
Babcia Europa
Sam papież, z racji swojego pochodzenia, był wolny od przywiązania do Europy, które tak mocno nosimy w sobie jako Europejczycy. Nie patrzył na nią jak na pępek świata – przekonuje Dominik DUBIEL SJ w książce „Franciszek. Papież z wszystkich stron”
.Benedykt XVI wiele miejsca w swych katechezach poświęcał roli Europy w kształtowaniu tradycji chrześcijańskiej i jej szczególnej roli w czasach kryzysu kultury. Franciszek w Parlamencie Europejskim stwierdził, że Europa jest zmęczona i bezsilna jak „bezpłodna babcia”. To niezła zmiana perspektywy…
Sam papież, z racji swojego pochodzenia, był wolny od przywiązania do Europy, które tak mocno nosimy w sobie jako Europejczycy. Nie patrzył na nią jak na pępek świata.
Kiedy Franciszek mówi, że Europa jest babcią, trudno mu odmówić racji. Społeczeństwa starzeją się, a Kościół w swojej tradycyjnej, mocno splecionej z kulturą formie – także. Widać, że traci dawny impet i w dużej mierze wymiera. Można więc mówić o starości Europy nie tylko w sensie demograficznym, ale i duchowym: o pewnej niemocy i ociężałości wobec wyzwań kulturowych czy religijnych, które dziś stają przed nami. Franciszek nie wahał się stwierdzić tego dosadnie.
Z drugiej strony, trzeba pamiętać, że w Ameryce Łacińskiej istnieje szczególna wrażliwość i pewien resentyment wobec Europy – dziedzictwo kolonizacji, niszczenia kultur rdzennych i narzucania obcych wzorców. Być może właśnie z tej perspektywy papież patrzył na Europę ostrzej niż my sami.
Czyli mamy w przypadku Franciszka pewnego rodzaju resentyment wobec Europy?
Może to za dużo powiedziane. Raczej mówiłbym o kulturowych schematach myślenia o Europie. Jego słowa o „babci Europie” można odczytać też jako prowokację, bo z jednej strony jest to nieco zaczepne wezwanie, by obudzić się z letargu i poszukać świeżości, nowego życia. Z drugiej strony ta metafora nie oddaje pełni zjawisk, które dzieją się dziś w Europie. Bo choć Kościół tradycyjny słabnie, w wielu miejscach rodzą się nowe wspólnoty i inicjatywy, które świadczą o jego żywotności. Owszem, spada liczba powołań do seminariów i zakonów, ale z drugiej strony mamy pełne duszpasterstwa akademickie, ruchy młodzieżowe i inne nowe wspólnoty, które gromadzą setki młodych ludzi – jak choćby Bet Lehem w Warszawie, czy Głos Pana w Skierniewicach. Mamy wydarzenia, takie jak organizowane przez liderów wyżej wspomnianych wspólnot Irminę i Marcina Śliwińskich razem z Marcinem Zielińskim ChwałaMU, które gromadzą dziesiątki tysięcy ludzi w największych halach i na stadionach. I nie jest to tylko polski fenomen. We Francji z roku na rok rośnie liczba dorosłych, którzy przyjmują chrzest i dołączają do Kościoła. Tam również pojawia się wiele nowych ruchów i wspólnot, niosących świeżość i życie.
Gdy więc Europa zostaje porównana do babci, to ja to czytam zarówno jako ocenę sytuacji, jak i prowokację do popatrzenia na problem w nowy sposób. Z jednej strony Kościół i całe społeczeństwo Europy rzeczywiście się starzeją i tracą energię, z drugiej – oznaki młodości i przebudzenia trzeba uczyć się dostrzegać na nowo.
