Jan ŚLIWA: Ugłaskiwanie agresora

Ugłaskiwanie agresora

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Idee samodzielności strategicznej Europy wymagają pytania – w czyim interesie? Z polskiego punktu widzenia armia europejska mogłaby strzelać w niewłaściwą stronę, a więc oddanie polskiej armii pod obcą kuratelę nie miałoby sensu – pisze Jan ŚLIWA

Aby ocenić, czy decyzje polityków były słuszne i moralne, dobrze jest znać ostateczny rezultat. Ale nawet to nie jest wystarczające – nie wiemy, jaki byłby dalszy ciąg, gdyby podjęte zostały inne decyzje. Ani nie znamy prawdopodobieństwa sukcesu, ani charakteru tego sukcesu czy jego dalekich konsekwencji. Nie wiemy też, czy ewentualna porażka byłaby do zniesienia, czy byłaby katastrofalna. Jeszcze trudniejsza jest ocena, gdy historia dopiero się toczy.

Podobnie jak w latach 30., Europa stoi przed dylematem, co zrobić z agresywnym mocarstwem, gotowym przeprowadzić swoje zamierzenia siłą. Jak na razie wygląda na to, że Rosja Putina aktualnie realizuje scenariusz inspirowany taktyką hitlerowskich Niemiec.

Przypomnę więc:

  • cios sztyletem w plecy (Dolchstoss) – rozpad ZSRR,
  • „dyktat” Wersalski – rozszerzanie NATO,
  • Sudety – Abchazja, Donbas itd.,
  • (nieudany) Anschluss – Ukraina,
  • pakt Ribbentrop-Mołotow, agresja na Polskę, dalsza ekspansja – do ustalenia.

Stoimy więc (Polska, Europa, świat Zachodu) przed ważnymi decyzjami. Dla oceny sytuacji trzeba sobie odpowiedzieć na następujące pytania:

  • Jakie są cele przeciwnika?
  • Czy mają one granice?
  • Co ma on zamiar zrobić ze stroną ujarzmioną?
  • Czy te cele to tylko marzenia, czy konkretne zamiary?
  • Do jakich kroków chce się on posunąć?
  • Czy jesteśmy sami, czy mamy (realne) sojusze?
  • Jaki jest stosunek sił?

A wyznaczając strategię, musimy zdecydować:

  • czy chcemy zawsze wybrać ustępstwo zamiast oporu,
  • jakie dopuszczamy koszty ustępstw,
  • gdzie są (prawdziwe) czerwone linie,
  • co jesteśmy w stanie zaryzykować w najgorszym przypadku,
  • co spodziewamy się osiągnąć w przypadku sukcesu.

Z cywilizowanym partnerem (oponentem) da się dojść do porozumienia, znaleźć kompromis. Gdy jednak druga strona nie potrafi ograniczyć swoich ambicji, sprawa jest trudniejsza. Weźmy przykład Katalonii. Może Katalończycy myślą inaczej, ale z zewnętrznego punktu widzenia Katalonia powinna móc się rozwijać wewnątrz Hiszpanii, mając stosowną autonomię.

W przypadku Ukrainy widzieliśmy, że dominacja rosyjska nie oznacza odprowadzania podatków do innej centrali, lecz zniszczenie tożsamości przez eksterminację elit i stosowanie terroru, aż ustanie opór. Polska zna to dobrze z okresu od roku 1944. Z tą różnicą, że Ukraińcy mają nie tyle pokochać Rosjan, ile uznać, że są Rosjanami. Widzimy, że walka jest na ostro. Nie mamy już wątpliwości, że Rosjanie bezwzględnie przekraczają wszystkie możliwe czerwone linie. Niektórzy na Zachodzie obawiają się nowej zimnej wojny. Ja bym sobie zimnej życzył, w tej chwili mamy gorącą.

