Prof. Włodzimierz MARCINIAK: Europa w najlepszym wydaniu pojechała do Kijowa, a reszta wciąż myśli o rozmowach z Moskwą

Europa w najlepszym wydaniu pojechała do Kijowa, a reszta wciąż myśli o rozmowach z Moskwą

Photo of Prof. Włodzimierz MARCINIAK

Prof. Włodzimierz MARCINIAK

Sowietolog i rosjoznawca związany z Polską Akademią Nauk. Ambasador Polski w Moskwie w latach 2016–2020

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Wicepremier Jarosław Kaczyński zgłosił propozycję wprowadzenia na teren Ukrainy międzynarodowych sił pokojowych. To próba znalezienia wąskiego przejścia pomiędzy szantażem atomowym, jak dotychczas skutecznym, a masakrą ludności cywilnej. Miejmy nadzieję, że będzie to możliwe – pisze prof. Włodzimierz MARCINIAK

Gdy pociąg wiozący w kierunku Kijowa premierów trzech państw europejskich wjechał na terytorium Ukrainy, w mediach rozległy się głosy uznania i podziwu. Niemiecki „Bild” nazwał historyczną misję pokojową „znakiem nadziei dla świata”. Gazeta pisała: „To znak serca i siły! Szefowie rządów Polski, Czech i Słowenii odważnie wsiadają do pociągu i jadą do oblężonego Kijowa. To Europa w najlepszym wydaniu”. Niewątpliwie piękne słowa, tym bardziej że niemiecki dziennik przypomniał przemówienie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2008 roku wraz z prezydentami Estonii, Litwy, Łotwy i Ukrainy przyjechał samochodem do Tbilisi, zagrożonego wówczas także przez Rosję. Dzisiaj zgodnie z tą tradycją – pisał „Bild” – udał się do Kijowa jego brat Jarosław.

Obaj politycy – oględnie rzecz ujmując – nie są w Niemczech lubiani, podobnie zresztą jak szefowie trzech rządów – Petr Fiala, Janez Janša i Mateusz Morawiecki – gdyż są zwolennikami Europy narodów i przeciwnikami ponadnarodowego unitaryzmu. Dlatego czytając te słowa, przecierałem oczy ze zdumienia, gdyż wynikało z nich, że najlepszym wydaniem Europy są suwerenne państwa narodowe. Szczera prawda! Przecież podstawą europejskiego fenomenu jest pluralizm społeczny, kulturowy i polityczny, a unitaryzm stanowi zaprzeczenie europejskości. Wszak Ukraina walczy dziś w obronie swojej suwerenności narodowej zagrożonej przez wszechrosyjski (euroazjatycki) unitaryzm polityczny. Ale szczera prawda i niemiecki dziennik to – jak kiedyś mówiono w Odessie – dwie duże różnice.

Unioniści podnosili okrzyk „Więcej Europy!”, gdy chcieli wykorzystać sytuację kryzysową do przekształcenia Unii Europejskiej w twór przypominający korporację, która nie bierze pod uwagę tożsamości narodowej i suwerenności, a zatem demokracji, pluralizmu i interesów narodowych. Czyli tego wszystkiego, co w tej chwili Ukraina chce obronić przed agresją rosyjską. W końcu Federacja Rosyjska nie tylko przypomina korporację, ale już jest korporacją, która ignoruje tożsamość narodową i suwerenność, demokrację, pluralizm i interes narodowy.

Paradoks sytuacji polega na tym, że wojna, która się obecnie toczy, już niebawem zostanie zapewne wykorzystana do wprowadzenia zasady większości kwalifikowanej w obszarze bezpieczeństwa i polityki zagranicznej, a więc dalszego ograniczenia suwerenności państw europejskich. Gdyby ta zasada obowiązywała już teraz, to kijowska wyprawa premierów nie byłaby możliwa, a w czerwcu zeszłego roku prezydent Putin zostałby z inicjatywy francusko-niemieckiej zaproszony na szczyt UE.

Nieprzypadkowo więc sceptyczny „Le Figaro” zauważył, że wyjazd premierów trzech państw nie był uzgodniony z przewodniczącymi Rady Europejskiej i Komisji Europejskiej, którzy zostali o tym przedsięwzięciu jedynie poinformowani. Według francuskiego dziennika Bruksela była z tego powodu niezadowolona.