Stosunek Franciszka do Rosji i wojny w Ukrainie to jedna z najtrudniejszych kwestii związanych z pontyfikatem Franciszka. Z jednej strony widzimy mocne gesty na płaszczyźnie symboliczno-dyplomatycznej: misję kard. Krajewskiego, jego konkretne zaangażowanie w pomoc ofiarom wojny, a także spotkania papieża z prezydentem Zełenskim czy wypowiedzi podkreślające niesprawiedliwość, której doświadcza naród ukraiński. Z drugiej strony Franciszek nigdy nie nazwał Rosji wprost agresorem. Co więcej, w czasie trwającej wojny jako przykład dziedzictwa kulturowego przywołał carycę Katarzynę…
Po pierwsze, Franciszek jest Latynosem, wychowanym w realiach Ameryki Południowej, gdzie Stany Zjednoczone mają zasadniczo bardzo negatywne konotacje. Rozmowy z moimi współbraćmi z różnych krajów pokazują, że dla przeciętnego mieszkańca tego regionu pierwsze skojarzenie z USA to często wspieranie reżimów, które niszczyły ich kraje, a także kapitalizm, który nie liczył się z ludźmi i sprawiał, że życie stawało się trudniejsze i niestabilne. To kalka myślenia o Stanach Zjednoczonych dość powszechna wśród Latynosów. Jeśli USA jednoznacznie występują przeciwko komuś, w oczach mieszkańców Ameryki Południowej budzi to odruchową podejrzliwość. Wyobrażam sobie, że przy całej wolności wewnętrznej Franciszka taki sposób myślenia mógł w pewien sposób na niego wpłynąć.
Drugi element to romantyzowanie Rosji przez pryzmat jej kultury – literatury, muzyki, sztuki. Franciszek był człowiekiem bardzo oczytanym, głęboko zakochanym w literaturze. Niejednokrotnie mówił, że książki Dostojewskiego należą do najważniejszych w jego życiu, formujących jego myślenie. To prowadzi do przekonania, że naród, który wydał tak wybitnych poetów, pisarzy i muzyków, nie może być utożsamiany wyłącznie z mordercami, zbrodniarzami i terrorystami. Raczej – że obecnie rządzą nim ludzie czyniący rzeczy karygodne i złe, ale to nie wyczerpuje prawdy o całym narodzie. Na marginesie warto zauważyć, że taka kalka myślowa nie uwzględnia faktu, iż ten naród ludzi kultury został w dużej mierze wyniszczony przez późniejszy reżim, który wciąż dominuje.
Jest też trzeci aspekt omawianego problemu. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na fakt, że przynajmniej w najnowszej historii bodaj żaden z papieży nie wskazywał wprost stron konfliktu i prawie nigdy nie nazywał danego narodu agresorem. Chodzi o to, by Kościół nie zamknął sobie drogi do ewentualnej mediacji. Oczywiście, w obecnych realiach – przy propagandzie patriarchy Cyryla – jakakolwiek mediacja jest mało prawdopodobna, ale zachowanie neutralności pozostawia przynajmniej możliwość działania. Pamiętajmy też, że w Rosji żyją katolicy. Papież musi pamiętać o ich sytuacji. Gdyby Kościół otwarcie wystąpił przeciwko państwu rosyjskiemu, mogłoby to oznaczać represje wobec duchownych, ich uwięzienia czy deportacje.
Oczywiście, wszystkie te konteksty, którymi sam staram się zrozumieć postawę Franciszka, nie niwelują w stu procentach zasadniczego problemu: wszyscy oczekiwaliśmy, że Franciszek wprost potępi Rosję jako agresora – i to się nie wydarzyło.
Jak rozumieć słynne słowa Franciszka o szczekaniu NATO pod drzwiami Rosji? Dla wielu ta wypowiedź była szokująca, a nawet obraźliwa.
Przede wszystkim warto zauważyć, że była to prywatna wypowiedź, która bez autoryzacji została opublikowana w mediach. Poza tym znów, jak już wspominałem wcześniej, trzeba pamiętać o różnicach językowych i kulturowych. Kiedy rozmawiałem o tym z Włochami, zupełnie nie rozumieli głosów oburzenia. Dla nich „szczekanie” brzmiało tu raczej jak nawiązanie do powiedzenia, że „pies, który szczeka, nie gryzie”. W języku włoskim to określenie nie niesie ze sobą takiego ciężaru emocjonalnego jak w polskim czy wielu innych językach.
