Kto jest dobry, kto jest zły
I tak to próbujemy żyć moralnie, filtrując fakty, nie będąc w stanie zaradzić całemu złu tego świata. Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami, ale w oceanie cynizmu dobre chęci to już coś – pisze Jan ŚLIWA
Politycy nie mają moralności, politycy mają interesy. Walczą o rozszerzenie stref wpływów: państwa, narodu i swoich własnych. Ale my, małe żuczki, chcielibyśmy stać po stronie dobra. Cieszy nas, gdy dobro wygrywa. Lepiej też, gdy jest to nasze dobro, ale wolimy wygrywać uczciwie. Możemy zaakceptować niesłusznie przyznanego karnego, ale lepiej się czujemy, gdy nasza drużyna wygrywa spektakularnymi bramkami, a nie łamaniem kości przeciwnika. Lubimy wiedzieć, kto jest dobry, a kto zły.
Chcielibyśmy też, by ta ocena dotyczyła wszystkich aspektów i była trwała. Wiemy wtedy, że tego komentatora warto słuchać, a temu politykowi można wierzyć. Ważne: oprócz tego, że nasz bohater powinien mieć szlachetny charakter, powinien też być mądry. Jeżeli więc jego zdanie na temat A uważamy za słuszne, to wierzymy też jego informacjom i opiniom na temat B. Niestety nie jest to takie proste. Panujący do niedawna podział bipolarny pozwalał na łatwy podział na swoich i obcych. C.N. Parkinson chwalił parlament typu brytyjskiego, gdzie rząd i opozycja siedzą naprzeciwko siebie i nawet gdy poseł przyśnie, to wie, czy ma krzyczeć „Aye!”, czy „Nay!” – aż speaker zawoła „Ooorder!”.
Ale ten prosty podział już nie obowiązuje, pojawiło się wiele nowych, wzbudzających silne emocje: pandemia i szczepionki, stosunek do Rosji i Niemiec, opinia o Armii Nowego Wzoru, appeasement czy postawa konfrontacyjna. Przytulna bańka, w której wszyscy się zgadzają we wszystkim, stała się maleńka. I tak na przykład w Szwajcarii lubię czytać tygodnik „Weltwoche”, lubiłem też słuchać codziennych pogadanek redaktora naczelnego Rogera Köppela. Można tam przeczytać, że polska demokracja działa poprawnie, a niebezpieczne są centralistyczne zapędy Unii. Panuje tam zasada: nie wierzmy mainstreamowi, patrzmy samodzielnie, dopuszczajmy różne opinie. I bardzo dobrze. Aż tu 24 lutego, w dniu agresji Rosji na Ukrainę, na okładce pojawił się smutny Putin z tytułem: „Niezrozumiany”. Szok. Jak z tym żyć? Trzeba przyznać, że później ukazały się też artykuły polemiczne, a na kolejnej okładce widać było zbombardowane domy Kijowa.
Roger Köppel jest radykalnym zwolennikiem szwajcarskiej neutralności. Ma ona długą historię. Przez stulecia biedna Szwajcaria eksportowała wojaków, zwłaszcza do włoskich miast. Bywało, że w cudzym interesie walczyli Szwajcarzy ze Szwajcarami. Postanowili potem „nie stawiać płotów za daleko”, czyli nie mieszać się w cudze sprawy.
Neutralność wygląda na tchórzostwo, bo wszyscy naokoło się wykrwawiają, a Szwajcaria czeka i zarabia. Ale takie nastawienie jest zrozumiałe. Szwajcaria jest za mała na mocarstwo, udział w konflikcie mógłby być jej końcem. Do tego jest wielojęzyczna – podczas I wojny światowej część francuska sympatyzowała z Francją, a niemiecka z Niemcami. Dystans był niezbędny. Więcej świat skorzystał z Czerwonego Krzyża niż ze szwajcarskiej wojaczki.
