Dariusz LIPIŃSKI: Gotowość do umierania za Unię Europejską

Gotowość do umierania za Unię Europejską

Photo of Dariusz LIPIŃSKI

Dariusz LIPIŃSKI

Poseł na Sejm V i VI kadencji, do 2014 r. polityk Platformy Obywatelskiej. Były przewodniczący polskiej delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy oraz wiceprzewodniczący całego Zgromadzenia. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

zobacz inne teksty Autora

Nie ma skuteczniejszego sposobu zapewnienia Europie bezpieczeństwa niż NATO i nie ma potrzeby zastępowania Sojuszu Północnoatlantyckiego, jego uzupełniania lub dublowania. Wojna na Ukrainie pokazała, na które państwa można w takiej chwili liczyć, a na które całkowicie nie – pisze Dariusz LIPIŃSKI

„Czy byłbyś gotów walczyć za swój kraj?”

.Przed kilku laty opublikowano wyniki badań Instytutu Gallupa dotyczących odpowiedzi na pytanie: „Czy byłbyś gotów walczyć za swój kraj?”. Wśród państw członkowskich Unii Europejskiej Polska znalazła się na czwartym (a więc względnie niezłym) miejscu z wynikiem 47 proc., wyprzedzona przez Finlandię (74 proc.), Szwecję (55 proc.) i Grecję (54 proc.). (Przy okazji warto zauważyć, że przystępujące właśnie do NATO Finlandia i Szwecja wniosą do Sojuszu nie tylko swój wkład materialny, ale i wysokie morale). Na drugim końcu tabeli (wciąż ograniczamy się do krajów należących do Unii) uplasowały się: Holandia (15 proc.), Niemcy (18 proc.), Belgia (19 proc.), Włochy (20 proc.) i Hiszpania (21 proc.). Z szóstki państw, które zainaugurowały proces integracji europejskiej, danych dla Luksemburga nie opublikowano, natomiast trochę, ale tylko trochę od pozostałych lepszy okazał się wskaźnik w przypadku Francji (29 proc.). Z kronikarskiej ścisłości odnotujmy, że w skali całego świata najdzielniejsi okazali się Marokańczycy i mieszkańcy wysp Fidżi, z imponującym w obu przypadkach wynikiem 94 proc.

Oczywiście mówimy o pojedynczym badaniu, w dodatku sprzed paru lat, więc w międzyczasie szczegóły mogły ulec korektom. Ale tylko szczegóły. Długofalowe trendy nie zmieniają się przecież tak sobie, z dnia na dzień.

Przytoczone wyniki są zgodne z intuicyjnymi oczekiwaniami, które mówią, że nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwałby ze strony Niemców, Holendrów czy Belgów specjalnej waleczności. (Zresztą zgodnie nie tylko z intuicją, także z historią: skandaliczna bierność holenderskiego – przypomnijmy: 15 proc. gotowych walczyć za swój kraj, a co dopiero za jakąś tam Bośnię – batalionu umożliwiła dokonanie masakry mieszkańców Srebrenicy w 1995 r.). Skalę „zapału” militarnego tych bardzo przecież bogatych krajów widać po zawstydzająco skromnych rozmiarach pomocy udzielanej przez nie walczącej Ukrainie.

Federalne superpaństwo i hegemonia wielkich

.Szóstka państw założycielskich wspólnot, które później stały się Unią Europejską (Francja, Niemcy, Włochy, Holandia, Belgia, Luksemburg), uchodzi – może oprócz Włoch, gdzie tendencje eurosceptyczne wydają się trwale narastające – za „twarde jądro Unii”, za kraje najbardziej sprzyjające dalszym, radykalnym ruchom integracyjnym aż po europejskie federacyjne superpaństwo. Tydzień temu rządy Francji i Niemiec we wspólnej deklaracji zapowiedziały, że będą dążyły do zastąpienia zasady jednomyślności w sprawach polityki zagranicznej i finansów głosowaniem większością kwalifikowaną (która – o czym w deklaracji już przezornie nie wspomniano – powiększyłaby i utrwaliła i tak istniejącą hegemonię tych dwóch państw).

A skoro mowa o obronie, warto przypomnieć, że Emmanuel Macron i Olaf Scholz wielokrotnie demonstrowali olbrzymie parcie na stworzenie „europejskich sił zbrojnych” [patrz: Olaf SCHOLZ: „To my piszemy kolejne rozdziały europejskiej historii” >>>]. Tak, to nie pomyłka, dobrze Państwo przeczytali. Najbardziej defetystyczne państwa członkowskie Unii Europejskiej, będące jednocześnie największymi adwokatami Rosji w Europie (niechlubna i niedająca się usprawiedliwić postawa Węgier ma, z uwagi na wielkość tego kraju, mniejsze znaczenie), miałyby decydować o postępowaniu Unii w stosunku do wojny na Ukrainie i o pomocy militarnej dla tego kraju. Obywatele tych państw, którzy nie chcą walczyć nawet w obronie własnej ojczyzny, mieliby wojować za abstrakcyjnie rozumianą wspólnotę, organizację międzynarodową o nazwie „Unia Europejska”, i ginąć w obronie innych państw, częstokroć w ich własnych krajach traktowanych z mniejszym sentymentem niż Rosja.

Armia europejska, czyli sposób na osłabienie NATO

.Istnieje wiele powodów, by zasady jednomyślności w Radzie Unii Europejskiej bronić jak niepodległości, bo też to naprawdę jest obrona niepodległości. Lecz konieczność tę najlepiej widać właśnie na przykładzie rojeń o armii europejskiej. Nie ma skuteczniejszego sposobu zapewnienia Europie bezpieczeństwa niż NATO i nie ma potrzeby zastępowania Sojuszu Północnoatlantyckiego, jego uzupełniania lub dublowania. Wojna na Ukrainie pokazała, na które państwa można w takiej chwili liczyć, a na które całkowicie nie. Idea „europejskich sił zbrojnych” jest potrzebna tym państwom, które nie ukrywają, iż dążą do wypchnięcia z Europy najważniejszego filaru NATO, jakim są Amerykanie. Tu zamiary Niemiec i Francji zbiegają się z interesami Rosji i to jest główny (obok agentury i korupcji) powód troski Macrona i Scholza o jak najlepsze relacje z tym krajem. (Aspekt ekonomiczny nie odgrywa większej roli. Obroty handlowe Niemiec z Rosją są ponad półtora raza mniejsze niż z niewielkimi Czechami i dwa i pół razy mniejsze niż z Polską. Gdyby chodziło o gospodarkę, Niemcy dbałyby o dobre relacje z państwami Grupy Wyszehradzkiej, a nie z Rosją). Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że rezygnacja z zasady jednomyślności w Radzie Unii Europejskiej w stopniu jeszcze większym niż dotychczas podporządkowywałaby Unię niemieckim i francuskim celom politycznym. Stanowiłaby śmiertelne zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski i innych krajów Europy Środkowej.

Dariusz Lipiński

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 stycznia 2023