Juliusz BRAUN: Papieża Franciszka Biblia pauperum

Papieża Franciszka Biblia pauperum

Photo of Juliusz BRAUN

Juliusz BRAUN

Politolog, wykładowca w Collegium Civitas. W latach 1989 - 1999 poseł na Sejm; 1999-2005 członek KRRiT; 2011 - 2015 r. prezes TVP. Od 2016 r. członek Rady Mediów Narodowych. Autor m.in. „Potęga czwartej władzy - Media, rynek, społeczeństwo” oraz „Telewizja publiczna w czasach transformacji".

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Jeśli dwaj jego poprzednicy byli – choć w różny sposób – papieżami słowa, to Franciszek jest niewątpliwie papieżem obrazu. Świat się zmienia, więc i zasada fides ex auditu, czyli sięgające św. Pawła określenie „wiara ze słuchania”, zmienia się coraz bardziej w fides ex visu, czyli „wiara z patrzenia” – pisze Juliusz BRAUN

„Jednym z koniecznych wysiłków jest nauczyć się posługiwania obrazami w przepowiadaniu, czyli przemawiać obrazami”. Papież Franciszek, adhortacja apostolska Evangelii gaudium (157).

„Obraz jest bowiem tym dla ludzi prostych, czym pismo dla umiejących czytać, ponieważ ci, którzy pisma nie znają, w obrazie widzą i odczytują wzór, jaki powinni naśladować. Toteż obrazy istnieją przede wszystkim dla pouczenia ludu” – tak półtora tysiąca lat temu pisał papież Grzegorz Wielki do biskupa Marsylii Serenusa. Gdy sto lat później św. Jan Damasceński w Wykładzie wiary prawdziwej przedstawiał podobne uzasadnienie dla obecności obrazów w przestrzeni sakralnej, pisał, iż „nie wszyscy umieją czytać i nie zajmują się czytaniem”.

Umiejętność czytania, jaką posiadali tylko nieliczni, i „zajmowanie się czytaniem” były wówczas tożsame. Dziś okazuje się, że to coś zupełnie innego. Inaczej niż w średniowieczu, praktycznie wszyscy – i to na całym globie – umieją czytać, ale zajmowanie się czytaniem staje się zajęciem coraz rzadszym. Jeśli już nawet ktoś czyta, to najczęściej ogranicza się do memów albo „pasków” w telewizorze, a w najlepszym razie do wiadomości na Twitterze albo Instagramie. Nawet w internecie popularność zdobywa akronim „TL; DR”, oznaczający „too long; didn’t read” (za długie, nie przeczytałem). Tak więc wszyscy umieją czytać, ale dalece nie wszyscy zajmują się czytaniem. „W świecie tak nasyconym obrazami patrzenie na obrazy staje się czynnością częstszą niż czytanie tekstów” – słusznie zauważa prof. Piotr Sztompka.

Benedykt XVI i Jan Paweł II to ostatni papieże ery Gutenberga, by posłużyć się znanym określeniem Marshalla McLuhana. Jan Paweł II korzystał ze swych doświadczeń teatralnych, zwłaszcza gdy przemawiając do setek tysięcy uczestników uroczystości religijnych, mistrzowsko operował głosem i nawiązywał więź ze słuchaczami. Ale teatr Kotlarczyka, z którym w latach okupacji hitlerowskiej był związany młody Karol Wojtyła, to był teatr rapsodyczny, czyli teatr, w którym szczególne znaczenie ma żywe słowo. Zadaniem aktora nie jest tu odtwarzanie postaci scenicznej, ale wierne przekazanie myśli zawartej w słowie autora tekstu. W przekazie papieża z Krakowa na pewno najważniejsze było słowo.

Jeśli dwaj jego poprzednicy byli – choć w różny sposób – papieżami słowa, to Franciszek jest niewątpliwie papieżem obrazu. Świat się zmienia, więc i zasada fides ex auditu, czyli sięgające św. Pawła określenie „wiara ze słuchania”, zmienia się coraz bardziej w fides ex visu, czyli „wiara z patrzenia”. Elektroniczny obraz błyskawicznie rozchodzi się po całym świecie i wraz z nim powraca do komunikacji społecznej coś z Biblia pauperum, czyli Biblii dla ubogich, która pozwalała ludziom nieumiejącym czytać poznawać treść Pisma Świętego z obrazów umieszczanych w świątyniach. Dziś częściej niż w świątyniach widzimy obrazy na ekranach telewizorów i komputerów, gdzie znikają po chwili zastępowane wciąż nowymi. Jeśli mają zostać w pamięci, muszą się wyróżniać wśród milionów innych.

