Jadwiga EMILEWICZ: Czas na nowy konsensus

Czas na nowy konsensus

Photo of Jadwiga EMILEWICZ

Jadwiga EMILEWICZ

Posłanka. B.minister rozwoju, a następnie przedsiębiorczości i technologii w rządzie Mateusza Morawieckiego. Absolwentka i doktorantka Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stypendystka Uniwersytetu Oksfordzkiego.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Profanacja kościołów, pomników, wulgarne hasła nie odbudują wspólnoty, nie sprawią, że będziemy bardziej wolni czy bardziej demokratyczni. To złudzenie rewolucjonistów – pisze Jadwiga EMILEWICZ

.Spór jest immanentną częścią demokracji. Zaryzykuję tezę, że jego intensywność oraz temperatura definiują jakość demokracji. Jeśli jesteśmy gotowi się spierać o sprawy w gruncie rzeczy najistotniejsze, udowadniamy własną polityczną dojrzałość. Dlatego nie dołączam do grona płaczących nad sporem. Można zapewne zastanowić się nad sposobem jego prowadzenia, ale w gruncie rzeczy jest to sprawa drugorzędna. Jeśli nie przeradza się w wojnę, powinniśmy móc go prowadzić.

Spór zawsze był nie tylko areną walki, ale i wartościowym źródłem wiedzy na temat interesów. To w moderowanym, prowadzonym wedle reguł dyskursie buduje się ład społeczny.

.Podzielony dziś niemal na pół demos nie jest polskim stanem nadzwyczajnym. Warto przypomnieć sobie warunki, w jakich przyjmowana była Konstytucja 3 maja. Prace nad ustawą zasadniczą prowadzone były poza sejmem, a jej ostateczne przyjęcie odbyło się z naruszeniem procedur. Korzystając z wielkanocnej nieobecności większości oponentów i agitując w przeddzień posiedzenia izby przyjaznych reformie posłów, wprowadzono projekt pod obrady. Podobnie rzecz się miała ze stronnictwem „białych” i „czerwonych” w przededniu wybuchu powstania styczniowego.

Osie podziału w najnowszej historii Polski kształtowały polską scenę polityczną w sposób zasadniczy. W pierwszym okresie różniliśmy się – jak opisała to prof. Mirosława Grabowska – stosunkiem do komunistycznej przeszłości. I choć to on de facto określał nasze polityczne wybory, był praktycznie nieobecny w debacie publicznej lub nawet kamuflowany. Strategia przemilczenia i przeczekania nie powiodła się. Choć rodził konflikty – posłużył dekadę później narodzinom poważnych wizji politycznych, konsolidacji sceny i dojrzewaniu partii politycznych.

W 2005 roku podział sceny według linii tradycji „postkomunistycznej” i „postsolidarnościowej” ze względu na całkowity upadek SLD i związanych z nim polityków stracił na aktualności, a nowy został zapoczątkowany przez… spadającego z lodówki kota Sylwestra. W łącznych wówczas wyborach parlamentarnych i prezydenckich, w których do pewnego momentu obóz postsolidarnościowy – reprezentowany przez PO i PiS – zgodnie atakował SLD, nową narrację wywołała nieoczekiwana rezygnacja Włodzimierza Cimoszewicza z kandydowania na urząd prezydenta i konieczność zmierzenia się w drugiej turze wyborów prezydenckich Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska. To wówczas właśnie Lech Kaczyński, definiując różnice programowe, sprowadził je do dwóch nowych obozów: Polski solidarnej i Polski liberalnej. Przekaz ten definiował ramy polskiej polityki, rozbijał całe społeczeństwo na dwa obozy i trwał do kampanii prezydenckiej 2020.

Rzadko kiedy podziały polityczne mają źródła czysto ekonomiczne i społeczne. Jednak ówcześnie zdefiniowany do takich właśnie się odwoływał. Problem Polski z początku XXI w. podsumował pierwszą dekadę transformacji i jej społeczne konsekwencje. Neoliberalna idea, że radzić sobie trzeba samemu, przyjęła w transformacji skrajnie indywidualistyczną formę. Poradzić sobie mieli ci, którzy byli „sprawni”, a kto nie umiał, był sobie sam winny. Po upływie 15 lat od początku transformacji stało się jasne, że liczba wykluczonych z polskiego cudu gospodarczego nie mieści się w opisie neoliberalnym. Brak sukcesu nie zawsze okazywał się konsekwencją ograniczonych umiejętności czy życiowym niezgulstwem, ale trudniejszym punktem startu czy brakiem dopuszczenia do drabiny awansu. Kot Sylwester – poza zgrabnym PR-owym zabiegiem – trafił w sedno ukrywanych podziałów i definiował podstawowe priorytety polityki Zjednoczonej Prawicy w pierwszej kadencji. Temu służyły programy 500+, wyprawka, ale i pakiety wspierające małe i średnie firmy czy zerowy podatek dla wchodzących na rynek pracy. Model rozwoju inkluzywnego zapisany w planie Morawieckiego był odpowiedzią na zdefiniowany celnie w 2005 roku podział.

