Artur OSSOWSKI: „Dzieci z zielonego autobusu”. Z zeznań o niemieckim obozie dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi (1942–1945)

„Dzieci z zielonego autobusu”. Z zeznań o niemieckim obozie dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi (1942–1945)

Photo of Artur OSSOWSKI

Artur OSSOWSKI

Pracownik Instytutu Pamięci Narodowej, zajmuje się historią Łodzi i regionu w okresie II wojny światowej i w latach powojennych, autor i współautor kilku książek oraz kilkunastu artykułów. Od wielu lat bada historię niemieckiego obozu dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi.

W przeddzień wkroczenia do Łodzi Armii Czerwonej, 18 stycznia 1945 r., niemiecka załoga opuściła obóz, pozostawiając więźniów własnemu losowi. Dla dzieci skończyła się wojna, ale jej trauma trwała i powróciła po 25 latach, gdy niektóre z nich ponownie musiały spotkać się na sali sądowej ze swoją oprawczynią – pisze Artur OSSOWSKI

.W grudniu 1970 r. zatrzymano w Łodzi obozową funkcjonariuszkę Eugenię Pol. Sądzono ją w latach 1972–1976 i skazano na 25 lat więzienia. Nie potwierdzono jednak informacji, że w obozie Niemcy osadzili ok. 15 tys. nieletnich, z których przeżyć miało jedynie 900 więźniów. Ostateczne dane sugerują, że przez obóz przeszło od 2 tys. do 3 tys. polskich dzieci, a liczba zmarłych i zamordowanych nie przekroczyła ok. 200 osób, choć z imienia i nazwiska ustalono jedynie jedną trzecią ofiar.

Historia obozu jest jednak wielowątkowa i nie zakończyła się wraz z II wojną światową. Byli więźniowie wciąż na nią wpływali i dokonywali jej przemodelowania, podążając za politycznymi przemianami oraz chcąc upamiętnić zamordowane i zmarłe w nim dzieci. Narracja ta nie była wypadkową wyłącznie ich poglądów ani elementem zemsty na obozowej nadzorczyni. Wydaje się, że dojrzeli do tego, aby mówić o swoich doświadczeniach. Dlatego w ich relacjach, zeznaniach i wypowiedziach odbijały się nie tylko tragiczne przeżycia z okresu okupacji, trud powojennej egzystencji, ale także chęć dowartościowania własnej osoby. Próbowali odreagować lata niewoli, brak dzieciństwa, zależność od wszechwładnych nadzorców i nadzorczyń. Chcieli również wyartykułować swą nienawiść do Niemców, a przede wszystkim wykorzystać daną im możliwość, aby przypomnieć o cierpieniach byłych więźniów obozu, którzy nigdy nie zostali dopuszczeni do głosu. (…)

O wyborze miejsca pod budowę obozu zadecydowało przede wszystkim istnienie tzw. Litzmannstadt Getta, w którym Niemcy odizolowali niemal 200 tys. Żydów. Większość z nich zmarła z głodu i chorób lub została zgładzona w niemieckich obozach koncentracyjnych. Teren pod łódzki obóz ostatecznie wytyczono 30 września 1942 r., pomniejszając miejscowe getto.

Do października 1942 r. obóz ogrodzono trzymetrowym, drewnianym płotem, poprowadzonym wzdłuż obecnych ulic: Bracka, Emilii Plater, Górnicza oraz cmentarza żydowskiego. Parkan zbito ze ściśle dopasowanych pionowych desek, zabezpieczonych od góry drutem kolczastym. (…) Ogrodzenie obozu uzupełniały cztery drewniane wieże strażnicze, na których zainstalowano reflektory. Od strony cmentarza żydowskiego (wschodnia część obozu) wykorzystano ceglany mur, podniesiony do wysokości trzech metrów i zwieńczony przeszkodą w postaci potłuczonych butelek. (…)

Placówka oficjalnie rozpoczęła swą zbrodniczą działalność z dniem 1 grudnia 1942 r., choć teren obozu ogrodzono już w końcu września, a kilka różnych pieczątek do sygnowania obozowej dokumentacji przygotowano nawet wcześniej. Nadal jednak borykano się z problemami technicznymi i skupiano się przede wszystkim na adaptacji poszczególnych budynków. Docelowo planowano umieszczenie w obozie aż 2 tys. więźniów. (…)

