.Zawsze dostrzegałem niepokojący precedens polegający na poprawianiu historii przez tych, którzy korzystają na micie mediów społecznościowych oraz poprzedzającym go micie Web 2.0.
.To niemal tak, jakby w czasach, gdy ci kolesie nie byli jeszcze „ekspertami”, nic nie istniało. Na przykład profesor Uniwersytetu Nowojorskiego Jay Rosen powiedział o początkach internetu: „W lecie i jesieni 1999 roku po raz pierwszy pojawiło się oprogramowanie do blogowania. Wcześniej też można było publikować w internecie, ale trzeba było znać się na programowaniu, żeby umieścić stronę w sieci. Protoblogowaniem zajmowali się wyłącznie maniacy komputerowi”[1]. Zapytałem Rosena o te stwierdzenia, a on odesłał mnie do artykułu w „Wired” dotyczącego GeoCities. Napisano w nim: „GeoCities trwał jako pierwotna wersja internetu dla każdego, internetu blogów i twitów. Dzisiaj jest jeszcze łatwiej założyć własną stronę internetową, nie trzeba znać języka HTML, a dzięki standardowym schematom strony nie wyglądają jak dziesięciu jednorękich bandytów wysypujących się z przeglądarki”[2].
Jednak zarówno komentarze w „Wired”, jak i stwierdzenia Rosena są nieścisłe[3]. GeoCities był swego czasu trzecią najczęściej odwiedzaną stroną w internecie i w 1999 roku został kupiony przez Yahoo! za 3,5 miliarda dolarów[4],[5]. Podobnie jak w przypadku LiveJournala, Tripoda i Angelfire’a, korzystanie z GeoCities nie wymagało żadnej wiedzy. .Strona zawierała edytor WYSIWYG (What You See Is What You Get, czyli „to, co widzisz, to uzyskasz”). Wskazywałeś coś, klikałeś, a Twoja strona zostawała opublikowana. Jak napisano w „Los Angeles Timesie”, „na przełomie wieków GeoCities był niemal wszechobecny. Ojcowie tworzyli strony o swoich rodzinach, dzieci strony o pokemonach, a nastoletnie dziewczęta — o Backstreet Boys. Praktycznie każdy aspekt kultury był udokumentowany, a dzięki silnikom wyszukiwarek — łatwo dostępny”. To nie brzmi jak miejsce pełne maniaków komputerowych, prawda? Mimo to dzisiaj, prawie piętnaście lat później, pozwalamy Rosenowi, magazynowi „Wired”, marketingowcom i innym osobom przepisywać na nowo historię, aby pasowała do ich celów.
Nawet korzystanie ze stron wiki, które jest uważane za kluczowy argument w większości kłótni dotyczących treści generowanych przez użytkowników, Web 2.0 i mediów społecznościowych, zaczęło się w 1995 roku, zaledwie cztery lata po stworzeniu sieci Web[6]. Przyznaję, że język programowania się zmienił i że z czasem coraz bardziej skupiano się na danych; ale ta koncentracja na danych i dążenie programistów i twórców do umożliwienia wymiany informacji to zmiana kulturowa, a nie technologiczna. Zmiana podejścia przypisywana Web 2.0 mogła być reakcją na to, że Microsoft niechętnie oddawał swój monopol na przeglądarki internetowe i oprogramowanie komputerów domowych. Jestem całym sercem za udawaniem, że Niebieski Ekran Śmierci nigdy nie istniał, ale niewspominanie o monopolu, jaki w latach dziewięćdziesiątych Microsoft miał w dziedzinie programów operacyjnych, oraz o tym, jak to wpływało na interakcje konsumentów z internetem, to w najlepszym wypadku ignorancja, a w najgorszym — wprowadzanie w błąd.
Napster to kolejny świetny przykład selektywnego poprawiania historii. Partner biznesowy Tima O’Reilly’ego, Bryce Roberts, porównał wpływ Seana Parkera na przemysł muzyczny do huraganu Katrina[7] i stwierdził: „Tuż przed uruchomieniem Napstera łączna kapitalizacja rynku wytwórni muzycznych wynosiła około 45 miliardów dolarów. Dzisiaj ta suma sytuuje się w okolicy 14 miliardów i wciąż spada. Narzędzia do produkowania, dystrybucji i reklamowania artystów, które swego czasu były w rękach wybranych kilku podmiotów, są teraz dostępne na wyciągnięcie ręki nawet dla największych n00bów w branży” (w taki sposób ludzie na czasie określają świeżaków)[8].
