
Kazimierz Leski. Z fałszywym paszportem, fałszywy generał, przez okupowaną Europę
Kazimierz Leski w przebraniu niemieckiego generała przewoził po Europie tajne dokumenty zdobyte przez polskie podziemie. Jego pokolenie płaciło ogromną cenę za przywiązanie do wolnej Polski – pisze Bogusław SONIK

.W środku okupacyjnej nocy Kazimierz Leski podróżuje po Europie przebrany za niemieckiego generała. Kieruje grupą wywiadowczą o kryptonimie „Muszkieterowie” i przewozi zdobyte przez polską siatkę szpiegowską dokumenty wojskowe dotyczące sieci komunikacyjnych i umocnień na froncie wschodnim. Jeździ głównie z Warszawy do Paryża i Brukseli, gdzie korzysta m.in. z pomocy zakonspirowanych republikańskich uchodźców z Hiszpanii.
Zapewne nigdy nie poznałbym Kazimierza Leskiego, gdyby nie wcześniejsza rozmowa z młodym Francuzem reprezentującym ważną organizację społeczną. Był rok 1993, a ja byłem dyrektorem Instytutu Polskiego w Paryżu. Błyskotliwy student (albo doktorant) zaskoczył mnie pytaniem o przyczyny, dla których podczas II wojny w Polsce nie istniał ruch oporu. Do dziś dźwięczy mi w uszach: „We wszystkich krajach działały organizacje Résistance, tylko nie w Polsce”.
Opowiedziałem mu o Polskim Państwie Podziemnym, o działaniu liczącej 390 tys. ludzi podziemnej Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich (170 tys.), o powstaniu warszawskim nagminnie mylonym z powstaniem w getcie warszawskim. Podczas tej rozmowy zrozumiałem, że w świadomości Francuzów istnieje spora biała plama.
Ponieważ zbliżała się 50. rocznica wybuchu powstania warszawskiego, zaczęliśmy z Alexandrą Kwiatkowską-Viatteau pracować nad programem paryskich obchodów. Wtedy natknąłem się na wspomnienia żołnierza Armii Krajowej Kazimierza Leskiego.
Jego opowieść przypominała scenariusz filmu sensacyjno-szpiegowskiego. Leski podczas II wojny posługiwał się fałszywymi dowodami tożsamości wyprodukowanymi przez słynnego „Agatona” – kierownika komórki „legalizacyjnej” podziemnej Armii Krajowej. „Agaton” był w tym mistrzem: jak Europa długa i szeroka nikt nie zakwestionował spreparowanych przez niego papierów.
W roku 1939, podczas sowieckiej inwazji na Polskę, samolot pilotowany przez Leskiego został zestrzelony przez Armię Czerwoną. Młody pilot doznał urazu kręgosłupa. Co z tego, że miał nienaganne papiery, że mówił po niemiecku jak Niemiec, jeśli nie wytrzymywał długich przejazdów zatłoczonymi pociągami. Żeby to zmienić, musiał zmienić status. Zażądał więc „awansu”. Wkrótce otrzymał doskonale podrobione dokumenty na nazwisko generała Juliusa von Hallmana. Przy okazji sam się mianował pełnomocnikiem ds. Sieci Komunikacyjnych i Fortyfikacji Frontu Południowo-Wschodniego. Od tej pory podróżował w luksusowych warunkach zarezerwowanych dla niemieckich oficerów.
W Paryżu, żeby się uwiarygodnić wobec Niemców, zgłosił się do sztabu marszałka von Rundstedta – naczelnego dowódcy wojsk niemieckich w Europie Zachodniej. Przyjęto go z uznaniem jako wysokiego oficera z frontu walk na wschodzie. Gdy Leski stwierdził, że ma „zabezpieczone plecy”, nawiązał kontakt z francuskim ruchem oporu. Naturalnym łącznikiem stał się pochodzący z polskiej rodziny Henri de Lipkowski – jeden z dyrektorów Banque de Paris et des Pays Bas. Zaangażowany w podziemną działalność poznaje Leskiego z Gilbertem Védym („Médéric”) ze znaczącej siatki oporu „Ceux de la Libération”. Razem organizują szlaki przerzutu przez Pireneje dla kurierów z Polski.
Zaprosiłem Kazimierza Leskiego do Paryża na kilka spotkań otwartych. Sala była pełna. Byłem bardzo rad, że pojawił się też ów młody człowiek, który kilka miesięcy wcześniej pytał mnie o brak polskiego ruchu oporu. Leski zrobił na nim ogromne wrażenie, zwłaszcza że obecnych było też kilku towarzyszy Leskiego z francuskiego ruchu oporu. Nie wszyscy przeżyli okupację: de Lipkowski, aresztowany i torturowany, zginął w obozie w Buchenwaldzie.
Zrobiliśmy sobie z Leskim spacer po Paryżu, odtwarzając jego ścieżki z lat 1942–43. Zaprowadził mnie do kamienicy, która wtedy była siedzibą Stadtkommandantur. Mieściła się w zarekwirowanym budynku bankowym koło opery. Tam zgłaszał się za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Paryża, ponieważ tam odbierał przydział do hotelu, bony żywnościowe i… bilety do teatru. Poszliśmy też do Halle aux Fruits, z czym nie wiązała się żadna konspiracyjna ani heroiczna anegdota. Ale fałszywy generał z prawdziwymi kartkami żywnościowymi mógł tam dostać owoce, których w okupowanej Warszawie nikt od lat nie widział.
Opowiadał mi o swych powojennych losach. Za przynależność do WIN (Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość skupiało ludzi niepogodzonych z sowiecką dominacją) został skazany na 12 lat więzienia, z czego odsiedział 6 lat. I dostał kolejny wyrok: 10 lat więzienia „za współpracę z okupantem”. Dziesiątki tysięcy bohaterów Armii Krajowej spotkał podobny los, wielu torturowano, by przyznali się do niepopełnionych win, wielu okrutnie zamordowano i pochowano w nieoznaczonych grobach, a ich szczątki identyfikowane są dopiero dzisiaj, po 70 latach.
Z tego drugiego wyroku Leski odsiedział tylko pół roku, ponieważ po śmierci Stalina i zmianach w ZSRR nastąpiła odwilż. Został zrehabilitowany. Mógł znaleźć pracę. Wpierw jako inżynier przy budowie okrętów, zgodnie z przedwojennym dyplomem Technische Universiteit Delft (Holandia), potem w PAN. Miał wiele patentów.
.Pokolenie Leskiego płaciło ogromną cenę za przywiązanie do wolnej, demokratycznej Polski. W Jałcie alianci oddali Stalinowi środkową i wschodnią Europę. Dominacja sowiecka dobiegła końca w 1989 roku. Wtedy dopiero wolna Polska mogła uhonorować takich bohaterów jak Kazimierz Leski i przywrócić pamięć o ich czynach.
Bogusław Sonik
