Kultura unieważniania wymyka się spod kontroli
Wolność mówienia jedynie tego, co nie obraża innych, nie jest wolnością, której warto bronić – pisze Birgit KELLE
.Podczas gdy w niemieckich mediach trwają debaty, czy „cancel culture”, czyli kultura unieważniania, w ogóle istnieje, w kuluarach od dłuższego czasu wyrasta nowa „Debatten-Unkultur”. Ta „kultura niedebatowania” unika zestawiania przeciwstawnych punktów widzenia lub posługiwania się kontrargumentami. Skupia się raczej na uciszaniu innych – lub wręcz na ich całkowitym „wymazywaniu” ze świadomości czytelników, słuchaczy i konsumentów. Podchodzę do tej sprawy bardzo osobiście, ponieważ ma ona bezpośredni wpływ na mnie jako autorkę, dziennikarkę i mówczynię.
Spotify, internetowy dostawca muzyki i podcastów, pięknie zaprezentował, jak „kultura unieważniania” funkcjonuje w Niemczech. Firma niedawno usunęła ze swoich zasobów przeprowadzony ze mną wywiad poświęcony mojej nowej książce Noch Normal? Das lässt sich gendern! („Jeszcze jesteście normalni? To można zmienić jak płeć!”; niemiecka gra słów opierająca się na podobieństwie między słowami „gender” i „ändern”, czyli „zmieniać” – przyp. tłum.), wydanej w 2020 r. przez FinanzBuch Verlag w Monachium, ponieważ treść mojej rozmowy została uznana za „niedopuszczalną”.
Spotify poinformował mnie, że wywiad „naruszył politykę treści” platformy. Nie było żadnych dalszych wyjaśnień. Cały odcinek podcastu został po prostu usunięty. W ten sposób zostałam skutecznie „unieważniona”.
Kiedy próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, Spotify odpowiedział na moje pytania dotyczące tej decyzji, że powinnam „zwrócić się do swojego dostawcy usług hostingowych”, ponieważ „został on poinformowany o usunięciu”. A tak na marginesie Spotify zawarł w mailu klauzulę: „Nie odpowiadaj na ten e-mail, ponieważ Twoja odpowiedź nie zostanie odczytana”. Sytuacja niczym w Procesie Franza Kafki. Nie postawiono mi zarzutów, nie umożliwiono obrony – po prostu wydano wyrok.
Spotify nie ma oddziału w Niemczech, co działa na jego korzyść. Nie można się z nim skontaktować, nie ma z kim rozmawiać. Anonimowy „wykonawca” wyroku wydanego przez Spotify wysłał mi ogólnikowe powiadomienie podpisane „Karin” (ale równie dobrze można by nazywać tę osobę Ola Kowalska, ponieważ jej tożsamości nikt nie zna).
Przyzwyczaiłam się do takich „kar” nakładanych przez portale społecznościowe, a zwłaszcza przez Facebook. Wielokrotnie byłam tam banowana za naruszenie „standardów społeczności” w wyniku zgłoszeń wysyłanych przez cenzorów-amatorów (intrygancików, którzy ze zgłaszania urojonych wykroczeń uczynili sobie hobby). Moja niedawna krytyka Barbie noszącej hidżab skończyła się dla mnie siedmiodniowym banem. Uznano za „nieprzyzwoite” moje pytanie, czy będzie również odpowiedni domek dla lalek, w którym ukochany Ken mógłby wychłostać Barbie, gdyby ta odmówiła założenia ślicznego nakrycia głowy.
Ban został umotywowany tym, że zraniłam uczucia wspólnoty religijnej. Tak, będę korzystać z wolności, aby ranić, gdy uderza się w prawa kobiet. Właśnie temu jest poświęcony rozdział Ofiara kobiet w mojej nowej książce – nawet niektóre tak zwane feministki (w tym ikona gender Judith Butler) wolą raczej celebrować muzułmańskie nakrycia głowy niż bronić swojej wolności.
Na Twitterze skargi na moje tweety są pewne jak amen w pacierzu. Bez względu na to, co napiszę. Przyzwyczaiłam się również do tego, że podczas niektórych wydarzeń dotyczących problematyki płci, w których biorę udział, potrzebuję ochrony policji ze względu na bojowo wobec mnie nastawionych protestujących. Przyzwyczaiłam się również do tego, że niektórzy regularnie żądają, aby nie zapraszano mnie do programów telewizyjnych, ponieważ ludziom takim jak ja „nie powinno się umożliwiać głoszenia ich tez”. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce, gdy na antenie Sat.1, prywatnego nadawcy telewizyjnego, zaprezentowałam swoją nową książkę. Otóż transwestyta-celebryta i „wojownik o prawa LGBT” oznajmił, że jestem „oderwana od rzeczywistości”. Ale równie dobrze mógłby to być poseł do Bundestagu z Partii Zielonych. Nic mnie już nie zdziwi.
