Agata CZARNACKA: "POLSKA. 25 lat treningu w niechęci do państwa"

"POLSKA. 25 lat treningu w niechęci do państwa"

Photo of Agata CZARNACKA

Agata CZARNACKA

Filozofka, tłumaczka, analityczka polityki. Od marca 2012 r. redaktor naczelna portalu Lewica24.pl. Naukowo – w Instytucie Filozofii UW – bada normalność.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Uformowało nam się społeczeństwo, które niechęć do instytucji pomyliło z niechęcią do polityki. I władza, która obywatelską bierność pomyliła z przyzwoleniem na jej własną bierność.

Nie lubimy się nawzajem, nie lubimy się z władzą, nie lubimy, gdy ktoś przejmuje dowodzenie, nie umiemy rządzić się sami…

W ślad za więziami społecznymi rozpadają się te wszystkie rzeczy, które mogą trwać tylko dzięki powszechnemu zaangażowaniu pchającemu je przez czas. Dobre wychowanie dzieci, etykieta, życzliwość, bezinteresowność, zieleń osiedlowa, mała architektura, koleje i pozostały transport publiczny.

„300 mil do nieba“, „Ucieczka z kina ‘Wolność’“, „Ostatni prom“, „Pasażerka“, „Pociąg do Hollywoodu“, „Transatlantyk“… To nie tylko filmy. Wszystko, co się dobrego przydarzało ludziom z pokolenia moich rodziców, wiązało się z ich wyjazdami zagranicę (na „saksy“ lub na zawsze) albo z przyjazdami kogoś lub czegoś z innych krajów, najlepiej Zachodu. Moje pokolenie obdarzone zostało przez los programem telewizyjnym „Jeśli nie Oxford, to co?“, zapatrzoną w amerykański liberalizm „Gazetą Wyborczą“ i „Literaturą na Świecie“ jako jedynym periodykiem, w którym czuć było powiew świeżej myśli.

Pisałam już o tym w tekście „Kto nas nauczył nienawidzić Polski?“, na koniec którego zakonkludowałam, że to demokratyczna opozycja, obecna prawica, gdy tylko przejęła najpierw rząd dusz, a potem rządy po prostu, wyćwiczyła nas w niechęci do starej Polski, tej socjalistycznej… Tylko że nowa Polska chyba nie różniła się od tej starej wystarczająco, więc i niechęć się przelała przez 1989 rok, jak przez tamę na Pacyfiku.

To miało i ma swoje konsekwencje. Po pierwsze, każdemu przedszkolakowi od lat osiemdziesiątych implementowano w głowie nadzieje, które miały się okazać na zawsze niespełnione. To pokolenie rodziło się pewnie do końca lat dziewięćdziesiątych. Im później przychodzili na świat jego członkowie, tym bardziej się okazywali cyniczni, zgorzkniali i pragmatyczni.

Dwadzieścia parę lat treningu w niechęci do państwa, przetykane epizodami lustracyjnymi, oduczyło też zaufania do instytucji i wiary w to, że grupa może więcej niż jednostka. Oduczyło prawie wszystkich, może za wyjątkiem kibiców, członków gangów i młodych matek. W szczególności, od okresu niesympatycznej końcówki dawnego ustroju trwamy w przekonaniu, że człowiek wobec struktur nic nie może, bo układ, bo się na tym nie zna, bo mu skasują zniżki, bo nie wykazał sakramentalnego „skąd wziąć na to pieniądze“.

Dwadzieścia parę lat treningu w niechęci do państwa, przetykane epizodami lustracyjnymi, oduczyło też zaufania do instytucji i wiary w to, że grupa może więcej niż jednostka. Oduczyło prawie wszystkich, może za wyjątkiem kibiców, członków gangów i młodych matek. 

W naszym pojmowaniu świata nie mamy żadnego wpływu na rządzących. W tym kontekście mnie wcale nie dziwi, że teoria o zamachu na państwowy samolot zamieniła się w ruch masowy obywateli domagających się wyjaśnień. Rząd twardo przetrzymuje kolejne demonstracje i wyjaśnień nie daje. Ani na temat Smoleńska, ani na temat dziury budżetowej, ani na temat NFZ i kolejek do lekarzy-specjalistów, ani na temat bezrobocia szalejącego wśród osób w wieku przedemerytalnym.

Stając przed chyba najmniej roszczeniowym narodem na świecie, władza daje. Daje np. nielimitowane leczenie chorób nowotworowych (zamiast refundacji leków na Alzheimera). Daje cokolwiek, tylko nie to, co jedynie ważne: wyjaśnienia jako otwarcie naprawczego publicznego dialogu.

Z konieczności daje głupio. Mniej daje, bardziej dzieli. Mniej zarządza niż rządzi. I już nikomu nie chce się jej poprawiać – po pierwsze, i tak nikt we władzę nie wierzy. Po drugie, ci, którym to najbardziej przeszkadza, wolą wyjechać. Po trzecie, władza nie sprawia wrażenia, że posłucha.

Jest trochę tak, jakbyśmy z władzą grali w pokera: czasem rzuci jakieś blotki, czasem, coraz częściej, zgarnie pulę. Trzyma kamienną twarz i karty przy samej piersi. Nauczyliśmy się jako tako blefować, żeby nie zgrać się do niej do nitki. Problem w tym, że państwo to nie gra, a ustawy i rozporządzenia to nie karty.

W naszym pojmowaniu świata nie mamy żadnego wpływu na rządzących. W tym kontekście mnie wcale nie dziwi, że teoria o zamachu na państwowy samolot zamieniła się w ruch masowy obywateli domagających się wyjaśnień.

Tymczasem uformowało nam się społeczeństwo, które niechęć do instytucji pomyliło z niechęcią do polityki, i władza, która obywatelską bierność pomyliła z przyzwoleniem na jej własną bierność. Nie lubimy się nawzajem, nie lubimy się z władzą, nie lubimy, gdy ktoś przejmuje dowodzenie, nie umiemy rządzić się sami… W ślad za więziami społecznymi rozpadają się te wszystkie rzeczy, które mogą trwać tylko dzięki powszechnemu zaangażowaniu pchającemu je przez czas. Dobre wychowanie dzieci, etykieta, życzliwość, bezinteresowność, zieleń osiedlowa, mała architektura, koleje i pozostały transport publiczny. 

Przede wszystkim, tak jakby nie istniał nadzór publiczny, a wraz z nim opinia publiczna i sfera publiczna jako to miejsce, w którym obywatele – politycy, nie-politycy i ci którzy staną się politykami – rozmawiają między sobą o tym, czego by chcieli i jak to urzeczywistnić.

O tym możemy co najwyżej rozmawiać z władzą (a czasem z panem władzą), stojąc w pozycji petenta, któremu władza da. Albo nie.

Ci z nas, którzy walczyli o demokrację, coraz częściej okazują się nie wiedzieć, o co w niej chodzi. Ci, którzy wiedzieli, wysłali swoje dzieci do Wielkiej Brytanii. Dokładnie jak w komentarzu „Adama“ pod tekstem J.: „Świetne, dziadek walczył za Polskę, a ty zmieniasz obywatelstwo! Tragiczne.“ Dokładnie.

Agata Czarnacka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 marca 2014