Podobne zjawiska we Francji i w Polsce są interpretowane w zupełnie różny sposób: we Francji są tylko przypadłością, może niemiłą i wymagającą korekty, ale akcydentalną; w Polsce – skazą genetyczno-kulturową zagrażającą wolnemu światu – pisze Bogusław SONIK
Kiedyś byliśmy w oczach świata piękni i interesujący. Od drugiej połowy lat 70. aż po rok 1990 Polska poruszała wyobraźnię Francuzów. Od prawicy do lewicy – wszyscy szukali u nas inspiracji i/lub podziwiali nasz sprzeciw wobec komunistycznej dyktatury. Redakcje przysyłały do Warszawy najlepszych korespondentów, którzy rzetelnie i z talentem opowiadali o polskich próbach poszerzenia przestrzeni wolności, a może i wybicia się na niepodległość. Solidna robota dziennikarska łączyła się z romantyczną fascynacją narodem osaczonym, umęczonym, ale niepokonanym. Zaciekawiał też katolicyzm z twarzą „atlety Boga” – Jana Pawła II.
Francuskiemu czytelnikowi opowiadali o Polsce publicyści wybitni. Thierry Wolton z lewicowego „Libération” zapukał do mnie w roku 1977, po powstaniu Studenckiego Komitetu Solidarności, by rozmawiać o rewolcie krakowskich studentów. Potem napisał wiele książek, z których dużym powodzeniem cieszyły się KGB we Francji czy niedawno wydany Lewicowy negacjonizm, gdzie ukazuje, jak radykalna lewica relatywizuje zbrodniczy charakter reżimów komunistycznych, podobnie jak negacjoniści relatywizują Zagładę i zbrodnie nazistowskie. Wielkim nazwiskiem był Bernard Guetta – obserwator spraw międzynarodowych, autor wielu książek, pracujący wówczas dla dziennika francuskich elit „Le Monde”. Véronique Soulé – z pasją relacjonująca dla „Libération” sytuację w Polsce. Dla konserwatywnego „Le Figaro” korespondencje nadawał znający język polski Bernard Margueritte. Znakomitymi dziennikarzami byli Jan Krauze, Sylvie Kauffmann czy Paul Thibaud – szef dostojnego miesięcznika „Esprit”. O Polsce opowiadali też znani dziennikarze radiowi i telewizyjni, jak Jean Offredo, Olivier Mazerolle czy Jean-Marie Cavada.
Aż przyszedł czas, gdy Polska powróciła do świata demokracji. I jak to jest w demokracjach, pojawiły się różne polityczne propozycje i różne wizje przyszłości.
Gdy w 1990 roku wybuchła „wojna na górze”, a Wałęsa i Mazowiecki stanęli naprzeciw siebie, zatroskana dziennikarka „Libération” pytała mnie, czy po ewentualnym zwycięstwie Wałęsy zapanuje w Polsce dyktatura. Dyktatura nie zapanowała, ale stosunek dziennikarzy do Polaków bardzo się zmienił: stał się bardziej protekcjonalny, a wcześniejszą sympatię zastąpił rodzaj obsesyjnego lęku, czy Polska nie wejdzie na drogę „nacjonalistycznego ultrakatolicyzmu”. Nawet jeśli ich wcześniejsze doświadczenia takiego lęku nie usprawiedliwiały, stał się dojmujący i powszechny.
Chcąc opisać dzisiejszą Polskę, Bernard Guetta wrócił po latach do Warszawy. Sentymentalna podróż przypominała mu czas, gdy relacjonował strajk w stoczni Gdańskiej. W książce o populizmie w Europie Wschodniej wspomina nieżyjących przyjaciół: Geremka, Mazowieckiego, Kuronia. Siedząc w kawiarnianym ogródku, obserwuje młodych Polaków i pisze: „Tamta Polska oporu, okupowana przez nazistów, a potem komunistów, która mnie zawsze fascynowała, już nie istnieje. I dobrze. Niezdrowe byłoby jej wspominanie z nostalgią”. Guetta, próbując zrozumieć dzisiejszą Polskę, rozmawia z przedstawicielami partii Razem, Fundacji Batorego, Magdaleną Środą, Maciejem Gdulą i redaktorem „Krytyki Politycznej”. Wyjeżdżał z Polski z przekonaniem, że PiS został wyniesiony do władzy przez „pragnienie silnego państwa, które troszczy się o obywatela i odrzucenie elit, przeciw którym Kaczyński wytoczył ciężkie działa, podkreślając różnicę dochodów i korupcję”. A po powrocie do Paryża będzie się musiał intelektualnie skonfrontować z protestami żółtych kamizelek. Napisze wtedy: „Między Paryżem a Warszawą dystans jest mniejszy, niż można się spodziewać”.
