Cezary KOŚCIELNIAK: Rankingi niszczą ideę uniwersytetu

Rankingi niszczą ideę uniwersytetu

Photo of Cezary KOŚCIELNIAK

Cezary KOŚCIELNIAK

Filozof, kulturoznawca, publicysta. Profesor na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, autor książki Przemiany idei uniwersytetu (PWN 2020).

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Nie tylko coroczny ranking szanghajski, ale także inne rankingi, jak m.in. Times of Higher Education, przestały już wzbudzać emocje. Wyniki tych rankingów są rzadko zaskoczeniem, można być jednak zdziwionym tak częstym ich przyjmowaniem za wzorcowy obraz kondycji uniwersytetów, gdyż wiele składających się na to czynników jest w nich ignorowanych – pisze Cezary KOŚCIELNIAK

.Rankingi kreują obraz szkolnictwa wyższego w sposób podobny do porównań przemysłowych czy sportowych, tymczasem o jakości uczelni świadczą nie tylko wyniki badań czy inne mierzalne czynniki. Warto przez moment zastanowić się, czy taki obraz jest właściwy, czy też może jest niezrozumieniem istoty uniwersytetu. Czy faktycznie uczelnie nie różnią się niczym od dostarczycieli innych usług społeczeństwa konsumpcyjnego? I czy oddana w rankingach logika konkurencyjności jest najlepszym sposobem opowieści o uniwersytecie? 

W połowie XX wieku Clark Kerr postawił w USA na nowy typ uczelni, opisując ją w wielokrotnie wznawianej książce The Uses of the University. Według Kerra mistrza, badacza, uczonego czy mędrca – bo z takimi cechami kojarzył się klasyczny akademik – miał zastąpić innowator, menedżer, a dziś powiedzielibyśmy „grantkeeper”.

Otworzył się nowy sposób myślenia o uniwersytecie, wychodzącym z elitarnej izolacji do świata wielkiej konkurencyjności przemysłowej. Dostarczyć jak najwięcej kadr, jak najlepiej przygotowanych dla gospodarki, oraz konkurować swoim „produktem” z innymi. Właśnie „uniwersytet przedsiębiorczy” – gdzie wartością wiedzy jest jej użyteczność, a jedynym zadaniem wzmocnienie procesu rozwoju gospodarczego – jest dziś podbijany przez globalne kultury rankingowe. Wpływa to negatywnie na funkcjonowanie samego uniwersytetu. Synonimem jakości staje się zwiększanie liczby publikacji w wysoko punktowanych czasopismach, a zmianę tę oddaje język – zamiast „twórczości” promuje się „produkcję wiedzy”. Akademicy, chwaląc się swymi osiągnięciami, zaczynają od „udało mi się zrobić setkę” albo „mamy Nature’a”, dopiero później dodając tytuł pisma czy opowiadając o istocie swoich badań. 

Nie chodzi tutaj o negację konkurencyjności czy pogardę dla społecznej użyteczności uniwersytetu, przeciwnie, poszukiwanie mostów między wiedzą a potrzebami państw, dążenie do zwiększania jakości czy adaptacja wiedzy do wyzwań czasów są jak najbardziej potrzebne. Problemem jest promowanie monokultury akademickiej, gdzie jedyną możliwą propozycją miałaby być konkurencyjność punktowo-nagrodowa, wzmacniana corocznymi igrzyskami rankingowymi. Kilka dekad temu dominującymi językami uniwersytetu były języki humanistów i ścisłowców, za nimi stały odmienne sposoby oceny i ewaluacji wyników.

Dziś uniwersytet jest poliglotyczny, by nie powiedzieć, że przypomina wieżę Babel – pod jednym dachem znajduje się różnorodność programów badawczych, celów poznawczych etc. Warto zauważyć, że nie we wszystkich dyscyplinach pojawia się gra konkurencyjna, gdzie jedno odkrycie sprowadza na dalszy plan poprzednie. Nie jest tak w wielu dziedzinach nauk społecznych, w humanistyce, ale także w sztukach pięknych, mających również aspiracje akademickie. Co więcej, można w nich osiągnąć świetne wyniki parametryzacyjne, a niekoniecznie mieć coś oryginalnego do powiedzenia.