Pierwszy obraz pokazujący (właśnie: pokazujący) wizję nowego pontyfikatu to już sam moment pojawienia się kard. Jorge Maria Bergoglia na balkonie bazyliki św. Piotra po ogłoszeniu jego wyboru na Stolicę Piotrową. Odmiennie niż poprzednicy miał na sobie tylko białą sutannę. Odmówił założenia przygotowanej na tę okazję tradycyjnej, pięknie zdobionej papieskiej pelerynki. Czy faktycznie powiedział wtedy ceremoniarzowi: „Karnawał się skończył”? Niektórzy kwestionowali prawdziwość tej informacji, słowa nie padły publicznie. Niedawna – tym razem publiczna – wypowiedź skierowana do księży z Sycylii, których zachęcał do zaktualizowania „mody liturgicznej”, mówiąc: „Można czasem nosić jakąś koronkę babci, ale tylko czasem”, zdaje się wskazywać, że cytat jest prawdziwy. Na pewno jednak decyzja o rezygnacji z pelerynki uszytej z aksamitu, obszywanej białym futrem z gronostajów, była głęboko przemyślana. Ten obraz – papież bez gronostajów – obiegł świat i stał się symbolem nowego pontyfikatu.

Takich obrazów pojawiło się wkrótce wiele. Papież sam niesie swoją starą czarną teczkę, papież wsiada do mikrobusu wspólnie z kardynałami. I przetworzona w obraz decyzja, która w Watykanie nie wzbudziła wcale entuzjazmu: papież mieszka w Domu św. Marty, czyli nie w pałacu, ale w swego rodzaju hotelu dla gości odwiedzających Stolicę Apostolską. Niby taki skromny, szemrano, a wybrał sobie takie mieszkanie, z którym jest dla otoczenia dodatkowy kłopot związany z zapewnieniem bezpieczeństwa, posiłków itp. Warto więc chwilę zatrzymać się przy tej decyzji, bo ten znak był – jak kiedyś pisał Grzegorz Wielki – „dla pouczenia”. Może nie tyle ludu, ile przede wszystkim watykańskich dostojników korzystających z rozległych, luksusowych apartamentów.

Franciszek pokazał wyraźnie, czego oczekuje od swych współpracowników, i własną postawą wzmocnił to oczekiwanie. Gdy powierzał abp. Konradowi Krajewskiemu ważną funkcję w Watykanie, zapytał go, jakim jeździ samochodem i jakie ma mieszkanie. Mieszkanie, w którym obecny kardynał – dawniej powiedzielibyśmy watykański dostojnik – sam parzył kawę dla swych gości, było skromne. Wkrótce zresztą oddał je rodzinie uchodźców z Syrii. Samochód też był skromny, ale arcybiskup i tak często poruszał się po Rzymie na rowerze.

Kolejny obraz: Franciszek w krakowskim tramwaju, którym jedzie na Błonia wraz z grupą młodzieży podczas Światowych Dni Młodzieży. Takie zdjęcia pokazały liczne telewizje, drukowały gazety na całym świecie. Tylko na Instagramie ten obrazek zebrał dziesiątki tysięcy „lajków”. Może to właśnie było szczególnie ważne, bo tą drogą, za pomocą obrazu, przemawiał do wielu młodych ludzi, nie tylko tych, którzy byli gotowi go słuchać. I tym razem pomysł, by papież jechał tramwajem, a z nim grupa niepełnosprawnej młodzieży oraz (na stojąco!) polscy biskupi, wcale nie upraszczał przemieszczania się po Krakowie. To nie był – codzienny, normalny niegdyś – dojazd kardynała Bergoglia autobusem do katedry w Buenos Aires. Powiedzmy jasno: podczas papieskiej wizyty w Krakowie samochodem byłoby łatwiej. Ale ważny był właśnie obraz. Zawarte w nim przesłanie, pouczenie warte było dodatkowego wysiłku.

Popularny był w Polsce dowcip, jak to rozmawia dwóch biskupów: „Podobno Franciszek jako kardynał jeździł po mieście autobusem? – Też słyszałem. Chyba będę musiał kupić sobie autobus”. Żart bliski polskich realiów i dobrze oddający nastroje, ale pouczenie płynące z papieskiej podróży tramwajem nie było skierowane tylko do biskupów. Miało znacznie szersze znaczenie. Ten obraz pokazywał, że wiara, religia, obecność Kościoła nie są zamknięte w jakiejś określonej przestrzeni ani ograniczone do szczególnych, sakralnych okoliczności. Że papieskie świadectwo to nie tylko „głoszenie”, ale także obecność. Franciszek jechał tym samym tramwajem, którym jeździli wcześniej i nadal codziennie jeżdżą mieszkańcy miasta do pracy. To było przesłanie, jakie niósł w świat ten obraz papieża w krakowskim tramwaju. A jeśli ktoś uzna to za dowartościowanie transportu publicznego przez papieża wrażliwego na kwestie ekologii, to też będzie miał rację.

Niewiele osób interesuje się przepisami ustaw i dekretów, a już mało kto czyta diokumenty Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Nawet gdy zawierają głębokie treści, docierają tylko do wąskiego grona. Tak byłoby też zapewne z wprowadzonym przez Franciszka przepisem zezwalającym, by do obrzędu obmywania nóg podczas liturgii Wielkiego Czwartku mogli być wybrani „wszyscy członkowie Ludu Bożego”, a nie tylko mężczyźni.

