Bogusław TRACZ: Piekło więzienia NKWD w Toszku

Piekło więzienia NKWD w Toszku

Photo of Bogusław TRACZ

Bogusław TRACZ

Historyk, pracownik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Katowicach. Autor m.in. Hippiesi, kudłacze, chwasty. Hipisi w Polsce w latach 1967–1975 (2014), Gliwice. Biografia miasta (2019).

Od maja do listopada 1945 r. w Toszku, niewielkiej miejscowości na Górnym Śląsku w powiecie gliwickim, działało więzienie NKWD. Przetrzymywano w nim ok. 5 tys. osób, główne mieszkańców Saksonii, Brandenburgia, Dolnego i Górnego Śląska, zatrzymanych przez wojska NKWD w ramach akcji tzw. czyszczenia tyłów. Brutalne metody stosowane przez NKWD i fatalne warunki bytowe, były przyczyną śmierci około 3 tys. osadzonych – pisze Bogusław TRACZ

.W literaturze przedmiotu więzienie w Toszku określane jest jako najcięższe spośród sowieckich miejsc odosobnienia, które powstały w 1945 r. na terenie województwa śląskiego. Jest tak z pewnością, ale trzeba pamiętać, że nasza wiedza o obozach więzieniach w Bielsku, Mysłowicach, Opolu, Raciborzu, jak i wielu pomniejszych punktach więziennych kontrolowanych przez NKWD jest znikoma, w efekcie czego nie da się o nich wiele powiedzieć.

Więźniowie toszeckiej turmy byli, jak już pisano powyżej, umieszczani przeważnie w głównym budynku obecnego szpitala (blok D). Do tego budynku mogli wchodzić wyłącznie funkcjonariusze NKWD. Mieszkańcom Toszka i innym cywilom zatrudnionym w obozie wstęp na ten teren był zabroniony. Więźniowie przebywali również w tzw. pawilonie, dziś już nieistniejącym.

Osadzenia spali w dużych salach na podłodze, również w kaplicy szpitalnej, określanej czasami błędnie mianem „kościoła”. Początkowo w jednej sali umieszczono ok. 200–250 osób. Gerhard Klopsch wspominał, że w pewnym momencie w jednym z pomieszczeń (zapewne kaplicy) ulokowano aż 500 osób: „było to nieznośne, ale i tak lepsze niż warunki z wagonu towarowego”. Ciasnota była tak duża, że spać można było tylko na boku. Zmiana pozycji w czasie snu lub przekręcenie się na drugi bok były możliwie, gdy odwracał się cały rząd. Dopiero z czasem, kiedy duża część więźniów zmarła, pozostali przy życiu zyskali dla siebie więcej miejsca. Pod głowę podkładano sobie kurtki, buty, czapkę, przykrywano się płaszczem, czasem kocem (jeśli posiadano któryś z tych przedmiotów). Więźniowie nie mieli specjalnych ubrań obozowych/więziennych. Większość przebywała w obozie w ubraniach cywilnych, zdarzały się jednak osoby, np. urzędnicy policyjni, częściowo umundurowane, najczęściej noszące spodnie lub bluzę od munduru, ale bez dystynkcji.

W ciągu kilku miesięcy używania jednej i tej samej sztuki odzieży, w której także pracowano fizycznie, i to ciężko, odzienie ulegało zużyciu. W efekcie pod koniec pobytu większość więźniów chodziła w pozszywanych prowizorycznie i połatanych łachmanach. […]

Jak wspominali osadzeni, nie było możliwości codziennego gruntownego umycia się. Prawdziwą plagą okazały się wszy. Wolny czas nierzadko poświęcano na ich tępienie. Z obawy przed epidemią Sowieci przeprowadzali co trzy tygodnie gorącą kąpiel dla wszystkich przy okazji odwszenia. Golono do gołej skóry włosy na głowie i całym ciele, a ubrania wygrzewano w wysokiej temperaturze. Nigdy ich jednak nie prano. W jednej z relacji jest mowa o tym, że przez cały okres pobytu w Toszku ani razu nie udało się wyprać bielizny. Plagą były też kradzieże części odzieży (czasem przy okazji odwszania). Na terenie obozu więźniom nie pozwalano rozmawiać ze sobą, dlatego rozmowy prowadzono zazwyczaj szeptem. […]

