Brandon J. MENDELSON: "Social Media to ściema. Internet kłamie o swoich prapoczątkach"

"Social Media to ściema. Internet kłamie o swoich prapoczątkach"

Photo of Brandon J.MENDELSON

Brandon J.MENDELSON

Brandon J. Mendelson pisał dla „The Huffington Post”, „Forbesa”, cytowano go w czasopismach „Newsweek”, „The New York Times”, „Los Angeles Times”, „Psychology Today” i „SmartMoney”. Był dyrektorem ds. nowych mediów w programie telewizji ABC i prowadził dział poświęcony przetrwaniu na studiach w CBS College Sports.

zobacz inne teksty Autora

.Zawsze dostrzegałem niepokojący precedens polegający na poprawianiu historii przez tych, którzy korzystają na micie mediów społecznościowych oraz poprzedzającym go micie Web 2.0.

.To niemal tak, jakby w czasach, gdy ci kolesie nie byli jeszcze „ekspertami”, nic nie istniało. Na przykład profesor Uniwersytetu Nowojorskiego Jay Rosen powiedział o początkach internetu: „W lecie i jesieni 1999 roku po raz pierwszy pojawiło się oprogramowanie do blogowania. Wcześniej też można było publikować w internecie, ale trzeba było znać się na programowaniu, żeby umieścić stronę w sieci. Protoblogowaniem zajmowali się wyłącznie maniacy komputerowi”[1]. Zapytałem Rosena o te stwierdzenia, a on odesłał mnie do artykułu w „Wired” dotyczącego GeoCities. Napisano w nim: „GeoCities trwał jako pierwotna wersja internetu dla każdego, internetu blogów i twitów. Dzisiaj jest jeszcze łatwiej założyć własną stronę internetową, nie trzeba znać języka HTML, a dzięki standardowym schematom strony nie wyglądają jak dziesięciu jednorękich bandytów wysypujących się z przeglądarki”[2].

Jednak zarówno komentarze w „Wired”, jak i stwierdzenia Rosena są nieścisłe[3]. GeoCities był swego czasu trzecią najczęściej odwiedzaną stroną w internecie i w 1999 roku został kupiony przez Yahoo! za 3,5 miliarda dolarów[4],[5]. Podobnie jak w przypadku LiveJournala, Tripoda i Angelfire’a, korzystanie z GeoCities nie wymagało żadnej wiedzy. .Strona zawierała edytor WYSIWYG (What You See Is What You Get, czyli „to, co widzisz, to uzyskasz”). Wskazywałeś coś, klikałeś, a Twoja strona zostawała opublikowana. Jak napisano w „Los Angeles Timesie”, „na przełomie wieków GeoCities był niemal wszechobecny. Ojcowie tworzyli strony o swoich rodzinach, dzieci strony o pokemonach, a nastoletnie dziewczęta — o Backstreet Boys. Praktycznie każdy aspekt kultury był udokumentowany, a dzięki silnikom wyszukiwarek — łatwo dostępny”. To nie brzmi jak miejsce pełne maniaków komputerowych, prawda? Mimo to dzisiaj, prawie piętnaście lat później, pozwalamy Rosenowi, magazynowi „Wired”, marketingowcom i innym osobom przepisywać na nowo historię, aby pasowała do ich celów.

Nawet korzystanie ze stron wiki, które jest uważane za kluczowy argument w większości kłótni dotyczących treści generowanych przez użytkowników, Web 2.0 i mediów społecznościowych, zaczęło się w 1995 roku, zaledwie cztery lata po stworzeniu sieci Web[6]. Przyznaję, że język programowania się zmienił i że z czasem coraz bardziej skupiano się na danych; ale ta koncentracja na danych i dążenie programistów i twórców do umożliwienia wymiany informacji to zmiana kulturowa, a nie technologiczna. Zmiana podejścia przypisywana Web 2.0 mogła być reakcją na to, że Microsoft niechętnie oddawał swój monopol na przeglądarki internetowe i oprogramowanie komputerów domowych. Jestem całym sercem za udawaniem, że Niebieski Ekran Śmierci nigdy nie istniał, ale niewspominanie o monopolu, jaki w latach dziewięćdziesiątych Microsoft miał w dziedzinie programów operacyjnych, oraz o tym, jak to wpływało na interakcje konsumentów z internetem, to w najlepszym wypadku ignorancja, a w najgorszym — wprowadzanie w błąd.

