
Ulice, miasta, państwa internetu (2)
Coquette, old money, y2k, messy girl czy alternatywka? Milenialsi, zetki – jak identyfikują się i postrzegają kolejne pokolenia użytkowników internetu? Dlaczego zetki śmieją się z „millennial pause” i czy samotność w sieci dla wszystkich pokoleń znaczy to samo, co kiedyś?
Agnieszka: Urodziłam się w 1995 roku. Czy jestem jeszcze milenialsem czy już nie? Część moich znajomych wkłada dużo wysiłku, żeby nie zachowywać się jak milenials, bo pokolenie Z bezlitośnie się z nich śmieje. Jak można poznać milenialsa nie tylko w internecie? Nosi skarpetki stopki, naszyjniki i kolczyki z tego samego zestawu biżuterii, lubi Harry’ego Pottera, seriale Przyjaciele i Biuro, nosi rurki, a do klubu ubiera się jak do biura. Byłam jakiś czas temu na imprezie 30-latków, którzy dzielili się strategiami, jak nie pokazać po sobie wieku. Czy Wy też tak postrzegacie starszych?
Małgosia: Milenialsi kojarzą mi się z miłością do Disneya i, tak jak wspomniałaś, słynnych Przyjaciół. W internecie widzę mnóstwo treści, które w memiczny sposób przedstawiają to pokolenie. Choćby pojęcie „millennial pause”, które na stałe weszło do języka TikToka, a oznacza drobną przerwę, taki ułamek sekundy ciszy, którą wielu milenialsów robi na początku nagrania wideo. Kiedyś, nagrywając filmik na telefonie, trzeba było odczekać krótką chwilę, aby nagrywanie się rozpoczęło, teraz oczywiście technologia jest dużo szybsza i nie ma takiej potrzeby, ale odruch pozostał. Zazwyczaj wygląda to tak, że milenials naciska „nagrywaj”, czeka, aż kamera „zaskoczy”, upewnia się, że działa… i dopiero wtedy zaczyna mówić. Dla Gen Z ta pauza jest bardzo, bardzo widoczna i rażąca, często widzę prześmiewcze komentarze, wytykające ową przerwę twórcom tiktoków.
Agnieszka: Jak wygląda stereotypowy przedstawiciel pokolenia Z? Powiedziałabym, że żyje tym, co jest obecnie modne, dużo kupuje, zwłaszcza na takich platformach, jak Temu i Shein, ma niebieskie włosy i dużo wagi przykłada do zaimków i poprawności politycznej. Bardzo dąży do indywidualności, ale jednocześnie podąża za trendami albo raczej mikrotrendami, które umierają po kilku miesiącach lub tygodniach. Ty tak nie wyglądasz, ale czy masz takie wrażenie?
Małgosia: Masz rację, dla nas tożsamość jest w dużej mierze performatywna: zmieniana, testowana i oceniana przez reakcje. „Oryginalność” stała się produktem, formą, którą też da się skopiować. To, co wyróżnia Gen Z, to budowanie swojego „ja” przez różne estetyki. Nie jest to do końca odpowiednik subkultur, to raczej forma wyrażenia nastroju niż ideologii. Możesz być coquette (kokardki, koronki, perły, pudrowy róż), old money (elegancja, prestiżowe marki, „romantyzowanie” życia), y2k (styl lat dwutysięcznych, dżinsy z niskim stanem, cekiny). Często mówi się też o podziale na clean girl, czyli dziewczynę, która ubiera się bardzo zwyczajnie, chodzi na siłownię i wolnych chwilach pije matchę, i messy girl, która jest jej przeciwieństwem, celowo rozmazuje makijaż i żyje bez planu. Często w swoją stronę słyszałam tekst „alternatywka”, czyli teoretycznie dziewczyna, która ubiera się w ciemne ubrania, na oczach ma eyeliner i lubi kolczyki na twarzy.
Agnieszka: A co to znaczy być chronicznie online? Według mnie to osoba, która po prostu konsumuje ciągiem dużo treści. Przedstawiciele obydwu pokoleń spędzają dużo czasu na TikToku, platformie, która wprowadziła do internetu format krótkich filmików, publikowanych także na innych platformach w formie shortsów (na YouTube) i reelsów (na Instagramie). Pokolenie Gen Z w internecie jest bardzo wrażliwe na kwestie społeczne, ale sposób, w jaki to wyraża, jest kosmiczny.
