
Bunt filharmoników
Orkiestry symfoniczne, w jakimś sensie podobnie jak muzea sztuki nowoczesnej, zostały tak bardzo kulturowo zdeprawowane, że gotowe są przedstawiać publiczności jako dzieło artystyczne dowolny produkt hochsztaplerów, o ile tylko ci mają pozycję celebrycką w świecie muzyki czy sztuki – pisze Jan ROKITA
.Orkiestra Filharmoniczna w Essen odmówiła zagrania skomponowanego przez Clarę Iannottę koncertu na rozstrojone skrzypce, orkiestrę i urządzenia elektroniczne. Zdaje się, że ów bunt filharmoników, o którym donoszą z zaciekawieniem media muzyczne, nastąpił dość późno, to znaczy w fazie trwających prób nad utworem, prowadzonych przez cenioną dyrygent Elenę Schwarz.
Premiera koncertu Iannotty miała być wydarzeniem kulturalnym w Essen, najpierw dlatego, iż towarzyszyła jej atmosfera święta feministek, gdyż zarówno pani kompozytor, jak i pani kapelmistrz – to bardzo postępowe artystki. A sama Clara Iannotta z niekłamanym bólem wyznała w jednym z wywiadów, że aż do 31 roku życia uczyła się muzyki z samymi mężczyznami, a wyzwolenie nastąpiło dopiero później, gdy poznała „kompozytorki innej rasy niż biała”.
Przy okazji premiery spodziewać się można było także happeningu, gdyż sposób orkiestracji koncertu Iannotty, jak i przewidziana partyturą technika gry na rozstrojonych skrzypcach, powinny były spowodować zniszczenie niektórych instrumentów, być może nawet w takim stopniu, iż nie nadawałyby się one do dalszej gry. Całkiem zresztą możliwe, że właśnie ten – w jakimś sensie finansowy aspekt sprawy był jedną z istotnych przesłanek buntu filharmoników z Essen. W każdym razie (jak można przeczytać na łamach „The Strand”) po odwołaniu premiery koncertu kompozytorka żaliła się, iż na pokrycie ekstraordynaryjnych kosztów orkiestra zażądała „ceny tak wysokiej, że w rzeczywistości zablokowało to wykonanie utworu”.
Ów bunt cenionej niemieckiej orkiestry symfonicznej wydał mi się rzeczą ciekawą, a nawet rzucającą światło na powoli ujawniające się zmiany w kulturze muzycznej, głównie ze względu na jedną istotną okoliczność. Co tu dużo mówić – tę rzecz trzeba napisać wprost, bo inaczej cała historia wyglądałaby na jakiś drobny incydent w niemieckim życiu muzycznym. Otóż 42-letnia Włoszka Clara Iannotta jest dziś w świecie tego, co niegdyś nazywano „muzyką poważną”, bodaj najbardziej znanym i najbardziej prominentnym hochsztaplerem, mającym sławę, pieniądze i prestiż wielkiego kompozytora. Iannotta uczy studentów kompozycji w prestiżowych konserwatoriach w Wiedniu, a od tego roku także w Paryżu, a jej utwory wykonują cenione orkiestry symfoniczne, soliści i dyrygenci, tacy właśnie, jak choćby Elena Schwarz.
Muzyka tej kompozytorki słynie z dwóch oryginalnych cech. Przede wszystkim Iannotta jest twórcą przełomowej muzycznej teorii, wedle której nie sposób rozróżnić pomiędzy dźwiękiem muzycznym i hałasem, wobec czego uznaje, iż „dźwięk i hałas to jest całkowicie to samo”. W niedawnym wywiadzie dla „Corriere della Sera” Iannotta opowiada, iż nim coś skomponuje, to najpierw „zakochuje się w hałasie wydawanym przez tunel autostradowy, pracującą wiertarkę, schody w teatrze albo po prostu ruch uliczny”. W konsekwencji takiego rozumienia muzyki Iannotta „modyfikuje” instrumenty (co zresztą w dziejach wykonawstwa muzycznego samo w sobie nie byłoby ewenementem), tak by oddawały hałas, w którym akurat się zakochała. Jej najwybitniejsze utwory noszą takie tytuły, jak: Rozmycie futra i kości na kontrabas (2024), Ślady łap na mokrym cemencie (to dzieło wykonano w 2018 roku na festiwalu Warszawska Jesień) albo Martwe osy w słoiku po dżemie (2018).
Żeby grać takie rzeczy, trzeba właśnie „modyfikować” instrumenty albo celowo je „rozstrajać”, w przeciwnym bowiem razie ideał „dźwięku jako hałasu” nie dawałby się osiągnąć. A to nie tylko grozi zniszczeniem instrumentów, ale wymaga także swoistej „dekonstrukcji” orkiestry jako takiej. Co prawda we wspomnianym wywiadzie kompozytorka mówi, iż po różnych perypetiach obecnie stara się „nie niszczyć należących do orkiestry instrumentów”, i zapewnia, że w związku z tym udało jej osiągnąć „wielkie zaufanie” z muzykami. Historia z filharmonikami z Essen zdaje się jednak nie potwierdzać tego dobrego samopoczucia Iannotty, a w każdym razie tworzy tu co najmniej jakiś precedensowy wyłom.
Rzecz bowiem w tym, że orkiestry symfoniczne, w jakimś sensie podobnie jak muzea sztuki nowoczesnej, zostały tak bardzo kulturowo zdeprawowane, że gotowe są przedstawiać publiczności jako dzieło artystyczne dowolny produkt hochsztaplerów, o ile tylko ci mają pozycję celebrycką w świecie muzyki czy sztuki. Nieszczęściem profesjonalnych filharmoników jest to, że z reguły muszą oni grać na koncertach to, co im zostało nakazane, a wszelki bunt – zwłaszcza wobec nadprodukcji zawodowych muzyków – grozi utratą możliwości wykonywania zawodu. Tymczasem epoka wielkiej dekadencji, w której przychodzi nam żyć, objawia się m.in. tym, że w stopniu większym niźli kiedykolwiek dotąd, celebryci-hochsztaplerzy zdobywają hegemonię w sferze kultury, napotykając w tej mierze na coraz słabszy opór.
.Widać to niemal na każdym kroku: w teatrze, w sztukach pięknych, w muzyce. Wielkim paradoksem współczesnego życia muzycznego jest to, że ów marsz celebrytów-hochsztaplerów po hegemonię idzie w parze z niebywałym wzrostem technicznych umiejętności wykonawstwa muzycznego. Mamy więc doskonałych muzyków i świetne filharmonie, które muszą jednak oddawać hołd postępowym hochsztaplerom, pragnącym dowieść za wszelką cenę, że w dzisiejszym czasie muzyka, podobnie jak religia, sztuka, piękno czy prawda – są historycznymi przeżytkami.
Clara Iannotta chce zmusić profesjonalnych muzyków, aby w praktyce uznali, że istotą koncertu filharmonicznego jest odtwarzanie hałasu wiertarki albo tunelu autostradowego, nawet jeśli w tym celu należy niszczyć instrumenty. Dlatego właśnie bunt cenionej niemieckiej orkiestry filharmonicznej to jaskółka odradzającej się nadziei na ocalenie zachodniej kultury, bynajmniej nie tylko na polu muzyki.




