Pamiętam, jak w latach 80. ubiegłego wieku mówiło się, niby żartem, że w Katowicach przynajmniej widać, czym się oddycha. Niestety, żart ten w Krakowie stał się rzeczywistością – pisze Agnieszka WANTUCH
.Nie rozumiałam koleżanki, która przylatywała z USA, z Kolorado, i marudziła, że w Krakowie powietrze śmierdzi. Na początku mnie to drażniło. O co jej chodzi? Co jej śmierdzi? Jak może tak mówić o naszym kochanym mieście? Może wskutek przyzwyczajenia nie czułam wówczas tego smrodu? Wystarczy stanąć na chwilę na przystanku, czekając na autobus, żeby poczuć smród oparów niedopalonego paliwa, dymy z kominów i Bóg wie co jeszcze (chyba wolę nie wiedzieć).
Od lat mówi się o „walce ze smogiem”. Mam wrażenie, że na mówieniu się kończy. Jak w żarcie: jak partia mówi, że weźmie, to bierze, a jak mówi, że da, to mówi… Oj tak, mówi się bardzo dużo. Jest wielka akcja wymiany palenisk, na którą wydano setki tysięcy czy nawet miliony złotych. Za część tych pieniędzy nadrukowano tysiące nikomu niepotrzebnych ulotek i plakatów, które tylko zagracają m.in. biura rad dzielnic (w sumie można je spalić), zorganizowano wielką kampanię, która trafia w… próżnię. Ktoś powie, że większość palenisk zlikwidowano. Może i tak, ale taką kampanię za takie pieniądze (reklama zawsze jest przepłacona) powinno się kierować do konkretnych osób, w konkretnych mieszkaniach, a nie zawalić miasto ulotkami, gdzie zdecydowana większość mieszkańców jest podpięta do MPC-u lub grzeje gazem, i chwalić się, że „coś robimy”. Nie tak dawno, w połowie stycznia, stałam na przystanku tramwajowym na ul. Stradomskiej i przyglądałam się czarniutkiemu dymowi unoszącemu się z komina jednej z kamienic. Czy jakiś urzędnik się tam pojawił i sprawdził, dlaczego piec nie został jeszcze wymieniony? Czy straż miejska sprawdziła, czym jest tam palone? Choć jeśli mandat za palenie śmieciami wynosi maksymalnie 500 zł, a podobno badanie próbki kosztuje 3000 zł, to jaki to ma sens?
W poprzednich wyborach prezydent Jacek Majchrowski w swojej ulotce chwalił się osiągnięciami i obiecywał dalszą walkę o czyste powietrze… Mhm… Warczy jak lef! („f” jest tu celowym zapisem). Mija czwarty rok kolejnej kadencji – i co? Miało być lepiej, a jest gorzej, a urzędnicy wpisali się w walkę ze smogiem, uruchamiając świetlne tablice z danymi o zanieczyszczeniu. Pomaga nam ta wiedza jak umarłemu kadzidło. Już widzę, jak pracownik mówi szefowi firmy, że dziś nie wychodzi z domu, bo wyczytał na tablicy, że normy zanieczyszczenia są przekroczone… Co najmniej jakbyśmy w domu oddychali innym powietrzem (ja nie mam oczyszczacza, przyjaciółka ma i mówi, że jest dobrze).