Motory historii

Jakie w ogóle czynniki napędzają historię? Dla niektórych są to geografia, zasoby i demografia. Na globie poruszają się płyty tektoniczne, napięcia powodują trzęsienia ziemi, a ludzie się im poddają, niezależnie od tego, kto rządzi. Dla de Gaulle’a ZSRR to była Rosja – akurat władzę tam mieli komuniści, ale była to ta sama Rosja, co przedtem i potem. Inni widzą główne przyczyny w sytuacji społecznej i strukturze własności, inni w rozwoju techniki, dla jeszcze innych historia jest wyrazem życia idei. Wreszcie pozostaje historia jako dzieło wybitnych jednostek. Niegdyś historia sprowadzała się do żywotów sławnych mężów, ich ambicji, kampanii wojennych, bitew i wygłaszanych przed nimi mów.

Dziś historycy raczej odchodzą od takiej interpretacji. Zwłaszcza przypisywanie istotnej roli Hitlerowi było tematem tabu, ponieważ grozi to potraktowaniem go jako wybitnej postaci historycznej, uznaniem jego wielkości, choćby diabelskiej. Jednak ominąć się go nie da, stąd na kanałach dokumentalnych niemieckiej telewizji prawie codziennie obecne są programy o Hitlerze, jego paladynach, Evie Braun, tajnych broniach czy kampaniach wojennych. Przyjęty do partii jako mówca i demagog, przejął nad nią kontrolę i wyeliminował konkurencję. Charyzmatyczny przywódca, hipnotyzujący tłumy, wielbiony przez kobiety. Starszy szeregowy planujący kampanie wojenne, słuchany przez generałów. Malarz akwarelek decydujący o geopolityce. Ralf Georg Reuth uważa, że przy wszystkich skumulowanych obiektywnych czynnikach osoba Hitlera była katalizatorem przekształcenia tradycyjnej wojny o strefy wpływów w fanatyczną wojnę totalną.

Ale o motywach działania Hitlera, niemieckiego państwa i społeczeństwa wiemy po tylu latach mniej, niżbyśmy chcieli. Wspomniany Reuth podaje całą listę problemów: jak wyglądał niemiecki antysemityzm na tle Europy, jak fanatyczny rasista został kanclerzem, czy Niemcy byli świadomi celów Hitlera, dlaczego walczyli do końca? W innej książce rozważa przyczyny antysemityzmu Hitlera. Wydaje się to proste, ale Hitler w młodości w Wiedniu obracał się w żydowskim środowisku, a podczas wojny został odznaczony Krzyżem Żelaznym z polecenia Hugona Gutmanna, swojego żydowskiego dowódcy. Nie był więc antysemitą od kołyski, o czym chciał później wszystkich przekonać.

Na ogół akcentuje się antybolszewizm Hitlera, ale Brendan Simms w jego nowej biografii twierdzi, że równie ważną rolę odgrywała rywalizacja ze światem anglosaskim. Tenże Simms opisuje kulisy wypowiedzenia wojny Ameryce w grudniu 1941 r., równolegle z japońskim atakiem na Pearl Harbor. Opisuje przełomowy tydzień od 6 do 13 grudnia, dla podkreślenia dynamiki z uwzględnieniem stref czasowych Honolulu, Waszyngtonu, Londynu i Tokio. Pozornie bezsensowna decyzja, otwarcie kolejnego frontu, gdy nie udało się pokonać Anglii, a operacja Barbarossa grzęzła w podmoskiewskim śniegu – dlaczego? Podaję te przykłady dla podkreślenia, że i dziś II wojna światowa jest przedmiotem dyskusji, więc tym bardziej przed nią i podczas niej trudno było o oceny, a zwłaszcza prognozy.