Jest też ziemią azylu, przybywali do niej uchodźcy – Tybetańczycy, Węgrzy, Czesi, Polacy, Tamilowie i Kosowianie. Znajdowali tam też schronienie opozycjoniści i rewolucjoniści. Jednym z nich był Lenin, z czego korzyść dla świata jest dyskusyjna. Banki pozwalają prześladowanym na ukrycie majątku przed prześladującymi, ale są też cichą przystanią dla majątków dyktatorów i ich przyjaciół. Nie są już tak dyskretne jak kiedyś, ale na przykładzie Rosjan widzimy, że nie jest z tym tak źle. To znaczy nie było źle do wojny; obecnie ich konta będą blokowane.
Szwajcaria, utrzymująca poprawne stosunki ze wszystkimi, jest dogodną platformą do poufnych interesów i rozmów. Gdy zrywa się całkowicie stosunki, pozostaje ambasada szwajcarska, tak jak dla Amerykanów w Iranie. No i walczący na śmierć i życie mogą się dyskretnie spotkać, by omówić warunki zakończenia konfliktu. Oficjalnie tego zrobić by nie mogli, ale w dobrej restauracji z widokiem na Jezioro Genewskie, Alpy i winnice zawsze jest to możliwe. Hotelarz przy tym robi dobry interes. Czy to niemoralne? Na pewno praktyczne. Gdyby wszyscy potrafili być jak Szwajcaria, świat byłby piękny. Niestety, nie wszyscy mogą, nie wszystkie kraje leżą w Alpach, poza głównym kierunkiem natarcia.
Trudnym problemem są uzasadnienia prawne w stosunkach międzynarodowych. Niepodległość Ukrainy od Rosji/ZSRR akceptujemy, niepodległość Polski oczywiście też. Ale autonomię ziem ukraińskich w ramach II RP – już mniej. Obecnie autonomię (lub nie daj Boże, niepodległość) Śląska – nie, podobnie żadnego Wolnego Miasta Gdańska. Szkocja i Katalonia – nie mam zdania. A Palestyna? Obiecano ją dwóm zwalczającym się narodom. Na jaką brutalność może pozwolić sobie Żyd, bojący się powtórki Holocaustu? Do czego może posunąć się Arab, który z powodu tych obaw Żydów został wypchnięty do getta w Strefie Gazy? Napływ Żydów zmienił stosunki demograficzne. Według Arabów nieuczciwie, według Żydów słusznie, przynajmniej jako rekompensata za Holocaust. Ale co na cudzym terenie mają z tym wspólnego Arabowie? A jakie prawa daje Żydom przekształcenie zaniedbanego terenu w kwitnący kraj? To te same argumenty, których używali Niemcy, twierdzący, że cała kultura na wschód od Odry to ich dzieło, Niemcy jako Kulturträger. A co z terenami po zmianie granic? Czy Polacy mają prawo pielęgnować polską tradycję we Lwowie? A Niemcy we Wrocławiu? Czy sytuacje te są symetryczne?
Obecnie przedmiotem gorącej dyskusji jest sprawa Ukrainy. Spodziewana walka o Kijów może być porównywana z Powstaniem Warszawskim. Czy warto? Wielu na Zachodzie, w tym filozof Richard David Precht, uważa, że Ukraina powinna wiedzieć, kiedy się poddać. Uniknie dzięki temu strat. Rosjanie są przy tym traktowani jak zabójcze roboty, do których moralność się nie stosuje. Podobnie było z „nazistami”. Oskarża się wszystkich, którzy ich informowali o ukrywających się Żydach, a przecież przed wojną podanie adresu pana Silbersteina, krawca, byłoby reklamą, a nie wyrokiem śmierci. A czy oskarżamy nazistów? Nie ma sensu, po prostu tacy są. Podobnie Rosjanie. Tak już mają, że bombardują miasta, a więc ze względów humanitarnych nie należy wystawiać się na strzał – ani narażać innych na koszty. Bo z kolei Zachód tak ma, że lubi żyć zamożnie w pokoju. Trzeba wiedzieć, że „pokój” w aktualnej sytuacji, z Rosją Putina, a również i z Rosją Nawalnego, oznacza brutalną okupację, gdzie podporządkowanie gospodarcze będzie najmniejszym złem. Oczywiście Rosja nigdy nie wypłaci reparacji, nawet jeżeli formalnie przegra. Rosjanie mają darmową rozrywkę, jak Niemcy niszczący Polskę. A Zachód będzie miał swój „pokój”. Uwaga: przy obecnym poziomie demagogii i hipokryzji co drugie słowo powinno być umieszczane w cudzysłowie.
