
Unia Europejska musi zmierzyć się z własnymi problemami
20 lat członkostwa Polski i krajów naszego regionu w Unii Europejskiej powinno skłaniać nie tylko do optymistycznych podsumowań. Dwie dekady członkostwa to z pewnością wiele korzyści, które można poprzeć rozmaitymi twardymi danymi o rozwoju gospodarczym, rosnących inwestycjach czy zmniejszającym się bezrobociu – pisze Bartosz ŚWIATŁOWSKI
.Jednak nawet najwięksi optymiści nie unikną pytań o przyszłość integracji europejskiej. UE wciąż wymaga nowych źródeł legitymizacji swojego dalszego rozwoju. W dobie geopolitycznych zawirowań potrzebuje ich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Proponowane od pewnego czasu scenariusze centralizacji procesów decyzyjnych w UE powinny budzić szczególny niepokój w stolicach państw Europy Środkowo-Wschodniej. Pomimo upływu dwudziestu lat w UE nasza część Europy wciąż nie doczekała się pełnej, sprawiedliwej reprezentacji w unijnych instytucjach. W dodatku trudno dziś dostrzec wpływowych rzeczników bardziej zrównoważonej struktury, a mijająca właśnie europejska kadencja ujawniła wiele słabości unijnego przywództwa.
Nierównowaga instytucjonalna
.Być może lęki przed centralizacją byłyby mniejsze, gdyby UE zachowała sprawiedliwy podział w obsadzie stanowisk w unijnych instytucjach. Uczciwe rozparcelowanie wielu europejskich posad potwierdzałoby przywiązanie Brukseli do realizowania idei równości w praktyce. Oddaliłoby zarzuty eurosceptyków o dominację największych państw i najbogatszych regionów. Wzmocniłoby zaufanie do instytucji dbających o równowagę geograficzną wewnątrz unijnej struktury. Ciekawe dane przedstawione w obszernym raporcie Geographical Representation in EU Leadership Observatory 2024 pokazują, że jest dokładnie na odwrót.
W latach 2021–2023 dramatycznie spadła reprezentacja obywateli z Europy Środkowo-Wschodniej w instytucjach UE. W tym samym czasie pogłębieniu uległa dominacja Europy Zachodniej. Otrzymała ona aż 73 proc. nowych nominacji w 2023 r. i 60 proc. w latach 2021–2023 (wzrost z 35 proc. w latach 2018–2020). Ani jeden obywatel z Europy Środkowej i Wschodniej nie został mianowany na stanowisko kierownicze w 2023 roku. Regiony te odpowiadały za mniej niż 2 i 4 proc. nominacji na lata 2021–2023, co było najniższym poziomem od dłuższego czasu. Raport wskazuje też, że gdyby brać pod uwagę wielkość populacji, to Europa Zachodnia otrzymała ponad 1,5 sprawiedliwego udziału w obsadzie stanowisk w 2023, gdy tymczasem naszemu regionowi przypadło 1/4 sprawiedliwego udziału wyliczonego w odniesieniu do liczby mieszkańców.
Raport wskazuje też na duże dysproporcje między państwami i organami UE we wpływie na obsadę stanowisk. Komisja Europejska i Rada były odpowiedzialne za 33 proc. nominacji w latach 2020–2022, a rządy, ich przedstawiciele i osoby mianowane były zaangażowane w 67 proc. wszystkich powołań. Z kolei przedstawiciele UE wybrani bezpośrednio przez obywateli stanowili zaledwie 3 proc. nominacji.
Ten system pozostaje niedoskonały od 20 lat. Od maja 2004 roku Europa Zachodnia i Południowa otrzymały odpowiednio ponad 50 proc. i ponad 30 proc. wszystkich nowych nominacji w UE. Liczby te są w dużej mierze niezmienne aż od 2012 roku. Europa Północna, Wschodnia i Środkowa odnotowują powolną poprawę swojej sytuacji w ostatnich latach, ale nadal pozostają znacznie poniżej poziomu 20 proc.
W świetle tych liczb Unia jawi się jako zacofana. Od dekad mamy w niej do czynienia ze strukturalną, nominacyjną dyskryminacją dużych obszarów UE. A przecież dzieje się to równolegle do niezwykle dynamicznych procesów gospodarczych. Dzięki nim Europa powoli zakopuje przepaść rozwojową między bogatymi i biednymi. Państwa Europy Środkowej doganiają (a niekiedy przeganiają) gospodarki Europy Południowej. PKB per capita regionów naszej części Europy niczym nie ustępuje wskaźnikom w Portugalii, dużych połaciach Hiszpanii, południowych Włoch czy Grecji (a niekiedy je przewyższa). 20 lat to najwyraźniej za mało, aby rosnące znaczenie gospodarcze przełożyło się na odpowiednią i proporcjonalną reprezentację w unijnych organach.