Co wiemy dzisiaj? Znamy eurazjatyckie teorie kremlowskiego mędrca Dugina, sam Putin w końcu roku 1999, już pełniąc obowiązki prezydenta, przedstawił w artykule Rosja na przełomie tysiąclecia swoją wizję Rosji jako silnego państwa z silną władzą, które mimo wprowadzenia gospodarki rynkowej w miejsce katastrofalnego komunizmu nie będzie kopią państw Zachodu. Znane są jego historyczno-geopolityczne wypowiedzi, w których przypisuje Polsce winę za wybuch II wojny światowej, czy twierdzenia, że Ukraińcy nie są prawdziwym narodem.

Rozpatrywaliśmy sposób myślenia i działania dyktatorów, ale nawet w dyktaturze występują jeszcze inne czynniki. Przede wszystkim – potrzebne są zasoby i moce przerobowe. Ambitne państwo z dykty może nie dać rady. Plany wojenne musi wykonać generalicja, a ta może się opierać szaleńczym zamierzeniom. Może się znaleźć Stauffenberg, dyktator może dostać wspomaganego zawału serca. Wreszcie wbrew pozorom ważne jest społeczeństwo. Hitler, przynajmniej w początkowej fazie, doprowadzał Niemców do ekstazy. Wydaje się, że podobnie obecnie jest w Rosji, z tym że sukcesy Hitlera do zimy 1941 były autentyczne, a wiara w zwycięską „specjalną operację ma Ukrainie” utrzymuje się chyba głównie dzięki cenzurze.

Retoryka i konkretne plany

Istnieje różnica między propagandą a realnym działaniem. Jeżeli dyktator głosi zamiar ruszenia z posad bryły świata, to nie wiemy – może on sam jeszcze nie wie – czy jest to tylko zwrot retoryczny, czy mówi to na poważnie. A jeżeli na poważnie, to czy kiedyś, w odległej przyszłości, czy zaraz. I jak energicznie. Niemcy powiadają, że potraw się nie je tak gorących, jak się je gotuje. Trudno atakować każdego, kto ma rozwiniętą dumę narodową i tęskni za utraconymi ziemiami. Do tego tezy wygłaszane w młodości podlegają weryfikacji. Choć znano Mein Kampf, wielu myślało, że Hitler się wyszumi i obejmując urząd kanclerza, przejdzie na Realpolitik, zwłaszcza że nie będzie sam. Rozumowanie nie jest błędne – co drugi dziś rozsądny francuski filozof ma przeszłość maoistowską albo przynajmniej komunistyczną. W przypadku Hitlera okazało się jednak inaczej.

Przykładem na tę różnicę między dywagacjami w piwiarni a konkretną akcją mogą być przemówienia wygłoszone przez Himmlera do wysokich oficerów SS w Poznaniu w październiku 1943 roku. Swoim zaufanym ludziom tłumaczy, że każdy niby wie: „Od lat mamy w naszym programie eliminację Żydów, zrobi się, pfah! Drobiazg”. Ale trzeba umieć stanąć przy setkach zwłok i konsekwentnie wykonać to chwalebne zadanie. Do tego każdy zna jakiegoś Żyda i myśli, że wszyscy inni to świnie, ale ten to przecież porządny Żyd (ein prima Jude). Ale trzeba pokonać swoje wahania i go zlikwidować. Widzimy tu, że nawet tych ludzi, jeszcze w 1943 r., trzeba było przekonywać, że to jest na serio, czyli bariera między słowami a czynami była jednak wysoka.

Wojna czy appeasement

Oceniając dawne konflikty, często twierdzimy zdecydowanie, że przy narastającym zagrożeniu przecież należało walczyć. Sprawa się komplikuje, gdy mówimy o teraźniejszości, bo ważne jest pytanie, czy walczyć mają:
Ukraińcy,
Amerykanie,
Polacy,
moi bliscy,
ja sam.