Kolejnym krokiem w „walce” z zanieczyszczeniem są pomysły na budowę parkingów w centrum miasta, czyli wprowadzenie tu większej liczby pojazdów (choć biorąc pod uwagę zaangażowanie pracowników spółki MI, to ani jeden parking nam nie grozi – uf). Po prostu rewelacja! To po jakiego grzyba wywalamy miliony w ulepszanie komunikacji miejskiej, skoro będzie można niemal do płyty Rynku dojechać własnym autem i za postój zapłacić tyle samo co na obrzeżach? Czekam z utęsknieniem na „klepnięcie” ustawy o zróżnicowaniu opłat za postój zależnie od odległości od centrum. Tak nawiasem mówiąc, czy znajdzie się w końcu odważny, żeby zabrać się za „legalnie” wjeżdżające i parkujące w ścisłym centrum pojazdy? Bo znów na mówieniu o tym się skończy. Ale wróćmy do tematu. Jeden ze znajomych (a może nawet nie jeden), kiedy dyskutowaliśmy o wyższości komunikacji publicznej nad prywatnymi czterema kółkami (to było moje zdanie, ale może dlatego, że jako honorowy krwiodawca jeżdżę już za darmo), zwrócił mi uwagę, że jeśli ma płacić 3,80 zł za bilet i katować się m.in. „zapachem” współpasażerów, to on woli posiedzieć we własnym samochodzie z włączonym radyjkiem na ulubionej stacji, bez słuchania telefonicznych wynurzeń obcych. Bo za cenę biletu przejedzie co najmniej 15 km, czyli np. z Bronowic do placu Centralnego i jeszcze kawałek bez przesiadek, bez marznięcia, moknięcia, bez dźwigania ciężkiej torby. I przyznam, że trudno tu polemizować – taka jest prawda. A że postoi w korkach? Cóż – coś za coś. Chwilę postoi na Alejach, a potem za rondem Mogilskim już poleci.
I kolejny poroniony pomysł – budowa Trasy Zwierzynieckiej. Wielu mądrych tego świata udowadniało, że im szersze drogi, tym więcej pojazdów wprowadza się do miasta, a korki, jak są, tak będą. Mamy tego przykłady w całym cywilizowanym świecie. Na pewno nie będzie popularne to, co powiem, i pewnie wielu kierowców wyleje mi na głowę pomyje, ale ja jestem zwolenniczką utrudniania wjazdu samochodów do miasta, a już na pewno do centrum. Całe szczęście, że (oby na zawsze) upadł pomysł budowy parkingu pod placem Inwalidów.
Proszę zwrócić uwagę, jak się robi luźno i przyjemnie, gdy wyjadą studenci (co prawda jako pracownik wyższej uczelni powinnam się cieszyć, że są studenci – bardzo się cieszę, ale mogliby zostawiać swoje „fury” w domu). Miasto staje się bardziej przejezdne, chodniki drożne itp. Dlatego czekam też w końcu na jakiś ruch urzędników, by jednak ograniczyć wjazd do miasta czy przejazd przez nie takiej liczby pojazdów, szczególnie jeśli chodzi o tranzyt. Jest już pierwszy krok – wprowadzenie znacząco niższych opłat za postój w płatnych strefach dla osób płacących podatek w Krakowie. Na pewno ukróci to meldowanie się do jednego mieszkania po kilku właścicieli pojazdów (podobno u rekordzisty było ponad 50 „zamieszkujących” kierowców – heh, ciekawe, czy ktoś sprawdził pozwolenie na prowadzenie noclegowni).
Najlepiej z miejskich spółek i urzędów w walce ze smogiem radzi sobie chyba ZZM, sadząc, gdzie się da, różnego rodzaju trawy i nie tylko trawy, które mają nam oczyszczać powietrze. Ale przecież te biedne roślinki niedługo uschną z przeżarcia! One chyba też mają jakąś swoją wytrzymałość i nie są zdolne przefiltrować tego całego dziadostwa wiszącego w powietrzu. No to jeszcze zostaje nam, łaskawa ostatnimi czasy, aura. Ale nawet najprzyjaźniejszy wiatr nie wywieje brudnego powietrza, jeśli zamkniemy mu kanały, którymi do tej pory sobie wiał. Jedyne zatem, co mu pozostanie, to wianie w kółko i przepychanie smogu pomiędzy dzielnicami. Jeszcze nadzieja w deszczu, ale z kolei to, co zwiąże w kropelkach i zrzuci na ziemię, też ktoś będzie musiał posprzątać. A jak już MPO chce sprzątać, to podnosi się wrzask, że trzeba przestawić auto (jak to było na ul. Lea), a nie ma gdzie indziej miejsca albo nikomu nie chce się tego robić.