Dylemat „bić się czy nie bić” jest jednak realny. Każdy dzień to ofiary. Oczywiście są to zbrodnie wojenne, ale niewiele to zmienia dla ofiar. Nie zgadzam się z rozumowaniem, że Rosja (czy ktokolwiek) ma prawo do ustanowienia swojej strefy bezpieczeństwa, co obejmuje zniewalanie innych narodów. Ale jeżeli mamy do czynienia z bandytą, to realizm każe uwzględnić jego reakcje, nawet użycie przez niego broni atomowej. Jasne, że nie będzie miał racji moralnej, ale wiemy, co to znaczy mieć rację moralną i wymordowane elity. Dlatego też, przewidując ruchy przeciwnika, należy wczuć się w jego sposób rozumowania, nawet jeżeli jest nieakceptowalny.
Ewangelia Łukasza (14,31) mówi: „Który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju”. Święte słowa – ale decyzja nie jest łatwa.
Przed agresją na Ukrainę tematem były ewentualne sankcje wobec Chin. Ale co nam szkodzą Chiny? Nie mamy bezpośrednich zatargów. Słyszeliśmy ostatnio często pochwały pragmatyzmu, by po prostu robić opłacalne dla kraju interesy. Ale w Chinach prześladowani są Ujgurzy. Prawdopodobnie jest to prawda, ale z drugiej strony słyszeliśmy wiele podkręcanych medialnie informacji. W Polsce ponoć biją gejów i nie wpuszczają ich do restauracji, a krajem rządzi straszny Kaczor. Widzę, kto takie informacje tworzy i kto ich chętnie słucha. Pewien dziennikarz sporego medium przy każdych wyborach oznajmia Zachodowi, że były to (znowu) ostatnie wybory i że w Polsce (znowu) skończyła się demokracja. Ma swoich czytelników, którzy z zapałem żądają sankcji wobec Polski. Podczas zimowej fali migracji przez Białoruś czytałem historię o całymi dniami pływającym w lodowatej wodzie Ibrahimie – opowieść godna barona Münchhausena.
Trudno mi we wszystko wierzyć. Do tego też wiem, że nie naprawimy całego świata. Utrzymujemy stosunki z krajami dopuszczającymi eutanazję i zaliczającymi aborcję do praw człowieka. W pewnym momencie trzeba uznać, że to ich sprawa. Podobnie nie chcemy, by ktoś u nas forsował swoje wizje świata. A co do systemu rządów, to też nie jest takie jasne. Uważałem kiedyś, że trzeba usuwać złych dyktatorów, jednak Irak po Husseinie i Libia po Kaddafim to nie są historie sukcesu. Podobny problem jest z Turcją – czy wielki kraj pełen napięć etnicznych i religijnych, położony w zapalnym regionie świata, może być rządzony jak Belgia? Przy tym jeżeli mówimy o dawniejszej Belgii, to mamy na myśli jej część europejską, z czekoladkami i małżami z frytkami, nie afrykańską, gdzie za niedostateczną wydajność obcinano ręce. To też przykład na znaczenie perspektywy. Sanacyjna Polska krytykowana jest za brak demokracji, podczas gdy „demokratyczna” Anglia demokratyczna była tylko na niewielkiej wyspie, a reszta imperium już żyła inaczej. Ale to było daleko. Wybicie Indian w Ameryce było daleko od nas i trochę dawniej, do tego zostało przykryte westernową legendą. Pamiętam filmy, w których Indianie napadają na pociąg z „naszymi”, a dzielny kowboj odstrzeliwuje ich jednego za drugim, po czym przytula go w swych ramionach piękna blondynka. Uchodziło to za happy end. Niemcy próbowali taki podbój powtórzyć w Europie, jednak przegrali wojnę. Z naszego punktu widzenia było to zbyt blisko cywilizacji, jednak dla ludzi Zachodu obszar na wschód od Poznania był poza ich zakresem zainteresowania. Po wojnie stał się ten obszar krainą gułagów, ale Zachodu to nie podniecało, ważne było pokojowe współistnienie. Podobnie jak potrafili żyć ze Stalinem, daliby radę żyć z Hitlerem, a zwłaszcza z jego następcą. Dziś słyszymy z Niemiec, że agresja na Ukrainę to „wojna Putina”. Podobnie zbrodnie sprzed 80 lat też byłyby „zbrodniami Hitlera”, a po usunięciu tego jedynego sprawcy nastąpiłby pokój i business as usual, w tym import chemikaliów produkcji IG Farben z zakładu Buna Monowitz w Auschwitz. Bo dlaczego nie? A czy Niemcy potrafiliby przykryć to legendą o dzielnych germańskich pionierach na Wschodzie, opędzających się od wstrętnych akowców? Wytwórnia UFA dałaby radę. Na szczęście już się o tym nie przekonamy.