Słabnące unijne przywództwo
.Unii nie zawsze pomaga też to, co dzieje się na personalnych szczytach jej struktury. Choć autorytet unijnych instytucji został mocno nadgryziony przez aferę korupcyjną w Parlamencie Europejskim, to znacznie ciekawsze pozostają losy głównych liderów unijnej machiny. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oraz przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel niemal od początku mijającej kadencji znajdowali się w konflikcie. Przejawiał się on zazwyczaj poprzez protokolarne wojny ich współpracowników, walczących o pierwszeństwo bądź wyłączność do reprezentowania UE w rozmowach z globalnymi partnerami (na szczytach z G7 bądź G20). W 2021 roku w Ankarze oboje wprawili publikę w konsternację, ujawniając spór o to, kto ma siedzieć naprzeciwko prezydenta Turcji, a kto na sofie nieco dalej od gospodarza. Z czasem w trakcie kadencji zrezygnowali ze wzajemnych, systematycznych spotkań konsultacyjnych. Tajemnicą poliszynela były w Brukseli kolejne odsłony napięć, nieporozumień i przerzucania się odpowiedzialnością za błędy. Jednak to von der Leyen znacznie częściej stawała w ogniu krytyki.
Jesienią 2023 roku zaskoczyła unijnych dyplomatów swoim spotkaniem z Beniaminem Netanjahu. W imieniu UE wyraziła poparcie dla Izraela w konflikcie z Hamasem, za co została mocno skrytykowana. 800 pracowników Komisji podpisało list potępiający „bezwarunkowe”, „niekontrolowane” wsparcie „dla jednej ze stron” tego konfliktu. Nie spodobało się to także Josepowi Borrellowi podającemu w wątpliwość prawo von der Leyen do reprezentowania stanowiska całej UE.
Znacznie poważniejsze zarzuty wytaczano Niemce za sposób, w jaki uzgodniła kontrakt na zakup 900 mln dawek szczepionki Pfizer. Von der Leyen miała wtedy odsunąć od negocjacji brukselskich urzędników i prowadzić ustalenia osobiście. Negocjacje prowadziła za pośrednictwem prywatnych wiadomości tekstowych, a wątpliwości wzbudziła ogromna skala tego kontraktu. Wcześniejsze umowy były rezultatem skomplikowanych ustaleń z udziałem przedstawicieli wszystkich państw członkowskich. Największa z transakcji była owiana największą tajemnicą. Wreszcie szefowa Komisji wielokrotnie znajdowała się pod ostrzałem własnych komisarzy. Czy to za zbyt miękkie podejście względem praworządności na Węgrzech i w Polsce, czy za zbyt szerokie otwarcie na część europejskiej prawicy (Braci Włochów), czy też za skłonność do łagodzenia niektórych elementów Zielonego Ładu po rolniczych protestach.
Od początku tej kadencji jasne było, że szefowa KE będzie miała pod górkę. Poparcie grup politycznych w PE – EPP, S&D i Renew – teoretycznie powinno dawać jej w 2019 roku komfortową większość (444 głosy). Jednak Niemka zdobyła 383 głosy i otarła się o porażkę (to tylko 9 głosów więcej niż ówczesne minimum). To zwycięstwo zawdzięczała głosom partii z innych rodzin politycznych niż jej własna – Fideszu, PiS oraz Ruchu Pięciu Gwiazdek. Już na wejściu w nową kadencję jej pozycja i autorytet mogły być łatwo kwestionowane. Mając minimalnie wystarczające poparcie, von der Leyen nie mogła nawet przypuszczać, z jak wieloma kryzysami będzie miała do czynienia w nadchodzącej kadencji.
Polityka klimatyczna Komisji Europejskiej miała stać się jej znakiem firmowym, odpowiedzią na rosnące oczekiwania opinii publicznej w Europie, źródłem legitymizacji także wobec tych, którzy wątpili w jej zdolności przywódcze. Być może także biletem do drugiej kadencji. Jednak według najnowszych badań tym, co Europejczycy najbardziej zapamiętali von der Leyen, jest jej polityka po wybuchu wojny na Ukrainie i pandemii koronawirusa. 35 proc. badanych uznało reakcję na wojnę na Ukrainie za największe osiągnięcie von der Leyen, a następnie reakcję na pandemię (18 proc.), politykę klimatyczną (16 proc.) i zarządzanie migracją (14 proc.). To samo badanie pokazało jednak, że zaledwie 30 proc. respondentów czuje się na tyle dobrze poinformowanych, by móc właściwie ocenić dokonania przewodniczącej. 75 proc. było w stanie prawidłowo wskazać jej funkcję, co i tak jest niezłym wynikiem na tle poprzednich szefów KE.
.Pandemia koronawirusa, wojna na Ukrainie oraz kryzys energetyczny, a następnie inflacyjny wstrząsnęły europejskimi gospodarkami. I choć UE potrafiła dostosować się do wielu wyzwań, to w pewnych aspektach swojego funkcjonowania wciąż pozostaje zaskakująco zachowawcza. Najbliższe lata powinny być dobrą okazją do tego, by w ślad za wyrównywaniem szans rozwojowych między biedniejszymi i bogatszymi regionami Unii poszła również określona polityka obsadzenia unijnych stanowisk. Jednak to, co działo się na szczytach europejskiej struktury, może budzić uzasadnione obawy co do wykorzystania szansy na zasypywanie instytucjonalnych dysproporcji. Wiele wskazuje na to, że unijni decydenci dużą część energii skierują w stronę centralizacji UE bądź przyśpieszania integracji zgodnie z modelem wielu prędkości.
Bartosz Światłowski