Niemcy nazywali obóz „Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt”, akcentując jego narodowościowy charakter i wiek więźniów. W 1943 r. do nazwy obozu dodano także informację o jego filii rolnej w Dzierżąznej koło Białej w obecnej gminie Zgierz (niem. Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt. Arbeitsbetrieb Dzierzazna über Biala in Litzmannstadt). Według pomysłodawców obóz miał odseparować od społeczeństwa niemieckiego tzw. element aspołeczny (niem. Asoziale). O jego powstaniu zadecydowały również uprzedzenia rasowe względem podbitej ludności, dlatego w obozie więziono wyłącznie dzieci polskie. Niemiecki okupant zastosował bardzo rygorystyczne prawodawstwo wobec nich, piętnując szereg czynów, których się one dopuściły, określeniem „kryminalnych występków”. Był to zatem obóz izolacyjny dla polskich dzieci i młodzieży pod kontrolą niemieckiej policji bezpieczeństwa. (…)

Jestem jednak zdania, że określenie „obóz pracy” wciąż nie oddaje charakteru tego miejsca. Nie wszystkie dzieci w nim przebywające były zmuszane do pracy, niekiedy najmniejsze z nich po kilku tygodniach lub miesiącach pobytu przesyłano do innych ośrodków lub domów dziecka, co potwierdza transport dzieci do obozu w Potulicach lub do domów dziecka w Ludwikowie, Puszczykowie i Poznaniu czy też przekazanie starszych więźniów do ośrodka germanizacyjnego w Kaliszu. Najmłodsze z odizolowanych dzieci nie pracowały, nie musiały też uczestniczyć w porannych i wieczornych apelach. Dodatkowo otrzymywały nieco bardziej kaloryczne wyżywienie, co było konsekwencją ich „przygotowania” do badania w Urzędzie Rasy i Osadnictwa SS w klasztorze oo. Bernardynów przy ul. Spornej 73 (ob. ul. bł. Alojzego Pankiewicza 15). Celem było wytypowanie młodych więźniów na potrzeby akcji germanizacyjnej, nie zaś uczynienie z nich przymusowych pracowników dla gospodarki III Rzeszy. Wobec tego uważam, że precyzyjnym określeniem jest „niemiecki obóz dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi”. (…)

Dzieci i młodzież zsyłane były tutaj z bardzo różnych przyczyn. Okoliczności opuszczenia obozu też były różne. Wynikało to nie tylko z wieku osadzonych, charakteru ich rzekomego przestępstwa, ale również z okresu, w którym wykreślano dzieci z ewidencji obozowej. Na pewno niemal wszyscy więźniowie musieli przekroczyć bramę główną usytuowaną przy ul. Przemysłowej 27. Większość z nich dotarła do Łodzi z miejscowości spoza rejencji łódzkiej. Rzadko przywożono ich do obozu z rodzinnych miast lub wiosek. Niekiedy początkowym punktem podróży do łódzkiego obozu był inny obóz, więzienie lub areszt. Wiele dzieci pochodziło z Wielkopolski i Kujaw. (…) Niektóre dzieci znalazły się w łódzkim obozie w konsekwencji działalności konspiracyjnej w szeregach Armii Krajowej prowadzonej przez członków ich rodzin, choć same dzieci nie popełniły żadnego przestępstwa ani wykroczenia. Mimo to były traktowane jako przeciwnicy hitlerowskiego reżimu. Można powiedzieć, że pozostawały zakładnikami czekającymi na decyzję władz niemieckich w sprawie ich losu, choć nie było żadnych dowodów, że czynnie występowały przeciwko okupantowi.

Wiele wielkopolskich dzieci trafiło do łódzkiego obozu także z Poznania i Gniezna. Raporty niemieckiej policji z 1943 r. podają jako przyczynę zatrzymania brak rodzicielskiego nadzoru lub chuligańskie wybryki polskich dzieci. Niemniej uważna analiza tych uzasadnień wskazuje, że faktyczne przyczyny zatrzymania były zupełnie inne i rzadko zależały od zachowania dziecka. Na przykład poznaniaczka Sabina Waligórska (ur. 1929) została zatrzymana w październiku 1943 r. przez niemiecką policję, ponieważ jej rodzice zajmowali się przemytem i stale przebywali poza domem, w którym składowali nielegalne zapasy żywności. Teresie Małeckiej (ur. 1929 r. w Gnieźnie) zatrzymanej w listopadzie 1943 r. zarzucono, że matka nie troszczy się o nią ani o jej rodzeństwo. Kobieta ukrywała się, gdyż nie chciała być wywieziona do pracy w Niemczech. (…)

Niemieccy funkcjonariusze wizytują obozową szwalnię (AIPN w Łodzi)

.Okupant niemiecki, jak wiadomo, nie łączył przyczyn pauperyzacji polskiego społeczeństwa z polityką swojego państwa i wiele przestępstw pospolitych traktował jako ciężką zbrodnię, godzącą w porządek prawny III Rzeszy. Niemieckie sądy ferowały wobec polskich obywateli bardzo srogie wyroki, często orzekając karę śmierci lub tzw. więzienia ochronnego (niem. Schutzhaft), co nierzadko oznaczało wywiezienie do obozu koncentracyjnego. (…)