Po drugie, wydaje się, że Franciszek patrzył na konflikt nie tylko przez pryzmat agresji i ofiary, ale także w kategoriach geopolitycznych – jako na przeciąganie liny pomiędzy mocarstwami i rozszerzanie stref wpływów. W tej logice NATO mogło jawić się papieżowi jako strona aktywnie zwiększająca swoje terytorialne oddziaływanie, a Rosja – choć sama stała się agresorem – jako państwo reagujące na ten proces. Takie spojrzenie nie zmienia oceny samej wojny, ale pokazuje, że Franciszek rozumie ją również jako element szerszej gry politycznej, w której oba bloki – Zachód i Rosja – poszerzają swoje strefy wpływów.
Nie usprawiedliwiasz Franciszka za bardzo?
Nie mam problemu z tym, by wprost powiedzieć: Franciszek nie miał pełnego zrozumienia tego, czym faktycznie jest Rosja. Nie miał nigdy doświadczenia tego kraju z takiej strony, jak my mamy w Europie Środkowo-Wschodniej. W jego perspektywie Rosja jawiła się raczej jako państwo imperialne, zarządzane dziś w sposób niegodziwy, ale wciąż możliwe do traktowania jako partner w rozmowach czy negocjacjach. My w Europie wiemy, że to dość romantyczna wizja.
W marcu 2024 roku Franciszek wywołał kolejną debatę, mówiąc o „odwadze białej flagi” i potrzebie negocjacji. Wypowiedź ta została przez wielu zinterpretowana jako wezwanie Ukrainy do kapitulacji. Watykan musiał później tłumaczyć, że chodziło nie o poddanie się, lecz o odwagę zawieszenia broni i rozpoczęcia rozmów pokojowych.
Dla wielu jednak była to wypowiedź bardzo trudna do przyjęcia. Sama metafora białej flagi jednoznacznie kojarzy się z kapitulacją. W dodatku powraca problem braku realizmu politycznego – jak negocjować z Rosją, wiedząc, jak postępuje i jak traktuje strony rozmów? W tym sensie można mówić o pewnym odrealnieniu. Z drugiej jednak strony da się to odczytać także w kategoriach ewangelicznych – jako wezwanie do roli mediatora, do obecności tej „trzeciej strony”, która próbuje budować pokój tam, gdzie trwa spór.
Moim zdaniem, owszem, w tej wypowiedzi zabrakło politycznej wyobraźni i zrozumienia kontekstu. Jednak patrząc od strony Ewangelii, Franciszek przypomniał pewne prawidło relacji międzyludzkich i społecznych: prawdziwy pokój rodzi się dopiero wtedy, gdy przegrani rezygnują z chęci zemsty. Bo przegrana – w ludzkiej logice – zawsze prowokuje do odwetu. Tylko wyrzeczenie się tego mechanizmu otwiera przestrzeń dla pojednania. Czasem trzeba odstawić na bok swoje ambicje, zacietrzewienie czy logikę odwetu po to, by mogło zaistnieć prawdziwe pojednanie i pokój. W takiej perspektywie wołanie Franciszka miało wymiar prorocki: pokój nie rodzi się z prowadzenia wojny, ale z decyzji o zatrzymaniu się i zrobieniu kroku w tył – przez obie strony. To przesłanie jest głęboko ewangeliczne, zakorzenione w duchu Chrystusa. Jednocześnie wiemy, że polityka – a zwłaszcza geopolityka – rządzi się swoimi prawami… To politycy mają określać warunki, na jakich taki pokój może być osiągnięty. Franciszek mówił raczej w kategoriach teologicznych, duchowych, egzystencjalnych.