Na ogół pretensje mamy do Francuzów, którzy w roku 1939 nie chcieli umierać za Gdańsk. Francja jednak miała za sobą traumę wojny 1914–18. To było tylko 21 lat wcześniej. Z naszego punktu widzenia to jak wojna w latach 1997–2001. Miliony ofiar, dziura demograficzna widoczna po stu latach. Gdy mówimy o wojnie na Ukrainie, w wielu z nas budzi się mały Pétain – rozumiemy i podziwiamy opór Ukraińców, ale nie chcemy być wciągnięci do wojny, wolimy, by tym razem walczyli inni. Podobnie jak niemiecki terror w Polsce odstraszał Francuzów w roku 1940, tak teraz masakra w Buczy odstrasza od wojny z Rosją. Do tego w roku 1940 sojusz niemiecko-włosko-sowiecko-japoński pokrywał obszar od Renu po Okinawę. Gdyby pomogli Polsce w 1939 r., oczywiście byłoby inaczej, ale myśleli, że im się uda. Teraz to my zakładamy, że nam się uda.

Z kolei w okresie jednobiegunowej dominacji Ameryki Zachód przyzwyczaił się do brania na celownik kolejnych bad guys i zmian reżimu siłą. Operacje te, przygotowane lepiej wojskowo niż politycznie, coraz więcej kosztowały i przynosiły coraz mniejsze efekty, o ile w ogóle efekty te były pozytywne. A więc nie można prowadzić wszystkich możliwych wojen tylko dlatego, że wydaje się to szlachetne.

Obecnie ostrzał miast ukraińskich i oblężenie Mariupola pokazują, że pokój ma swoją wartość. To znaczy miałby, gdyby z obecną Rosją pokój był możliwy. A nie jest, bo celem „specjalnej operacji” jest ujarzmienie narodu ukraińskiego, a jeżeli to się nie powiedzie, to złamanie mu kręgosłupa: wybicie elit, załamanie demografii, zniszczenie przemysłu, odcięcie od morza.

Teoria gier, zagadnienie wielu ciał

W czasach zimnej wojny próbowano analizować problemy strategii nuklearnej za pomocą teorii gier. Ja mam pewne opcje, przeciwnik też. Każdy zestaw opcji (ja spuszczam bombę, on nie) daje dla obu stron określony zysk lub stratę. Analizując tabelę opcji, wybieramy optymalną dla nas, a przeciwnik optymalną dla siebie. Na przykład przy wzajemnie gwarantowanym zniszczeniu dla obu stron optymalne jest nie iść na całość, co do tej pory się sprawdziło. Problemem jest, gdy przeciwnik inaczej oblicza wyniki. Mao Zedong tak oceniał sytuację: Mam 600 milionów ludzi (wtedy); jeżeli zginie połowa, to zostanie 300 milionów – i ja wygrywam. Podobnie jest, gdy przeciwnik ma silne motywy ideologiczne. Ale też gdy walczy on o niepodległość, która ma dla niego podstawowe znaczenie – wtedy jego opór może być zaskoczeniem. W realnych warunkach gra się toczy przy niekompletnej informacji, co dodatkowo jest motywem do oparcia się na tradycyjnej intuicji.

Sytuacja dyplomatyczna i strategiczna robi się zagmatwana, gdy mamy do czynienia z „zagadnieniem wielu ciał”. Problem ten znany jest z fizyki i astronomii. Dwa przyciągające się ciała krążą po regularnych elipsach. Jeżeli jedno jest wielokrotnie cięższe (Słońce), można założyć, że jest nieruchome, a drugie (Ziemia) krąży po okręgu. Jest to prawdą też dla kilku planet – krążą wokół Słońca. Gdy mamy trzy (lub więcej) ciał o podobnej masie, ruchu nie daje się wyliczyć, staje się on chaotyczny, po fazie quasi-periodycznej następują nagłe zwroty akcji. Podobnie jest między państwami. Układ jednobiegunowy jest stabilny, również dwubiegunowy: kraje Zachodu „krążą” wokół Ameryki, kraje wschodu – wokół ZSRR. Ale pod koniec lat 30. system był chaotyczny. Głównymi graczami byli Niemcy (z Włochami) oraz sojusz Francji i Anglii. Jednak były też Polska i mniejsze kraje. No i Związek Sowiecki. Jego oceny na Zachodzie były radykalnie rozbieżne. Robotnicy widzieli w nim świetlaną przyszłość, elity władzy zagrożenie dla swojego stanu posiadania. Dla generała de Gaulle’a na wschodzie była wieczna Rosja, pod różnymi nazwami.