Napster to kolejny świetny przykład selektywnego poprawiania historii. Partner biznesowy Tima O’Reilly’ego, Bryce Roberts, porównał wpływ Seana Parkera na przemysł muzyczny do huraganu Katrina[7] i stwierdził: „Tuż przed uruchomieniem Napstera łączna kapitalizacja rynku wytwórni muzycznych wynosiła około 45 miliardów dolarów. Dzisiaj ta suma sytuuje się w okolicy 14 miliardów i wciąż spada. Narzędzia do produkowania, dystrybucji i reklamowania artystów, które swego czasu były w rękach wybranych kilku podmiotów, są teraz dostępne na wyciągnięcie ręki nawet dla największych n00bów w branży” (w taki sposób ludzie na czasie określają świeżaków)[8].

To wszystko było dziełem Napstera? A recesja po ataku z 11 września wraz z następującym później wielkim kryzysem, konsolidacja większości stacji radiowych w rękach Clear Channel, przejście z płyt winylowych na CD, które pod koniec lat dziewięćdziesiątych były szokująco drogie (co było przyczyną tak wysokich zysków na początku), utrata przez MTV i VH1 pozycji głównego źródła muzyki oraz konsolidacja głównych miejsc koncertowych (także w rękach Clear Channel, zanim odseparowali ten oddział i połączyli go z Ticketmaster, tworząc Live Nation), przejęcie części udziałów w rynku przez Apple’a, brak jakościowych wydarzeń (lata dziewięćdziesiąte zaczęły się Nirvaną, a skończyły na Limp Bizkit) — żaden z tych czynników nie wpłynął na zmniejszenie wartości rynku dla tych wytwórni?[9] To wszystko było dziełem Seana Parkera? Naprawdę? Wow.

To interesujące, gdyż Sean Parker nawet nie jest twórcą Napstera. Stworzył go Shawn Fanning. Nie wiadomo, jaką Parker miał rolę w serwisie, i nie wiadomo, czy Napster miał negatywny wpływ na wpływy ze sprzedaży płyt. Istnieją dowody na to, że było wręcz przeciwnie[10]. Najczęściej podawanym przykładem pozytywnego wpływu Napstera na sprzedaż biletów i muzyki jest zespół Dispatch. Jak powiedział mi Brad Corrigan: „Gdy Napster był u szczytu popularności, zdecydowanie więcej osób interesowało się naszą muzyką, odkrywało ją i kupowało niż kiedykolwiek indziej. To było jak przerwana zapora: naszą muzykę dało się znaleźć w każdym zakątku USA, niezależnie od tego, czy już tam byliśmy, czy nie. A zdecydowana większość osób, które polubiły naszą muzykę, chciała następnie ją kupić”. Wracając do porównania z huraganem Katrina… cóż, powiedzmy tylko tyle, że Dolina Krzemowa nigdy nie grzeszyła zróżnicowaniem, i zostawmy ten temat.

.Tego rodzaju zniekształcanie historii znalazło także swoje miejsce w opowieściach o śmierci mediów drukowanych[11], które to opowieści sugerują, że w tej grze w Cluedo[12] zabójcą był internet, który dokonał morderstwa kablem ethernetowym w konserwatorium. Na przykład Habib Kairouz, który zajmuje się inwestycjami venture capital, napisał w felietonie dla GigaOM (bloga technicznego jak na ironię częściowo finansowanego przez The New York Times Company za sprawą inwestycji w True Ventures): „Pierwsza fala komercjalizacji w internecie miała niewiarygodny wpływ na nasze życie i przerwała większość — jeśli nie wszystkie — łańcuchy wartości poszczególnych branż. Rynek wydawniczy znalazł się w oku cyklonu — malejąca liczba czytelników i wpływy z reklam wymusiły zamknięcie wielu dużych magazynów i czasopism, a te, które przetrwały, nadal zmagają się z problemami. Główną przyczyną porażki rynku wydawniczego były wysokie koszty stałe, które nie pozwalały urzędującym gigantom dopasować się do wymogu segmentacji niszowej i wiarygodności reklamy w sieci. Zawodowi wydawcy byli ślepi na apetyt konsumentów na krótkie formy i treści generowane przez użytkowników. Wysokie obciążenia kredytowe tradycyjnych firm nie pozwoliły im na podzielenie kluczowych dochodów”[13].

.Szybko! Zgadnij, co zostało pominięte? Jeśli Twoją odpowiedzią będzie…

  • recesja ekonomiczna, która nastąpiła po 11 września i trwała do pierwszego roku wojny w Iraku;
  • wielki kryzys;
  • korporacyjna konsolidacja mediów, która zaczęła się pod koniec lat osiemdziesiątych i nabrała tempa w latach dziewięćdziesiątych, gdy gazety notowały rekordowe zyski;
  • to doprowadziło do skurczenia się liczby tytułów w celu redukcji kosztów i zadowolenia akcjonariuszy;
  • skutkiem konsolidacji było też obniżenie jakości artykułów, co skłoniło niezadowolonych czytelników do szukania informacji w sieci;
  • to doprowadziło do redukcji wydatków na papier, przez co bardzo wiele gazet stało się komicznie cienkich;
  • brak innowacji (także skutek korporacyjnej konsolidacji i korporacyjnej, nie lokalnej, własności);
  • portal Craigslist (i inne internetowe serwisy z ogłoszeniami) pozbawia gazety dochodów z ogłoszeń drobnych, a gazety do dnia dzisiejszego nie przedstawiły w odpowiedzi własnej wartościowej propozycji;
  • starzejący się czytelnicy;
  • ludzie, którzy czytali gazety i do których chcą trafić reklamodawcy — czyli ci bogaci — przenieśli się na nowe technologie[14].