Promotorzy monokultury nazwanej już wiele lat temu „punktozą” i „grantozą” (odmiany tej samej choroby co „rankingoza”) wpływają na zredukowanie kultury akademickiej do konkurencyjności, zupełnie zapominając, że wielości języków na współczesnej akademii nie sposób ująć jednym systemem porównania. Niesie to jednak ze sobą poważne konsekwencje dla systemu pracy akademickiej. Młodym uczonym rzadko dziś zaszczepia się marzenia, np. by w przyszłości stali się mistrzami, by kiedyś mogli stworzyć swoje opus vitae, wzorem nie są już uczeni pokroju Leszka Kołakowskiego. Zamiast tego uczy się skuteczności, by od początków swojej kariery, a nawet od czasów studenckich adepci nauki potrafili zdobywać punkty i granty.

Nie chodzi o zanegowanie tej kompetencji, ale o jej dominację, która jest zupełnie innym stylem uprawiania nauki. Poza uczelniami będącymi od zawsze na najwyższej półce (o czym powszechnie wiadomo było na długo przed „rankingozą”) uczelniane rankingi prowadzą do pułapki „redukcji statystycznej”. Na przykład jeden z najwybitniejszych niemieckich intelektualistów młodszej generacji, Hartmut Rosa, którego książki są tłumaczone na języki obce, nie pracuje na uniwersytecie z czwartej setki rankingu szanghajskiego, a w systemie „punktozy” mógłby otrzymać za swoją książkę Resonanz mniej punktów niż, dajmy na to, autor badający jego idee, publikujący swe badania w wysoko punktowanym czasopiśmie.

Rankingi są obrazem modelowym, a więc uproszczeniem rzeczywistości. Co zatem zostaje w nich zakryte? Wpierw budżet. Uczelnie są częścią potencjału państw. Nawet jako instytucje prywatne w systemie amerykańskim otrzymują one solidne wsparcie od rządu. Nie wystarczy jednak zadeklarować, że uczelnie to złoto „soft power” państw, lecz trzeba solidnie za to zapłacić. By mieć o tym wyobrażenie, warto przytoczyć kilka danych uczelni z czołowych miejsc. Wydatki operacyjne Uniwersytetu Harvarda w roku 2021 wynosiły 5,2 miliarda dolarów. W Europie budżet Uniwersytetu Maximiliana Ludwika w Monachium wraz z kliniką uniwersytecką kształtował się powyżej 2 miliardów euro. Z kolei w Polsce w 2021 roku budżet na wszystkie uczelnie, łącznie z badaniami, wynosił prawie 32 miliardy złotych.

Finansowanie uczelni odzwierciedla stan rozwojowy państw, a co za tym idzie, radykalna zmiana tego stanu rzeczy (czytaj: dogonienie państw najbogatszych) po prostu nie jest możliwa. Gorzko przekonują się o tym kolejni reformatorzy (średnio raz na jedną kadencję Sejmu), obiecując gruszki na wierzbie. Historie uniwersytetów w sposób szczególny sprzężone są z historiami państw, będąc i częściami, i świadkami zmian dziejowych.

Osoby należące do pokolenia, które uczyło się Zachodu na pierwszych stażach zagranicznych, kiedy to wyjazd na konferencję za granicę był traktowany jako wyróżnienie, doskonale wiedzą, ile wysiłku trzeba było włożyć w budowanie nowych standardów i jak bardzo polskie uczelnie zmieniły się na lepsze. I to przy spauperyzowanej klasie akademickiej, często niedostatkach sprzętowych itp. Rankingi nie oddają historycznej dynamiki zmian. Uczelnie państw postkomunistycznych musiały włożyć o wiele więcej wysiłku w modernizację, niż miało to miejsce na Zachodzie.