Wszystkie wymienione osie sporu wytyczały linie podziałów społecznych i generowały gorące publiczne debaty.

Spór zatem był i jest wpisany w istotę agory. Jest uprawniony i potrzebny, jeśli ponad nim istnieje zgoda co do jednej nadrzędnej wartości – dobra wspólnego. Zdolność do przekraczania partykularnych, partyjnych interesów musi wyznaczać granice napięć.

.Bezprecedensowa kampania prezydencka 2020 w związku z kryzysem pandemicznym zamieniła się w trwające ponad pół roku dwie kampanie. Wprowadziła, a raczej nazwała nowe pola sporów. W dużej mierze dotyczą one stosunku do tradycji, modernizacji, suwerenności i religii. Rewolucja kulturowa zmierzająca do zmiany norm prawnych i reakcja na nią podzieliły Polskę raz jeszcze niemal równo na pół, wywołując jednocześnie tak duże napięcia społeczne, że do urn poszli także ci, którzy zazwyczaj zostawali w domu. Stan podgorączkowy nie zakończył się wraz z wyborem prezydenta Andrzeja Dudy. Pandemia i walec rewolty kulturalnej tym razem pogłębiają okopy. Pozostaje pytanie, czy horyzont dobra wspólnego jest jeszcze widoczny.

Wydarzenia minionych tygodni – rewolta uliczna po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, zgodnie z którym przesłankę eugeniczną uznano za niekonstytucyjną – przekraczają granice sporu. Zostawmy na boku na razie orzeczenie. Wojna dojrzewała od co najmniej kilku lat w Polsce, a od kilku dekad w Europie Zachodniej. Rewolucja lewicowa lat 60., uderzając w kulturę, dążyła do nieusuwalnych zmian prawnych, także w zakresie ochrony życia. Niezwykle skutecznie zresztą. Przebudzeniem z lewicowo-liberalnej drzemki było dla Zachodu wejście państw Europy Środkowej do Unii Europejskiej. Pamiętam jedną z debat zorganizowanych w Parlamencie Europejskim w 2007 roku przez europosłów nowych państw członkowskich nt. tzw. praw reprodukcyjnych. W debacie wzięło udział kilku wybitnych bioetyków, filozofów, prawników i lekarzy z całej Europy. Po debacie – niezwykle gorącej – jeden z brytyjskich konserwatystów osłupiały podsumował ją jednym zdaniem: a nam się wydawało, że takie debaty mamy już dawno za sobą. Zderzenie na gruncie lokalnej polityki było zatem nieuniknione. Pozostaje tylko pytanie, czy może mieć łagodniejszy przebieg.

Po pierwsze, powinniśmy uznać, że do zderzenia musiało dojść. Napięcie pomiędzy liberalną wizją człowieka i państwa a wrażliwością prawicową musiało w końcu wyjść na ulice i w Polsce. Konsensus liberalno-konserwatywny się wyczerpał wraz z zakwestionowaniem wspólnoty ideałów moralnych i religijnych, mitów i wzorców kulturowych, które zdaniem jednej strony powinny mieć wpływ na nasze zachowania polityczne, a które druga strona relatywizuje.

Bez względu na różnice warunkiem wyjścia z impasu jest uznanie prawa do posiadania i wyrażania przeciwstawnego zdania. Przyjęcie, że różnica zdań jest normalna, o czym oponenci skandujący dziś na ulicach wydają się zapominać. Ani jedna, ani druga strona nie powinna być z tego powodu delegitymizowana i potępiana.

.Nawet dziś w sporze ulicznym – odmawia się kobietom posiadającym inne niż ulica zdanie – prawa głosu. Masz prawo, jeśli jesteś z nami. Jeśli nie, to wy*********. Jednak profanacja kościołów, pomników, wulgarne hasła nie odbudują wspólnoty, nie sprawią, że będziemy bardziej wolni czy bardziej demokratyczni. To złudzenie rewolucjonistów.