W 1971 r. Teofil Tratowski (ur. 1931) zeznał m.in.: Brat miał zamiar przynieść te ziemniaki dla całej grupy pracującej przy czyszczeniu latryny. Po kilku minutach brat wyszedł ze stajni. W tym czasie szedł od strony biura w kierunku naszej grupy wachman w mundurze Gestapo, wysokiego wzrostu, noszący najprawdopodobniej nazwisko [Edward] August. W jego towarzystwie szedł również współwięzień Fagas. Wachman wezwał do siebie brata i zaczął na niego krzyczeć. Potem uderzył go po nogawce batem. Wypadły z niej ziemniaki. Wtedy wachman zaczął bić brata batem. Również do bicia brata przyłączył się współwięzień Fagas. Zadawał mu razy korzeniem z drzewa. Na skutek bicia brat przewrócił się na ziemię. Pod wpływem wstrząsu jakiego doznałem na widok bitego brata – zemdlałem. Odzyskałem przytomność dopiero, gdy znajdowałem się w izbie chorych. Po trzech dniach dowiedziałem się od współwięźnia [Bronisława] Olczyka, że na skutek dalszego bicia brat zmarł, gdyż nie dawał już oznak życia i został przetransportowany do „karceru”, w którym mieściła się trupiarnia. Nadmienię, że Olczyk pochodził z Łodzi, ale nie wiem, co się z nim stało […] Znałem Fagasa osobiście, ponieważ stykaliśmy się bezpośrednio ze sobą. Pełnił on funkcję starszego izby i blokowego, w bloku nr 2, a później w baraku nr 4. Ostatni raz widziałem Fagasa w 1950 r. w restauracji w Szprotawie. Nadmieniam, że Fagas brał czynny udział w apelach wieczornych, podczas których znęcał się nad współwięźniami w ten sposób, że bił kijem lub korzeniem drzewa.

Po osiągnięciu dorosłości niektórzy z byłych więźniów próbowali „rozliczyć się z przeszłością” i znaleźć winnych ich trudnej sytuacji zdrowotnej, zawodowej i rodzinnej. W ich mniemaniu Pol uosabiała całe zło obozu, gdyż więksi zwyrodnialcy w osobach Bayer i Augusta już nie żyli, dlatego za wszelką cenę chcieli jej przypisać wszelkie popełnione w nim przestępstwa. Żaden z byłych więźniów obozu przy Przemysłowej nie był na procesie Bayer ani Augusta i nie mógł publicznie opowiedzieć o zbrodniach. Mówiono o ich czynach w kolejnych latach, gdy prokuratorzy zaczęli zbierać zeznania, lecz rzadko wspominano w nich o Pol. Dopiero po jej zatrzymaniu, obraz byłej nadzorczyni zaczął się wyostrzać w zeznaniach więźniów. Pomocne były oświadczenia innych pracowników obozu, którzy tym gorliwiej zeznawali przeciwko niej, im więcej różnego rodzaju informacji na temat obozu i zatrzymanej trafiało do opinii publicznej. Wiele materiałów nie powinno nigdy zostać uznane za dowód w sądzie lub winny być one ponownie przeanalizowane, co pozwoliłoby adwokatowi Maurerowi oddalić niektóre oskarżenia wobec jego klientki.

Ostatecznie sąd nie uwzględnił wielu dowodów obrony, lecz odstąpił od wymierzania oskarżonej kary śmierci. 2 kwietnia 1974 r. Eugenię Pol skazano na 25 lat więzienia, uznając ją winną współdziałania w zamordowaniu ustalonych z nazwiska więźniarek, tj. Kaczmarek, Jakubowskiej i Bammes. Pozbawiono ją również praw publicznych na 10 lat oraz skonfiskowano jej majątek na rzecz skarbu państwa. Na poczet kary zaliczono jednak czas pobytu w areszcie.

.Zachodnioniemieckie organa śledcze w Ludwigsburgu wyrok skomentowały w następujący sposób: „Polacy bardzo interesowali się procesem Eugenii Pol i wyrok 25 lat przyjęli z zadowoleniem, dlatego trudno jest im zrozumieć, że sądy RFN za cięższe przestępstwa, jak w przypadku sprawy przeciwko dr. Hahna, wyrokują karę pozbawienia wolności jedynie 12 lat”. (…)

Artur Ossowski

Fragment książki „Dzieci z zielonego autobusu”. Z zeznań o niemieckim obozie dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi (1942–1945), wyd. Instytutu Pamięci Narodowej [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 26 grudnia 2022