…to masz rację. Możesz się poczęstować z ogromnego stosu niczego! (A co, myślałeś, że będę miał dla Ciebie nagrodę? Jestem autorem książek, nie stać mnie na nagrody).

.Technologia odegrała pewną rolę w upadku mediów drukowanych, lecz to zaledwie ułamek całej historii. A gdy odsiejesz cały pseudonaukowy biznesowy bełkot Habiba, pozostanie Ci jedno dość odważne stwierdzenie: że mamy do czynienia z apetytem konsumentów na krótkie formy i treści generowane przez użytkowników. Trudno udowodnić taki pogląd i Habib nawet nie próbuje tego robić, gdy zostaje o to poproszony w sekcji komentarzy do postu. Większość oglądanych filmów na YouTubie, większość popularnych stron na Facebooku, większość popularnych profili na Twitterze oraz większość topowych marek internetowych to wyłącznie produkty wielkich korporacji i celebrytów. Na tym spędzamy większość czasu w internecie, a tym samym czas poświęcony na pozostałe rzeczy w rodzaju treści generowanych przez użytkownika (lub konkurencję dla najbardziej dominujących w sieci marek w rodzaju DuckDuckGo) jest bardzo ograniczony.

Poza tym to, że The Huffington Post, Business Insider i Mashable, a także wiele innych serwisów, wyłuskują najlepsze rzeczy z treści publikowanych przez innych ludzi (przez co klikanie do strony z oryginalnym materiałem staje się zbędne) i wmawia reklamodawcom, że liczy się liczba wyświetleń, nie jest równoznaczne z „apetytem” na „treści generowane przez użytkowników”. To tylko demonstruje, że wbrew twierdzeniom Google’a silnik tej wyszukiwarki łatwo oszukać.

.Zanosi się na znacznie większe zmiany w społeczeństwie. W sporej mierze są one związane z technologią, na przykład to, że pierwsza generacja internautów dojrzewa i wylewa swoje żale na powyższych platformach. Nie można jednak pomijać wielu innych czynników, takich jak wielki kryzys, utrzymujące się skutki ataku z 11 września, globalizacja, siwienie USA, przejście w tym kraju z ekonomii opartej na produkcji na ekonomię opartą na ideach czy przejęcie kraju przez korporacje.

somesc

Żaden z tych czynników nie powinien być ignorowany w jakimkolwiek badaniu na temat korzystania z technologii i jej wpływu na świat. Wycinanie ich — wraz z całą historią internetu przed mediami społecznościowymi — w celu poparcia własnych interesów jest złe i nieodpowiedzialne, więc trzeba z tym skończyć.

B.J.Mendelson
Fragment ksiażki „Social media to ściema” wyd.OnePress/Helion.

[1] Wywiad Jay Rosen on Journalism in the Internet Age, The Browser, 24 lipca 2011: http://old.thebrowser.com/interviews/jay-rosen-on-journalism-internet-age.

[2] Matthew Shechmeister, Ghost Pages: A Wired.com Farewell To GeoCities, „Wired”, 2 listopada 2009: http://www.wired.com/rawfile/2009/11/geocities/all/1.

[3] Aby było jasne (co podkreśla także Jeff Jarvis): gdyby Rosen stwierdził, że „przed 1999 rokiem trudno było zdobyć i utrzymać odbiorców w internecie”, zgodziłbym się z nim. Chociaż Jarvis spekuluje, że o to właśnie chodziło Rosenowi, ja wcale nie jestem tego pewien. Próbowałem skontaktować się z Rosenem, aby spytać, czy taka interpretacja jego słów jest właściwa, lecz nie odpowiedział. Ponieważ nie mogę wkładać w jego usta słów, odnoszę się do stwierdzeń, które faktycznie wygłosił.

[4] Notka prasowa: Yahoo! Buys GeoCities, CNN Money, 28 stycznia 1999: http://money.cnn.com/1999/01/28/technology/yahoo_a/.

[5] Milan Mark, GeoCities Time Has Expired, Yahoo Closing the Site Today, „The Los Angeles Times”, 26 października 2009: http://latimesblogs.latimes.com/technology/2009/10/geocities-closing.html.