Jak zeznał jeden ze świadków, „często słyszano krzyki”. Zapewne podczas przesłuchań wobec niektórych więźniów stosowano przemoc. Ponadto bito za różne przewinienia, a czasami bez powodu. Szczególnie znęcali się strażnicy, którzy mieli za sobą pobyt w niemieckich obozach jenieckich. Jak jednak wspominali po latach więźniowie, byli wśród nich i „bardzkiej ludzcy”, pomimo częstokroć bardzo traumatycznych doświadczeń wojennych. Siegfried Petschel zapamiętał, że „pewnego razu stał przed naszym pokojem rosyjski strażnik. Trzymał w ręku list z domu. Gdy go czytał, wystąpiły mu łzy w oczach. Bomba lotnicza zabiła mu całą rodzinę – ojca, matkę, siostry. Mimo to on nie bił”.

Istotnie, osadzeni w obozie zapamiętali, że nie wszyscy strażnicy, nawet ci „drugiej kategorii”, znęcali się nad nimi. Większość strażników, zwłaszcza tych, którzy szczególnie mocno znęcali się nad więźniami, otrzymała różne przezwiska: „Okrutnik”, „Hitlerjugend” („Hitlerjunge”), „Kanibal”. Strażnik nazywany „Hitlerjugend” („Hitlerjunge”) uciekł z niemieckiego obozu jenieckiego. Został złapany i doprowadzony z powrotem przez młodocianych wyrostków, członków Hitlerjugend. Za próbę ucieczki cierpiał różne szykany. W Toszku szukał zemsty, szczególnie na młodych mężczyznach, którzy należeli wcześniej do Hitlerjugend. Pytał: „Byłeś członkiem Hitlerjugend?” i kiedy tylko otrzymał twierdzącą odpowiedź, bił pałką. Doświadczenie niemieckiego obozu jenieckiego w Lubaniu miał za sobą również strażnik określany przez więźniów mianem „Kanibala”. Chodził po obozie z laską, a więźniowi, którego sobie upatrzył, zakładał na szyję jej zakrzywioną część, przewracał go na ziemię, a następnie bił.

Mówił przy tym, że kiedyś „Niemcy oznajmili mu, że jeden metr wystarczy na jego grób”. Według innej relacji laski do bicia używał również zastępca komendanta obozu por. Sagailini (prawdopodobnie w ten sposób zapamiętano rosyjskie nazwisko Sagalin, ros. Сагалин) o przezwisku „Okrutnik” lub „Bluthund” – „Krwawy Pies”. Wyróżniała go szczególna nienawiść do Niemców. Bił, często do krwi. Wiele jego ofiar zmarło. Później miał rzekomo trafić do obozu Neubrandeburg.

Znęcano się nad uwięzionymi zwłaszcza poprzez bicie – strażnicy bili ich wężami gumowymi wypełnionymi piaskiem oraz pałkami z drewna. Zdarzało się, że bitym kazano spuścić spodnie i zadawano im razy w narządy płciowe. Strażnicy, dopuszczając się aktów przemocy, byli przy tym nierzadko pijani. Urządzali sobie również różne makabryczne „zabawy”, np. wkładali więźniowi do spodni mysz lub żabę i zawiązywali nogawki. Więzień przez cały dzień musiał wykonywać pracę ze zwierzętami w ubraniu. Jeżeli wieczorem zwierzę było martwe, więźnia bito. Wlewano również wodę do butów. Mokre obuwie obcierało stopy, powstawały trudno gojące się rany, które mogły doprowadzić do zakażenia krwi. W ten sposób zmarł m.in. prokurator Schwabe z Lipska.

Pijaństwo strażników było również przyczyną tragedii, której świadkiem był Otto Riedel i którą opisał już w 1967 r. w jednej z najwcześniejszych relacji o łagrze w Toszku. Pewnego czwartku, w lipcu 1945 r., strażnikom po raz kolejny wydano wódkę (czwartek był zwyczajowo dniem wydawania alkoholu). Więźniowie pracowali na kartoflisku. W upalny dzień mocny alkohol szybko uderzył Sowietom do głów. Pijani strażnicy postanowili „się zabawić”. Kazali wystąpić co trzeciemu więźniowi i łapać żaby oraz myszy polne. Następnie zmuszono ich do połykania żywych zwierząt. Tym, którzy nie byli w stanie przełknąć, wciskano je do gardła za pomocą bagnetu, jednocześnie zaciskając nos tak długo, aż połknęli zwierzę. Towarzyszyły temu bicie i krzyki. Więźniowie krztusili się i wymiotowali. Aż 24 z nich nie przeżyło tej „zabawy”, a 14 trafiło do szpitala. Nigdy później już ich nie widziano.