Pojawia się pytanie, dlaczego francuskie media są wobec Polski tak bardzo krytyczne, skoro masowe protesty nad Sekwaną były brutalnie tłumione przez policję, państwo francuskie jest mocno scentralizowane, prezydentowi zdarza się rządzić za pomocą dekretów, wielu Francuzów przejawia niechęć do imigrantów, a niemal połowa ma negatywny stosunek do Unii Europejskiej. Podobne zjawiska we Francji i w Polsce są interpretowane w zupełnie różny sposób: we Francji są tylko przypadłością, może niemiłą i wymagającą korekty, ale akcydentalną; w Polsce – skazą genetyczno-kulturową zagrażającą wolnemu światu.
I tak wracamy do lęku przed skrajnym katolickim nacjonalizmem, w który miałaby osuwać się dzisiaj Polska. Na to nakłada się – tym razem uzasadniony wypowiedziami rządzących – przekaz o niechęci do środowisk LGBT czy zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Gdy dodamy do tego rytualne wypominanie Polakom ich „odwiecznego” antysemityzmu, otrzymamy obraz Polski ponurej i groźnej.
Tworzą go autorzy przypadkowi, którzy nie mają o Polsce pojęcia, choćby mieli dobre chęci. Zacny „Le Monde” drukuje tekst, którego tytuł i podtytuł przytoczę: „W Oświęcimiu chcą zapomnieć o Auschwitz. Miasto, gdzie powstał obóz śmierci, nosi dziś polską nazwę. Sposób na zdystansowanie się od ciążącej przeszłości, którą wolałoby się przemilczeć”. Gdyby chcieć prostować te marne parę zdań, trzeba byłoby napisać nowy reportaż.
Spośród tych wielkich piór, o których wcześniej była mowa, tylko Bernard Guetta przyjechał nad Wisłę, by zmierzyć się z dzisiejszą Polską. Nawet jeśli czyni to z określonej perspektywy (vide cytowani rozmówcy), to zapewniam, że mamy do czynienia z lekturą interesującą i oryginalną. Dominuje jednak trend inny: autorzy tekstów o Polsce poruszają się w kręgu stereotypów, jakby Polska realna ich kompletnie nie interesowała. Trochę z oszczędności, a trochę z racji opisanych wyżej lęków – najważniejszych francuskich redakcji nie interesuje przysyłanie do Polski korespondentów, wolą wynajmować dziennikarzy tutejszych, którzy na wszelki wypadek stereotypy ochoczo powielają.
.Od roku we francuskiej prasie nie znalazłem żadnego tekstu poświęconego innemu tematowi niż nacjonalizm, populizm, ponury katolicyzm, antysemityzm, łamanie demokracji, postawy antyunijne i antyeuropejskie, LGBT i protesty aborcyjne. Oczywiście wyłania się z tego „nieciekawy” obraz Polski. I słowo „nieciekawy” trzeba rozumieć dosłownie, bo brak w nim stymulującej ciekawości. Ciekawości literatury, sztuki (z wyjątkiem recenzji z wystawy polskiego malarstwa XIX wieku w Louvre-Lens, więc daleko od Paryża), muzyki czy kina, ale też analizy sukcesu gospodarczego, kontrastującego z francuskimi problemami, czy nawet większej sprawności w szczepieniu przeciw COVID-19.
Bogusław Sonik
Tekst ukazał się w nr 30 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].