Gdzie więc jest Unia? Na to pytanie szybko odpowiedzi udzielił kanclerz federalny Olaf Scholz: „Teraz ważne jest wykorzystanie wszystkich formatów dyskusji i ich utrzymanie”. Ujmując rzecz krótko i brutalnie, a więc ze znaczną dozą przesady, można powiedzieć: Europa w najlepszym wydaniu pojechała do Kijowa, a reszta wciąż myśli o rozmowach z Moskwą. W rzeczywistości, a więc po wzięciu pod uwagę aspektów geopolitycznych i geoekonomicznych, sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, ale w dużym uproszczeniu wygląda właśnie tak.

W sytuacjach kryzysowych, gdy ludzie, a więc i politycy, wytrąceni zostają ze zwykłej rutyny, ujawniają się postawy fundamentalne, a nawet archetypiczne. W analizie politologicznej trzeba brać pod uwagę nie tylko wydarzenia bieżące, ale także struktury długiego trwania. Nowożytne państwo niemieckie powstawało w kooperacji ze znacznie szybciej rozwijającym się Imperium Rosyjskim. Car Piotr przyjął tytuł Imperatora Wszechrosyjskiego w 1721 roku, gdy król Prus Fryderyk został Cesarzem Rzeszy Niemieckiej dopiero w roku 1871, a więc dokładnie 150 lat później. W dwóch kolejnych wojnach Niemcy próbowały nadgonić utracony czas, ale walka na dwa fronty za każdym razem kończyła się klęską militarną. Niemiecka Ostpolitik była w pełni racjonalnym wnioskiem wyciągniętym z lekcji historii i przez wiele lat przynosiła pomyślne rezultaty. Przed wojną Niemcy z powodzeniem utrzymywały dobre stosunki z Kijowem i Moskwą, umiejętnie grając rolę pośrednika.

Teraz w pierwszych dniach wojny Berlin liczył na zwycięstwo Rosji, o czym tak boleśnie przekonał się ambasador Andrij Melnyk. Zawzięty opór Ukrainy stał się silnym czynnikiem zmiany. Niemcy zawsze będą unikać sporu z Rosją, ale niezależnie od swoich prorosyjskich sympatii pod względem geopolitycznym i geoekonomicznym nadal są częścią Europy. Powoduje to, że w chwili obecnej polityka Berlina skazana jest na taktyczne manewrowanie i oczekiwanie na rozwiązanie wewnętrzne na Kremlu. Beznadziejnie prowincjonalny polityk Olaf Scholz doskonale się do tego nadaje. Popisową demonstracją tego stanu rzeczy było posiedzenie Bundestagu z udziałem prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.

W tej sytuacji przed polityką polską otwiera się okno możliwości. Zaraz po rozpoczęciu wojny Polska i Słowenia podjęły wspólną deklarację na rzecz szybkiego przyjęcia Ukrainy do Unii Europejskiej. W trakcie rozmów z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim i premierem Denysem Szmyhalem mowa była o przyznaniu Ukrainie statusu państwa kandydującego do Unii. Tego typu propozycje i deklaracje podnoszą prestiż Ukrainy, ale nie zapewniają pokoju.

Sojusz Północnoatlantycki dostarcza różnorodnego wsparcia Ukrainie, ale cały czas unika bezpośredniego włączenia się w wojnę. Z tego powodu w Moskwie jeszcze tydzień temu panowała euforia, jeśli wierzyć doniesieniom dziennikarskim. Kreml zapewne liczy na to, że ciągłym terroryzowaniem ludności cywilnej uda się Ukrainę zmusić do ustępstw. W ten sposób być może zostanie osiągnięte kolejne zamrożenie konfliktu. Poprzednie z 2014 roku utrzymało się tylko przez kilka lat.

W tej chwili z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć założenie, że Kreml, niezależnie od tego, czy z Putinem, czy też bez niego, nigdy nie zrezygnuje z „likwidacji Ukrainy jako anty-Rosji”. Celem sankcji jest takie zrujnowanie gospodarki rosyjskiej, aby kraj ten długo nie mógł odbudować swojego potencjału militarnego, przynajmniej do poziomu umożliwiającego, przy pomyślnej koniunkturze międzynarodowej, ponowną napaść na Ukrainę. Jednakże oczekiwane rezultaty sankcji będą się ujawniać stopniowo, a w tym czasie rzesze uchodźców będą napływały do Europy, w tym do Polski.

.Wicepremier Jarosław Kaczyński zgłosił propozycję wprowadzenia na teren Ukrainy międzynarodowych sił pokojowych. To próba znalezienia wąskiego przejścia pomiędzy szantażem atomowym, jak dotychczas skutecznym, a masakrą ludności cywilnej. Miejmy nadzieję, że będzie to możliwe.

Włodzimierz Marciniak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 marca 2022