Równie trudno zmierzyć i porównać funkcję kulturową uniwersytetu. Uczelnie to także miejsca edukacji, transferu kultury, mateczniki stowarzyszeń studenckich, perspektywy formacyjnej itp. To właśnie funkcja kulturowa buduje m.in. prestiż uniwersytetu. Świadomy student, który zostanie włączony w tradycję akademicką danego ośrodka, rozumie, że proces studiowania nie może sprowadzać się do trampoliny w karierze zawodowej. Czas studiów to dla młodego człowieka często okres kluczowych decyzji egzystencjalnych, krystalizowania poglądów, nabywania kompetencji relacyjnych, innymi słowy, wejścia w dojrzały świat. Jednak to wszystko jest możliwe m.in. dlatego, że uczelnie pozostają miejscem wolności i krytycznego myślenia. Nawet jeśli uwzględnić pojawiające się w ostatnim czasie na Zachodzie przyjmowanie maniery politycznej poprawności i związanych z nią ograniczeń cenzurujących, opisanych celnie przez Franka Furediego, to jednak nie da się porównać tego z ograniczeniami wolności słowa w państwach autorytarnych, a zatem i uczelniach występujących również w rankingu szanghajskim. O tym, jak daleko „fabryka wiedzy” leży od uniwersytetu, mówi np. ulokowanie Państwowego Uniwersytetu Moskiewskiego w tymże rankingu (między 101. a 150. pozycją).

Sprowadzenie wiedzy do funkcji czysto utylitarnej jest zamazaniem granicy między technologią a etyką, w rzeczywistości zniesieniem kategorii etycznych w ocenie instytucji, których misją jest kierowanie się ku prawdzie i badanie fundamentalnych zależności aksjologicznych. Nie ma przecież wątpliwości, że rosyjskie instytucje, których rektorzy zadeklarowali wsparcie dla putinowskiego reżymu, pewnie jakieś mierzalne wyniki osiągają, ale z ideą uniwersytetu wiele wspólnego nie mają. Czy nie powinno być niepokojącym sygnałem to, że instytucje akademickie wpisujące się w zbrodniczy plan wojenny są, jak gdyby w świecie nic się nie wydarzyło, rankingowane z uczelniami wolnego świata? Wiele napisano o tym, że humboldtowski program uniwersytetu nie ocalił swojej niezależności w III Rzeszy. Czy jednak współczesna ekonomiczna i pseudoneutralna idea uniwersytetu, nakierowana na jakże utopijne założenie oceny w kategoriach osiągnięć czysto produkcyjnych, nie doprowadza do podobnego upadku? 

Powyższe powinno być dla akademików, ale i polityków edukacji sygnałem ostrzegawczym. Wpierw – przed wprowadzeniem zmian jedynie w oparciu o podnoszenie progów użyteczności i spychanie na dalszy plan agendy etycznej uniwersytetu. Narzekamy często na brak zainteresowania naszych studentów wiedzą i światem, jednak nie przywrócimy go, oferując li tylko nowe funkcjonalności i ewentualne utylitarne korzyści z wiedzy. Po wtóre, akademicy powinni z większą ostrożnością podchodzić do tzw. „przemysłu uniwersytetu”, zajmującego się m.in. rankingowaniem. Tworzy go zewnętrzny wobec akademii biznes, który krok po kroku zwiększa kontrolę nad procesami na uczelniach, wymagając od nich np. sprawozdawczości zbudowanej pod swoje potrzeby, które to generują wewnętrzne zmiany w zarządzaniu nimi. Tym samym przemysł „rankingowo-wydawniczo-komercyjny” staje się ekonomiczną siłą współtworzącą życie akademickie, przechodząc z obserwacji, opisu, oceny do procesów na uczelniach. Problem w tym, że same uczelnie godzą się na taką kontrolę, licząc na zyski promocyjne. Czy faktycznie są one tego warte?

.Uniwersytetowi powinno zależeć na utrzymaniu wypracowanych wartości, na równowadze między badaniami a kształceniem, na kultywowaniu najlepszych tradycji, na budowaniu wielopokoleniowych więzi, wreszcie na utrzymaniu niezależności w opisie świata i szukaniu sposobów na opowiedzenie o nim kolejnym generacjom studentów. Tworząc uniwersytet jutra, trzeba zarówno przyglądać się przeszłości, jak i wprowadzać nowe trendy.

Cezary Kościelniak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 sierpnia 2023