Obecnie poszukiwanie prawdy jest niezmiernie trudne. Mam pewien dopuszczalny zakres źródeł, z których korzystam. Na jego granicach są opinie, z którymi się nie całkiem zgadzam, ale które mogą rozszerzyć moje horyzonty. Ale nachalną propagandę, której celem jest nie dobro Polski, ale jej rozkład, odrzucam dla higieny psychicznej.
Nie znaczy to, że nie może ona zawierać elementów prawdy. Wiemy, że na Ukrainie są tendencje banderowskie, szalała też korupcja, ale celem rosyjskiej propagandy nie jest głęboka analiza problemów, lecz skłócenie Polaków z Ukraińcami. Podobnie sprawa pomocy – czy nie jest zbyt hojna, czy nie zapomina się o Polakach – to są uzasadnione pytania. Owszem, problemy należy rozwiązywać, ale bez szerzenia nienawiści. Propaganda wojenna zawsze podwyższa kontrast, robi się bardziej czarno-biała. I tak gdy sowieckie dywizje były niezbędne do rozbicia III Rzeszy, Stalin był wujaszkiem Joe. Alianci wybrali czerwonego rzeźnika do walki z brunatnym. Moralne? Nie bardzo. Wracając do prawdy: teoria, że szpital w Mariupolu był zamknięty, a rezydował w nim nazistowski (?) pułk Azow, wydaje się naciągana. Ale nie takie teorie okazywały się prawdziwe. Czy były na Ukrainie tajne laboratoria biologiczne? Ukraina była centrum surogatek noszących cudze dzieci. Czy w obszarze słabej kontroli prawnej mogły być robione inne dwuznaczne rzeczy? Może. Co właściwie robił tam Hunter Biden, którego interesy były przykrywane przez media? Podczas wojny akceptuję wyostrzenie zdań, podział na swój-obcy. To trochę jak z ruchami pokojowymi. Szlachetni ludzie walczą o ograniczenie zbrojeń w swoich krajach, po drugiej stronie widzimy godnych zaufania bojowników o pokój, ale za ich plecami szczerzy zęby machina wojenna. Na ile należy być krytycznym wobec własnej strony, jeżeli z drugiej lecą rakiety przebijające kilkupiętrowy budynek?
.A po wojnie ocenimy sprawy na spokojnie. Nie wiem, czy racje łajdaków staną się akceptowalne, ale na pewno święci staną się mniej święci. Może pewne oceny okażą się błędne. Przed inwazją na Irak słuchałem wystąpienia premiera Blaira w Izbie Gmin. Byłem zachwycony jego talentem retorycznym, przekonał mnie. Ale potem nikt nie znalazł broni masowego rażenia w Iraku, a kraj pogrążył się w chaosie. Było wiele ofiar cywilnych. Długo wypierałem to, przecież Saddam był zły, a my mieliśmy rację. Ale te ofiary były. Z ręką na sercu – łatwiej było o nich zapomnieć, było to daleko.
I tak to próbujemy żyć moralnie, filtrując fakty, nie będąc w stanie zaradzić całemu złu tego świata. Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami, ale w oceanie cynizmu dobre chęci to już coś.
Jan Śliwa