Tak jak wiele się pisze o niedocenianiu agresywności i brutalności Hitlera, myślę, że do mało kogo docierało w pełni okrucieństwo państwa Stalina, tak jak mogli je poznać Polacy. Do dziś można się spotkać z opiniami, że katastrofalnym błędem podczas kryzysu sudeckiego był brak sojuszu ze Stalinem, który byłby gotów przyjść na pomoc Czechosłowacji. W tym celu musiałby przejść przez Polskę, która stawiała niezrozumiały opór, pewnie – jak interpretowaliby eksperci Zachodu – z powodu swojej rusofobii. Oczywiście nie wiadomo, czy Stalin miałby ochotę naprawdę walczyć z Hitlerem, ale na pewno jego armia, gdyby raz weszła do Polski, toby z niej nie wyszła. Utrata niepodległości bez jednego wystrzału. Nie rozumieć tego może tylko ktoś, kto wierzył w przeprowadzenie przez Stalina wolnych wyborów w Polsce po roku 1945.

Mieliśmy więc kilku wielkich i kilku średnich graczy. Stąd chaos, który widać przy lekturze historii dyplomacji. Hitler to kokietował Polskę, myśląc o wspólnej wyprawie na bolszewików, to planował jej skolonizowanie i stopniowe zastępowanie Polaków germańskimi osadnikami. Dla Anglii miał szacunek, włączając ją czasem do planów bloku europejskiego przeciw Ameryce, ale kiedy indziej chciał zdobyć dla siebie kontynent, zostawiając Anglii morze, a jeszcze innym razem chciał ją rzucić na kolana bombardowaniami, planując inwazję. W sierpniu 1939 r. w Moskwie obecne były dwie misje: najpierw angielsko-francuska (zerwanie rozmów 21 sierpnia), potem niemiecka (podpisanie paktu 23 sierpnia). Jeszcze 31 sierpnia Ribbentrop spotkał się z ambasadorem Lipskim, co było już tylko mydleniem oczu. Do tego Włochy oscylowały między misją pokojową, neutralnością i przystąpieniem do wojny.

Nie było jasne, co jest klarowną decyzją, co jest szczerym zamiarem, choć pełnym wahań, a co oszustwem od początku do końca. Anglia i Francja potwierdziły w ostatnim momencie gwarancje dla Polski, ale najpierw postanowiły poczekać na rozwój sytuacji. Stalin też obiecał Hitlerowi współpracę, ale według zasady „ty skacz pierwszy, ja popatrzę”.

Obecnie również mamy do czynienia z układem wielobiegunowym, z tymi samymi konsekwencjami. Dla zmniejszenia zależności od Rosji Stany są gotowe poluzować sankcje na Iran; to osłabia jego związki z Chinami, a doprowadza do wściekłości Izrael. Arabia Saudyjska, dość egzotyczny, ale dotąd pewny sojusznik Ameryki, rozpatruje opcję rozliczeń w juanach. Australia, handlująca intensywnie z Chinami, kupuje amerykańskie okręty podwodne – zamiast już zamówionych francuskich, co we Francji wzmaga antyamerykanizm i otwarcie na Moskwę. Rosja, chcąc zaszkodzić Ukrainie, blokuje eksport zboża przez Odessę, co spowoduje głód na Bliskim Wschodzie i falę migracji. Tego typu układ wymaga szybkiej gry, ale rafinerii i ropociągów nie buduje się w tym tempie. Trzeba w razie możliwości szukać trwałych osi, ale czy takie istnieją? Optymalny wydaje się sojusz z USA, ale przecież i Stany mogą wykonać chwyt w stylu Kissingera i odwrócić sojusze, próbując tym razem skierować Rosję przeciw Chinom. Na szczęście nie wydaje się to realne przez dłuższy czas.