Franciszek odbył liczne spotkania z patriarchami prawosławnymi – m.in. z Bartłomiejem I z Konstantynopola i Cyrylem z Moskwy – oraz ze zwierzchnikami Kościołów protestanckich i innych wspólnot chrześcijańskich. Towarzyszyły temu gesty o ogromnym znaczeniu symbolicznym, jak przekazanie relikwii św. Piotra patriarsze Bartłomiejowi czy darowanie relikwii innych świętych Kościołom prawosławnym. Na ile jednak to zbliżenie, o które tak bardzo zabiegał już Jan Paweł II, było w naszej epoce realne? I na ile wojna wywołana przez Rosję oddaliła te plany?
Nie ulega wątpliwości, że papież konsekwentnie myślał w kluczu jedności chrześcijaństwa. Jego wysiłki na rzecz dialogu ekumenicznego i szerzej – idei powszechnego braterstwa – pokazują, że odczytywał Ewangelię przede wszystkim jako wezwanie do budowania jedności między ludźmi.
W tym kontekście naturalnymi partnerami wydawały się Kościoły prawosławne, do których Kościołowi katolickiemu jest najbliżej – nie tylko kulturowo, ale i teologicznie. Po wielu latach debat ekumenicznych przeszkodą w osiągnięciu pełnej jedności między Kościołem katolickim a prawosławnymi pozostają w gruncie rzeczy detale – choć na tyle istotne, że wciąż blokują całkowite pojednanie.
Kluczowe pytanie brzmi: jak rozumiemy jedność i ekumenizm?
Dokładnie tak. Czy chodzi o pełną zgodność – np. o uznanie prymatu papieża – czy raczej o jedność praktyczną, o której mówią dokumenty Soboru Watykańskiego II? Sobór podkreślał takie wymiary ekumenizmu jak wspólna modlitwa oraz konkretne działania na rzecz dobra, pokoju i pojednania. W tym praktycznym wymiarze jedność jest możliwa i już realizuje się w wielu miejscach na świecie, także w relacjach z Kościołami prawosławnymi.
Oczywiście, napięcia pozostają, a w niektórych środowiskach nadal obecny jest duch nieufności czy wręcz wrogości. Jeszcze do niedawna w Atenach można było zobaczyć na murach napisy w rodzaju „Ortodoksja albo śmierć”. Ale jeśli odrzucić te skrajności, znaczna część wierzących – zwłaszcza tych, którzy podchodzą do chrześcijaństwa z głębszą wrażliwością duchową – widzi przestrzenie do budowania jedności. I to niekoniecznie przez organizowanie spektakularnych wydarzeń ekumenicznych, które mają przede wszystkim wagę symboliczną, ale przez wspólne doświadczenie duchowe – zwłaszcza wynikające z Pisma Świętego i z pierwszych wieków Kościoła – oraz przez konkretne, codzienne działania.
Pojawiały się też głosy krytyczne, że Franciszek nie do końca rozumiał specyfikę Patriarchatu Moskiewskiego.
Patriarchat Moskiewski działa w ścisłej zależności od państwa rosyjskiego i w dużej mierze realizuje jego interesy polityczne. To sprawia, że nadrzędnym pryncypium jest tutaj nie troska o Ewangelię, lecz troska o interesy Rosji. A to – jeśli nawet nie uniemożliwia spotkania – to na pewno bardzo je utrudnia. W praktyce oznacza to, że faktycznym problemem w kwestii dialogu ekumenicznego nie jest całe prawosławie, lecz przede wszystkim jeden patriarchat – moskiewski.
Nie jest też tajemnicą, że Patriarchat Moskiewski prowadzi działania – delikatnie mówiąc – niewiele mające wspólnego z ewangelizacją. Choćby w Afryce, gdzie „podkupuje” lokalne wspólnoty prawosławne, aby w ten sposób rozszerzać swoje wpływy. Formalnie dzieje się to pod sztandarem prawosławia, ale faktycznie chodzi o budowanie rosyjskich stref wpływu. W efekcie Patriarchat Moskiewski coraz częściej jawi się jako przybudówka aparatu państwowego Rosji. I to właśnie ta zależność polityczna sprawia, że wszelkie próby autentycznego dialogu ekumenicznego z tą częścią prawosławia są dziś w zasadzie niemożliwe.