Potrafią tańczyć na tiktokach, podejmując problemy Gazy. Używają języka ezopowego, takiego jak „unalive” („od-żywić”) zamiast „popełnić samobójstwo” albo „Palmolive” zamiast „pandemia”, żeby chronić swoje treści przed cenzurą algorytmu. Algorytm jest tutaj słowem kluczem: jest narzędziem, które dopasowuje treści do każdego personalnie, jednocześnie sprawiając wrażenie, że wszystkich interesują podobne rzeczy. Osoba chronicznie online cytuje powiedzonka i dowcipy z tiktoków, które teraz akurat są najbardziej popularne. Wiem, że dla Ciebie bycie chronicznie online leży gdzieś indziej.
Małgosia: Uważam się za osobę, która jest chronicznie online. Ma to sporo plusów, bo jestem w stanie znaleźć wspólny język tak naprawdę z każdym i wszędzie. Czasami zdarzy mi się dyskutować w sekcji komentarzy z ludźmi w różnym wieku z różnych miejsc, ostatnio przez pół godziny wymieniałam wiadomości z chłopakiem z Turcji, który wrzuca treści o mojej ulubionej grupie muzycznej.
W szkole cała klasa śmieje się, kiedy nauczyciel bezwiednie powie coś, co w jakiś sposób nawiązuje do królującego teraz memu. Prowadzi to do tego, że środowisko wymusza bycie „na bieżąco”, a to rodzi presję ciągłego bycia online. W świecie internetu, gdzie trendy żyją kilka dni, czasem nawet godzin, a popularność stała się szybkim, ale kruchym doświadczeniem, naprawdę ciężko jest nadążyć. Masz rację, algorytm pełni tutaj kluczową rolę. Cały czas ewoluuje i potrafi być zdradliwy. Przejął funkcję „kierowania wzrokiem”: to nie my szukamy treści, ale treści znajdują nas.
Agnieszka: Tak, z tego powodu usunęłam Instagrama. Miałam wrażenie, że w czasie rzeczywistym przekonywał mnie do kupowania i zmuszał do rozpoznawania dziesiątek nowych marek…
Małgosia: Kilka razy zdarzyła mi się sytuacja, w której w ciągu dnia widziałam ze 30 filmików do jednego dźwięku i na jeden temat. W mojej głowie stało się to już kolejnym trendem. W końcu to nie przypadek, że coś jest tak powtarzalne w tak krótkim czasie. W rozmowie ze znajomymi rzuciłam luźno ten temat, a wszyscy patrzyli na mnie jak na kosmitę. Później jeszcze raz przyjrzałam się filmikom i okazało się, że podobnych jest tyle, ile ja sama widziałam, więc algorytm podłapał to, że mi się spodobały, i podpowiadał podobne. Jednocześnie wokół mnie nikt nie miał o nich pojęcia!
Agnieszka: „Brain rot”, czyli „zgniliznę mózgu”, też rozumiemy trochę inaczej. Dla mnie oznacza to treści, które ogląda się ciągiem, które nie tylko są ogłupiające, ale też mocno wyłączające. Czasem to są naprawdę abstrakcyjne memy, kilkadziesiąt filmików z rzędu, które wykorzystują tę samą piosenkę w tle albo wygenerowaną przez AI „papkę” („slop”).
Małgosia: To prawda, „brain rot” to dla mnie trochę coś innego. Głównie kojarzy mi się z memami, które nie mają w ogóle sensu. Są znane z tego, że są śmieszne, ale tak naprawdę nie wiadomo dlaczego. Idealnym przykładem będzie tutaj „skibidi” albo „azbest”, które znalazły się w finałowej 20. słów walczących o tytuł Młodzieżowego Słowa Roku w 2024. Nikt nie wie, co oznaczają, a jednak używa się ich na co dzień. Co prawda moi rówieśnicy w większości nie korzystają z nich na poważnie, głównym odbiorcą takich trendów są dzieci.