[6] Ward Cunningham, Wiki Wiki Origina, Cunningham & Cunningham, Inc., data publikacji nieznana: http://c2.com/cgi/wiki?WikiWikiOrigin.

[7] Bryce Roberts, Love or Hate Sean Parker, Bryce Dot VC., październik 2011: http://bryce.vc/post/10634237662/love-or-hate-sean-parker-the-guy-has-been-at-the.

[8] Ibidem.

[9] Historia Napstera jest… w najlepszym przypadku zawiła. Poza tym Sean Parker, jak wszyscy wielcy autopromotorzy, ma tendencję do wyolbrzymiania. Oczywiście Napster chwycił, a Parker jest miliarderem, ale trudno rozgryźć, kto co zrobił i jaką miał rolę w serwisie. Próbowałem skontaktować się z Parkerem i Fanningiem, aby porozmawiać dla celów tej książki, ale nie udało mi się do nich dotrzeć.

[10] Ernesto z TorrentFreak.com wskazał mi dwa różne badania dotyczące Napstera. Pierwsze zasadniczo popierało to, co tutaj powiedziałem — że wpływ Napstera na dochody z płyt jest wyolbrzymiony. Drugie dokumentuje to, że ludzie, którzy ściągali utwory, nie kupiliby ich wcześniej, a po ściągnięciu byli bardziej skłonni do kupienia piosenki i albumu danego zespołu. Mowa o następujących pracach: The Effect of Napster on Recorded Music Sales: Evidence from the Consumer Expedition Survey (Stanford University): http://siepr.stanford.edu/publicationsprofile/379 oraz The Effect of File Sharing on Record Sales (Harvard Business School i UNC Chapel Hill): http://www.unc.edu/~cigar/papers/FileSharing_June2005_final.pdf.

[11] Ben Popper, Mike Arrington Goes Nuclear: Says NY Times Is Conflicted Tech Investor via True Ventures, Beta Beat, 12 września 2011: http://www.betabeat.com/2011/09/12/mike-arrington-goes-nuclear-says-ny-times-is-conflicted-tech-investor-via-true-ventures/.

[12] Popularna planszowa gra detektywistyczna — przyp. tłum.

[13] Habib Kairouz, Buckle up: Traditional TV Is in for a Heck of a Ride, GigaOM, wrzesień 2011: http://gigaom.com/video/buckle-up-traditional-tv-is-in-for-a-heck-of-a-ride/.

[14] Jeśli chodzi o media, sporo materiału zostało pominięte, gdyż byłoby to zbyt odległe od tematu tej książki, która koniec końców jest podręcznikiem do marketingu. Pozwolę sobie jednak zamieścić rozmowę, jaką przeprowadziłem z doktorem Robertem Thompsonem z S. I. Newhouse School of Public Communications należącą do Uniwersytetu Syracuse, gdyż moim zdaniem dobrze podsumowuje rozproszenie technologiczne w branży dziennikarskiej. Oto słowa doktora Thompsona: „Najgorszą rzeczą, jakiej dopuściły się media, było rzucenie się na głęboką wodę bez planu, a to zaczęło się na długo przed mediami społecznościowymi i odbyło się ze szkodą dla istotnych organizacji społecznych. Gdy pojawiło się mnóstwo materiałów w internecie, media, gazety i uniwersytety, wszystkie te instytucje zaczęły się obawiać, że stracą swą pozycję lub że będą postrzegane jako »staroświeckie media«, które ludzie traktują jak »dinozaury« z poprzedniej epoki.

Pamiętam, że gdy po raz pierwszy odkryłem możliwość czytania »The New York Timesa« w internecie, trudno było go zdobyć tutaj, w Syracuse, i w tej sytuacji przestałem go kupować. To świetny przykład rzucenia się na głęboką wodę bez planu. Wszystkie materiały połączone linkami zostały udostępnione za darmo w internecie. To było tak, jakby mój ojciec hydraulik chodził po domach i za darmo montował ludziom ogrzewacze przepływowe.

Każdy poczuł wtedy, że ma do wszystkiego prawo. Teraz, gdy gazety próbują ograniczać dostęp, ludzie krzyczą i się buntują, lecz pomysł wejścia w sieć bez wykonalnego planu, jeszcze przed mediami społecznościowymi, doprowadził do chaosu. Gdyby jednak te materiały połączone linkami nie zostały umieszczone w sieci, nie doszłoby do żadnego z tych zjawisk.

W tym chaosie zdarza się na przykład usłyszeć na antenie CNN stwierdzenia typu: »Sprawdźmy, co mają do powiedzenia blogi i media społecznościowe«. To tak, jakby chirurg przerwał operację w połowie i poszedł do poczekalni zapytać ludzi, co mają do powiedzenia”.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 kwietnia 2014