No i na koniec hit ostatnich dni – wielka wieża do filtrowania powietrza! Wieża jest zacna, otwarta z wielką pompą. Wcześniej gościła też m.in. w Pekinie i Rotterdamie (tam ponoć zaczęli już robić biżuterię z pyłów zebranych z filtrów), a teraz zawitała do parku Jordana, gdzie „zamieszkała” na wyrżniętym kawałku łąki. Filtruje, według twórcy, 30 tys. m sześciennych powietrza na godzinę (czyli ok. 90 domowych urządzeń), oczyszczając go ze sprawnością 20 – 70% (szału nie ma). Czyli, dla mnie osobiście, kolejne mydlenie oczu, że coś się robi dla dobra mieszkańców. Hurrra! To mi przypomina reklamy „cudownych” medykamentów, które zwalczają objawy, zamiast leczyć przyczyny. Chyba że się zgodzimy, że wieża ma przede wszystkim namacalnie zasygnalizować problem – z tym się zgodzę. Nie udało mi się natomiast znaleźć informacji (jeśli ktoś ma, to chętnie się zapoznam), czym ta wieża jest zasilana. W końcu to nie wieloryb, który żyje z tego, co sobie z wody przefiltruje. A jak jest zasilana prądem (z miejskiej sieci?), to ten prąd też gdzieś jest produkowany, czyli gdzieś powoduje zanieczyszczenie. No chyba że jest zasilana panelami słonecznymi, co jednak jakoś nie bardzo do mnie przemawia, biorąc pod uwagę „potężne” nasłonecznienie w zimie w Krakowie… Rozbawiła mnie wypowiedź pani wiceprezydent Koterby, że wieża ładnie wygląda i chętnie by ją zatrzymała w Krakowie, stawiając ją na rondzie Mogilskim. No ręce opadają. Przecież ta wieża padłaby z przepracowania po miesiącu!
Przed smogiem kryjemy się (ja akurat nie) za maseczkami. Co to daje? Mówiąc za profesorem medycyny, maseczka kupiona przez internet, czyli generalnie niedopasowana, więc niekoniecznie szczelna, nie wiadomo, z jakim filtrem, jest nieskuteczna. Do tego bieganie w maseczce może powodować szybsze męczenie się, hiperwentylację, co może być bardzo szkodliwe dla zdrowia. Dodatkowo maseczka używana przez mężczyzn z zarostem też działa bardziej na psychikę niż na zdrowe płuca…
.Podsumowując – jeszcze 30 lat temu śnieg zalegający w mieście, a było go wówczas mnóstwo zimą, był w kilka chwil po zalegnięciu koloru czarnego. Teraz śniegu nie ma, a jak się pojawi i nie zdąży przez dzień czy dwa stopnieć, to nawet jest biały. Zatem zrobiliśmy duży postęp w utrzymywaniu czystości powietrza. Można też powiedzieć, że nie jest znowu tak źle, bo gdy np. gościłam w Indiach w listopadzie ubiegłego roku, to w Delhi trudno było dostrzec budynki po przeciwnej stronie ulicy, a wskaźnik zanieczyszczenia na jednej z ambasad pokazywał, że norma jest przekroczona o 900 procent. 900 tylko zapewne dlatego, że na tej wartości kończyła się skala… Ale czy to powód do radości i dumy, że inni mają gorzej? Chyba nie, bo są tacy, którzy mają zdecydowanie lepiej. Bądźmy optymistami – skoro książę Krak wygrał ze smokiem, to my wygramy ze smogiem. Tej optymistycznej wersji się trzymajmy.
Agnieszka Wantuch