To wszystko było dziełem Napstera? A recesja po ataku z 11 września wraz z następującym później wielkim kryzysem, konsolidacja większości stacji radiowych w rękach Clear Channel, przejście z płyt winylowych na CD, które pod koniec lat dziewięćdziesiątych były szokująco drogie (co było przyczyną tak wysokich zysków na początku), utrata przez MTV i VH1 pozycji głównego źródła muzyki oraz konsolidacja głównych miejsc koncertowych (także w rękach Clear Channel, zanim odseparowali ten oddział i połączyli go z Ticketmaster, tworząc Live Nation), przejęcie części udziałów w rynku przez Apple’a, brak jakościowych wydarzeń (lata dziewięćdziesiąte zaczęły się Nirvaną, a skończyły na Limp Bizkit) — żaden z tych czynników nie wpłynął na zmniejszenie wartości rynku dla tych wytwórni?[9] To wszystko było dziełem Seana Parkera? Naprawdę? Wow.
To interesujące, gdyż Sean Parker nawet nie jest twórcą Napstera. Stworzył go Shawn Fanning. Nie wiadomo, jaką Parker miał rolę w serwisie, i nie wiadomo, czy Napster miał negatywny wpływ na wpływy ze sprzedaży płyt. Istnieją dowody na to, że było wręcz przeciwnie[10]. Najczęściej podawanym przykładem pozytywnego wpływu Napstera na sprzedaż biletów i muzyki jest zespół Dispatch. Jak powiedział mi Brad Corrigan: „Gdy Napster był u szczytu popularności, zdecydowanie więcej osób interesowało się naszą muzyką, odkrywało ją i kupowało niż kiedykolwiek indziej. To było jak przerwana zapora: naszą muzykę dało się znaleźć w każdym zakątku USA, niezależnie od tego, czy już tam byliśmy, czy nie. A zdecydowana większość osób, które polubiły naszą muzykę, chciała następnie ją kupić”. Wracając do porównania z huraganem Katrina… cóż, powiedzmy tylko tyle, że Dolina Krzemowa nigdy nie grzeszyła zróżnicowaniem, i zostawmy ten temat.
.Tego rodzaju zniekształcanie historii znalazło także swoje miejsce w opowieściach o śmierci mediów drukowanych[11], które to opowieści sugerują, że w tej grze w Cluedo[12] zabójcą był internet, który dokonał morderstwa kablem ethernetowym w konserwatorium. Na przykład Habib Kairouz, który zajmuje się inwestycjami venture capital, napisał w felietonie dla GigaOM (bloga technicznego jak na ironię częściowo finansowanego przez The New York Times Company za sprawą inwestycji w True Ventures): „Pierwsza fala komercjalizacji w internecie miała niewiarygodny wpływ na nasze życie i przerwała większość — jeśli nie wszystkie — łańcuchy wartości poszczególnych branż. Rynek wydawniczy znalazł się w oku cyklonu — malejąca liczba czytelników i wpływy z reklam wymusiły zamknięcie wielu dużych magazynów i czasopism, a te, które przetrwały, nadal zmagają się z problemami. Główną przyczyną porażki rynku wydawniczego były wysokie koszty stałe, które nie pozwalały urzędującym gigantom dopasować się do wymogu segmentacji niszowej i wiarygodności reklamy w sieci. Zawodowi wydawcy byli ślepi na apetyt konsumentów na krótkie formy i treści generowane przez użytkowników. Wysokie obciążenia kredytowe tradycyjnych firm nie pozwoliły im na podzielenie kluczowych dochodów”[13].
.Szybko! Zgadnij, co zostało pominięte? Jeśli Twoją odpowiedzią będzie…
- recesja ekonomiczna, która nastąpiła po 11 września i trwała do pierwszego roku wojny w Iraku;
- wielki kryzys;
- korporacyjna konsolidacja mediów, która zaczęła się pod koniec lat osiemdziesiątych i nabrała tempa w latach dziewięćdziesiątych, gdy gazety notowały rekordowe zyski;
- to doprowadziło do skurczenia się liczby tytułów w celu redukcji kosztów i zadowolenia akcjonariuszy;
- skutkiem konsolidacji było też obniżenie jakości artykułów, co skłoniło niezadowolonych czytelników do szukania informacji w sieci;
- to doprowadziło do redukcji wydatków na papier, przez co bardzo wiele gazet stało się komicznie cienkich;
- brak innowacji (także skutek korporacyjnej konsolidacji i korporacyjnej, nie lokalnej, własności);
- portal Craigslist (i inne internetowe serwisy z ogłoszeniami) pozbawia gazety dochodów z ogłoszeń drobnych, a gazety do dnia dzisiejszego nie przedstawiły w odpowiedzi własnej wartościowej propozycji;
- starzejący się czytelnicy;
- ludzie, którzy czytali gazety i do których chcą trafić reklamodawcy — czyli ci bogaci — przenieśli się na nowe technologie[14].