W te wakacje wybuchł trend na tak zwany „italian brainrot”, czyli wygenerowane przez AI postacie, które prześmiewczo swoimi imionami nawiązywały do języka włoskiego, a raczej stylu wypowiedzi Włochów. To się stało niesamowicie popularne i było skierowane bezpośrednio do dzieci. Żadna z tych postaci nie pojawiła się w żadnej bajce, jest tak naprawdę wymyślona znikąd na potrzeby tego trendu. Do dziś, mijając różne stragany, widzę maskotki postaci z TikToka i dzieci z koszulkami ze swoim ulubionym bohaterem.
Agnieszka: Wróćmy jeszcze na moment do tych dziwnych słów, o których wspomniałaś. Zgnilizna mózgu i bycie online oznacza też dla mnie bycie w stałym kontakcie z ludźmi. Emotikonki, których używam na co dzień, to na przykład: XD, . Rozmawiam z przyjaciółmi cały czas. Każdy ma przynajmniej kilka grup do konwersacji na Facebooku, które są aktualizowane 24/7. Wysyłamy memy, zdjęcia naszego dnia. Bez przerwy fotografujemy nasze jedzenie i zwierzęta w domu. Piszemy po polsku i po angielsku, stale przeskakując pomiędzy dwoma językami, często w trakcie tego samego zdania lub wypowiedzi. Każdy z moich znajomych pracuje głównie w języku angielskim. Mój najlepszy przyjaciel często żartuje, że nie jest w stanie wyjaśnić swojej korporacyjnej pracy po polsku, bo zajmuje się „synergią”, „optymalizacją”, „dodawaniem mocy” i „ocenami kwartalnymi”. „Żadnego z tych słów nie ma w Biblii, nawet po angielsku” – podsumowuje.
Małgosia: U mnie jest podobnie: kontakt ze znajomymi w zasadzie nie ustaje. Często prowadzę z kimś rozmowę na trzech innych platformach na trzy różne tematy jednocześnie! Grupy do konwersacji to must have, bo tworzy się je prawie na każdą okazję. Pierwszy krok planowania imprezy to oczywiście założenie grupy i dodanie do niej wszystkich zaproszonych przyjaciół. Bez grupy klasowej w zasadzie ciężko byłoby funkcjonować, praktycznie cały czas jest aktywna i naprawdę się przydaje.
Jeżeli chodzi o emotikony, używam ich non stop. Moja ulubiona to albo
, często dodaję je na końcu pisanego zdania tak naprawdę bez potrzeby. Śmiejąca się i płacząca jednocześnie emotka
jest ironicznym pokazaniem, że coś, co właśnie napisałaś, nie było śmieszne. Kościotrup
i płacząca buźka
oznaczają za to, że dusisz się ze śmiechu.
Agnieszka: Naprawdę? Ja bym je zrozumiała inaczej. Kościotrupa dostałam ostatnio od kogoś, kiedy pokazałam zdjęcie zepsutego kranu w mieszkaniu i zrozumiałam, że ktoś był „przerażony” moim doświadczeniem… a płaczącej buźki używam, kiedy jest mi ciężko albo jestem zdesperowana!
Różnice pokoleniowe w tym zakresie są ogromne. To, co stresuje mnie w kontaktachze starszymi użytkownikami internetu, to to, że na końcu zdania stawiają kropki. W moich rozmowach ze znajomymi mówimy na to „kropka nienawiści”. W moim świecie tak piszą między sobą tylko ludzie, którzy są na siebie nawzajem źli. Kiedyś mój szef wysłał mi SMS z kropką na końcu zdania, zastanowiłam się, czy na pewno wykonałam polecenie na czas. Wielokropki z kolei, zwłaszcza w zdaniach takich jak „ale już wszystko jest dobrze…”, wyglądają groźnie i złowieszczo. Odpisanie komuś „ok” może być niegrzeczne i oznaczać, że rozmówca nie chce już dalej kontynuować. Bardzo naturalne jest dla mnie, że DUŻE LITERY OZNACZAJĄ KRZYK, a duża liczba wykrzykników – podekscytowanie.
Małgosia: Od mamy często dostaję wiadomość, która jest jak śmiertelne combo: „Ok.”. Gdybym ja napisała tak do przyjaciela, na pewno pomyślałby, że jestem na niego obrażona! Często krótkie odpowiedzi pisze się też z dodatkowymi literkami na końcu, np. „okiiii”, duże litery to faktycznie KRZYK.