Ale obraz to nie suchy przepis. Obraz, jaki trafił na ekrany telewizorów i do internetu w Wielki Czwartek 2016 r. z rzymskiego ośrodka dla uchodźców, zwrócił powszechną uwagę. Papież umył nogi nie tylko mężczyznom i kobietom, ale osobom należącym do różnych religii, wśród których było czterech nigeryjskich katolików, trzy kobiety z Erytrei wyznania koptyjskiego, troje muzułmanów z Syrii, Pakistanu i Mali, Hindus oraz pracująca w ośrodku Włoszka. Trzeba przyznać, że wywołało to kontrowersje, nawet zgorszenie.

Franciszek zapewne liczył się z taką reakcją. Nie trzeba szukać daleko: św. Piotr też uważał postępowanie Mistrza myjącego nogi apostołom za oburzające. Ale w cywilizacji zdominowanej przez bulwersujące obrazy, gdzie zauważamy tylko coś zaskakującego, co odbiega od naszych przyzwyczajeń, ten szokujący dla wielu obraz papieża klęczącego przed ciemnoskórą kobietą z niemowlęciem na ręku pozwalał, aby głośno wybrzmiało zdanie: „Wszyscy razem, muzułmanie, hindusi, katolicy, Koptowie, ewangelicy, jesteśmy braćmi, dziećmi tego samego Boga”.

Zgorszenie jednych, protest, oburzenie innych wywołał obraz z Wielkiego Tygodnia 2022 roku: krzyż niesiony podczas Drogi Krzyżowej wspólnie przez Ukrainkę i Rosjankę. Zrezygnowano – słusznie – z przygotowanego pierwotnie tekstu i ostatecznie pozostał niemal sam obraz uzupełniony tylko słowami: „W obliczu śmierci cisza jest bardziej wymowna od słów. Zatrzymajmy się zatem w modlitewnej ciszy i niech każdy w sercu modli się o pokój na świecie”. Trafna jest chyba interpretacja bpa Adriana Galbasa, który mówił w wywiadzie dla Onetu: „Papież zaproponował, by te dwie kobiety – znajome z pracy, prawdopodobnie chrześcijanki, bezradne, jak większość z nas, niezgadzające się na tę wojnę – dały światu jasne przesłanie: razem musimy uchwycić się krzyża. Kiedyś być może naszym narodom uda się pojednać i przebaczyć, ale dziś my dwie możemy zrobić tylko tyle: nieść krzyż Chrystusa i pozwolić, aby ten krzyż niósł nas!”.

Kwestie związane z działaniami Watykanu i słowami samego Franciszka dotyczącymi rosyjskiej agresji na Ukrainę to temat osobny, który zapewne doczeka się jeszcze wielu analiz. Z pewnego dystansu będą one, mam nadzieję, bardziej wyważone niż wygłaszane na gorąco komentarze. Wtedy, myślę, będzie okazja także do pełniejszej oceny przesłania, jakie niesie obraz, który widzieliśmy podczas Drogi Krzyżowej w 2022 roku.

Całkowicie jednoznaczny był obraz z audiencji generalnej 6 kwietnia, gdy papież rozwinął i ucałował ukraińską flagę przywiezioną poprzedniego dnia z Buczy i przekazaną Franciszkowi przez dzieci z tego miasta, które znalazły schronienie w Rzymie. Gdy w wyszukiwarce Google wpiszemy słowa: „Pope kisses ukrainian flag from Bucha”, otrzymujemy prawie 600 tysięcy wyników. Obrazy z tego wydarzenia pojawiły się na stronach setek gazet i stacji telewizyjnych na całym świecie. W Polsce wiele osób uważało, że to za mało. Powtarzały się pretensje, że choć Franciszek ucałował flagę państwową Ukrainy, to nie wymienił z nazwiska odpowiedzialnego za to, co określił jako „masakrę w Buczy”. Miliony ludzi, którzy widzieli tę scenę, doskonale zdają sobie jednak sprawę z tego, kto odpowiada za dramat tego miasta. A jeśli są miejsca, gdzie nie jest to oczywiste, to byłoby lepiej, aby znaczenie gestu wytłumaczyły media pokazujące obraz z Watykanu.

.Gdy dziennikarz południowoafrykańskiej telewizji SNCB News nie był pewien, co o tej sprawie wiedzą widzowie, to sam wyjaśnił, że Bucza to miasto, gdzie skrępowane ciała ludzi zastrzelonych z bliskiej odległości leżały na ulicach lub znajdowane były w masowych grobach – nawet w kościele – po wycofaniu się wojsk rosyjskich. Obraz, z natury rzeczy, nie musi być opatrzony szczegółowym komentarzem. Ma zostać w pamięci i zmuszać do myślenia.

Juliusz Braun

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 26 lipca 2022
Fot. Guglielmo MANGIAPANE / Reuters / Forum