Polska postpandemiczna, znerwicowana strachem o jutro, rozdarta w wojnie kulturowej będzie inna. Roztropność rządzących i odpowiedzialność opozycji wymaga dziś wykonania kroku wstecz. Przeciwstawieniu się polaryzacji nie sprzyjają technologie. Bańki medialne na platformach i komunikatorach żyją z polaryzacji. Im większa, tym więcej „lajków” pod tekstem. Antyczny umiar i republikański zdrowy rozsądek nie „niosą” w sieci.

Spróbujmy jednak wyobrazić sobie zamianę okopów na halę sportową. Rywalizacja zamiast wojny jest możliwa, jeśli spór spróbujemy prowadzić na archaiczne, dobrze uzasadnione argumenty. Budowanie własnej drogi do nowoczesności nie da się zamknąć w 280 znakach na Twitterze ani w gwiazdkach na T-shircie.

Każda ze stron politycznej barykady zarzuciła budowę instytucji programowych, w których wykuwają się programy, o których rozmawia się na długo przed tym, nim przybiorą kształt rozwiązania prawnego. Nie mamy polskich wersji Heritage Foundation czy Instytutu Brookingsa.

.Ustaw o systemie podatkowym wspierającym rodziny albo pakietu dla rodziców wychowujących niepełnosprawne dzieci nie przygotowuje umowny Instytut Rodziny. Nowe projekty gospodarcze wytyczające polskie drogi do nowoczesności po pandemii – także nie mają swojego miejsca. W minionej kadencji zabrakło czasu na debatę o tym, gdzie kończy się wolność jednostki i gdzie zaczyna ograniczenie wolnością drugiej. Opór po orzeczeniu na pewno miałby miejsce, ale prawdopodobnie nie miałby tak gwałtownego charakteru. Jeśli debacie towarzyszyłby pakiet wsparcia dla rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawne, a kobietom w trudnych z perspektywy zdrowotnej ciążach towarzyszyłaby pełna opieka perinatalna, wówczas prawdopodobnie ulice byłyby spokojniejsze.

Po drugie – edukacja. Szkoła po pierwszym etapie reformy strukturalnej musi przejść poważną transformację. Powinna budować zdolności krytycznego myślenia, zdolności do rozwiązywania problemów. Jeśli jej absolwenci wyniosą z niej umiejętność podejmowania współpracy, pracy zespołowej, doceniać rolę i wkład innych we wspólne działania – wówczas nawet przy ostrej polaryzacji poglądów szansa na horyzont racji stanu rośnie.

Po trzecie wreszcie, czas zbudować nowy konsensus. W pierwszym okresie transformacji ustrojowej pomimo głębokich wewnętrznych podziałów zmieniające się rządy osiągnęły niepisane porozumienie w zakresie prozachodniej orientacji w polityce zagranicznej. Ugrupowania postsolidarnościowe z przekonania, a postkomunistyczne – z koniunktury podzielały zdanie, że warunkiem bezpieczeństwa państwa jest wejście w struktury polityczne i bezpieczeństwa wspólnoty euroatlantyckiej. I tak różniąc się dramatycznie wewnątrz, na zewnątrz niewypowiedziane wówczas pojęcie racji stanu łączyło zwaśnione na co dzień strony.

Dziś w świecie globalnych napięć spójne stanowisko Polski w sprawach dla nas fundamentalnych jest nie tylko pożądane, ale i konieczne. Przerzucenie sporów wewnętrznych na międzynarodowy arbitraż godzi w fundament wspólnoty politycznej, a w warunkach skrajnych – może doprowadzić do jej upadku.

.Wojna kulturowa rządzi się swoimi prawami. Jak pokazuje historia Europy Zachodniej drugiej połowy XX w. – nie pozostaje bez wpływu na państwa. Pozostaje wierzyć, że stara polska przypadłość – post mala prudentior – tym razem nie obezwładni debaty. Dlatego jedynym sensownym, choć trudnym wyzwaniem jest odszukanie „kamieni węgielnych”, opisanych niedawno przez Chantal Delsol. Odwołanie się do tego, co konstytutywne, podstawowe, co leży w sercu naszych wspólnych przekonań. W chwilach zamętu i niepewności należy spojrzeć na fundamenty budynku, bo to na nich wspiera się spójność całości. Innej recepty nie ma.

Jadwiga Emilewicz
Tekst opublikowany w nr 25 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 lutego 2021
Fot. Krzysztof ZATYCKI / Forum