Największym problemem w relacjach papieża Franciszka z Chinami jest kwestia mianowania biskupów w Kościele katolickim. Na czym konkretnie polegał ten konflikt?
Od lat 50. XX wieku w Chinach istnieją dwie struktury: Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich – oficjalny, „państwowy” Kościół uznawany przez władze komunistyczne – oraz Kościół podziemny, wierny papieżowi i Rzymowi, lecz działający nielegalnie i często prześladowany. W 2018 roku Franciszek zdecydował się na podpisanie tymczasowego porozumienia z władzami Chin, które następnie odnowiono w latach 2020 i 2022. Na jego mocy mianowanie biskupów miało odbywać się we współpracy między Watykanem a rządem chińskim. W ramach tego procesu część biskupów, którzy wcześniej zostali wyświęceni bez zgody papieża, została zrehabilitowana. Ta decyzja wywołała ogromne kontrowersje. Kardynał Joseph Zen z Hongkongu nazwał ją wręcz „zdradą” Kościoła podziemnego. Sprawa stała się jeszcze bardziej napięta w 2022 roku, kiedy władze chińskie jednostronnie mianowały biskupa w diecezji Jiangxi, co Watykan uznał za złamanie porozumienia.
Obecność jezuitów w tamtym regionie jest silna?
Na Tajwanie zakon działa dość swobodnie – mamy tam parafię, a także kilkudziesięciu prężnie działających współbraci, zarówno w Tajpej, jak i w mniejszych miejscowościach. Inaczej wygląda sytuacja na kontynencie: tam obecność jezuitów jest bardziej ograniczona i opiera się głównie na pracy na uniwersytetach. Inne formy działalności duszpasterskiej są na kontynencie mocno ograniczone.
A jakie są w tej chwili ogólne statystyki dla Kościoła katolickiego w Chinach?
Rząd chiński w 2018 r. szacował liczbę katolików w kraju na około 6 milionów. Według raportu United States Conference of Catholic Bishops (USCCB) z 2024 r. liczba ta wynosi od 10 do 12 milionów, z czego połowa należy do państwowej Chinese Catholic Patriotic Association (CCPA), a reszta to Kościół podziemny. Z kolei Reuters podaje, że według Watykanu w Chinach może być około 5 milionów katolików.
Na ile działania Franciszka w tej kwestii były realnym krokiem ku poprawie sytuacji Kościoła w Chinach, a na ile miały charakter jedynie symboliczny?
Nie jestem ekspertem w tej kwestii, ale kilka razy miałem okazję rozmawiać ze współbraćmi jezuitami, zarówno z Chin, jak i z Kościołów bliższych tamtym realiom. Rozmowy z innymi jezuitami – głównie z tymi związanymi z Tajwanem – uświadamiają mi większą złożoność sytuacji. Oni nie oceniają sprawy jednoznacznie: dostrzegają pewne ograniczenia, ale także przestrzeń do działania. Przyznają, że sytuacja nie jest zerojedynkowa. Podkreślają, że współistnienie dwóch struktur – Kościoła podziemnego i oficjalnego – z duchowego punktu widzenia ma jednak sens. Obsługują one bowiem różne grupy wiernych, dając im dostęp do sakramentów. Dlatego jednoznaczne odrzucenie jakiejkolwiek formy porozumienia z władzami chińskimi niekoniecznie służyłoby katolikom w tym kraju. To rzeczywistość pełna niuansów, a nie prosta opowieść o wolności albo prześladowaniu.
Najostrzejsze głosy krytyki wobec Franciszka w kwestii Chin słyszałem w Polsce – od tych, którzy na co dzień byli jego „etatowymi” krytykami.
No więc właśnie… Z kolei wypowiedzi hierarchów o „zdradzie Kościoła podziemnego” też chyba nie oddają całej prawdy. Rozmawiałem kiedyś ze współbraćmi z Wietnamu o kard. Josephie Zenie – choć podkreślali jego zasługi, to jednak sugerowali, że część napięć wynikała z jego bezpośredniego zaangażowania politycznego. Czasami trudno, głosząc Ewangelię i upominając się o prawa człowieka w takich, a nie innych realiach państwowych, uniknąć zaangażowania w spór polityczny.