Nie był to jednak bynajmniej koniec znęcania się tego dnia. Więźniów bito po głowach grabiami, motykami i łopatami. Kiedy wracali do obozu, strażnicy kazali im zabrać po dwa snopy zboża z mendli i nieść je na wyprostowanych rękach. Ci, którzy nie byli w stanie temu podołać, znów byli bici. W Toszku „odświeżono” ich strumieniami wody z  hydrantu. Kolejną formą znęcania się było organizowanie „wyścigów”. Więzień siadał drugiemu, znajdującemu się w pozycji „na czworakach”, na plecach. Strażnicy popędzali takie pary pejczami. „Wyścigi” trwały, dopóki więźniowie nie padli z wycieńczenia. Jedną z kar było osadzenie w karcerze bez pożywienia. Na przykład Otto Riedel został ukarany sześciodniową głodówką w związku z podejrzeniem ucieczki. Kara, którą odbywał razem z innymi 22 mężczyznami, następnego dnia została jednak zmieniona. Więźniom kazano w ekspresowym tempie zjeść 50 litrów zupy. Niektórzy wymiotowali.

Zdarzały się przypadki, że w razie ucieczki więźnia z miejsca pracy wartownicy zabierali do obozu przypadkowo napotkane osoby, żeby zgadzał się stan liczebny. Kiedy pewnego razu dwóch więźniów uciekło z miejsca pracy, strażnicy wzięli „z drogi” dwie osoby i doprowadzili je do obozu. Starano się możliwie skutecznie odstraszyć więźniów od podejmowania prób ucieczek. Kiedy zdarzyło się, że jednemu z nich udało się uciec, ok. 10-12 innych osadzonych zmuszono do wykopania dołu, następnie kazano im ustawić się nad tym dołem i pluton egzekucyjny złożony z  żołnierzy NKWD wystrzelił ponad ich głowami. […]

Posiłki przygotowywali więźniowie. Kuchnia znajdowała się w obecnym budynku administracyjnym szpitala. Osobno przyrządzano posiłki dla strażników i nadzoru, osobno dla więźniów. Tym ostatnim wydawano je zazwyczaj na zewnątrz budynku. Dzienna racja żywnościowa składała się z jednego bochenka chleba na czterech więźniów, chochli wodnistej zupy oraz pół litra ciepłego płynu rano i wieczorem. Chleb był ciemny, kwaśny w smaku, niedopieczony. Często był przyczyną stanów zapalnych jamy ustnej. Zupa w 90 proc. składała się z posolonej wody oraz niewielkiej ilości twardej, niedogotowanej kukurydzy i pływających gdzieniegdzie flaków. Zdarzało się, że w dni wytężonej pracy wydawano dodatkową zupę również po południu. Trochę lepiej karmiono młodocianych. Pomimo to były to tak niskokaloryczne posiłki, że większość więźniów była niedożywiona. Pomagali im po kryjomu mieszkańcy Toszka.

https://ipn.gov.pl/dokumenty/zalaczniki/1/1-691480.jpg

.Wycieńczone pracą i głodem organizmy były podatne na różne choroby. Niedożywienie było również podawane w relacjach i zeznaniach jako jedna z głównych przyczyn zgonów. Jeden z więźniów, który w chwili aresztowania ważył ok. 80 kg, w ciągu czterech miesięcy pobytu w Toszku stracił na wadze ponad 30 kg181. Wielomiesięczne fatalne i niedostateczne wyżywienie prowadziło do skrajnej dystrofii (wycieńczenia organizmu spowodowanego niedożywieniem). Szerzyły się choroby zakaźne, potęgowane niską higieną i słabą opieką sanitarną: czerwonka, róża twarzy, angina, częste były przypadki ostrej biegunki. Do tego dodać należy liczne rany spowodowane ciężką pracą, wykonywaną często rękami, bez narzędzi, jak też rany powstałe wskutek umyślnego pobicia przez strażników.

Bogusław Tracz

Fragment monografii pt. „Tiurma NKWD nr 2 Tost”. Sowieckie więzienie w Toszku w 1945 roku, autorstwa Sebastiana Rosenbauma, Bogusława Tracza i Dariusza Węgrzyna, wyd. Instytutu Pamięci Narodowej i Muzeum w Gliwicach (2021) [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 maja 2022