A teraz moja „transkrytyka” zaniepokoiła Spotify. Debata na temat tego, co czyni kobietę kobietą – i czy kobieta „transpłciowa” jest kobietą „prawdziwą”, czy kobietą „fałszywą” (w porównaniu z kobietą biologiczną) – sprawiła, że posypały się gromy. Wie coś na ten temat J.K. Rowling.
Nawet posiadanie „statusu autorki bestsellerów” nie stanowi już żadnej ochrony – wspomnijmy, jak użytkownicy Twittera życzyli jej śmierci upiornym hashtagiem #RIPJKROWLING.
Jeśli odważysz się skrytykować agresywność, przesadę i rozpasanie ruchu „trans”, zamiast tylko grzecznie przytakiwać, i zauważysz, że „transkobiety” przejmują schroniska dla kobiet, kluby sportowe, szatnie i więzienia (i mają problemy ze swoimi pozornie „całkowicie żeńskimi penisami”), to ten tolerancyjny ruch LGBT będzie ci życzył śmierci, choć te życzenia to oczywiście tylko rodzaj satyry.
W kontekście tych problemów wielu Niemców zdaje się żyć w tęczowym śnie niczym w Śpiącej Królewnie. Niestety, moja książka nie przyniesie przebudzenia. Płeć nie powinna być przedmiotem zabawy. Kobiety wywalczyły niezależność i seksualne samostanowienie. A teraz już nawet dzieci „transpłciowe” będą za to płacić swoimi na zawsze okaleczonymi ciałami i utraconym zdrowiem.
To niesamowite, że spośród milionów podcastów Spotify usunął odcinek poświęcony mojej książce, ponieważ rzekomo naruszał „politykę społeczności” platformy. Najzwyczajniej w świecie opowiedziałam o swojej nowej książce Noch Normal? i przedstawiłam skrupulatne badania, które przeprowadziłam, podając liczne przykłady tego, co dzieje się w imię „tolerancji”. Warto zauważyć, że w tym samym czasie, gdy odcinek o mojej książce został usunięty, Spotify w USA toczył zażarty bój w sprawie podkastera Joe Rogana, odnoszącego niezwykłe sukcesy. Spotify niegdyś wziął go pod swoje skrzydła, podpisując z nim kontrakt opiewający na miliony dolarów. Jednakże te skrzydła szybko zostały zwinięte, ponieważ Rogan mówi to, co myśli, a poglądy ma dosyć zdecydowane. Takie, które lobby LGBT uważa za „heteronormatywne”. Przeciwko Roganowi rozpętano agresywną kampanię, ponieważ zaprosił „transkrytyczną” autorkę Abigail Shrier do wygłoszenia przemówienia w jego podcaście. Debata w Stanach dotyczy tego, czy powinno się go ocenzurować, czy też jego program mieści się w granicach wolności słowa.
„Transkrytyka” – oto jest prawdziwy powód, dla którego odcinek podcastu zatytułowany Trans-Babies and Puberty Blockers („Transpłciowe dzieci i blokery dojrzewania”) może po prostu zniknąć ze Spotify. To nie jest przypadek czy usterka techniczna. To dowód, że platforma systematycznie usuwa ze swojej oferty wszelkie materiały „transkrytyczne”, jednocześnie udostępniając wszystkie materiały przyjazne środowisku LGBT, aby można było posłuchać niezliczonych historii o udanych „zmianach płci”.
Swobodny dyskurs nie jest już ani pożądany, ani dozwolony. Sposoby, w jakie wykorzystuje się „kulturę unieważnienia” – poprzez zniesławianie, potępianie i wywoływanie poczucia winy – do zapobiegania otwartym dyskusjom na sporne tematy, stanowią tematykę ostatniego rozdziału mojej książki Od wolności wyrażania opinii do wolności od wyrażania opinii. To miłe ze strony Spotify, że swoim topornym działaniem nieświadomie potwierdził wszystkie moje prognozy dotyczące mrocznej przyszłości wolności słowa!
.Wolność mówienia jedynie tego, co nieszkodliwe, nie jest wolnością, o którą warto walczyć. Nie zamierzam publikować w sieci tylko zdjęć kotków, żeby ktoś nie poczuł się urażony. Nadal będę mówiła wszystko to, co trzeba powiedzieć, nawet jeśli to nie jest nieszkodliwe. O taką wolność warto walczyć i takiej wolności warto bronić.
Birgit Kelle
Tekst opublikowany w nr 30 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].