Agnieszka: Mnie też zmroziłoby na widok „Ok.”… Ale skoro idziemy w stronę różnic pokoleniowych, porozmawiajmy jeszcze o tym, jak różni się nasze postrzeganie ról społecznych. Wychowałam się w okresie trendu „girlboss” („dziewczyna szef”), czyli kobiet, które uważały szminki za swoje barwy wojenne i mówiły o tym, że chodzą po męskim świecie tylko na obcasach. Jak teraz internet postrzega kobiety z pokolenia Z?
Nie tak dawno temu furorę robiło „girl dinner” („posiłek dziewczyny”), czyli nagrania dosyć smutnych dań, złożonych np. z ogórków kiszonych i łyżki masła orzechowego z poważną, chóralną muzyką w tle. Innym memem było „I’m just a girl” („Jestem tylko dziewczyną”), a internautki żartowały sobie z tego, że nie potrafią wymienić koła albo przybić gwoździa. Zmiana, którą obserwuję w tym zakresie, jest wyrazista. Pokolenie Z robi się coraz bardziej konserwatywne. Widać to nie tylko w trendach wyborczych najmłodszych wyborców, ale też w treściach, które tworzą. Dążą do czystości ideologicznej, bezlitośnie „cancelują” osoby, które są inne niż reszta, i łamią któreś z niepisanych zasad.
Małgosia: W Gen Z widać mocny konflikt wewnątrz pokolenia. Internet w tym wszystkim odgrywa ogromną rolę, bo to właśnie tam powstają memy, filtry, komentarze i mikrotrendy, które pokazują, jak bardzo jesteśmy wrażliwi na opinie innych, i jeszcze bardziej nakręcają „cancel culture”. Ze smutkiem obserwuję rosnącą popularność szkodliwych treści, skierowanych głównie do młodych dziewczyn. W USA powstały domy youtuberów złożone z młodych influencerek robiących ogromną karierę na platformach 18+, które chwalą się dochodami i w zasadzie promują tego typu pracę. Niedawno zaobserwowałam też wybuch trendu „Tradwife”, który idealizuje tradycyjną rolę kobiety w domu, jednocześnie zachęcając do założenia rodziny w bardzo młodym wieku.
Agnieszka: Wiem, dostaję takich treści mnóstwo! Zaczynają od filmików o opiekowaniu się kurnikiem i w ogóle chłopomanii, a potem nagle dostaję masę treści politycznych o wątpliwej wiarygodności. Nie dalej jak parę dni temu Elon Musk ujawnił, gdzie zlokalizowane są konta twórców takich treści na platformie X. Okazało się na przykład, że jakaś znana amerykańska konserwatywna influencerka tak naprawdę jest tworem AI, a jej konto jest z Nigerii.
Jola: Przyznaję, wiadomości o tym, że kropka na końcu SMS-a jest odczytywana jako złość, duże litery świadczą o krzyku, a emotikonek uśmieszku, którego zazwyczaj używam, jest żenujący, były dla mnie pewnym zaskoczeniem. Mimo wszystko jednak uważam, że pisząc te wiadomości do ludzi podobnych do mnie i w moim wieku, patrzę raczej na prawidłowe posługiwanie się językiem polskim niż grzebanie w symbolice, której nie rozumiem. I tego będę się trzymać. O tym jednak, jak duże znaczenie mają te kropki albo ich brak, świadczy komentowany głośno film Dojrzewanie, w którym po serii wiadomości, które tylko starsi uważali za neutralne, a nawet przychylne, kilkunastolatek z zimną krwią zabił swoją rówieśniczkę. Wywołało to dyskusję o tym, jak bardzo język internetu różnych pokoleń się różni, jak bardzo stajemy się wobec siebie hermetyczni, a nawet obcy.
.Muszę też przyznać, że choć z dyskusji Agnieszki i Małgosi o trendach w internecie niewiele zrozumiałam, obaliły one jeden z moich mitów o tym, że ludzie udzielający się towarzysko w internecie są samotni. Oni mają tam swój świat pełen znajomych. To tylko my uważamy, że kontakt wirtualny to żaden kontakt.
Małgorzata Burek, Agnieszka Pawnik