My i oni

W tej analizie występuje agresywne mocarstwo, przeciwko któremu stajemy „my”. Kto to jednak jest, ci „my”? Szeroko pojęty Zachód ma wyraźnie rozbieżne interesy. Polska i państwa bałtyckie widzą w walce Ukraińców obronę również swojej niepodległości przed zakusami cywilizacji turańskiej, szansę na Trójmorze jako barierę, przedmurze. W dalszej konsekwencji jest to obrona Zachodu, lecz Zachód o tym nie wie, podobnie jak nie zauważył tego w roku 1920. Niemcy i Francja są na tyle daleko, żeby się nie bać, przynajmniej agresji kinetycznej. Jednak Niemcy są mocno uzależnione od Rosji ekonomicznie, jak również przez – nie bójmy się tego słowa – agenturę. Co chwilę wychodzą smakowite kąski dotyczące zadziwiających decyzji polityków. Niektórzy widzą w tym wyzwolenie się spod kurateli amerykańskiej, inni chcą komisji śledczych.

Poglądy Francuzów są podobne. Wysłuchałem referatu głoszącego, że cała zimna wojna była tylko amerykańskim wymysłem, który miał uniemożliwić eurazjatycką współpracę. Prawdę mówiąc, przy pokoleniu Sartre’a, które zdominowało filozofię i myśl społeczno-polityczną, czołgi były zbyteczne. Z kolei interesy Stanów Zjednoczonych i Polski wydają się zbieżne – chcą one wbić klin w Eurazję, chroniąc wschodnioeuropejską strefę zgniotu przed rozgnieceniem.

A więc różnice są istotne. Dlatego też idee samodzielności strategicznej Europy wymagają pytania – w czyim interesie? Z polskiego punktu widzenia armia europejska mogłaby strzelać w niewłaściwą stronę, a więc oddanie polskiej armii pod obcą kuratelę nie miałoby sensu.

Noomachia

Oprócz wojny widocznej toczy się wojna umysłów – noomachia, jak nazwał ją Aleksandr Dugin. Pełni on w otoczeniu Putina podobną rolę jak w otoczeniu Hitlera Dietrich Eckart i ideolodzy pangermanizmu. Inteligentny i oczytany, świetnie mówiący po angielsku, wizualnie pozuje na Rasputina lub Tołstoja. Jest autorem książki o Heideggerze, który intensywnie się zaangażował w narodowy socjalizm, co Dugina szczególnie interesuje. Noomachia to cykl książek o klasyfikacji kultur; rosyjska Wikipedia wymienia 24 tomy. Grecką terminologią (Apollo, Dionizos, Kybele) nawiązuje do Spenglera, wśród innych cywilizacji eksponuje tam rosyjski logos. Logos, który dziś morduje ludzi i kradnie pralki.

Ale oprócz wysokiej teorii Dugin promuje aktualną politykę Rosji Putina. Stara się przedstawić Rosję jako obrońcę tradycyjnych wartości przed zachodnim zepsuciem. Z kolei Zachód przedstawia każdego, kto ma wątpliwości co do swoich wartości, jako agenta Putina. Dla obu stron korzystna jest dychotomia: albo LGBT, albo Putin. Ludziom, którzy ani nie pochwalają mordowania dziennikarza na urodziny dyktatora, ani nie życzą sobie owijania narodowych świętości w tęczowe flagi, trudno między tymi opcjami znaleźć niszę ekologiczną.