Powtórzę: sytuacja w Chinach jest o wiele bardziej skomplikowana, niż czasami przedstawia się to na kościelnych portalach, a nasza wiedza o Kościele w tym państwie siłą rzeczy jest dość ograniczona. Osobiście biorę pod uwagę fakt, że Franciszek miał doradców lepszych i gorszych, a sam kardynał Zen w wielu kwestiach mógł mieć rację. Ale wierzę też, że decyzje papieża wcale nie były tak głupie, jak starali się to przedstawić jego krytycy.
W tym roku mija dziesięć lat od ogłoszenia encykliki Laudato si’.
Czas płynie nieubłagalnie… Dzisiaj rano czytałem, że Politechnika Rzymska z okazji tej rocznicy przedstawiła bardzo ciekawy projekt: planuje takie zmiany w funkcjonowaniu państwa watykańskiego, aby cały Watykan – wraz z Bazyliką św. Piotra – stał się neutralny pod względem emisji dwutlenku węgla. To jest kapitalny przykład tego, jak konkretne działania mogą wyrastać z inspiracji płynącej z nauczania papieża.
Franciszek w encyklice posłużył się terminem „nawrócenie ekologiczne”. To mocne hasło – łączy klasyczny język teologii i Biblii z naglącymi problemami współczesnej ekologii. Jedni widzą w nim rewolucyjną nowość, zwłaszcza że Franciszek podkreślał, iż troska o stworzenie nie jest czymś dodatkowym, ale integralną częścią chrześcijaństwa. Inni uważają, że łączenie języka teologii z problemami ekologii jest przesadą. Na czym polega „nawrócenie ekologiczne”?
Papież mistrzowsko odczytywał znaki czasu, a dziś jednym z nich jest niestety kryzys klimatyczny. Zmiany klimatu są faktem – żaden poważny naukowiec temu nie zaprzeczy. Widać to w coraz częstszych suszach, gwałtownych zjawiskach pogodowych i rozregulowaniu klimatu. Jeśli myślimy o przyszłości świata i ludzkości, musimy ten fakt brać na poważnie.
Innym aspektem tego problemu jest reakcja człowieka na zmiany klimatyczne. To, jak odpowiadamy na wyzwania ekologiczne – zarówno indywidualnie, jak i wspólnotowo – staje się miarą naszej odpowiedzialności i moralności. Młodsze pokolenie jest dziś na te kwestie bardzo wrażliwe i traktuje je poważnie. Spotkałem się z opiniami osób z mojego pokolenia i młodszych, które mówią, że nie chcą mieć dzieci, by nie skazywać ich na życie w świecie pogrążającym się w kryzysie – świecie, którego destrukcja wynika z braku odpowiedzialności polityków i liderów międzynarodowych. Oczywiście zdarzają się głosy wypowiadane w tonie przesadnie apokaliptycznym, ale wielu młodych rzeczywiście żyje w poczuciu niepokoju o przyszłość.

.Można różnie oceniać tego typu głosy, ale w moim pokoleniu najczęściej są one dowodem na to, że „wrażliwość ekologiczna” jest bardzo silna – także na poziomie sumienia. Również w konfesjonale często dostrzegam, że młodzi ludzie są wyczuleni na kwestie marnowania zasobów, wyrzucania jedzenia czy przedmiotów, działań nieprzemyślanych i szkodliwych dla planety. To nowy wymiar odpowiedzialności moralnej, którego nie można ignorować. I Franciszek świetnie ten znak czasu odczytuje – przypomniał Kościołowi, że jeśli ma być w świecie w sposób wiarygodny, musi uwzględniać to, co rzeczywiście porusza ludzkie serca.
Fragment książki „Franciszek. Papież z wszystkich stron”, wyd. eSPe, 2025 r. [LINK]