…to masz rację. Możesz się poczęstować z ogromnego stosu niczego! (A co, myślałeś, że będę miał dla Ciebie nagrodę? Jestem autorem książek, nie stać mnie na nagrody).
.Technologia odegrała pewną rolę w upadku mediów drukowanych, lecz to zaledwie ułamek całej historii. A gdy odsiejesz cały pseudonaukowy biznesowy bełkot Habiba, pozostanie Ci jedno dość odważne stwierdzenie: że mamy do czynienia z apetytem konsumentów na krótkie formy i treści generowane przez użytkowników. Trudno udowodnić taki pogląd i Habib nawet nie próbuje tego robić, gdy zostaje o to poproszony w sekcji komentarzy do postu. Większość oglądanych filmów na YouTubie, większość popularnych stron na Facebooku, większość popularnych profili na Twitterze oraz większość topowych marek internetowych to wyłącznie produkty wielkich korporacji i celebrytów. Na tym spędzamy większość czasu w internecie, a tym samym czas poświęcony na pozostałe rzeczy w rodzaju treści generowanych przez użytkownika (lub konkurencję dla najbardziej dominujących w sieci marek w rodzaju DuckDuckGo) jest bardzo ograniczony.
Poza tym to, że The Huffington Post, Business Insider i Mashable, a także wiele innych serwisów, wyłuskują najlepsze rzeczy z treści publikowanych przez innych ludzi (przez co klikanie do strony z oryginalnym materiałem staje się zbędne) i wmawia reklamodawcom, że liczy się liczba wyświetleń, nie jest równoznaczne z „apetytem” na „treści generowane przez użytkowników”. To tylko demonstruje, że wbrew twierdzeniom Google’a silnik tej wyszukiwarki łatwo oszukać.
.Zanosi się na znacznie większe zmiany w społeczeństwie. W sporej mierze są one związane z technologią, na przykład to, że pierwsza generacja internautów dojrzewa i wylewa swoje żale na powyższych platformach. Nie można jednak pomijać wielu innych czynników, takich jak wielki kryzys, utrzymujące się skutki ataku z 11 września, globalizacja, siwienie USA, przejście w tym kraju z ekonomii opartej na produkcji na ekonomię opartą na ideach czy przejęcie kraju przez korporacje.
Żaden z tych czynników nie powinien być ignorowany w jakimkolwiek badaniu na temat korzystania z technologii i jej wpływu na świat. Wycinanie ich — wraz z całą historią internetu przed mediami społecznościowymi — w celu poparcia własnych interesów jest złe i nieodpowiedzialne, więc trzeba z tym skończyć.
[1] Wywiad Jay Rosen on Journalism in the Internet Age, The Browser, 24 lipca 2011: http://old.thebrowser.com/interviews/jay-rosen-on-journalism-internet-age.
[2] Matthew Shechmeister, Ghost Pages: A Wired.com Farewell To GeoCities, „Wired”, 2 listopada 2009: http://www.wired.com/rawfile/2009/11/geocities/all/1.
[3] Aby było jasne (co podkreśla także Jeff Jarvis): gdyby Rosen stwierdził, że „przed 1999 rokiem trudno było zdobyć i utrzymać odbiorców w internecie”, zgodziłbym się z nim. Chociaż Jarvis spekuluje, że o to właśnie chodziło Rosenowi, ja wcale nie jestem tego pewien. Próbowałem skontaktować się z Rosenem, aby spytać, czy taka interpretacja jego słów jest właściwa, lecz nie odpowiedział. Ponieważ nie mogę wkładać w jego usta słów, odnoszę się do stwierdzeń, które faktycznie wygłosił.
[4] Notka prasowa: Yahoo! Buys GeoCities, CNN Money, 28 stycznia 1999: http://money.cnn.com/1999/01/28/technology/yahoo_a/.
[5] Milan Mark, GeoCities Time Has Expired, Yahoo Closing the Site Today, „The Los Angeles Times”, 26 października 2009: http://latimesblogs.latimes.com/technology/2009/10/geocities-closing.html.
[6] Ward Cunningham, Wiki Wiki Origina, Cunningham & Cunningham, Inc., data publikacji nieznana: http://c2.com/cgi/wiki?WikiWikiOrigin.
