im się marzą azjatyckie stepy oraz „dobrosąsiedzkie” stosunki z Rosją. Do tego jeżeli nasi sąsiedzi przez osiem lat starali się zainstalować rząd, który im się będzie bardziej podobał, zamiast wykorzystywać synergię i wspólnie iść do przodu, to mogę powątpiewać w ich racjonalność. Nigdy jednak nie mówmy „nigdy”. Ale im mniej ideologii, tym lepiej dla wszystkich. I mniej kopania po kostkach pod stołem.
Bibliografia
Norman Ridley „Hitler and Poland: How the Independence of one Country led the World to War in 1939”, 2023
Józef Kokot „The Logic of the Oder-Neisse Frontier”, 1959
Sarah Meiklejohn Terry „Poland’s Place in Europe: General Sikorski and the Origin of the Oder-Neisse Line, 1939-1943”, 1983
Debra J. Allen „The Oder-Neisse Line: The United States, Poland, and Germany in the Cold War”, 2003
„Die Oder-Neisse Friedensgrenze”, Berlin (NRD), 1950
Hans Åke Persson „Rhetorik und Realpolitik: Grossbritannien, die Oder-Neisse-Grenze und die Vertreibung der Deutschen nach dem Zweiten Weltkrieg”
Manfred Zeidler „Kriegsende im Osten : Die Rote Armee und die Besetzung Deutschlands östlich von Oder und Neisse 1944/45”, 1996
Adolf M. Birke „Nation ohne Haus: Deutschland 1945-1961”, 1994
John Sack „An Eye For An Eye”, 1993