Obecnie, gdy Polska przyjmuje miliony uchodźców z Ukrainy, znów pojawiają się historie o kobietach, dzieciach i chorych na granicy polsko-białoruskiej, którzy jadą z Bliskiego Wschodu tysiące kilometrów, by skorzystać ze sławnej w świecie polskiej służby zdrowia. Przy odpowiednim nastawieniu odbiorcy jest to bezkrytycznie kupowane. Również w Trzecim Świecie, gdzie wpływy rosyjskiej propagandy są wielkie. Drugi nurt to odwołania do Holocaustu. Dziennikarka CNN w rozmowie z prezydentem Dudą sugerowała, że Polska swoją ofiarnością chce naprawić krzywdy wyrządzone Żydom – w końcu to tu były obozy koncentracyjne. Wszystko to zaprawiane zdziwieniem, że tak łajdacki naród, parias Europy, mógł wyjątkowo zrobić coś uczciwego. W komentarzach do takich tekstów widać, że opinia ta jest szeroko podzielana.

Źródłem takich opinii jest wieloletnia propaganda. W amerykańskich szkołach czytany jest Malowany ptak, w którym Kosiński przedstawia swoje doświadczenia z czasów okupacji jako żydowskiego dziecka, maltretowanego przez niewyżytych seksualnie sadystycznych wieśniaków. W rzeczywistości wraz z rodziną znalazł schronienie wśród Polaków na podkarpackiej wsi. Malowany ptak uważany jest za wybitne dzieło, źródło prawdy o człowieku ogólnie, a o Polakach w szczególności. Rolę Kosińskiego w kreowaniu antypolskich stereotypów trudno przecenić. Do tego dochodzi komiks Maus Arta Spiegelmana, gdzie Polacy o świńskich ryjach pozdrawiają się „Heil Hitler!” na ulicy. Takie przypadki niestety możemy mnożyc.

Dyskusja z taką nawałą jest równie skuteczna, jak próby Żydów przekonywania innych, że są całkiem sympatycznym narodem, podczas gdy w każdej francuskiej księgarni dostępna jest La France juive, a w każdym niemieckim kiosku „Stürmer” z hasłem „Die Juden sind unser Unglück”. To nie jest tylko sprawa honoru. Taki naród nie jest wart nie tylko pomocy militarnej, ale nawet regularnej wypłaty z budżetu unijnego. To kwestia strategiczna.

Wnioski praktyczne

Co w tak ponurej sytuacji należy robić? Pytanie adresowane jest do uczciwych graczy, ponieważ inni dla poczucia bezpieczeństwa najchętniej wypaliliby ogniem i mieczem ościenne narody.

Wymieńmy parę podstawowych punktów:

  • ciągłe rozpoznanie sytuacji – zagrożenia (militarne, polityczne i gospodarcze) pojawiają się niepostrzeżenie;
  • zbrojenia i rozbudowa armii – stosownie do spodziewanych zagrożeń i zadanych celów;
  • sojusze – jasna, wspólna strategia, win-win, interesy i wspólnota wartości;
  • definicja drabiny eskalacyjnej – gdzie są czerwone linie, co gotowi jesteśmy zrobić;
  • budowanie morale społeczeństwa – konkretami, nie tylko narracją;
  • budowanie soft power w świecie; (patrz: Opowiadamy Polskę w świecie)
  • strategiczna niezależność energetyczna, surowcowa, energetyczna;
  • budowa silnej gospodarki, nacisk na innowacje;
  • współpraca gospodarcza – wymiana i rozwój, ochrona zasobów strategicznych.

To wszystko trudne, wymaga wielkiego wysiłku i nakładów, a najbardziej odwagi w myśleniu, a zarazem chłodnego umysłu. Czasy są historyczne, niepodjęcie wyzwania to dezercja.

Warszawianka nawołuje: „Powstań, Polsko, skrusz kajdany, dziś twój tryumf albo zgon!”. To piękne hasło, wolność może wiele kosztować, ale jej brak jeszcze więcej.

Jednak pamiętajmy: dla polityka opcja zgonu ojczyzny nie wchodzi w grę.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 kwietnia 2022
Fot. Alexander ERMOCHENKO / Reuters / Forum