[7] Bryce Roberts, Love or Hate Sean Parker, Bryce Dot VC., październik 2011: http://bryce.vc/post/10634237662/love-or-hate-sean-parker-the-guy-has-been-at-the.
[8] Ibidem.
[9] Historia Napstera jest… w najlepszym przypadku zawiła. Poza tym Sean Parker, jak wszyscy wielcy autopromotorzy, ma tendencję do wyolbrzymiania. Oczywiście Napster chwycił, a Parker jest miliarderem, ale trudno rozgryźć, kto co zrobił i jaką miał rolę w serwisie. Próbowałem skontaktować się z Parkerem i Fanningiem, aby porozmawiać dla celów tej książki, ale nie udało mi się do nich dotrzeć.
[10] Ernesto z TorrentFreak.com wskazał mi dwa różne badania dotyczące Napstera. Pierwsze zasadniczo popierało to, co tutaj powiedziałem — że wpływ Napstera na dochody z płyt jest wyolbrzymiony. Drugie dokumentuje to, że ludzie, którzy ściągali utwory, nie kupiliby ich wcześniej, a po ściągnięciu byli bardziej skłonni do kupienia piosenki i albumu danego zespołu. Mowa o następujących pracach: The Effect of Napster on Recorded Music Sales: Evidence from the Consumer Expedition Survey (Stanford University): http://siepr.stanford.edu/publicationsprofile/379 oraz The Effect of File Sharing on Record Sales (Harvard Business School i UNC Chapel Hill): http://www.unc.edu/~cigar/papers/FileSharing_June2005_final.pdf.
[11] Ben Popper, Mike Arrington Goes Nuclear: Says NY Times Is Conflicted Tech Investor via True Ventures, Beta Beat, 12 września 2011: http://www.betabeat.com/2011/09/12/mike-arrington-goes-nuclear-says-ny-times-is-conflicted-tech-investor-via-true-ventures/.
[12] Popularna planszowa gra detektywistyczna — przyp. tłum.
[13] Habib Kairouz, Buckle up: Traditional TV Is in for a Heck of a Ride, GigaOM, wrzesień 2011: http://gigaom.com/video/buckle-up-traditional-tv-is-in-for-a-heck-of-a-ride/.
[14] Jeśli chodzi o media, sporo materiału zostało pominięte, gdyż byłoby to zbyt odległe od tematu tej książki, która koniec końców jest podręcznikiem do marketingu. Pozwolę sobie jednak zamieścić rozmowę, jaką przeprowadziłem z doktorem Robertem Thompsonem z S. I. Newhouse School of Public Communications należącą do Uniwersytetu Syracuse, gdyż moim zdaniem dobrze podsumowuje rozproszenie technologiczne w branży dziennikarskiej. Oto słowa doktora Thompsona: „Najgorszą rzeczą, jakiej dopuściły się media, było rzucenie się na głęboką wodę bez planu, a to zaczęło się na długo przed mediami społecznościowymi i odbyło się ze szkodą dla istotnych organizacji społecznych. Gdy pojawiło się mnóstwo materiałów w internecie, media, gazety i uniwersytety, wszystkie te instytucje zaczęły się obawiać, że stracą swą pozycję lub że będą postrzegane jako »staroświeckie media«, które ludzie traktują jak »dinozaury« z poprzedniej epoki.
Pamiętam, że gdy po raz pierwszy odkryłem możliwość czytania »The New York Timesa« w internecie, trudno było go zdobyć tutaj, w Syracuse, i w tej sytuacji przestałem go kupować. To świetny przykład rzucenia się na głęboką wodę bez planu. Wszystkie materiały połączone linkami zostały udostępnione za darmo w internecie. To było tak, jakby mój ojciec hydraulik chodził po domach i za darmo montował ludziom ogrzewacze przepływowe.
Każdy poczuł wtedy, że ma do wszystkiego prawo. Teraz, gdy gazety próbują ograniczać dostęp, ludzie krzyczą i się buntują, lecz pomysł wejścia w sieć bez wykonalnego planu, jeszcze przed mediami społecznościowymi, doprowadził do chaosu. Gdyby jednak te materiały połączone linkami nie zostały umieszczone w sieci, nie doszłoby do żadnego z tych zjawisk.
W tym chaosie zdarza się na przykład usłyszeć na antenie CNN stwierdzenia typu: »Sprawdźmy, co mają do powiedzenia blogi i media społecznościowe«. To tak, jakby chirurg przerwał operację w połowie i poszedł do poczekalni zapytać ludzi, co mają do powiedzenia”.